Rozdział 37
No okej, przeczytałam tę książkę od Zuzki. Była wystarczająco cienka, by dało się to odbębnić w jedno popołudnie, poza tym miałam też cichą nadzieję, że pozwoli mi nieco podbudować ledwo zipiącą wenę pisarską. Zawsze do pisania najlepiej motywowało mnie czytanie czegoś w pewien sposób podobnego do mojej twórczości, ale jednak (moim zdaniem) znacznie od niej gorszego, dlatego poniekąd miałam nadzieję, że właśnie ta seria okaże się czymś takim...
Nawet się zbytnio nie pomyliłam. Fabuła ostatecznie okazała się całkiem wciągająca, choć niektórym wątkom poświęcono nieco za mało uwagi, ale... nosz kurna, moja wewnętrzna feministka chwilami wręcz skowyczała z niemożliwej do rozładowania wściekłości. Może i bym to olała i po prostu zabrała się za pisanie z nową motywacją, tak na zasadzie „no to ja napiszę coś lepszego!", ale nie mogłam choćby na chwilę zapomnieć o tym, jak ten tekst traktowała Zuzka.
To z niego czerpała inspirację? Jego uważała za napisany przez kogoś mającego pojęcie o naszym świecie? Serio? Aż mnie trzęsło.
Tak jak mówiłam, książka okazała się w gruncie rzeczy w porządku, ale motyw funkcjonowania wilczej watahy był dla mnie nie do przyjęcia. Nigdy, w żadnym najmniejszym przypadku. Po moim, kuźwa, trupie.
Opiszę to skrótowo: w wykreowanym przez autorkę świecie Alfa watahy ma całkowite prawo do jej członków. Może im zakazywać, rozkazywać, zmuszać. A przede wszystkim, co odnosi się do kobiet, jak najbardziej może je wszystkie wykorzystywać seksualnie, kiedy mu się tylko podoba. I nikt nie widzi w tym niczego złego, bo przecież „tak to właśnie działa". Ich wewnętrzne wilczyce w dodatku to lubią, bo czują się doceniane. Czerpią przyjemność z podporządkowania się i z samego poczucia, że są zauważone. Ich ludzka natura może i się z tym kłóci, ale nikt nie robi niczego, by z tym walczyć.
Auć. Na samą myśl aż mnie boli, żeby przemienić się w wilka i coś rozszarpać. I to tak, żeby strzępy jeszcze dłuższą chwilę unosiły się w powietrzu.
Nie. Kurna, nie!
Może zacznijmy od tego, że jesteśmy przede wszystkim ludźmi, co? A prawdziwe wilki łączą się w pary na całe życie? Owszem, podlegamy Alfie, ale taki, który nadużywa swojej władzy, nie żyje na swoim stanowisku zbyt długo. Alfa ma nas chronić, ma kierować nami we właściwy sposób, tak, aby podlegające mu terytorium i mieszkający na nim ludzie byli bezpieczni. Ma mądrze przydzielać nam zadania, ma pilnować, byśmy przestrzegali swoich miejsc w hierarchii i rozwiązywali spory bez zabijania się nawzajem. Alfa jest mądrym przewodnikiem. Jest najbardziej opiekuńczy spośród nas, jest najlepszym strategiem, jest najsilniejszy i najszybszy, zwykle również największy. A przede wszystkim instynkt nakazuje mu dbać o to, by każdemu z nas było dobrze. Bo poniekąd jesteśmy dla niego jak znacznie młodsze, ukochane rodzeństwo. Owszem, w historii zdarzył się już niejeden wariat, to dlatego właśnie pojawiają się wśród nas Prawdziwe Alfy, mające objąć władzę w przypadku, gdy Pełnokrwisty z jakiegoś powodu nie może tego zrobić lub zupełnie się do tego nie nadaje. Gdy szaleniec staje na czele watahy, kończy się to źle dla wszystkich. Wilczyce mają prawo odmówić należenia do stada i przemieniania się, a nietykalne są nawet dla Alf. Można nas podporządkować, można nas złapać zębami za kark i przygiąć do ziemi, można nas zmusić, byśmy się położyły lub odsłoniły brzuch w poddańczym geście, ale nie można zrobić nam faktycznej krzywdy. Takie jest jedno z zadań Starszyzny – zapobieganie nadużyciom. Alfa, który traktuje watahę jak swoją własność, a jej członków zmusza do przesadnego narażania życia, bezwzględnego posłuszeństwa i czynności seksualnych, kończy w najlepszym razie w pierdlu, najczęściej zaś zabity przez sforę lub poturbowany tak, by nie był już w stanie więcej nam zagrozić. A nasze wewnętrzne wilki...
Cholera, jako wilki nadal posiadamy pełnię swojego ludzkiego umysłu. Może gdybyśmy się zatracili. Może gdybyśmy zatonęli w tej wilczej naturze i zamienili się w zwierzęta, zaczęli żyć i polować jak prawdziwe wilki, przed czym przestrzega się nas od małego, to wyglądałoby zupełnie inaczej, żadne z nas jednak nie śpieszy się, żeby to sprawdzać.
No i spoko. Ta książka to zwykła fikcja literacka. Autorka miała właśnie taką wizję i nie ma sensu histeryzować, że wyminęła się z prawdą. Wzruszyłabym na to ramionami, ewentualnie wyżyła się później na klawiaturze, by nieco odreagować lekturę... gdyby nie to, że miałam nad sobą koleżankę, która wręczyła mi ją i nakazała się z nią zapoznać, twierdząc, że pewnie znajdę w niej bardzo dużo nawiązań do prawdy. Że ona sama się na tym wzoruje w swoich opowiadaniach i jest przekonana, że tak to właśnie wygląda...
I jak ja mam jej to wytłumaczyć? Jakoś na pewno muszę. Jeny, aż strach pomyśleć, co sobie wyobraża na temat mnie i Gabrysi...
Hm. A może by tak najpierw ją o to spytać, a dopiero potem wyjaśnić? Przynajmniej zapewniłabym sobie trochę rozrywki... Czyimś kosztem, no ale chyba to akurat zrozumie, nie...?
No. Podsumowując: książka była fajna. Wystarczająco fajna, by sięgnąć po pozostałe dwa z trzech wydanych w Polsce tomów. Bardzo podobało mi się jej zakończenie, gdy to główna bohaterka wreszcie przestała dawać sobą pomiatać i pokazała zaskakującą siłę, nie tylko psychiczną. Mile to zamaskowało pierwsze nieprzyjemne wrażenia i ten lekki niesmak, nawet po tym, jak pojawił się wątek gwałtu. Miło spędziłam czas. Tylko perspektywa rozmowy z kimś traktującym ten tekst zbyt poważnie sprawiała, że miałam ciarki na plecach...
Serio, choć w końcu jakoś sobie przetłumaczyłam, że mogę to traktować jak dobrą rozrywkę, i tak odruchowo i wręcz obsesyjnie zajęłam się wyszukiwaniem powodów, dla których miałabym nie iść następnego dnia do szkoły. Dobrze wiedziałam, że to jedynie spowodowałoby odłożenie problemu na inny termin, ale... Szlag, ja chyba jednak jestem podatna na stres, nie? Wieczorem snułam się bezradnie z kąta w kąt, nie mogąc uwierzyć, że jeszcze rankiem miałam tyle energii, by posprzątać mieszkanie na błysk, i do przesady skupiałam się na własnym ciele.
Byłam poobijana. Bolało mnie niemal wszystko. O, tu w żebrach nieprzyjemnie kłuło. Ledwo ruszałam prawym nadgarstkiem. Kark piekł w miejscu, gdzie wczoraj w nocy miałam ziejącą ranę. Jeny, przecież mi bliżej na tą drugą stronę, powinnam leżeć, odpoczywać, a nie...
Kuźwa, jestem tchórzem. W nocy walczę na śmierć i życie z gigantycznymi wilkami i omal nie zabijam ich koleżanek, praktycznie wywlekając im flaki na wierzch, a teraz boję się swojej przyjaciółki... Żałosne. Tak żałosne, że nie ma bata – muszę tę konfrontację przeprowadzić. Zrobię to jak z plastrem – byle szybciej, bo wtedy mniej zaboli...
Ale wprawi w zakłopotanie. Plastry miały to do siebie, że dało się o nich zapomnieć, a to...
Okej. Może wcale nie będzie pytać o seksualne aspekty? Przecież to był wątek poboczny, ledwie napomknienie. Przecież było tyle innych spraw, które mogły jej się nasunąć...
Tylko że jej własne opowiadanka, które miałam nieprzyjemność czytać, właśnie tę seksualność opiewały. Zuzka coś miała z tym tematem, oczekiwanie, że nie zapyta, było jak żywienie się nadzieją, że następnego dnia słonko raczy wstać na zachodzie.
No to wstałam rano. Nie mogłam być tchórzem. To się nie godziło. Byłam dużym, złym wilkiem, nie? Dam radę porozmawiać z przyjaciółką o jej wyciągniętych z literatury przekonaniach. Zwłaszcza że mnie samą ciekawiło, dlaczego akurat tę książkę uznała za najbliższą prawdy o wilkołakach ze wszystkich, na jakie natrafiła, a pewnie czytała ich niemało. Na własne oczy widziałam tę stertę romansów paranormalnych, którą wytargała ze szkolnej biblioteki. Skoro zamierzała je wszystkie w najbliższym czasie pochłonąć...
Hm, a może po prostu ma co do naszego wspaniałego dyrektora identyczne przeczucia, jak ja? Że nastąpi dzień, w którym facet pozbędzie się półki z fantastyką z naszej szkoły, uznawszy, że przekazuje złe wartości? Sądząc po tym, jak mi suszył głowę o ubiór i jakim tonem spytał, czy słucham metalu, było mu blisko do tego, by uważać Harry'ego Pottera za grzech. Mówię wam, nie zdziwię się, gdy kiedyś zastanę przed szkołą stos płonących książek, a wręcz smętnie skwituję to pod nosem słowami „tak właśnie myślałam".
Swoją drogą, to ciekawe, co koleś zrobi, gdy mnie dzisiaj zobaczy? Rodzice nie dzwonili do mnie z pretensjami, mogę więc zakładać z niemal stuprocentową pewnością, że nie powiadomił ich o incydencie. Ciekawe. Bał się? Tylko czego? Pewnie już nie z takimi krnąbrnymi małolatami miał w swojej karierze do czynienia i niejedną swoimi poglądami utemperował. Z pewnością ustępowałam pod wieloma względami pyskatym nastolatkom. Musiał mieć doświadczenie, człowieka bez odpowiedniego stażu nie zrobiliby dyrektorem.
Gdy dowlokłam się do szkoły, miałam jeszcze mniejszą ochotę na życie, niż poprzedniego dnia wieczorem. Smętnie ogarnęłam się w szatni i powlokłam się pod odpowiednią klasę tylko po to, by tam wściekła jak sto nieszczęść Zuzka poinformowała mnie, że odwołali nam pierwszą lekcję i nie było powodu, by wstawać z łóżka tak wcześnie. Zaklęłam wściekle i dowlokłam się do swojego ulubionego parapetu, mając już dosyć wszystkiego, choć dzień na dobrą sprawę jeszcze się nie zaczął. Tam upolowała nas kręcąca się w pobliżu Gabrysia. Usiadłyśmy w trójkę, milczące i zaspane.
Chciałam się zdrzemnąć. Chciałam cokolwiek... I poniekąd miałam nadzieję, że Zuzka mnie nie spyta o...
– I co, czytałaś tę książkę? – Z entuzjazmem nachyliła się w moją stronę, omal nie spadając z parapetu, na którym mieściłyśmy się z niemałym trudem. Choć Gabrysia sporo ostatnio schudła, wciąż do najszczuplejszych nie należała, a jej tyłek zajmował aż zatrważająco dużo miejsca, nam pozostawiając ledwie tyle, by dało się jakoś oddychać.
– No – przyznałam niechętnie po zdecydowanie za długiej chwili zwłoki. Po jeszcze dłuższej sięgnęłam po książkę, którą planowałam jej oddać po lekcjach. Miałam niecny plan, że zrobię to tuż przed wyjściem ze szkoły, by nie przypominać o temacie, gdy była okazja, żeby go poruszyć. Dźwigałabym ją na swoich chorych plecach do bólu, żeby tylko...
Szlag, naprawdę musiała spytać sama? To wyglądało tak, jakby nie myślała o niczym innym, odkąd mi tę lekturę zaproponowała.
– O czym jest? – spytała Gabrysia, gdy cienkie dzieło znalazło się w jej dłoniach. Obróciła książkę, oglądając ze wszystkich stron z taką miną, jakby do końca nie rozumiała, co to takiego i dlaczego się tutaj znalazło. Aż mi przemknęło przez myśl, czy umiała czytać...
W sumie zabawne to. Jeszcze niedawno sądziłam, że pochłaniała wątpliwej jakości dzieła o wampirach hurtowo. A tu proszę... Naprawdę tylko oglądała filmy i upośledzone anime?
– Przeczytasz, to się dowiesz – zapowiedziała Zuzka, nie zauważywszy jej miny.
– A dostanę gdzieś streszczenie?
Poważnie myślałam, że koleżanka zabije ją wzrokiem.
– Nie – ucięła morderczym głosem, mrużąc oczy w wąskie szparki. – Możemy ci opowiedzieć, o czym jest, ale weź przeczytaj, co?
– Dobra, dobra... – Emo skapitulowała niechętnie, ale wciąż trzymała niechciany prezent jak śmierdzące jajko. Rany, skoro napawa ją to takim zohydzeniem, to jakim cudem ona wytrzymuje w moim mieszkaniu? Przecież tam podobne obrzydliwości walają się dosłownie wszędzie, wypełzają ze wszystkich kątów, zezują na nią z każdej półki...
– No to, Leah, co sądzisz? – Ponownie stałam się głównym obiektem zainteresowania. I w myślach zaczęłam się modlić, by ta wolna godzina upłynęła jak najprędzej... Jeny, w życiu jeszcze tak gorąco nie pragnęłam, by okienko się skończyło.
– E... – opowiedziałam szalenie dokładnie. Ładnych parę chwil zajęło mi przekonanie siebie samej do szczerości. – Niezbyt to się zgadza z rzeczywistością.
Cholera, teraz obie słuchały mnie już niemal z wypiekami na twarzach.
– Jak to? – Zuzka chyba nie mogła wyjść z szoku. Aż się wyprostowała na swoim miejscu, gdy słowa do niej w pełni dotarły. Przez moment wydawało mi się, że sprawia wrażenie lekko zszokowanej i obrażonej, jakbym obraziła jej własną twórczość. – Ale przecież... No nie wierzę. Zawsze sądziłam, że tak właśnie to wszystko musi wyglądać. Ten wewnętrzny wilk, ta dzikość, gdy się przemieniacie... – Miała przynajmniej tyle zdrowego rozsądku, by rozejrzeć się dookoła, czy ktoś nie może nas usłyszeć, zanim to wypowiedziała. Na szczęście wyglądało na to, że reszta klasy zdążyła się już rozejść w sobie tylko znanych kierunkach. – Naprawdę tak nie jest?
– Jako wilki mamy wciąż ludzkie umysły – odparłam skrótowo, siląc się na obojętność. Musiałam wybadać grunt i wreszcie zacząć się tym dobrze bawić, przecież mnie nie zje. – A co myślałaś?
– No że... jesteście bardziej zwierzętami. – Spuściła wzrok na swoje dłonie. Niecierpliwie bawiła się pierścionkiem, luźno kręcącym na lekko serdelkowatym palcu. – Może macie jakieś instynkty. Polujecie, walczycie ze sobą...
– My chronimy ludzi – wyjaśniłam tak cierpliwie, jak umiałam. – Tylko idioci ich atakują. I zwykle nie zabijają, tylko przemieniają w wilkołaki. Dla własnej zabawy. Z Gabrysią tak było. Podobne wybryki są surowo karane przez Starszyznę, która nad nami czuwa. To takie Alfy nad Alfami. Każda wataha ma swojego przywódcę, ale to Starszyzna dyktuje ogólne prawa i pilnuje ich przestrzegania.
Skrzywiłam się na myśl, że prawdopodobnie mieliśmy mieć z nią w najbliższym czasie do czynienia. Jeszcze nie mówiliśmy nikomu o spotkaniu ze stadem Cruxera, ale było jasne, że ktoś musiał zawiadomić mojego dziadka. A on Starszyznę. A Starszyzna zrobi z buntownikiem należyty porządek. A ktoś z nas pewnie będzie musiał być przy tym obecny.
Jeny, mam nadzieję, że nie ja. Atrakcji mam już po dziurki w nosie...
– I na zwierzęta też nie polujecie? – drążyła dziewczyna.
– Już prędzej na ludzi – żachnęłam się. – Zwierzątka są urocze i niewinne, nie czujemy potrzeby, żeby je zabijać tylko dlatego, że możemy.
– Na... – Zuzka na krótką chwilę zaniemówiła. Chyba rozwaliła ją moja szczerość z tymi ludźmi. No ale co ja poradzę? Serio nie lubię większości przedstawicieli homo sapiens, miałabym mniejsze opory przed zeżarciem jakiegoś przestępcy, niż niewinnej sarenki, beztrosko hasającej sobie w upośledzonej resztce lasu, jaką idioci łaskawie zostawili po wycięciu całej reszty w cholerę. Ludzie to pieprzone pasożyty... – Okej. Uznam to za żart.
Wzruszyłam ramionami z miną mówiącą „twoja sprawa". Gabrysia z ledwością stłumiła chichot, udając, że szuka w kieszeniach chusteczek, a następnie do przesady głośno wydmuchując nos.
– A inne rzeczy? – Koleżanka bynajmniej jeszcze nie skończyła. – Sam sposób funkcjonowania watahy? Kurczę, wykorzystałam to w moim opowiadaniu, bo myślałam, że jest takie autentyczne...
– Ech... Nie jest... – Znowu musiałam wyglądać jak po spałaszowaniu cytryny, ale przynajmniej stres zaczynał ze mnie schodzić i już niemal mogłam cieszyć się chwilą. Mało brakowało, bym sama zaczęła się śmiać. Niestety nie miałam pod ręką żadnych chusteczek, którymi mogłabym to zamaskować.
– To znaczy? – Zuzka aż obróciła się do mnie przodem, choć jak ona to zrobiła na tej ciasnej przestrzeni, to bladego pojęcia nie mam. – Alfa nie rządzi wami w taki sposób? Nie jest najsilniejszy i najgroźniejszy?
– Poniekąd jest. Ale to nasz przewodnik i opiekun, a nie jakiś cholerny tyran.
– Przecież w tej książce nie był tyranem – zdenerwowała się, gotowa najwyraźniej bronić mojego znienawidzonego bohatera za wszelką cenę. – Może i był nieudolny, ale przecież też opiekował się swoimi wilkami...
– Ta. I wykorzystywał seksualnie kobietę, o której dobrze wiedział, że już kiedyś została zgwałcona. – Teraz to warknęłam przez zaciśnięte zęby na wilczą modłę, zapominając, jakie wrażenie mogło to na niej wywrzeć. Gabrysia również spoważniała, jak tylko to usłyszała. – Alfa z tej książki do kompletny kretyn, którego zjadłabym na śniadanie. I potem pewnie dostała wrzodów, bo takiego ścierwa nie da się strawić bez sensacji... Zuza, nie. Tak to nie działa. Alfę, który w ten sposób traktuje swoich podwładnych, mamy prawo rozszarpać na strzępy. Albo wsadzić do pierdla, jeśli chcemy być bardziej cywilizowani. Starszyzna zajmuje się również tym. Każda z nas jest nietykalna, jeśli sama nie wyrazi na to ochoty, a nasz Alfa... – Zawahałam się. – Hm, Quills to chyba w sumie jest prawiczkiem, nie? Przyjaźnimy się, wiedziałabym, gdyby coś ten... no wiesz. I pewnie nie mógłby o tym nie myśleć.
– A co ma do tego, o czym myśli? – Skrzyżowała ramiona na piersi. Chyba naprawdę była zła za to, jak się wszystko niewłaściwie rozwijało... Ale czy była w tym moja wina?
– Jako wilki nie możemy mówić, więc słyszymy wszystkie swoje myśli. Magia w taki właśnie sposób sobie poradziła. W obrębie watahy mamy coś w stylu wspólnego umysłu. Dzięki temu jesteśmy skuteczniejsi – wyjaśniłam szybko.
A następnie coś mnie załaskotało w piersi. Osz ja pierdykam, oni będą wiedzieli, że ja i Ladon...
– Czyli ty i Gabrysia też jesteście dziewicami? – Tak, właśnie wtedy padło niczym nieskrępowane pytanie. Ona chyba nie ma wstydu...
– Oczywiście, że tak! – zaperzyła się Gabrysia, na szczęście odpowiadając za nas obie. Ja byłam zbyt zajęta nakłanianiem ognistego rumieńca, by raczył spełznąć z mojej twarzy i szyi. W razie czego się nie odzywałam.
– Kurczę. – Zuzka oparła się plecami o skrzynkowe okno i bezradnie wbiła wzrok w jakiś bliżej nieokreślony punkt przed sobą. – Wiecie, to dobrze. To bardzo dobrze. Bo sądziłam, że wy, jako Omegi... No wiecie, myślałam, że Alfa wam też to poniekąd robi. No i że źle was traktuje. Że cała wataha źle was traktuje. Ale skoro jesteście takie ludzkie...
– Nie jesteśmy Omegami – zaprzeczyłam, szczęśliwa ze zmiany tematu. – A przynajmniej ja nie jestem. Z urodzenia jestem Alfą. Ale ogólnie wilczyce znajdują się poza układami. Mamy coś w stylu sfory w sforze. Ja jestem dominującą waderą, tak się ta funkcja nazywa. Przewodzę innym dziewczynom w stadzie.
– Zwłaszcza Lunie. – Gabrysia trąciła mnie żartobliwie i parsknęła pełnym śmiechem, nie zamierzając umilknąć, gdy posłałam jej wściekłe spojrzenie.
– Z urodzenia? – Zuzce naprawdę walił się cały świat. – No to nie jesteście wilkołakami przez ugryzienie?
– Tak też można się jednym z nas stać, ale najczęstszy sposób to geny. W rodzinie z takim dziedzictwem przemienia się co drugie pokolenie. I owszem, nazywamy to dziedzictwem. To dar, a nie przekleństwo.
– A przemieniacie się chociaż podczas pełni? – zaskamlała, ukrywając twarz w dłoniach. – Chyba wypisuję na tym blogu kompletne głupoty...
– Przemieniamy się, chociaż w praktyce niezbyt to zależy od księżyca. Tak, musimy przymusowo przybrać wilczą postać w dobie, gdy jest pełnia, ale działa to zawsze w tych samych godzinach, a nie w zależności od wschodu i zachodu jakiegoś tam satelity. Jesteśmy nerwowi i wszystko nas boli jeszcze w ciągu dnia, ale konieczność pojawia się koło dwudziestej drugiej, może chwilę później, a znika mniej więcej o trzeciej nad ranem. I nie, nic nas nie boli podczas przemiany. I nie tracimy ubrań. I nie mamy zwiększonego popędu seksualnego ani nie zmieniamy partnerów jak rękawiczki. Zakochujemy się jak zwykli ludzie, choć chodzą plotki, że potrafimy kochać mocniej i rzadziej niż oni porzucamy partnerów. Mało jest wilkołaków lubiących seks z przypadkowymi osobami.
Ha! Teraz to ja ją zawstydziłam, gdy zaczęłam o tym tak otwarcie mówić.
– Rozumiem... Wilki chyba łączą się w pary na całe życie, miałoby to sens – mruknęła z zakłopotaniem. – Boże, co ja napisałam... Przecież to jakiś rak, a nie książka...
– Dlaczego niby? – zdziwiłam się. – To twoja wizja. Fakt, że fantastyczny świat istnieje, nie oznacza od razu, że musisz się zmuszać do pisania o nim tak, jak wygląda w rzeczywistości. Ja sama tak nie robię, wprowadzam jakieś modyfikacje... Bo ta literatura to fantastyka, nie? Gdyby skupiała się na prawdzie, przestałaby taką być, nawet jeśli mówiłaby o magii.
Taka ja jestem mądra, co nie?
Na moje szczęście temat wkrótce wyciągnął nóżki i zdechł. Płynnie z wilkołaków zeszłyśmy na problemy z chłopakami, co dla kogoś z zewnątrz może i wyglądałoby podejrzanie, ale w takiej sytuacji... Cóż, wspominałyśmy o seksie i łączeniu się w pary, co nie? Nic dziwnego, że któraś z nas w końcu musiała podłapać i zacząć z tego wywód opiewający jej niezbyt bogate życie miłosne.
Okazało się, że kompletnie żadna nie mogła się pochwalić spektakularnymi doświadczeniami. Gabrysia wręcz powaliła nas na kolana opowieścią o tym, w ilu to już gostkach była na zabój zakochana, wymieniając nawet mojego brata (choć na szczęście nie wspomniała słowem, że miała to za więź mate, i to nawet długo po tym, jak wreszcie udało mi się przetłumaczyć jej, że czegoś takiego nie ma). Jeśli dobrze liczyłam, amantów, zarówno tych, którzy odwzajemniali jej uczucie, jak i mających ją w szeroko pojętym gdzieś, posiadała w swoim szesnastoletnim życiu całych dwudziestu trzech. Żaden związek nie przetrwał dłużej niż dwa tygodnie, na co mało brakowało, a zaczęłabym się mało dyskretnie śmiać. Całe szczęście, że gdy już nie mogłam oddychać, wpadłam na to, że powinnam gryźć się w język, a wtedy ochota na dowcipy odchodziła jak ręką odjął, zastąpiona wściekłością na samą siebie i własne zęby...
Zuzka okazała się tylko odrobinę gorsza. Chłopaków miała już czterech. I to w poważniejszym znaczeniu tego słowa niż emosia, jednego jeszcze w podstawówce, a zakochana była w wielu więcej. Do pierwszego wzdychać zaczęła jako ośmiolatka.
No a ja...
– Jak to? – Obie niemal spadły z parapetu, gdy usłyszały moje wyznanie. – To ty jeszcze nie miałaś chłopaka?!
– Tak jakoś wyszło. – Wzruszyłam ramionami. – Podobają mi się mężczyźni, a nie chłopcy, więc chyba jasne, że jeszcze trochę sobie poczekam. Mężczyźni małolatami się nie interesują.
– Ale serio? Nigdy ci się żaden nie podobał? Zupełnie żaden?! – Zuzka z ledwością zbierała szczękę z kolan. – Nic a nic?
– Podobał mi się jeden koleś z mojej watahy – przyznałam powoli – ale zakochaniem bym tego nie nazwała. Inny podwala się do mnie, odkąd pamiętam, ale na wzajemność liczyć nie może. Poza tym obserwowałam krótko jednego przystojniaka w swoim gimnazjum, ale ostatecznie nawet do niego nie zagadałam, bo uznałam, że szkoda mi czasu na randki i mogłabym w tym czasie książkę poczytać.
– Ty jesteś jakaś nienormalna. – Z niedowierzaniem pokręciła głową. – Albo jesteś lesbijką.
– Żartujesz? Podobają mi się faceci, tylko...
– A Ladon?
Okej. W tamtym momencie ledwie milimetry dzieliły moją cierpliwość od przekroczenia dopuszczalnych granic. Gdyby Gabrysia wiedziała, jak blisko było, żebym tam przemieniła się w wilka i po prostu się na nią rzuciła, to z pewnością zastanowiłaby się dwa razy, zanim zadała to pytanie...
– Jaki znowu...? – Zuzka urwała wpół słowa. – Ej. Ona spytała o twojego brata? O co wam chodzi?
– O nic – wycedziłam. Gdyby emosia miała choć trochę przyzwoitości, pod siłą mojego spojrzenia zaczęłaby się wić w agonii jak ślimak posypany solą.
Ślimakowi oczywiście nigdy bym takiego świństwa nie zrobiła, ale jej...
– Jak o nic? Z jakiegoś powodu to powiedziała! – Koleżanka złapała mnie za ramię i spróbowała obrócić w swoją stronę. – Nie chcę mówić, jakie wnioski mi się właśnie nasunęły, ale, Leah...
– Dajcie spokój, dobra? Nie będę mówić o niczym związanym z moim bratem – warknęłam mało sympatycznie. Czułam, że potraktowałam je zbyt ostro, ale wtedy wydawało mi się to jedynym sposobem na to, by się odczepiły bez zadawania dalszych pytań. – To moja sprawa i moje problemy.
Dopiero sporo później uświadomiłam sobie, jaką pożywkę dla wyobraźni Zuzce zaserwowałam...
Dobry humor szybko mi odszedł. Martwiłam się. Martwiłam się, bo... nie umiałam jej tego wytłumaczyć. Nie mogłam wręcz tego zrobić. Moja relacja z bratem dla ludzi była chora i przerażająca. Była okropna, obrzydliwa... Przecież ona nie siedzi mi w głowie. Skoro sfora zareagowała w niezbyt przychylny sposób, czego mogłam spodziewać się po niej? Nie znała moich myśli, nie znała półdemonów i rządzących naszym światem praw. Nie znała naszych zwyczajów, nie znała sterującej naszym życiem magii, której nie umieliśmy się sprzeciwić. Nie mogła wiedzieć, co to uczucie dla nas znaczy. I nie chciałaby słuchać, gdybym chciała jej o tym opowiedzieć. Zostawiłaby mnie. Po prostu by odeszła i nie chciała mieć ze mną nic wspólnego. Brzydziłaby się mną...
Chciałam mieć ją przy sobie. Chciałam, by była moją przyjaciółką, bo naprawdę dobrze mi było w jej towarzystwie. Była takim jasnym światełkiem, dla którego w ogóle do tej szkoły ostatecznie przychodziłam. Zaczynała stawać się członkiem mojej „ludzkiej watahy", zaczynałam jej ufać... a ja przecież nie ufam prawie nikomu. Była energiczna, optymistyczna i umiała sprawić, że mi też się to udzielało. Nie mogłam jej stracić... ale też nie mogłam powiedzieć jej prawdy. Nikomu nie mogłam jej powiedzieć.
Nie mogłam iść z Ladonem za rękę środkiem ulicy. Nie mogłam iść z nim na randkę do drogiej restauracji. Nie mogłam publicznie się do niego przytulić. Nigdy nie będzie pierścionka, obrączek, ślubu... Nie dowiedzą się o nas nawet rodzice. Nie dowie się o nas nikt.
To bolało. I to jak... Z jednej strony było tak oczywiste, że nie zamierzałam się z tym kłócić, a z drugiej...
Dlaczego? Gdyby tylko świat o nas wiedział...
Ale świat nie mógł o nas wiedzieć. Bo musiałby do tego znać również wilkołaki, wampiry, wyverny, smoki i całą resztę. Aż bałam się pomyśleć, jaki chaos by się rozpętał, gdyby któreś z nas postanowiło się ujawnić... Wątpię, by ludzie zaakceptowali nas jak swoich braci, jak równych sobie. Zaraz znalazłby się ktoś nawołujący do wojny, pragnący zamknąć nas w gettach lub poddać eksperymentom. Z tłumu wyłoniłby się wymachujący Biblią święty, nazywający nas pomiotami szatana i szukający metody na nawrócenie. Straszono by nami małe dzieci, przechodzono prędko na drugą stronę ulicy, widząc, że nadchodzimy z naprzeciwka. Jesteśmy znacznie silniejsi niż ludzie, ale jakoś nie miałam nawet przez chwilę wątpliwości, że to my przyjęlibyśmy status ofiar. Głównie dlatego, że większość Istot Drugiego Świata własną siłę wykorzystywała po to, by ludzi strzec, a nie sprawować nad kimkolwiek władzę. To zwykli ludzie za wszelką cenę chcieliby udowodnić nam coś, co ani przez chwilę nie pojawiłoby się w naszych głowach. To zwykłych ludzi opanowałaby obsesja sprowadzenia nas na dno, byle tylko poczuć się bezpiecznie. A to ludzie mieli karabiny, czołgi i całą resztę, nie?
Chociaż...
Jeden wyvern mógł okazać się znacznie skuteczniejszy niż cała armia. Jedynie zakaz szkodzenia komukolwiek powstrzymałby go przed zrównaniem dużego miasta z ziemią w czasie szybszym, niż mi zajęły te przemyślenia.
Nie wiem. Niczego nie wiem. To wszystko czasem jest takie skomplikowane... Z jednej strony ciekawa jestem, jak by się to potoczyło, gdybyśmy wreszcie zaczęli żyć jawnie. Być może to wilkołaki szłyby ulicami wielkich miast z transparentami nawiązującymi do równego traktowania, jak osoby LGBT i feministki? Może to nas obrzucano by kamieniami, utrudniano znalezienie dobrze płatnej pracy? A może podbilibyśmy świat, dając przykład, że władza każdemu prędzej czy później uderza do głowy...? Pojęcia nie mam. Wilkołaków chyba bym o to nie podejrzewała, bo zbyt mocno już osiedliśmy w tej tradycji bycia strażnikami, ale inne rasy...?
To chyba nie był czas i miejsce, aby to roztrząsać. Czasem jednak lubiłam sobie wyobrażać możliwe scenariusze. W końcu czasy, gdy technologia stanie się tak rozwinięta, że niemożliwym będzie dalsze ukrywanie się, mogą nastać jeszcze za mojego życia.
Następną lekcją była religia. Odprowadziłam Zuzkę i Gabrysię pod odpowiednią klasę i stanęłam z nimi pod drzwiami, by pogadać jeszcze podczas przerwy. W malutkim łączniku, spajającym dwa szkolne budynki, było jak zwykle ciasno i zwyczajnie brzydko. Ściany pokrywała żółtawa farba o wysokim połysku, tak brudna, że wątpiłam, by dało się ją jeszcze domyć, a na poszarzałych sufitach, z których zwieszały się krzywo podwieszone plastikowe klosze z jarzeniówkami, falowały w przeciągu pajęczyny. Najwyraźniej nikomu nie chciało się ich sprzątać. Dwie znajdujące się tutaj klasy nie są takie złe, ale prowadzące do nich drzwi trzymały się chyba jedynie na słowo honoru, bo powstałe w nich szpary pozwalały zajrzeć do pomieszczeń nawet gdy były zamknięte na klucz. Dziwiło mnie, że właśnie tutaj mieściła się jedna z dwóch sal informatycznych, w dodatku ta najlepiej wyposażona.
Gdy zadzwonił dzwonek, pożegnałam się z dziewczynami i odeszłam w swoją stronę, pogrążona w myślach. Wcześniejsze twórcze zamyślenie nieźle dało mi się we znaki, nie umiałam się z niego tak do końca otrząsnąć, dlatego przez ostatnie minuty słuchałam ich właściwie tylko jednym uchem, prawie nie rejestrując, co takiego do mnie mówiły. Udawało mi się potakiwać w odpowiednich momentach, więc żadna się nie zorientowała, że tak naprawdę znajduję się gdzieś daleko stąd, ale i tak odetchnęłam z ulgą, gdy wreszcie zostałam sama. Poczekałam, aż korytarze na dobre się wyludnią, i poszłam tam, gdzie ciągnęło mnie przez cały ten czas: do starej auli.
Nie wiem, co tam jest. Może to faktycznie jakaś anomalia? Może i o tym powinniśmy powiedzieć wyvernowi, gdy się tu pojawi? A może na dobre traciłam zdrowe zmysły...?
Przecież czarnym półdemonom właśnie to groziło. Nie powinnam być taka zaskoczona, zwłaszcza że wczoraj pół dnia przesiedziałam w cholernej anomalii, czując się tam świetnie, podczas gdy każdy normalny wilkołak pewnie uciekałby w popłochu już na sam pomysł podobnego szaleństwa.
Wyszłam zza zakurzonej kurtyny, zatrzymałam się na deskach sceny. Ponownie coś mnie podkusiło, by rozłożyć szeroko ręce. Wyprostowałam się przed rzędami obleczonych w czerwoną skórę siedzeń, jakbym miała przed sobą widownię. Przymknęłam na chwilę oczy, zaciągnęłam się smrodkiem zaduchu, drewna i czegoś chemicznego, co ciężko mi było zdefiniować. Miałam wrażenie, że jest w tym też inny zapach...
Przyjemny. Kuszący. Łagodny. Przyzywający mnie.
Mokry kamień. Coś jak zroszona deszczem skała gdzieś wysoko w górach, jednocześnie świeże i duszące. Odżywczy ozon. I może palone liście, choć i tego aromatu nie mogłam nazwać nieprzyjemnym.
Szlag. Mogłabym to wąchać w nieskończoność. Aż ciężko opisać, jak te zapachy cudownie się ze sobą przenikały... jaka ta mieszanka okazała się wspaniała. Gdybym tylko miała coś, co tak pachniało, nie odsuwałabym go od nosa nawet na chwilę.
Zapach podszyty był aromatem anomalii – tandetnym papierem, mokrym cementem, tanią farbą drukarską. Przyjemnie wiercił w nosie. Przyzywał...
Tak bardzo chciałabym, żeby coś ode mnie zależało. Nie wiem, dlaczego tak ciągle wyobrażam sobie tę publiczność, dlaczego zachowuję się tak, jakby tam była... ale sądzę, że przynajmniej częściowo zaczęłam to rozumieć. Pragnęłam być ważna. Pragnęłam znaczyć coś w obliczu ogromnego świata. Pragnęłam, by ktoś mnie zauważył... pragnęłam mieć na coś wpływ. Pragnęłam coś zmienić. Pragnęłam, by moje słowa do kogoś dotarły, sprowadziły ludzkość na lepszą ścieżkę, jakkolwiek pompatycznie to brzmiało. Pragnęłam...
Pragnęłam utopii, świata pozbawionego cierpienia. W którym nie byłoby seksualnej przemocy, mężów znęcających się nad żonami, ludzi traktujących jak śmieci innych jedynie przez to, że odważają się kochać w inny sposób, niż oni sami. Pragnęłam świata, w którym mogłabym być sobą. Gdzie nikt nie dyktowałby mi, w jaki sposób powinnam żyć, co robić, by być dobrą kobietą, żoną, przyjaciółką...
Jakie to zabawne, że tylko kobietom notorycznie mówi się, jak mamy postępować. Niby mamy równouprawnienie, a jednak podyktowany w dużej mierze przez religię motyw rodziny odbija się na nas krzywdzącym piętnem, na każdym kroku określa, jak powinnyśmy żyć i się zachowywać, by w ogóle zasługiwać na miano kobiet. Weźmy na przykład nawet tę idiotyczną awanturę o aborcję. Zastanówcie się, czy gdyby dotyczyła ona mężczyzn, to problem w ogóle by istniał? Oczywiście, że nie. Mężczyznom przecież nikt nie mówi, co mają robić z własnym ciałem.
Chciałabym...
Nie wiem już, czego bym chciała.
Oprócz jednego...
No dalej, przyznaj się, słaba wilczyco. Ty przecież od samego początku pragniesz tylko jednego...
Pragniesz tego cholernego wyverna z mieczem, pojawiającego się w twoich snach. Jego i tylko jego.
Aż zgrzytnęłam zębami. Obróciłam się niecierpliwie, zacisnęłam powieki jeszcze mocniej i wbiłam paznokcie we wnętrze dłoni, ściskając pięści tak mocno, że aż stało się to bolesne. Jakbym w ten sposób mogła się odgrodzić od świata i tych nienormalnych myśli.
Nie wiem, ile tak trwałam. Parę minut? Być może.
– Co się dzieje, wilczyco?
Wzdrygnęłam się. Choć słuch mam fenomenalny jak na człowieka, zupełnie umknęły mi zbliżające się kroki. Odwróciłam się z prędkością, o jaką absolutnie siebie nie podejrzewałam, przemieniłam się w wilka i dopadłam do ziemi, gotowa w każdej chwili rzucić się na przeciwnika, kimkolwiek by nie był. Głos w pewien sposób wydał mi się znajomy, miał dziwny akcent, może niemiecki...?
Wyszczerzyłam kły w potwornym grymasie i sprężyłam się do ataku...
A następnie zamarłam, skamieniała.
Miałam wrażenie, że ziemia się pode mną rozstąpiła i runęłam w dół. Że nagle cały świat zrobił fikołka, że kierunki zamieniły się na chwilę miejscami, że góra stała się dołem i odwrotnie. Miałam wrażenie, że oszalałam, że to jakaś sztuczka...
Nie wiem. Niczego nie wiem!
Przede mną stał wyvern ze snu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top