#1# Ranne Ptaszki
#Gabrielle#
- Pora wstawać kochana. Słońce już na niebie a ty masz trochę roboty. - usłyszałam elektroniczny głos Cheshire. Westchnęłam cicho i przeciągnęłam się po całej wielkości łóżka.
- Dziękuję Ches.Już wstaję. - powiedziałam przecierając oczy i odsunąwszy kołdrę , postawiłam bose stopy na futrzastym dywanie.
- Dzisiejsza prognoza pogody zapowiada się obiecująco jednak polecam założyć cieplejszą kurtkę z racji zimnych wiatrów. Więc jeśli będziesz się szykować do Pana Starka proszę abyś wzięła to pod uwagę. Ponad to dzwoniła panna Potts informując że Tony ma do ciebie ważną sprawę. A wracając do sedna twoja matka robi właśnie śniadanie. Powiadomić ją że już wstałaś? - zapytał Cheshire pojawiając się przede mną w postaci elektronicznej mgiełki.
- Dziękuję za informacje. Oczywiście powiadom mamę że już wstałam i że w ciągu piętnastu minut znajdę się na górze. Przy okazji. Mógłbyś włączyć Ekspress żebym miała ciepłe Cappuccino? - poprosiłam poprawiając łóżko i prostując ospałe kości.
- Oczywiście Gabrielle. Już się za to zabieram. - odpowiedział mi z rozbawieniem elektroniczny przyjaciel obserwując jak z zaciętą miną podchodzę do szafy.
- Znając Tonyego to znowu wplątał mnie w jakieś zebranie. Ygh! - wyburczałam z niemożliwym uśmiechem i wyjęłam z szafy jeansowe spodnie, białą koszule na długi rękaw i czarny, ozdobny pasek na talię.
- Polecam granatową marynarkę ze złotymi zdobieniami. Będzie ci cieplej. - usłyszałam rozbawiony głos lokaja.
- Dzięki Ches. Co mama robi na śniadanie? - zapytałam z uśmiechem i wyjęłam z szafy wspomnianą marynarkę.
- Naleśniki. Radzę się pośpieszyć bo kawa zaparzy się za trzy minuty a ty nadal w piżamie. - stwierdził z rozbawieniem Cheshire i rozpłynął się w powietrzu. Pokręciłam głową z uśmiechem i za radą przyjaciela przyśpieszyłam swoje kroki. W ekspresowym tępię wzięłam ciepły prysznic, ubrałam się, uczesałam i umalowałam. Z zadowoleniem stwierdziłam że pozostało mi jeszcze pięć minut z umówionych piętnastu.
- Cheshire? A jakie buty włożyć aby się nie przeziębić? - zapytałam zerkając na ekran telefonu który wskazywał dwa stopnie na minusie. Niby słonecznie a zimno, prychnęłam w myślach zakładając na uszy srebrne, małe kółka.
- Lekkie, czarne kozaki z obcasem powinny załatwić sprawę. W końcu są ocieplane od środka.- powiedział lokaj ukazując się na ekranie zmodyfikowanego zegarka który właśnie założyłam na prawy nadgarstek.
- Załatwione. Dzięki. - powiedziałam z uśmiechem i założyłam na nogi wspomniane buty. Włożyłam jeszcze do ucha odbiornik radiowy aby bez zbędnego szukania telefonu porozmawiać z dzwoniącym. Oczywiście sam odbiornik był podłączony do zegarka który pełnił funkcję mini komputera.
- Dobra Ches. Otwórz windę. Jadę na śniadanie. - zawołałam z zadowoleniem i wyszłam ze swojego pokoju do ogromnego pomieszczenia przypominające planetarium. Tyle że parę metrów pod ziemią. W skład ogromnego pomieszczenia wchodziło piętro otoczone dookoła barierką z przerwą w środku gdzie znajdowały się schody niżej. Mój pokój, biblioteka, biuro i sala informatyczno - techniczna połączona z muzyczną znajdowały się na wyższym poziomie a w środku była sala treningowa przypominająca z góry jajko. Skierowałam się odkrytym holem w kierunku wbudowanej w ścianę windy. Weszłam do jej wnętrza i nacisnęłam jeden z dwóch guziczków. Po minucie szybkiej jazdy w górę znalazłam się w przestronnym holu małego domku rodzinnego. U góry mały i ciasny a pod spodem kryjący labirynt. Przechodząc obok lustra poprawiłam opadającą na oczy grzywkę i z wielkim bananem na ustach weszłam do kuchnio - jadalni.
- Dzień dobry. - powiedziałam z uśmiechem widząc stojacą przy kuchni mamę i przysypiającego przy stole brata.
- Cześć. - mruknął Joseph machając mi niedbale ręka na co się zaśmiałam.
- Dzień dobry. Jak się spało, kochanie? - zapytała śpiewajaco moja rodzicielka przekładając naleśniki na patelni.
- Wspaniale. - odpowiedziałam i pocałowałam mamę w policzek podkradając przy okazji trzy naleśniki.
- Poczekałabyś aż skończę. Ziedlibyśmy razem. - zawołała oburzona kobieta i strzeliła mnie po łapach z rozbawieniem.
- Niestety nie da rady. Anthony Stark wzywa. A dobrze wiesz co sie dzieje kiedy się spóźniam. - odpowiedziałam z lekkim uśmiechem wyjmując z lodówki dżem.
- Ahh. Tony. Wiecznie zapracowany. I oczywiście że wiem co się dzieje! Miesiąc temu przysłał po cicbie ochronę i odrzutowiec! I to tylko dlatego że zaspałaś o dwadzieśćia minut. - oznajmiła rozbawiona podając mi moje Cappuccino.
- Więc zdajesz sobie sprawę z tego że nie chcę tutaj całej kawaleri. - powiedziałam poważnie jedząc śniadanie które popijałam smakowitym napojem.
- Wiem, słonko. Więc jedź i zasuwaj do Tonyego zanim zacznie się martwić. - odpowiedziała ciemnowłosa kładąc na stole stos naleśników.
- A ty nie zasypiaj przy stole. - dodała troskliwie zwracając się do Josepha któremu również podała kawę.
- Wybacz, mamo. Wczoraj długo siedziałem w książkach. Teraz czuję skutki uboczne. - westchnął chłopak biorąc się za jedzenie.
- Ja się zbieram. Będę dzwonić jakby co. - powiedziałam odkładając pusty talerz do zmywarki.
- Dobrze. Ale znając naszego Tonyego to zastaniesz u niego na noc. - stwierdziła kobieta z lekkim uśmiechem.
- Zawsze się tak dzieje więc nawet się nie kłócę. Do zobaczenia niedługo. - zawołałam z rozbawieniem i weszłam do garażu. Wsiadłam do swojego samochodu (markę zostawiam waszej wyobraźni) zapięłam pasy i ruszyłam z piskiem opon do Stark Tower.
- Pan Stark na lini. - usłyszałam w głos Chesa w połowie drogi do celu.
- Odbierz. - poleciłam skręcając na dwupasmówkę prowadzącą na autostradę wprost do Stark Tower.
- Gdzie ty jesteś? - usłyszałam zirytowany głos przyjaciela w komunikatorze. Westchnęłam z rozbawieniem i zerknęłam kątem oka na radio wskazujące godzinę trzynastą trzydzieści.
- Na autostradzie głównej. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą i zaśmiałam się słysząc potok przekleństw wydanych przez Starka.
- Miałaś być dzisiaj wcześniej. - powiedział obrażony i słysząc po dziwnych odgłosach z drugiej strony zapewne zaczął chodzić wokół biurka.
- O ile mnie mnie wzrok nie myli to mam jeszcze pół godziny na wyznaczony czas, Tony. Poza tym dobrze wiesz że mieszkam na wsi a droga do ciebie zajmuje mi dwie i pół godziny. - stwierdziłam z prostotą i zatrzymałam się na światłach.
- Doprawdy? Jarvis? Która jest godzina i o której Gabrielle miała się stawić w Stark Tower? - zapytał niedowierzajco swoją sztuczną inteligencję. Wywróciłam oczyma rozbawiona i zmieniłam bieg. Czekajac na odpowiedź Tonyego zdążyłam dopić do końca zabrane z domu Cappuccino.
- Rzeczywiście masz rację. - przyznał w końcu niechętnie i westchnął niezadowolony.
- Głowa do góry, Tony. Jeden zakręt i jestem u ciebie. I tak nie do tematu. Zamówisz mi Cappuccino? Jedno wypiłam po drodze.- powiedziałam pocieszająco ruszając na zielonym świetle.
- Jakoś ci w to nie wierzę. Już zamawiam.- prychnął obrażony miliarder i usłyszałam po drugiej stronie jak coś potłukł.
- W takim razie otwieraj garaż bo jestem na podjeździe. - zachichotałam i dla potwierdzenia swoich słów zatrąbiłam parę razy aż w końcu Pan obrażalski pojawił się na parterze z zaciętą miną i moim ulubionym napojem.
- Czemu ty zawsze masz rację? - zapytał niezadowolony i gestem ręki otworzył mi bramę do garażu. Zaśmiałam się cicho i poczekałam aż obrażalski usiądzie obok mnie i poda mi ciepły napój.
- Nie zawsze mam rację. To po prostu szczęście. - zachichotałam wziąwszy łyka kawy i razem z Tonym wjechałam do ogromnego garażu Starka.
- Podziel się trochę. - zawołał geniusz nagle odzyskując humor i szturchnął mnie łokciem.
- Nie wiem czy tak się da. - stwierdziłam z rozbawieniem i zaparkowałam auto na swoim miejscu. Wysiadłam zadowolona z samochodu i razem z przyjacielem udałam się do windy aby wjechać do laboratorium Starka.
============
Następny rozdział powinien pojawić się jutro. Na razie taki mały wstęp. Pozdrawiam i zachęcam do komentowania.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top