Rozdział 29

No wy chyba żartujecie – bulwersował się Sam, niecierpliwie chodząc w kółko. Rudy wilk miał w całkowitym poważaniu to, jak bardzo przeszkadzał reszcie stada, maszerując im tak w tę i z powrotem tuż przed nosami. Był tak zdenerwowany, że nawet kierowane w swoją stronę przekleństwa Paula całkowicie ignorował, choć w normalnym wypadku bynajmniej nie puściłby tego dresiarzowi płazem. – Jak coś takiego jest w ogóle możliwe? Szlag, Leah, jesteś pewna, że nie miałaś jakichś cholernych halucynacji? Przechodzenie z mieszkania do mieszkania...? No przecież jak Quills do mnie zadzwonił, to byłem pewien, że sobie ze mnie jaja robi!

Co tam się dokładnie stało? – Embry wszedł mu w słowo, oblizując się niecierpliwie. – Znamy tylko ogólniki, nikt nas nie raczył poinformować dokładniej.

– Bo nie było takiej potrzeby, skoro teraz jest pora, żeby to obgadać – odparowałam, mocno już zniecierpliwiona ich nerwowością. I złością – bo z jakiegoś powodu moje nowe przygody nie obudziły w nich niepokoju, strachu czy czegokolwiek innego, co byłoby w takiej sytuacji na miejscu, a właśnie wściekłość. I wiadomo, w którą stronę ją kierowali...

Jak to nie było takiej potrzeby?! – Rudy wilk zatrzymał się na chwilę w połowie ruchu i wyszczerzył kły na ciemność przed sobą. Pewna jestem, że gdybym znajdowała się już na miejscu, podjąłby próbę zabicia mnie wzrokiem, tak dla samej zasady.

Czy wy jesteście głusi?! – Żyłka mi pękła. Aż się zatrzymałam, ryjąc w rozmiękłej leśnej ściółce głębokie bruzdy pazurami. Ladon zaklął w myślach, dosłownie w ostatniej chwili odskakując na bok, zanim wpadł mi na grzbiet. Lądowanie z pewnością nie należałoby do najprzyjemniejszych – tuż przed nami w pełnej krasie prezentowała się olbrzymia kałuża marznącego błota.

Wypraszam sobie! – zbulwersował się Seth. – Ja przecież nic nie mówiłem!

– Ty może nie, ale cała reszta powinna sobie przetrzeć uszy – wycedziłam. – Kurna, ludzie, mówiłam przecież, że to nie jest rozmowa na telefon i wyjaśnię, gdy się spotkamy. I to ze trzy razy, ostatni ledwie kilka sekund temu! Jeny, co z wami? Okres wam się zbliża, czy co?!

– No chyba tobie – palnął Paul i wycofał się, zawstydzony, gdy odruchowo powędrowałam myślami do swojego kalendarzyka i zorientowałam się, że faktycznie w przeciągu kilku dni mogła mnie czekać ta masakra. Na swoje szczęście nie dodał nic więcej – bynajmniej nie byłam w nastroju na wymyślanie wyszukanych odzywek, tylko po prostu od razu dałabym mu w pysk...

Uspokójcie się! – warknął na nas Quills. – Też się zastanawiam, dlaczego wszyscy są dzisiaj tak nerwowi. Co się dzieje? To nie pierwsza anomalia, w którą któreś z nas się władowało.

– Ale kolejna, w którą władowała się Leah – zaznaczyła z niejaką dumą w głosie Luna. Jakby miała satysfakcję, że może nam coś udowodnić...

Potrząsnęłam ze złością łbem, uznając swoją bezsilność. Co ja jej mogłam stąd zrobić? Posłałam ponure spojrzenie białemu wilkowi i podjęłam wędrówkę. I tak byliśmy już spóźnieni – wyjście z domu, gdy mama patrzyła na nas z takim niepokojem, nie było wcale taką łatwą sprawą. Nawet jeśli wiedziała, że musimy to zrobić, nie potrafiła ukryć swoich obaw, co w nas z kolei obudziło wyrzuty sumienia, które musieliśmy zażegnać dużą porcją przytulania i obiecywania, że wrócimy przed pierwszą... W efekcie, zamiast być już na ulicy między cmentarzami, gdzie umówiliśmy się z resztą, wyłanialiśmy się dopiero z niewielkiego lasu obok naszego domu, wchodząc na spory pas nieużytków. Czekało nas jeszcze przejście dzielnicy domków jednorodzinnych, na szczęście jednak nie zanosiło się, by miało nam to zająć dużo czasu – jak w niemal każdej okolicy tego typu, po zmroku kręciło się tam naprawdę mało osób, raczej więc nie powinno być problemu z przemknięciem środkiem ulic. Zwłaszcza że podnosząca się mgła mogła skutecznie nas osłonić.

Nikt nie skomentował słów Luny, choć wyczułam, że wielu zwróciło na nie uwagę i jakoś zakodowało je w myślach. Nie podobało mi się to. Ni cholery mi się nie podobało... Spróbowałam jakoś przegnać gnieżdżący się w sercu niepokój, jaki budziła we mnie ta wilczyca, ale okazało się, że już całkiem dobrze się ukorzenił.

Nie rozumiem, Leiczku – szepnęła w pewnym momencie Gabrysia, wnikliwie lustrująca moje myśli. – Nie rozumiem, o co wam poszło. Dlaczego wy się tak nie lubicie?

– To Luna nie lubi mnie – zaznaczyłam z godnością. Zatrzymałam się na chwilę, szukając najlepszego sposobu na obejście sporego parowu, wypełnionego po brzegi błotnistą deszczówką. Nie wpadłszy na nic sensownego, zdołałam go jakoś przeskoczyć, czego o mało nie przypłaciłam atakiem serca, gdy zsunęłam się lekko z trawiastej skarpy po drugiej stronie, o mało nie lądując połową ciała w wodzie. Na szczęście w ostatniej chwili zdołałam odbić się od wystającego korzenia dawno już ściętego drzewa i wypełznąć na pewniejszy grunt. Podejrzewam, że brzuch i tak miałam już cały w błocie. Jak ja nienawidzę jesieni...

Nie lubię? – żachnęła się Luna. – Sądzę po prostu, że coś tu nie gra. Odebrałaś mi władzę nad grupą uderzeniową. Tak po prostu sprzeciwiłaś się Alfie, w dodatku robisz jakieś dziwne rzeczy, których nie rozumiem... Jestem zaskoczona, że inni ci ufają, i tyle.

– To, że czegoś nie rozumiesz, nie znaczy, że jest złe – wymądrzyłam się, z trudem hamując złość. Tak, dobrze, że nas tam jeszcze nie było... – Jestem w tym stadzie o wiele dłużej niż ty. Wszyscy mnie znają, dlatego wiedzą, że można mi ufać. I co miałam twoim zdaniem zrobić na tamtej akcji? Pozwolić, by bladgor nas zabił? Jesteś za młoda, nie wiesz jeszcze, co robić w takich sytuacjach. I to nic złego. Gdy miałam taki staż, jak ty, też niczego nie wiedziałam i nikt mnie nie mianował przywódcą na akcjach. Nie płakałam z tego powodu.

– Nie? – wtrącił się Embry. – No poparz, bo mi się wydaje...

– Jezu, miałam jakieś trzynaście lat, to chyba jasne, że czułam ból dupska, nie? – warknęłam. – Trzynastolatki mają pretensje o wszystko.

– W sumie racja.

Luna nie odpowiedziała. Zaczęła myśleć obrazami, zamiast słowami, co dla mnie oznaczało, że mam się odczepić. Nie wiedziałam w sumie, czy w ogóle znała już tę naszą zasadę ochrony prywatności, ale i tak uznałam, że to by już było zbyt wścibskie. Nie powiem, chętnie bym się dowiedziała, w jaki sposób na mnie pomstuje – bo co do tego, że to właśnie robi, jakoś wątpliwości nie miałam – ale przecież nie mogłam być taka, jak ona. Nie mogłam doszukiwać się w jej myślach głupot, które mogłam przerodzić w awanturę...

Właśnie. Gabrysia ma rację. Dlaczego ona aż tak mnie nie lubi? Przecież musi widzieć, że nie odebrałam jej dowodzenia tylko dlatego, że miałam taki kaprys. Albo jest niewyobrażalnie wręcz głupia i zapatrzona w siebie do tego stopnia, że zwyczajnie nie dostrzega swoich błędów, albo jest w tym coś więcej...

Szlag, mam ważniejsze sprawy na głowie.

Wyskoczyłam na wilgotny od gęstej mgły asfalt i otrząsnęłam się odruchowo z osiadającej na zimowej sierści wody. Ladon warknął na mnie z pretensją, gdy większość wzbitych tym ruchem w powietrze drobinek błota poszybowała w jego stronę, i wyprzedził mnie na znak, że więcej takich numerów znosić nie będzie. Uznawszy, że ma chłopaczyna dziwne problemy, potruchtałam grzecznie za nim, wsłuchując się w stukot naszych pazurów na gładkiej jak lustro drodze. Dwa razy musieliśmy zboczyć w krzaki lub na słabiej oświetlone podjazdy, by umknąć przed nadjeżdżającym samochodem, lecz oprócz tego droga przebiegła bez przeszkód. Gdy już dotarliśmy na zupełnie ciemną uliczkę, po której obu stronach pojawiły się mury cmentarzy, znowu się zatrzymałam...

Nie chciałam tam iść.

Bliżej niesprecyzowany lęk postawił mi dęba futro wzdłuż całej długości kręgosłupa. Oblizałam się niepewnie, próbując zmusić wargi, żeby zakryły wyszczerzone lekko koniuszki kłów, lecz cofnęłam się na kilka kroków, kładąc uszy i podkulając ogon, bo zwierzęcy strach okazał się znacznie silniejszy ode mnie. Brat obejrzał się na mnie pytająco, zamarłszy z uniesioną przednią łapą, i spytał ze zniecierpliwieniem:

Idziesz czy nie?

– Idę – mruknęłam bez przekonania. Wzięłam się w garść i z pełną świadomością unoszącego się wokół specyficznego zapachu, podążyłam za nim na ugiętych łapach. Nie mogłam się wyprostować – mięśnie zabolały mnie w proteście, gdy tylko spróbowałam.

Na ulicy nie działały latarnie. Nie wiem dlaczego, ale tak było prawie zawsze – choć miasto już ładnych parę lat temu zainwestowało w eleganckie parkowe lampy, wzorowane na stare latarnie gazowe, chyba tylko w święta widziałam, by one działały. Dla człowieka panujący między wysokimi kasztanowcami mrok, zdominowany przez gęstą mgłę, musiał być niemal nieprzenikniony, lecz my widzieliśmy tam całkiem nieźle. Wystarczająco, by poruszać się w pełni swobodnie i nie wpadać na przygotowane na zbliżające się uroczystości stragany. Ciekawe, że nikt ich nie zabierał na noc, bojąc się, że komuś mogą się przydać – ja bym raczej nie pozostawiła ich ot tak... Ludzie nie takie rzeczy kradną. Produktów wprawdzie na nich nie widziałam, lecz obciągnięty materiałem metalowy stelaż darmowy przecież nie jest.

Wilki kręciły się w okolicy bramy prowadzącej na nowszy cmentarz. W mroku błyskały jedynie ich ślepia i jaśniejsze kępki sierści.

Jesteśmy wszyscy – warknął Sam, gdy tylko nas dostrzegł. – To może wyjaśnienia? Teraz?

Posłałam mu niecierpliwe spojrzenie. Za nic nie mogłam się przyzwyczaić, że ktoś, kto zawsze nam kazał się uspokoić, teraz kipiał takim gniewem.

Nie ma wszystkich – zaznaczył zniecierpliwiony Lord. – Ja i Ahmed jesteśmy przy anomalii z tymi świecącymi kwiatkami. Choć ja tam uważam, że nie ma sensu, żebyśmy tu siedzieli, bo...

– Zostańcie tam – przerwał mu stanowczo Quills. – Leah, wyjaśnienia.

– Rany, no już... – Wywróciłam oczami. Udałam, że wcale nie zirytowało mnie to, jak silnie Gabrysia przywarła do mojego boku. – Właściwie to niemal wszystko już wiecie. Szłam sobie do rodziców, ale praktycznie wpadłam w wilka ze stada Cruxera. On zaczął mnie gonić, ja zwiałam tutaj. Problem tylko w tym, że na cmentarzu jest jakaś anomalia, nawet teraz ją czuję. Liście drzew są zielone, jak wiosną, poza tym wlazłam prosto w jakieś nie wiadomo co. Chciałam schować się przed tamtym gościem w takiej komórce koło sklepu, bo była otwarta, ale stamtąd dostałam się do jakiegoś domu. Potem do mieszkania w bloku, następnie do kamienicy, a na koniec z powrotem na cmentarz. Nie wiem, jak to możliwe, ale halucynacji nie miałam.

– A dowody na to masz? – parsknął Paul. – Dla mnie brzmi to jak bajka. Dobra, trochę już tych anomalii żeśmy znaleźli, no ale bez przesady...

– Skoro to były halucynacje, to umyka mi, na jakiej zasadzie miałyby działać – wytknęłam. – I dlaczego mnie akurat wtedy złapały.

– Może masz guza mózgu? – spytał ktoś, ale w ogólnym rozgardiaszu nie udało mi się go namierzyć.

Ja tam jej wierzę – wyrwała się nagle Kasia-Katarzyna. – W mieście dzieją się naprawdę bardzo dziwne rzeczy, spotykamy coraz więcej bardzo skomplikowanych anomalii. Dlaczego jedna z nich nie miałaby tak właśnie wyglądać? Prędzej uznam za prawdę to, niż jakieś tam halucynacje.

– Gdyby jakikolwiek psychiatra cię teraz usłyszał... – zaśmiał się Collin.

Ja też w to wierzę – przerwał mu Quills. – Pytanie tylko brzmi: co z tym zrobimy? Leah, próbowałaś się tam cofnąć?

– Nie – przyznałam bez skruchy. – Chcecie, to sami się cofajcie, ja już mam dość atrakcji na dzisiaj. Wystarczy mi, że wypadałoby te rzeczy obwąchać, ładować się tam kolejny raz nie zamierzam.

– Nikt ci nie każe – powiedziała Luna irytująco przemądrzałym tonem. – Zgłaszam się na ochotnika. Mogę tam iść i sprawdzić, czy anomalia dalej jest obecna.

Na chwilę zapadła pełna napięcia cisza. Wszyscy obejrzeli się na niepozorną piękną wilczycę o ostrym nosie, dumnie patrzącą po nas z błyskającą w ślepiach odwagą. Siedziała z gracją w samym środku wilczego kręgu, owijając złączone przednie łapy puszystym ogonem. Była doskonała, jak narysowana.

Nikt na razie nigdzie nie będzie szedł sam – uciął Quills, gdy już odzyskał głos. Po jego myślach świetnie dało się rozpoznać, że dziewczyna kompletnie zbiła go z tropu. – Idziemy razem. Rozejrzymy się, zlokalizujemy anomalie i sprawdzimy, czy Leah coś od nich czuje. Jak na razie, ona jest naszym najlepszym radarem na tego typu sprawy.

Wilczyca uniosła lekko wargi, błyskając ostrymi kłami, lecz nie ubrała swoich emocji w słowa. Ale chciała, dobrze to było widać... To ciekawe, że jako tak młody wilkołak, z podobną łatwością kontrolowała umysł. W niczym nam w tej sztuce nie ustępowała, podczas gdy Gabrysia i Lord, starsi od niej stażem, wciąż raczyli nas dosłownie wszystkim, co działo się w ich głowach, nie zawsze jeszcze potrafiąc przekazywać tylko to, co ważne.

Ona jest jakaś podejrzana – szepnął Ladon. Jego słowa brzmiały dziwnie głucho, co od razu uczuliło mnie, że wysyłał je za pomocą magii, a nie wilkołaczej więzi, dzięki czemu nikt oprócz nas nie mógł ich usłyszeć. Sama taką mocą nie dysponowałam, skinęłam więc tylko łbem na znak, że dotarło i również tak uważam, starając się nie dawać po sobie zbytnio znać, o co chodzi. Brady i Sam i tak obejrzeli się na nas podejrzliwie, lecz na szczęście nie zwrócili uwagi reszty na fakt, że chyba coś ze sobą szeptaliśmy.

Quills otrząsnął się niecierpliwie, śnieżnobiała sierść zafalowała. Wstał, przeciągnął się, wykorzystując każdą cenną sekundę na przywołanie spokoju, i skierował się do majaczącej za nim w ciemności cmentarnej bramy. Miałam wrażenie, że gdy zatrzymał się obok skrzydła z czarnego, kutego metalu, wprawiony w kamienny łuk dzwon zakołysał się lekko na niemal niewyczuwalnym wietrze...

Ciarki przebiegły mi po grzbiecie. To już paranoja, czy ja naprawdę mam zwidy...?

Nie czekając dłużej – głównie dlatego, że gdybym zwlekała, zaraz zaczęłabym się zastanawiać nad tysiącem innych spraw – poderwałam się z miejsca i jako pierwsza podreptałam za Alfą. Całe stado chcąc nie chcąc ruszyło ostatecznie za nami.

Na cmentarzu na szczęście nie było ludzi – mimo tego, że przez najbliższe dwa dni miał być otwarty całą dobę, po godzinie dwudziestej drugiej niewielu znajdowało się już chętnych na odwiedziny. Ognie ustawionych na nagrobkach lampek migały, dając całkiem sporo światła, a barwione szkło pięknie skrzyło się w lekkim zagłębieniu terenu, sprawiając, że miałam wrażenie, jakbym nagle znalazła się w innym świecie. Jakiejś nierzeczywistej, dość mrocznej, lecz mimo wszystko na swój sposób pięknej bajce... Przez krótką chwilę przemknęło mi w głowie, że chyba rozumiem, co takiego Gabrysia i jej niewydarzeni znajomi widzą w cmentarzach. To miejsce ma swoją przyciągającą aurę. Nie wybrałabym go jako miejsca imprezy, bo sądzę, że to cisza i melancholijny spokój powodują większość tych odczuć, ale mimo wszystko...

Chyba faktycznie są liście – zauważył Szary, z zadartym łbem obserwujący czarne korony drzew nad nami. Dopiero przy tym zauważyłam, że ma białą łatkę na gardle. – Ale ciężko powiedzieć przez tą mgłę.

– Nie to jest najważniejsze – zastrzegłam. Wyprzedziłam Quillsa i ruszyłam trasą swojej poprzedniej ucieczki, już czując nieprzyjemnie poczucie zagrożenia...

Ten tunel. Jak bardzo ja nie chciałam tam iść...

Zatrzymałam się przy dziwacznym oczku wodnym. Wbrew pozorom, w nocy wyglądało o wiele mniej przerażająco niż w dzień. Wręcz... zwyczajnie. Trzeba było się mocno przyjrzeć, by dostrzec kamienne czaszki, bo czarna woda znacznie utrudniała odpowiednie dostrojenie wzroku. Podeszłam ostrożnie bliżej na drżących łapach i nachyliłam się nad samą taflą, ostrożnie wciągając powietrze. Nosem niemal dotknęłam lekko oleistej cieczy...

Tak, pachniała. I to podobnie, jak krater. Lekko zakręciło mnie w nosie, lecz nie odsunęłam się, bo ten aromat miał w sobie coś takiego... Coś znajomego, choć nie umiałam sobie dokładnie przypomnieć, co by to mogło być. Z czymś mi się kojarzył – z czymś na wpół zapomnianym, potężnym, niezrozumiałym, może nieco przerażającym... ale w gruncie rzeczy dobrym. Przynajmniej dla mnie, choć moje poczucie dobra i zła zwykle było mocno wypaczone. Chyba już jako dziecko zbyt mocno interesowałam się czarnymi charakterami...

Co to takiego? – Quills pojawił się u mojego boku, jakby wyrósł spod ziemi. Ugiął łapy i schylił się tuż obok, lecz nie odważył się opuścić łba aż tak nisko, jak ja. W odbiciu czarnej wody zamajaczyła jego biała, niemal świecąca na tle mroku sylwetka. – Cuchnie anomalią.

– Bo to jest anomalia – szepnęłam. Nie wiem dlaczego, ale nawet w myślach wolałam zachować tutaj ciszę. – Żałuj, że nie widziałeś, jak wygląda w dzień.

Wzdrygnął się i wycofał z głębokim warknięciem, gdy usłużnie uraczyłam go wspomnieniem. Uśmiechnęłam się po wilczemu pod nosem, ale tak, by tego nie widział, dobrze przeczuwając, że szlag go trafi, gdy dostrzeże, jak humor mi poprawił jego paniczny strach... Na szczęście był zbyt zaaferowany, by zwrócić uwagę na ślady wesołości w moich myślach.

Nie podoba mi się to – wycedził. – Pewna jesteś, że tego tu wcześniej nie było?

– Całkowicie. – Uniosłam lekko łeb i skupiłam się na niewielkim drzewku, rosnącym jakiś metr od okrągłego oczka. Zupełnie czarne gałęzie sięgały w stronę zasnutego mgłą nieba jak powykręcane palce. Dopóki nie było liści, nie potrafiłam ocenić, co to mógł być za gatunek, choć sądzę, że nawet gdyby jakieś się pojawiły, zaraz by się okazało, że nie należą do żadnego ze znanych nam drzew. Nie wiem, ile mogło mieć wysokości, ale na pewno nie więcej, niż dwa metry. Wyglądało na szczepione, bo korona pochylała się nieco nienaturalnie nad nieruchomą taflą, chyba celowo uformowana przed laty w baldachim. – Tego badylka też nie kojarzę.

– Co tu było przedtem?

– Już się nad tym zastanawiałam. Nie wiem. Nie pamiętam. Może nic tu nie było?

Potrząsnął łbem na znak, że nie do końca mi w to wierzy, i gestem nakazał mi ruszać dalej. Coś mnie do tej kałuży ciągnęło, ale posłusznie podjęłam wędrówkę, posyłając ledwo widocznym kamieniom ostatnie tęskne spojrzenie. Usłyszałam, jak reszta sfory wykorzystuje nareszcie odblokowane wąskie przejście i również podchodzi bliżej zjawiska. Nasz wspólny umysł aż kipiał od strachu, wątpliwości i wilczej wściekłości.

Znowu coś – wycedził Paul, ubierając w słowa to, co czuliśmy wszyscy. – To się nigdy nie skończy?

– Nie liczyłbym na to, jeśli ten wyvern się do nas nie pofatyguje – mruknął Ladon.

Zatrzymaliśmy się ponownie przy kamiennym składziku. Sam i Jacob dokładnie obwąchali drewniane drzwi, lecz czuli za nimi dokładnie to samo, co ja – czyli nic szczególnego. Sfrustrowana myślami już szukającej dziury w całym Luny, całkowicie skoncentrowanej na tym, że pewnie faktycznie oszalałam, pchnęłam drzwi łapą, lecz okazało się, że są zamknięte. Zatrzęsły się jedynie w zawiasach i ani myślały wpuścić nas do środka. Może właściciele sklepu zorientowali się, że zabrałam kłódkę, i zabezpieczyli je w inny sposób? Pojęcia nie mam. Grunt, że nie miałam jak udowodnić, że nie jestem wariatką. Nie zamierzając dać się wciągnąć w kolejny idiotyczny dialog z wiercącą mi spojrzeniem dziurę w grzbiecie wilczycą, skierowałam się do ceglanego tunelu...

Tutaj już coś było, bo zatrzymałam się na samej krawędzi panującego w nim mroku i bynajmniej nie zamierzałam ruszyć się ani na krok dalej.

Tam musi być anomalia – syknęłam, ostrożnie węsząc w wilgotnym powietrzu. – Ale ja się jej z bliska przyglądać nie zamierzam.

Sam posłał mi dziwne spojrzenie i na nisko ugiętych łapach zanurzył się w ciemności. Jego oczami dostrzegłam obłe ściany ceglanego przejścia, pokryte wszędobylskim mchem i zaciekami wilgoci. Bijący od nich chłód nieprzyjemnie wciskał się w gęstą zimową sierść i sięgał aż do samej skóry, lecz rudy wilk mimo to się nie cofnął. Chwilę obwąchiwał kamienie, którymi wyłożono podłoże w miejscach, gdzie brakowało pokrzywionych płytek chodnikowych.

Wydaje się znacznie dłuższy, niż powinien – ocenił wreszcie, skupiając wzrok na wylocie korytarza. – Ktoś pamięta dobrze, jaki był normalnie?

– Miał może pięć metrów – zaśmiał się Quills.

– Teraz ma przynajmniej piętnaście.

– Świetnie. Czyli co to jest? – spytałam kwaśno.

Jak to co? – Ladon wywrócił ślepiami. – Szlag, tego robi się za dużo. Nie możemy postawić czujek przy każdej nowej anomalii.

– Dzisiaj ludzie zdawali się wcale nie widzieć, że coś jest nie tak – zauważyłam cicho. – Myślę, że o ile anomalia nie będzie groźna, nic się nie stanie.

– A co znaczy, że jest groźna? – Kasia-Katarzyna spojrzała na mnie dziwnie.

Sama jeszcze nic nie zjadło. – Obejrzałam się na wyłaniającego się z tunelu wilka. – Widzisz? Wygląda na całego.

Basior na chwilę skrzyżował swoje spojrzenie z moim, w jego myślach jasno zajaśniał zamiar powiedzenia czegoś, lecz jakimś wysiłkiem zdołał to w sobie zdusić. Był już o wiele spokojniejszy, wcześniejszy atak wściekłości zaczął mu przechodzić. I całe szczęście – naprawdę niepokoiło mnie, gdy tak wściekał się ktoś, kogo normalnie mieliśmy za oazę spokoju.

Proponuję, żeby przespacerować się do krateru – powiedział wreszcie Quills, gdy już obejrzał tunel ze wszystkich stron.

Sądzisz, że coś tam mogło się stać? – Ladon ciekawie postawił uszy.

Nie wiem. – Alfa po wilczemu wzruszył ramionami. – Ale dawno nas tam nie było. Dawno nie przeprowadzaliśmy żadnej kontroli... Anomalii jest coraz więcej, są coraz większe, coraz silniejsze, coraz lepiej dostrzegalne. Mam jakieś takie wrażenie, że powinniśmy sprawdzić, czy coś się tam nie zmieniło. Może gdy anomalie rosną w siłę, to ta dziura w ziemi też się powiększa?

Ponuro skinęłam łbem i pozwoliłam, by biały basior poprowadził mnie do cmentarnej bramy.

Ale zaraz. To już? – zaczęła pieklić się Luna. Zatrzymała się na samym końcu naszego pochodu i rozejrzała ze zdezorientowaniem, położywszy jedno ucho zabawnie na łbie. Wyglądała jak pies, rozdarty chęcią podążenia za dwojgiem odchodzących w przeciwne strony opiekunów. – Popatrzyliśmy sobie na to i już stąd idziemy? A gdzie jakieś badania? Mieliśmy wejść do tej przybudówki. Znaczy nie mieliśmy, ale... – Warknęła ze złością, zdenerwowana na samą siebie, że z takim trudem przychodziło jej zlepianie słów w sensowną całość. – Powinniśmy tam wejść. Nie możemy tego tak po prostu zostawić. Skoro to nie halucynacja, skoro wierzycie, że coś tam jest, nawet jeśli tego nie czujecie... Przecież nie możemy sobie stąd teraz pójść!

– Więc co chcesz zrobić? – spytał niecierpliwie Embry. – Wyważyć te drzwi i wleźć prosto w anomalię? A jaką mamy gwarancję, że gdy tam wejdziesz, dasz radę sama stamtąd wyjść?

– Leah dała sobie radę.

Tylko że nie sama... W ostatniej chwili ugryzłam się w myślowy język.

Ja jestem czarnym półdemonem – powiedziałam zamiast tego. – Ja czuję anomalie i potrafię nad nimi do pewnego stopnia panować. Przekonaliśmy się już o tym w tamtym dworku, w którym tworzył się najnowszy krater. Nie wiem, jak się stąd wydostałam, ale może miała w tym udział moja niezrozumiała moc. Nie mamy gwarancji, że ty będziesz mieć podobne szczęście...

– No więc wleź tam sama! – przerwała mi ze złością, kłapiąc zębami. – Ktoś musi to sprawdzić, a skoro ty sądzisz, że będziesz lepszą opcją...

– Nikt nie będzie teraz pakował się do anomalii! – ochrzanił nas Quills, dusząc awanturę w zarodku. To, że wyszłam już wilczycy naprzeciw i ustawiłam się w pozycji, z której mogłabym ją wygodnie zaatakować, zauważyłam dopiero wtedy, gdy biały basior bezczelnie odepchnął mnie na bok. – Nie mamy na to czasu. Jutro są święta, już za kilka godzin na cmentarzu pojawią się ludzie. Tak, wiem, co zaraz powiesz – że nie możemy pozwolić, żeby się tu kręcili, gdy mają takie niebezpieczeństwo pod nosem... ale co my możemy zrobić? Każemy tam wejść Lei, ona znowu obejrzy sobie tamte mieszkania... i co zrobi niby dalej? Nikt z nas nie wie, z czym mamy do czynienia. Nawet Kev rozłożył ręce, choć jest wyvernem, i kazał nam czekać na kogoś ważniejszego.

– No dobrze, ale jeśli komuś coś się stanie? – Nieco zaniepokojona tym, że biały basior do całej tej wypowiedzi użył Głosu Alfy, Luna pochyliła pokornie łeb. Niestety nie zamknęła się od razu. – Co wtedy, Quills? Co zrobimy?

– Nic – warknął albinos. – Tak samo, jak teraz nic nie możemy zrobić. Jesteśmy bezsilni, Luna, i nic tego nie zmieni.

Z kilku gardeł wydobył się wściekły charkot. Nikomu nie podobało się przedstawienie sprawy w taki sposób, nawet jeśli wszyscy dobrze wiedzieliśmy, że właśnie taka jest prawda.

Sądzę, że to zły pomysł. Zawsze można coś zrobić. – Wilczyca spuściła wzrok, nie wytrzymawszy siły czerwonego spojrzenia, i lekko potrząsnęła łbem. – Ale róbcie, jak chcecie. Ja się w końcu na tym nie znam. Jestem przecież nowa i bezużyteczna.

– To nie tak... – Quills już miał się wziąć do przepraszania, zmiękczony tym smutnym wzrokiem i skulonym kształtnym grzbietem, lecz umilkł wpół słowa, gdy warknęłam na niego bez słów. Popatrzył na mnie z niezrozumieniem, lecz nie odezwał się więcej, dostrzegłszy w moich oczach stal. Dla mnie było jasne, że ona po prostu próbowała wzbudzić w nas poczucie winy i w ten sposób wymusić zmianę zdania.

Nie zwracając więcej na Lunę uwagi, ruszyliśmy w mrok. Dobrze wiedzieliśmy, że w końcu pójdzie za nami.

Droga do większego lasu na obrzeżach miasta – lasu znajdującego się tuż za domem moich rodziców – zleciała mi jak mgnienie. Był zbyt spokojny, jak zwykle – jasna, piaszczysta gleba aż lśniła, a mgła snuła się wysoko między czarnymi koronami sosen o smukłych, nienaturalnie prostych pniach. Łapy przyjemnie zapadały się w miękkiej ściółce, idealnie wpasowując się w przerwy między zalegającymi gdzieniegdzie suchymi gałęziami. Poruszałam się bezszelestnie, jak plama czerni, jak cień na tle nieprzeniknionego mroku, biegnąc nieco na obrzeżach stada...

Wtedy naszła mnie refleksja. I w sumie dziwiłam się, dlaczego właśnie ten moment okazał się tak kluczowy, dlaczego właśnie teraz sobie to uświadomiłam z taką pewnością.

Byłam sama. Byłam samotnym czarnym wilkiem. Byłam jedynym czarnym półdemonem na świecie... Tak, to jest jasne. Zawsze było, podobnie jak to, że nie będę wiecznie poruszać się w upośledzonej aurze anomalii, spowijającej miasto szczelnym kokonem. Tylko że...

Ja zawsze byłam sama. Byłam, jestem i z pewnością będę. I nie zmienię tego, choćbym chciała. Zawsze poruszam się gdzieś na obrzeżach tłumu, cicha, czujna... bojąca się zaufać komukolwiek innemu, niż sobie. Niezrozumiana, niedoceniona... po prostu inna, więc niemożliwa do ocenienia dla wszystkich oprócz siebie. Nikogo nie mogłam winić, bo to siedziało we mnie... i skazywało mnie na wieczną samotność, jakkolwiek to brzmiało.

Nie wiem dlaczego do tej pory, choć dobrze o tym wiedziałam, zdawało mi się to do pewnego stopnia abstrakcją. Chyba z jakiegoś powodu sądziłam, że to nadejdzie dopiero wtedy, gdy znikną kratery i wszystkie anomalie, gdy zabraknie tego unoszącego się w powietrzu Czegoś, dzięki czemu czułam się dobrze, jakbym szybowała kilka centymetrów nad ziemią... a tak naprawdę to postępuje już od dawna. Cicho, niepostrzeżenie wsuwało się w moje życie już od najmłodszych lat, wykradało po kawałku to, co czyniło każdego normalnym człowiekiem, i na jego miejsce podkładało...

Co takiego? Sama nie wiem. Może ten dodatkowy zmysł półdemona, stawiający mnie nieco ponad i nieco z boku względem wszystkich innych? Ten zmysł, który sprawiał, że miałam już zawsze być samotnym wilkiem?

Dziwne to było. Czasem tak jest, że choć jakaś sprawa wydaje ci się oczywista, nagle uświadamiasz ją sobie z taką mocą... Z siłą płynącą ze stwierdzenia „zaraz, to nie abstrakcja, to jednak naprawdę mnie dotyczy!". Nie wiem nawet, jak to określić, ale duszno mi się zrobiło, gdy tylko to poczucie się pojawiło.

Zupełnie inaczej zaczęłam patrzeć na otaczające mnie wilki. Znałam ich doskonale – znałam ich na wylot, bo przecież siedziałam im wszystkim w głowach! – a jednak w tamtej chwili wydały mi się tak obce... Było coś nieznośnie odrzucającego w tych jedynie pozornie przyjaznych i podobnych do mnie sylwetkach, obleczonych w jasnoszarą sierść.

Nie chciałam o tym myśleć. Prawdopodobnie dlatego, że się bałam... ale również z tego powodu, że ponownie poczułam przypływ tej ponurej siły, której za nic nie potrafiłam zrozumieć. Dziwne, że za pierwszym razem wcale tak się jej nie lękałam. Być może dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, jakie może mieć konsekwencje...

Niczego już nie wiem. Wokół tyle się dzieje, że zupełnie się w tym już gubię. Te dziwaczne sny, anomalie, setki odczuć, których nie potrafię choćby w jednym procencie zrozumieć, ta rozrywająca mi duszę tęsknota, ta siła...

I poczucie, że przecież nikomu nie mogę o tym powiedzieć, bo nikt tego nie zrozumie. Mieliby mnie za jeszcze większą wariatkę, niż mają w tej chwili. Luna już w ogóle nie dałaby mi żyć, a całe stado być może znowu by jej uległo. Co bym wtedy zrobiła? Nie mogłabym z nimi walczyć. Nie umiałabym...

Właśnie. Kim jest Luna? Czy aby na pewno tylko zwykłą młodą wilczycą o zbyt wysokim mniemaniu o sobie...?

Ze złością potrząsnęłam łbem, chcąc przegnać natrętne myśli.

Do krateru dotarłam jako pierwsza, choć odleciałam umysłem tak daleko, że nawet nie zauważyłam, kiedy udało mi się resztę wyprzedzić. Zatrzymałam się parę metrów od niego, do samej krawędzi niemal podpełzłam, szorując brzuchem po ziemi z uszami ciasno stulonymi do czaszki. Jeżyłam odruchowo sierść, choć sama nie wiedziałam, czego tak się boję. Przecież to był krater. Przecież to było skupisko upośledzonej magii... chyba.

Według wszelkich zasad logiki, tacy jak ja nie powinny się go lękać. Prawda?

Tego też nie wiem.

Dopiero gdy nieco się otrząsnęłam, zauważyłam, że krater wygląda nieco dziwnie, jakby się powiększył. Ziemia opadła w jeszcze paru miejscach, tak że ze swojego miejsca miałam wrażenie, że tworzy naturalne stopnie. Soczysty mech aż lśnił w ciemności, a niesamowite grzyby nadal pulsowały światłem. Były tak nieznośnie piękne... Były tam ich wszelkie możliwe kształty. Spiczaste kapelusze mieszały się z płaskimi, większe skupiska przetykane były pojedynczymi łebkami, niektóre były w kropki, inne w łatki. Przypominały muchomory, kanie lub coś, czego nie mogłam porównać do żadnego ze znanych gatunków, wyglądając jak wyciągnięte z rysunku w jakiejś książce dla dzieci. No i przede wszystkim świeciły – zapalały się i gasły jak w rytm potężnego, powolnego oddechu.

O Boże – szepnęła Luna. Zatrzymała się gdzieś za mną, z szoku nie będąc w stanie zrobić ani jednego kroku dalej.

Robi wrażenie, co? – zaśmiał się Collin, przyjacielsko ocierając się o nią bokiem. – Uwierz, że sami zareagowaliśmy podobnie, gdy przyszliśmy tu pierwszy raz.

– Czyli ten w dworku... To kłębowisko ciemności... Ono będzie wyglądało w końcu tak samo? – wydukała z przerażeniem w głosie.

Nie wiemy tego na pewno – przyznał Ladon. – Wszystkie kratery są w różnym wieku. Właściwie nie są do siebie bardzo podobne. Mają wspólne cechy, dzięki którym da się ze stuprocentową pewnością określić, czym są, ale oprócz tego... Nie umiemy tego powiedzieć.

– A te grzybki? – Na drżących łapach wreszcie podeszła bliżej, chcąc zobaczyć wszystko własnymi oczami, a nie jedynie za moim pośrednictwem. – Rany, jak to głupio wygląda...

Z jakiegoś powodu poczułam wściekłość. Zerwałam się z ziemi jednym gwałtownym ruchem, sprawiając, że aż odskoczyła – chyba nie widziała mnie dokładnie w ciemności. Odwróciłam się w jej stronę i kłapnęłam zębami, warcząc potwornie.

Głupio?! – wycedziłam. – Bawi cię to?!

– Może trochę – przyznała po chwili milczenia. Ugięła przede mną kark, ale wciąż patrzyła mi prosto w ślepia, co jeszcze bardziej mnie nakręcało. – To jest takie... dziecinne. Boimy się dziury z jakimiś idiotycznymi świecącymi grzybkami.

Ta dziura ze świecącymi grzybkami może sprawić, że całe miasto przeniesie się do Drugiego Świata, a wszyscy jego mieszkańcy zdechną w męczarniach! – Zbliżyłam się tak, że niemal zetknęłyśmy się nosami. – Widzisz, to jest właśnie kolejny powód, dla którego odebrałam ci wtedy dowodzenie. Nie umiesz traktować tego na poważnie!

– A ty umiesz? – prychnął ktoś. – Leah, do tej pory to właśnie ty żartowałaś dosłownie ze wszystkiego.

– Ale nie przypominam sobie, bym traktowała kratery z pogardą – wycedziłam i ponownie zwróciłam się do młodej wadery. – Ty nie widzisz tego zagrożenia, czy po prostu masz je gdzieś?

– Nie chce mi się wierzyć, że coś, co wygląda jak wyciągnięte z bajki dla dzieci, może faktycznie być takie groźne – przyznała.

A nie pamiętasz już, jak poturbowało ciebie i Ahmeda w tamtym dworku? Jak dwa razy uratowałam ci tyłek? Owszem, to jest groźne. I to niewyobrażalnie. A żadne z nas nie wie, co można z tym zrobić...

– Jak zwykle. Rozkładacie ręce. – Wywróciła ślepiami. – Nudne to jest. Tak, czuję tu coś dziwnego, ale... wygląd tego miejsca sprawia, że jakoś nie mogę w to uwierzyć. Te grzybki... Rany, rysowałam takie, jak miałam parę lat, i uważałam, że są słodkie i że żyją w nich wróżki!

– Różowy nóż bojowy nadal jest nożem bojowym – zauważyłam.

I co z tego? Może to zwyczajna anomalia, a wy przypisujecie jej jakieś specjalne znaczenia?

– Akurat – prychnął Szary, nieoczekiwanie włączając się do dyskusji. – Dziewczyno, ty zaprzeczasz sama sobie. Dopiero co sama się bałaś, mam rację? Więc po co teraz udowadniasz nam, że wcale tak nie jest?

– Niczego wam nie udowadniam – zdenerwowała się. – Przestraszyłam się w pierwszym momencie, ale sądzę, że było to spowodowane raczej waszymi emocjami. Gdy wy się boicie, ja też w pewien sposób czuję strach. Krater jest dziwny i ma jakąś taką aurę... sama nie wiem czego, no ale bez przesady. Nic takiego nie może być groźne.

– Idiotyzm – roześmiał się Ladon. – To coś wpływa na całe miasto. Kraterów jest kilka, ty widziałaś ledwie dwa spośród nich. Nie tobie oceniać, jak są groźne.

– Bo się nie znam, tak? – Znowu w jej głosie pojawiła się ta narcystyczna pewność siebie. – Naprawdę sądzę, że czymś się zasugerowaliście.

– To moje stado – dawne stado Aresa – znalazło ten krater jako pierwsze – odezwała się Kasia-Katarzyna. – Ręczę ci, że żadne z nas się nie zasugerowało tym, w jaką panikę wpadł Freki, gdy omal w tą dziurę nie wszedł.

– Potwierdzam – mruknął niezbyt chętnie wywołany. – Tego strachu nie dało się porównać z niczym innym...

– Bo nigdy do tej pory pewnie nie widziałeś anomalii – przerwała mu Luna. – Wymyślacie coś. Nakręcacie się wyimaginowanym strachem i przegapiacie, że pod nosem mamy znacznie groźniejsze anomalie, jak na przykład ta na cmentarzu, w którą wpadła Leah. Wciąż nie chcecie jej obejrzeć, a faktycznie może stworzyć sporo problemów. Ta dziura z grzybkami... bardziej mnie bawi niż przeraża.

Wyprostowała się pod moim wściekłym wzrokiem i zrobiła krok naprzód, jakby zamierzała podejść do krawędzi...

Quills zerwał się z miejsca i skoczył w naszą stronę, gdy rzuciłam się wilczycy do gardła. Runęłyśmy na ziemię – Luna skowycząc, ja zaciskając jej kły na karku – i potoczyłyśmy się pod same łapy Alfy. Przy kraterze coś błysnęło, powietrze się zagotowało...

W miejscu, w którym Luna przed momentem zamierzała postawić łapę, ziemia się zarwała i osunęła w postaci kilku kolejnych stopni. Gdybym nie wpadła w nią w ostatnim momencie, stoczyłaby się do samego kipiącego mgłą środka. Albinos zatrzymał się w połowie ruchu, uświadomiwszy sobie, że to wcale nie mój narastający pierdolec znalazł wreszcie ujście, lecz tak naprawdę uratowałam dziewczynie życie. Kolejny raz zresztą.

Jesteś nowa, niedoświadczona i nic nie umiesz – wycedziłam, miażdżąc wilczycę wzrokiem. Jakimś cudem udało mi się zabarwić te słowa Głosem Alfy, dzięki czemu odwróciła ode mnie wzrok i niemal się położyła na ziemi, kuląc w pokornej pozycji. – Masz rację, mówiąc, że tak jest. I nie zmieni się to, jeśli nie zaczniesz nas słuchać i postępować rozsądnie! To ja jestem tutaj dominującą waderą, podlegasz więc bezpośrednio mi. Ponad mną stoi Quills. Nie wolno ci robić nic, na co nie wyrazimy zgody, bo inaczej w końcu może zabraknąć w pobliżu kogoś do ratowania ci życia. Rozumiesz?

Nie odpowiedziała, kłapnęłam więc zębami tuż nad jej karkiem.

Rozumiem! – zaskamlała. – Daj mi już spokój! Ja po prostu... – Przełknęła dalsze słowa i zręcznie wytłumiła myśli, skupiając się na leżących pod jej łapami sosnowych szyszkach.

– Źle to wygląda – mruknął pod nosem Geri. – Z nią będą problemy.

– Powiedz coś, czego wszyscy nie wiedzą – burknął ponuro Szary.

Tak nie może być! – wściekł się Quills, nareszcie odzyskując mowę. – Luna, ja również nie będę tolerował takiego zachowania. Nie wiem, dlaczego tak nienawidzisz Lei, ale wiedz, że ona ma rację. Przez cały czas. Dlatego przestań robić tak głupie rzeczy jedynie po to, by coś jej udowodnić. Działamy jak jedna drużyna. Jeśli ci to nie odpowiada, nie musisz należeć do tego stada. Jesteś kobietą, masz prawo zadecydować, czy pragniesz żyć jak wilkołak, czy jak człowiek.

– Oczywiście, że chcę być wilkołakiem – żachnęła się.

A więc zachowuj się tak, jak należy.

Nie odpowiedziała już nic, wciąż trwając w pozycji, jaką wymusiła na niej moc przywódcy stada.

Wolałam się odsunąć. Ostrożnie odeszłam na samą krawędź półkola zaaferowanych wilków, nie chcąc dłużej trzymać się w centrum ich uwagi. Sama nie wiem, dlaczego to zrobiłam... Może dlatego, że bałam się w jakiś sposób, że ktoś zaraz odkryje, że tak naprawdę to moja wściekłość na idiotyczne słowa dziewczyny spowodowała tę awanturę. Gdybym potraktowała ją tak, jak na to zasługiwała – czyli po prostu olała jej szampański humor i chęć do wyśmiewania się z poważnych rzeczy – nic by się nie stało...

Nie uważacie, że powinniśmy zawołać Starszyznę?

Pytanie Jacoba skierowało całą naszą uwagę na zupełnie inne tory. Obejrzeliśmy się na dużego wilka z niezrozumieniem w oczach.

Sama nie wiem, co nas bardziej zdziwiło: treść, czy może fakt, że zadał je właśnie on, który w większości przypadków porozumiewa się za pomocą swojego nieśmiertelnego „yyy... tak" i brnie przez nasze spotkania w pokornym milczeniu, co jakiś czas tylko zadziwiając podejrzaną zdolnością do obliczania spraw, jakich nikomu nie przyszłoby do głowy obliczać.

Po co? – spytał wreszcie Sam, po wilczemu marszcząc brwi.

No bo to źle wygląda – podjął wilkołak, wygłaszając najdłuższy monolog, jaki słyszeliśmy w jego wydaniu od ładnych paru lat. – Nie radzimy sobie, a wyverny się spóźniają. Może Starszyzna by pomogła? Myślę, że chcieliby przynajmniej wiedzieć, co jest grane.

– Starszyzna tutaj to bardzo zły pomysł – odpowiedział ostrożnie Quills. – Nie pamiętasz, jak się z nimi rozstaliśmy ostatnim razem? Mało brakowało, a przerobiliby Leę na mielone.

– I znowu wszystko kręci się wokół Lei – mruknęła Luna tak cicho, że chyba większość po prostu tego nie dosłyszała. Ja owszem, ale postanowiłam nie reagować. Miałam jej serdecznie dosyć.

No tak, ale... – Jacob, zbity z pantałyku, już zaczynał tracić wątek. – Dobra, nieważne. W sumie sam nie wiem, co mogliby zrobić.

– Nic by nie poradzili. Byliby tak samo bezsilni, jak my. Jeśli ktokolwiek tu pomoże, to jedynie wyverny.

– To podoba mi się w sumie jeszcze mniej, niż Starszyzna – włączył się Paul.

Na wygłaszanie obiekcji czas był jakieś dwa tygodnie temu, zanim ich tu zawołaliśmy. – Ladon aż zgrzytnął zębami, co w wilczej postaci wcale takie łatwe nie jest.

No wiem, ale mimo wszystko... – Dresiarz również zaczął się jąkać. – No nie pasi mi ten pomysł, i tyle. Wyverny to są podejrzane typki, mogą tu jeszcze więcej namieszać, niż pomóc.

– Może i są podejrzani, ale za to znają się na swojej robocie – pocieszył go półdemon. – Mogą wiedzieć, co to takiego. Najstarsi może nawet widzieli kiedyś...

– Ale zara! – Paul wlazł mu bezczelnie w słowo. – Przecież ty też coś powinieneś wiedzieć. Nie wyszedłeś z tej dziury przypadkiem?

Ladon był w takim szoku, że nie odzywał się ładnych parę chwil.

Że co? – wydukał, gdy już odzyskał mowę. – Jak niby miałbym z tego...?

– No bo tak sądziliśmy na początku – pośpieszył z koślawym wyjaśnieniem Brady. – Kiedyś ktoś powiedział, że coś z tego krateru wyszło, a następnie w mieście zacząłeś szaleć ty... jeśli nie mylę chronologii. Potem ktoś to połączył i taka opcja faktycznie powstała. Ale myślałem, że nikt już w to nie wierzy...

Dresiarz stropił się wyraźnie. Pewnie gdyby był człowiekiem, zdołałby się nawet zaczerwienić, tak mu było wstyd. Na jego szczęście, nikomu nie było śpieszno, żeby zrobić z tego powód do żartowania.

A co ze sforą Cruxera? – spytał Sam, gdy cisza zaczęła się przedłużać. – Leę zaatakował ktoś od nich. Nie rozdwoimy się, a oni sobie na coraz więcej pozwalają. Może by przynajmniej poprosić starą sforę o pomoc?

– Za często to robimy – zdenerwował się Embry. – Gdy tylko pojawia się jakiś problem, my zaraz drepczemy do dziadków, żeby nam palcem pokazali, co robić dalej. Przecież to wstyd, według prawa Drugiego Świata już od dawna jesteśmy pełnoprawną watahą. Wszyscy inni pewnie sobie radzą o wiele lepiej od nas...

– A czy wszyscy inni mają podobne problemy? – mruknął Jared. – Nie wydaje mi się. Sytuacja jest wyjątkowa. Ale też nie sądzę, żeby to był dobry pomysł. Może i mogliby nam pomóc w kwestii anomalii, ale na pewno nie przy wojnie z wrogim stadem. Są starzy, nie dadzą rady z nimi walczyć.

– Więc może oni niech się tymi anomaliami przez przynajmniej chwilę zajmą, a my w tym czasie spróbujemy rozwiązać sprawę Cruxera?

Quills przymknął oczy, intensywnie nad czymś myśląc.

Muszę się zastanowić – przyznał wreszcie. – Leah, wspominałaś coś o tej swojej koleżance wampirzycy? Chodziło ci o tę, którą ścigaliśmy parę miesięcy temu?

– Tak, chodziło mi o Dominikę – przyznałam. – Chciała pomóc, powiedziałam jej więc, gdzie jeszcze nie szukaliśmy anomalii, i poprosiłam, żeby się tam rozejrzała.

– Rajuśku, rozmawiałaś z Dominiką?! – Gabrysi dosłownie opadła szczęka. – Dlaczego nic mi nie mówiłaś, że się pogodziłyście?!

– Nie jestem pewna, czy można to nazywać pogodzeniem się...

– Dobra, teraz to nieistotne – zdenerwował się Alfa. – Jest już za późno na takie rzeczy. Niech szuka dalej, ja zastanowię się nad zaangażowaniem starej sfory. Leah, może spróbuj pogadać z dziadkiem i dowiedzieć się wstępnie, co on o tym sądzi. Na razie lepiej połóżmy się spać. Tomek niech zmieni Ahmeda i Lorda przy anomalii, a Embry, Seth i Freki idą na patrol. Rano zmieniają ich Leah, Geri, Ladon i Kasia-Katarzyna. Poszukajcie jakichś anomalii w dzień i je opiszcie. Może spójrzcie też na ten cmentarz, jak to będzie wyglądać.

– Jutro jest święto zmarłych – przypomniałam. – Będzie tam ludzi od cholery.

– Tym lepiej. Wtopicie się w tłum, nie musicie przemieniać się w wilki. Przy okazji zobaczycie, jak inni reagują na nieprawidłowości. – Powiódł po nas zmęczonym wzrokiem. – Jeśli wszystko już jasne, można się rozejść.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top