Ostatnie wyjście

Sześcioletni chłopiec patrzył w milczeniu przez okno na roześmianych rodziców, spacerujących w deszczu. Mieli na twarzach maseczki, ale przed niczym ich to nie chroniło.

Chłopiec czuł, że już nie wrócą do domu. Nie potrafił jednak otworzyć okna i krzyknąć „wracajcie!".

Od dwóch miesięcy w kraju panowała kwarantanna. Po pierwszym ludzie przestali liczyć dni; teraz powoli zapominali, jak to było zobaczyć słońce. Nie wiedzieli już, który mają dzień tygodnia, miesiąca. Nie wiedzieli, który był rok.

Od momentu zamknięcia szkół ludzie bez specjalnego pozwolenia od władz nie mogli otworzyć okien. Polegali na jonizowaniu powietrza i klimatyzacji. Był maj. Maj? Na pewno? Może czerwiec?

Chłopiec słyszał jeszcze dziś rano, jak jego rodzice śmieją się z osób, które dały się zamknąć w domach i nie wyściubią nosa poza łóżko i lodówkę. Mówili, że tak idzie zwariować. Owszem, idzie, a oni są obecnie na najlepszej drodze ku temu. Gdy on płakał w ciszy, jego rodzice tańczyli w deszczu, idąc pustymi ulicami miasta.

Tak wyglądał świat ogarnięty reginą — wirusem, który zdążył zdziesiątkować świat w ciągu kilku miesięcy. Zabitych liczono w milionach, krematoria nie nadążały z paleniem zwłok, chociaż mechanizacja została wdrożona już wiele lat temu.

Uderzył zaciśniętą piąstką w okno, zostawiając tłusty ślad. Nie na długo; za chwilę robot przesunął gumową myjką i po rączce nie było śladu.

Malec nie chciał patrzeć, jak rodzice odchodzą, jak go zostawiają, ale nie potrafił odwrócić od nich wzroku. Mama w moknącej, zwiewnej sukience, bez butów, tata w miękkiej koszuli i szorstkich spodniach. Wiedział, że jego rodzice znikną, ale gdzie? To pytanie na zawsze pozostało dla niego tajemnicą. Jak zresztą dla wszystkich, których bliscy wbrew zakazom wyszli.

Niektórzy widzieli przez okna ludzi zatrzymywanych przez policję i zabieranych w bliżej nieznane im miejsce. Społeczeństwo przestało się zastanawiać; ufało ślepo władzom, które dawały im bezpieczeństwo. Nie zatrzymywali się, by pomyśleć nad losem ludzi zaciąganych do obskurnych uliczek. Tak było dobrze. Nie musieli łamać sobie głów, zastanawiając się, co mogło stać się z nieszczęśnikami, którzy nie słuchali poleceń. Oni byli bezpieczni, przynajmniej do czasu, gdy władza zakaże oddychać.

O ile łatwiej jest kliknąć na pilocie „zasuń rolety" niż zamartwiać się losem obcych nam ludzi. Od tego są przecież miasta — obcy ludzie w obcym świecie wśród obcych zdani są na jedno — na władzę.

Krzyk uwiązł sześciolatkowi w gardle. Jakiś mężczyzna z błyszczącym w półmroku cybernetycznym okiem i połyskującą metalicznie połową twarzy uderzył jego mamę i szarpnął jej włosy.

Teraz chłopiec został sam.

Kobieta i mężczyzna, szczęśliwe dotąd, zatracone wciąż w romantyzmie małżeństwo zostało zaprowadzone do izolatek. Każda z nich była pełna najróżniejszych fiolek, mikroskopów, strzykawek; było też przerażająco sterylnie.

— Co wy robicie?! — krzyknęła kobieta, szamocząc się w sukience, która niepokojąco zaczęła przypominać kaftan bezpieczeństwa.

— Cicho. — Rozkaz był beznamiętny, głos jak robota.

Nagle z głośników wydobył się taki sam głos:

— Regina opanowała cały świat. Szczepionka to priorytet.

Kraj, w którym byli miał spore długi u pozostałych państw, wszystkie pieniądze zostały wydane na dobrodziejstwa technologii, które zaczęły obracać się przeciwko społeczeństwu. Rządzący mieli nadzieję zatuszować swoje nieetyczne występki poprzez wynalezienie szczepionki na chorobę, która zamroziła cały świat.

Etyka? Tutaj nikt o tym nie słyszał; babcie wsadzały to słowo między bajki o wiecznym szczęściu zakochanych. Miłość? Po co, jeśli mamy roboty, którym nie trzeba się odwdzięczać miłością? Po co, jeśli mamy przedmioty, których możemy użyć i wyrzucić, gdy się zepsują lub znudzą? Po co angażować się w związek i dążyć ku lepszemu, gdy coś się zepsuje? Po co...

Krzyk tysięcy niewinnych ugrzązł głęboko pod ziemią. Rozbrzmiewał długie godziny, miesiące albo i lata. Tutaj już nikt nie liczył czasu. Liczyła się kontrola i bezpieczeństwo.

A później nagle krzyk tysiąca gardzieli ucichł.

Znaleziono szczepionkę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top