Rozdział 24
– Jesteś pewna, że nie chcesz sobie dzisiaj zrobić wagarów?
Obejrzałam się na Ladona z niedowierzaniem. Odczekałam parę chwil, licząc na to, że zaraz się roześmieje i powie, że tylko żartował, ale nic takiego nie miało miejsca. Wciąż przyglądał mi się z tym poważnym wyrazem twarzy, a drobna zmarszczka między brwiami rysowała mu się znacznie wyraźniej niż zwykle. W jasnych oczach czaiło się zmartwienie, a kostki dłoni zaciśniętych na kierownicy aż pobielały.
– Ty mi to mówisz? – prychnęłam, próbując obrócić wszystko w dowcip. – A dopiero co tak histeryzowałeś, że mam za dużo nieobecności i skończę pod mostem.
– Ze mną nigdy nie skończyłabyś pod mostem. – Spróbował mnie połaskotać, pisnęłam więc jak mała dziewczynka i odskoczyłam tak gwałtownie, że prawie rozpłaszczyłam się na drzwiach samochodu. – Chodzi mi po prostu o to, że nie spałaś całą noc. I chyba powinnaś być tam... z nimi.
– Daj spokój. – Westchnęłam ciężko, z trudem wyplątując się z pasów bezpieczeństwa. – Oni też mają swoje obowiązki. Wiesz lepiej niż ja, że całą watahą anomalii pilnować nie będą. Równie dobrze i ja mogę iść do szkoły, niczego przecież tam nie wyczaruję.
– Myślałem po prostu, że... – Skrzywił się, urywając w połowie myśli. – Nieważne zresztą.
– Dla mnie ważne. – Delikatnie pogładziłam go dłonią po przedramieniu, dokładnie tak, jak lubił najbardziej. Choć zmartwiony i rozproszony, nie zdołał powstrzymać gęsiej skórki i dreszczu przyjemności. Zamiłowanie go głaskania odziedziczyliśmy po mamie oboje, i to wzmocnione do niewyobrażalnego stopnia.
– Dobra. – Odetchnął dwa razy głęboko, nakazując sobie spokój. – Pomyślałem, że jako czarny półdemon spróbujesz coś tam wyczuć. Głupota, przecież równie dobrze jak ty wiem, że nawet gdybyś zdołała wyniuszyć coś ciekawego, nie wpadłabyś na to, co z tym zrobić. Żadne z nas by nie wpadło.
– Musimy czekać. – Pozwoliłam, by mój głos złagodniał. – Żadnemu z nas się to nie podoba, ale co innego możemy zrobić? Wataha Cruxera milczy. Wyverny milczą. Anomalii jest coraz więcej. Jesteśmy zdolni tylko do pilnowania ich.
– Niby tak. Ale ciężko mi się z tym pogodzić. Nienawidzę takiej bezradności. – Z mocą zacisnął palce na mojej dłoni, jakby w jej namacalności doszukiwał się poczucia bezpieczeństwa. Pewnie właśnie tak było. Mnie też zrobiło się lepiej, gdy mogłam się skupić na bijącym od niego cieple, na tej sile, na mocy...
Jaka szkoda, że nawet ta siła i moc były niewystarczające.
– Muszę już iść – szepnęłam. – Na pierwszą lekcję i tak nie zdążyłam, nie chcę opuszczać też drugiej. Skoro już się do tego zmusiłam...
Milczał przez krótką chwilę. Rozejrzałam się czujnie, chcąc sprawdzić, czy ktoś nie patrzy w naszą stronę, i nachyliłam się w jego stronę. Jak zwykle, gdy nasze usta się złączyły, poczułam ciepło i upajającą, narkotyczną wręcz radość. Chciałam go więcej. Potrzebowałam go...
Ale musiałam tam pójść. Musiałam, bo w domu zwyczajnie bym oszalała, nawet z nim u boku.
Zebrałam manatki i wysiadłam na zewnątrz. Pogoda była ciekawa – świeciło słońce, złote liście szumiały na ciepłym wietrze i nie zanosiło się na deszcz, co mogłam uznać za dobry omen... albo kolejną zmianę klimatyczną, jaką spowodować mogła moc bijąca od krateru.
Czy naprawdę miałam już aż taką paranoję, że nawet w ciepłej, pogodnej jesieni widziałam ingerencję sił nie z tego świata?
Nie mogłam dłużej się nad tym zastanawiać, o ile nie chciałam, żeby na miejscu trafił mnie szlag. Mocniej przycisnęłam torebkę do boku i szybciej pomknęłam do wejścia. Zostawiłam w szatni kurtkę i skierowałam się pod właściwą klasę. Dzwonek właśnie zadzwonił, obwieszczając przerwę po pierwszej lekcji, na korytarze wysypali się rozgadani uczniowie...
Dobrze widziałam, że coś jest nie tak. Napięcie w powietrzu było wyczuwalne i tak gęste, że dałoby się przerobić je na całkiem treściwą zupę. Nastolatkowie rozmawiali ze sobą przyciszonymi głosami, a ich miny jasno wskazywały na to, że wcale nie jest to efekt kolejnej bezpodstawnej plotki, tylko coś naprawdę ważnego... Szkoda tylko, że ja jak zwykle nie wiedziałam co. Zatrzymałam się pod pomieszczeniem, w którym powinnam mieć geografię, tuż obok gabinetu dyrektora, i rozejrzałam się w poszukiwaniu jakiejś znajomej twarzy, którą mogłabym zarzucić pytaniami.
Na szczęście Zuzka nie kazała długo na siebie czekać.
– Hej, co jest grane? – spytałam, zanim zdążyła się przywitać. Wyglądała na wykończoną, czemu się nie dziwiłam – odwieźliśmy ją do domu koło drugiej w nocy, więc nie mogła być o wiele bardziej wyspana niż ja – ale na mój widok nieco się ożywiła.
– Nie wiesz jeszcze? – Spróbowała się uśmiechnąć, ale wyszedł jej z tego jakiś dziwny grymas, co ani trochę mnie nie pokrzepiło. – Dyrektor Zwoliński odszedł. Dzisiaj na apelu poznaliśmy jego... hm, następcę.
– I jakie wrażenia? – Sądząc po minie – łatwo się domyślić, jaka odpowiedź na mnie czekała.
– A daj spokój – prychnęła. – Facet chyba jest jakimś politykiem, a przynajmniej tak się zachowuje i tak gada. Zapowiedział wiele zmian, obiecał poprawki do regulaminu i zaklinał się, że zrobi z nas ludzi, z których wszyscy będą dumni. Coś tak czuję, że ta szkoła zaraz zamieni się w obóz koncentracyjny.
– Nie może być aż tak źle – westchnęłam. – Chyba.
– Nie widziałaś go. Owszem, może. Ty masz pojęcie, co nawymyślał? – Złapała mnie za ramiona, głos jej się załamał, jakby zaraz miała się rozpłakać. – Jak usłyszysz, to normalnie nie uwierzysz. Już chyba w katolickich szkołach z internatem mają więcej luzu, niż...
– Witam – rozległo się nagle za naszymi plecami. – Pani z jasnymi włosami. Czy mógłbym z panią porozmawiać?
Sądząc po tym, jak oczy koleżanki rozszerzyły się w przerażeniu, wywnioskowałam, że obiekt dyskusji znalazł się nagle tuż za mną. Czemu w sumie nie było się co dziwić, skoro stałyśmy, kurde, przed samymi drzwiami jego gabinetu, ja pierniczę... Odwróciłam się powoli, nie mając pojęcia, czego się spodziewać...
Gdy już go zobaczyłam, uznałam, że o wiele lepiej bym zrobiła, gdybym jednak okręciła się na pięcie i spierdzieliła gdzie pieprz rośnie.
Facet był dość wysoki, o mocniejszej, lecz jeszcze nie przysadzistej posturze. Nie wiem, ile mógł mieć lat, zawsze miałam problem z określaniem czyjegoś wieku, ale jeśli można ufać mojemu osądowi, dałabym mu koło czterdziestki, bo na pewno był już dojrzały, lecz jeszcze bez śladów siwizny we włosach. Z elegancką, zadbaną brodą i w białej koszuli prezentował się nienagannie, czego dopełniał poważny wyraz twarzy i okulary w drucianej oprawce. Pewnie uznałabym go za surowego, ale jednak solidnego, godnego zaufania człowieka i nabrała szacunku, gdyby nie jeden drobny szczegół...
W kieszonkę na piersi miał wpięty srebrny znaczek Polski Walczącej.
Okej, nie mam nic przeciwko organizacjom polskiego podziemia. Uważam, że zrobiły naprawdę wiele, a wszystkim powstańcom należały się wyrazy największego uznania za ich odwagę i bohaterstwo. Nie wiem, czy w podobnej sytuacji byłabym zdolna do tego, czego oni dokonali, nawet jeśli całe zorganizowane przez nich poruszenie zakończyło się klęską. Podziwiałam ich i nie mogłam temu zaprzeczyć... ale jednocześnie dobrze wiedziałam, kto w tych czasach nosi podobne symbole, i to w tak widocznych miejscach. Narodowcy i skrajna prawica.
I czy ja muszę wspominać, że i jedno i drugie działa na mnie jak płachta na byka? Nigdy nie broniłam ludziom posiadania własnych poglądów... chyba że były to właśnie takie poglądy, jakie głosili ci... No, niedobrzy ludzie, no. Nie będę nazywać ich bardziej dosadnie, szkoda sobie język strzępić i nadwyrężać roczny limit przekleństw na coś takiego.
– Dzień dobry – przywitałam się grzecznie, uśmiechając. Niestety rozbieganego spojrzenia nie udało mi się zamaskować. – Czy pan jest może nowym dyrektorem? Miło mi pana poznać.
Tak, grunt to oczarowanie na samym początku. Od zawsze nieskromnie uważałam, że jestem mistrzem w okręcaniu sobie ludzi wokół palca. Jeśli tylko miałam odpowiedni humor i chęci, potrafiłam z każdego zrobić swojego przyjaciela. Przeważnie szkoda mi było na to czasu i energii, ale w kimś takim chyba lepiej mieć przyjaciela niż wroga... Od niego będzie zależało, ile przeżyję w tej szkole i czy dotrwam w ogóle do matury.
– Tak, nazywam się Zbigniew Dąbrowski – przedstawił się, ale ręki mi nie podał. Szybko cofnęłam swoją, nie wiedząc, co z nią zrobić. Przerobiłam to na nerwowy gest, którym odgarnęłam włosy z twarzy. – A ty to...?
– Leah Wilkosz – odpowiedziałam nadal grzecznie, choć wcale nie spodobał mi się jego ton głosu. – Chodzę do 1F.
– Wiem – odparł.
Jeny, a niby skąd? Stalkował mnie? Już?! Posłałam Zuzce spłoszone spojrzenie, nie wiedząc, jak zareagować. Czujecie to? Ja nie wiedziałam, co zrobić! Ja, która w każdej sytuacji tego typu potrafiła zrobić awanturę o nic!
– Nie widziałem cię na apelu – podjął. Zabrzmiało to jak pytanie, co spotęgowała uniesiona ciekawie jedna brew.
– Spóźniłam się, przepraszam – odpowiedziałam nadal potulnie. – Miałam bardzo ciężką noc.
– Ale miałaś czas, by tak się pomalować? – Jego wąskie usta wygiął cień kpiącego uśmieszku. – Na spotkaniu w auli opowiedziałem o wielu rzeczach, które powinny cię zainteresować, Leo. Myślę, że chętnie posłuchasz.
Skinęłam głową. Na nic więcej nie było mnie stać. Dobrze widziałam, że coraz więcej ludzi zaczynało się nami dyskretnie interesować, zwalniając kroku lub wręcz zatrzymując się w bezpiecznej odległości.
– Po pierwsze: chciałem zwrócić twoją uwagę na poprawki do naszego szkolnego regulaminu. – Kurtuazyjnym gestem wskazał mi pobliską tablicę, na której wieszano szkolne aktualności – listy zastępstw, powiadomienia o wycieczkach i obowiązkowych składkach oraz wszystko to, czego szanujący się uczeń nie mógł przegapić.
Regulamin miał cztery strony A4. I to zapisane takim maczkiem, że musiałam zmrużyć oczy, żeby to cholerstwo odczytać. Oczywiście nie miałam pojęcia, czy wcześniej prezentował się podobnie – w życiu nie przyszłoby mi do głowy, żeby coś takiego prześledzić.
– Widzisz, nasze liceum to bardzo szanowana placówka – ciągnął mężczyzna z dumą w głosie, zupełnie jakby było to jego zasługą. – Ostatnie dane wskazują, że znajdujemy się w ścisłej czołówce województwa łódzkiego. Dlatego uznałem, że warto jest parę spraw usystematyzować, by każdy z nas mógł wykazać się odpowiednim szacunkiem. Oraz by ograniczyć to, co niepotrzebnie odciąga was od nauki. Jesteście elitą młodzieży z tego miasta, więc pora, abyście jako taka się zachowywali – mam rację?
Nie miał. Ale co ja tam mogłam powiedzieć? I tak nikt by mnie nie posłuchał.
– Rozumiem – skłamałam. – Ale nie pojmuję, co to ma wspólnego ze mną.
Znowu się uśmiechnął. I już wiedziałam, że zacznie się to, o czym z takim przejęciem opowiadała Zuzka... tylko że skierowane bezpośrednio do mnie.
– Ujmę to bezpośrednio, bo niestety nie mamy tyle czasu, bym wszystko dokładniej wytłumaczył – zaczął. – Nie podoba mi się twój ostry makijaż. Szkoła to nie wybieg mody, naprawdę mogłabyś z niego zrezygnować.
– Ale przecież...
Nie dał mi dojść do słowa.
– Przecież wszystkie z was wiedzą, że najlepszy makijaż to taki, którego nie widać. Po drugie: twoja bluzka. – Wskazał na mnie szerokim gestem.
Bezradnie popatrzyłam po sobie. Miałam gładką czarną podkoszulkę bez rękawów. Owszem, odsłonięte miałam ramiona, ale w szkole było zwykle tak gorąco, że nawet taki wiecznie marznący chudzielec jak ja zwyczajnie nie dawał rady. Bluzkę z długim rękawem trzymałam w razie czego w torebce.
Znowu chciałam powiedzieć, że nie wiem, co jest grane, ale już śpieszył z wyjaśnieniem.
– Masz odsłonięte całe ramiona i duży dekolt. Przeczytaj proszę regulamin, a dowiesz się, że od dzisiaj nie powinno tak być.
– Jest bardzo gorąco – powiedziałam nieśmiało, gdy zrobił przerwę na nabranie powietrza.
– Rozumiem – przyznał pozornie współczująco. – Jednak nie jest to stosowny strój do szkoły. Ręce powinnaś zakrywać do nadgarstków. – Palcem postukał w odpowiedni punkt na wydrukowanym regulaminie. – A nogi do kostek. – Tu machnął na moją krótką spódniczkę.
No dobra. Moja spódniczka w kolorze wiśni sięgała sporo przed kolano. Ale miałam na sobie czarne nieprześwitujące rajstopy. To nie liczy się jako zakryte nogi?
– Ponadto nie podoba mi się to, ile biżuterii nosisz. – Tu machnął na moją plątaninę srebrnych łańcuszków z przywieszkami. Różnej długości, tworzyły moim zdaniem ładną kompozycję na gładkiej bluzce – jedne tak krótkie, że owijały jedynie szyję, inne sięgające aż do pępka. – I co to mają być za rysunki? Mam nadzieję, że to nie tatuaże? – Tym razem skoncentrował się na moim nowym nabytku.
Nie, to nie tatuaże. Nie mogąc zasnąć, zaczęłam razem z Ladonem obrysowywać swoje ręce henną. Część tych dzieł zmyłam, ale te, które najbardziej mi się podobały – symbol wyjącego wilka, bransoletka z drobnych kwiatków, półksiężyc, kępa grzybków i łapacz snów – postanowiłam na razie zostawić, bo po prostu było mi ich szkoda. Chciałam się nimi nacieszyć przez jeden dzień.
– To tylko rysunki – powiedziałam pośpiesznie. – Zmyją się. Czasem lubię robić coś takiego, rysowanie to jedna z moich pasji. Podobnie jak makijaż.
Chwilę toczyliśmy jakąś idiotyczną walkę na spojrzenia.
– Leo, proszę, powiedz mi – zaczął wciąż spokojnie niskim tonem. – Jesteś kobietą. Powinnaś wiedzieć, w jaki sposób się nosić, by wzbudzać szacunek, a nie pożądanie.
Szczęka opadła mi chyba do kolan. Ktoś w tłumie parsknął, ale dyrektor skupił się na mnie na tyle mocno, by go zignorować.
– Przepraszam bardzo – wycedziłam, gdy ostatecznie pękła mi żyłka – ale jakie znowu pożądanie?
Tłum zafalował. Chyba już wiedzieli, co stanie się dalej.
– Proszę, zrozum. – Mężczyzna nie wyglądał na zbitego z tropu. – Widzisz, co dzieje się na świecie w ostatnich czasach. Widzisz, jakim problemem stają się seksualne przestępstwa, zarówno w szkołach, jak i na ulicy. To wszystko ma temu zapobiec – ma wam pomóc...
– Chyba mi pan nie powie, że to jakieś pokłosie poronionych wymysłów naszego pseudoministra edukacji? – prychnęłam. – Wiem przede wszystkim to, jak potraktowano uczennice w szkołach w Trójmieście. Czytałam tamte regulaminy. Czy rzeczywiście sądzi pan, że takie jest rozwiązanie?
– To znaczy? – Zmarszczył brwi, nareszcie zbity z tropu.
– Pytam, czy sądzi pan, że mężczyźni są bezmyślnymi robotami, które na widok kawałka odkrytego ciała tracą nad sobą panowanie – drążyłam. – Jak pan myśli, czy metodą jest uczenie dziewczętom, jak nie prowokować, czy raczej tłumaczenie potencjalnym przestępcom, by nad sobą panowali? Bo ja tu widzę kolejną próbę zrzucenia odpowiedzialności na ofiary molestowania.
– Ale...
Nie dałam mu dojść do głosu.
– Nie zamierzam stosować się do takich bzdur. Nie dam okutać się od stóp do głów tylko dlatego, że ktoś może spojrzeć nie tam, gdzie trzeba. To moja sprawa, jak się ubieram i zachowuję, nawet jeśli kogoś tym gorszę. A nie gorszę, to nie jest wyzywający strój. Mam prawo wyrażać siebie poprzez biżuterię i makijaż. To coś – wskazałam na regulamin – jest dobrym wstępem do tego, by kazać kobietom zakrywać głowy na ulicy. I w imię czego?
Oczy mu zabłysły. I to wściekłością. Pochylił się lekko w moją stronę, a cały tłum wstrzymał powietrze. Dlaczego wiecznie muszę znajdować się w sytuacjach, w których staję się atrakcją sezonu? Nagle zatęskniłam za czasami, gdy w szkole uważano mnie za niedostrzegalną. Za tymi beztroskimi dniami, gdy na hasło „Leah Wilkosz" wszyscy pytali z głupimi minami: „a kto to taki?". Gdy mogłam przejść szkolnym korytarzem bez ściągania spojrzeń...
Tak, wiem, pewnie to tylko i wyłącznie moja wina. Ale ja nie umiem trzymać języka za zębami, gdy ktoś wyjeżdża do mnie z takimi tekstami. Nie umiem, i koniec. I pewnie nigdy się nie nauczę, bo tak bardzo nienawidzę tych mężczyzn, którzy sądzą, że są najwspanialsi na świecie, a ja powinnam siedzieć przy garach tylko dlatego, że urodziłam się inna niż oni...
Świata nie zbawię. Ale mogę przynajmniej udowodnić, że sobą pomiatać nie dam. Mogę udowodnić wszystkim tym dziewczynom, które słuchają, że nie możemy zgadzać się na takie traktowanie. Że możemy zaprotestować...
Tylko jaka szkoda, że to się kończy za każdym razem tak samo.
– Nie wiesz, o czym mówisz – wycedził dyrektor, groźnie mrużąc oczy. – Jesteś jeszcze młoda. Widzisz, słyszałem o tobie różne rzeczy. Słyszałem, że jesteś odważna i ambitna, że jesteś utalentowana – rysujesz i piszesz, masz ciekawe pasje, odnosisz sukcesy w sporcie. Proszę cię, uspokój się i udowodnij, że zasługujesz na to, by uważano cię za tak mądrą, za jaką ja cię uważałem, słuchając tych opowieści.
Co to miało być? Jakaś pieprzona metoda kija i marchewki? Aż się zapowietrzyłam.
– Prawdopodobnie jestem o wiele mądrzejsza, niż się panu wydaje – wycedziłam przez zaciśnięte zęby. – Dlatego dobrze wiem, że mam prawo być taka, jaka jestem. Że mogę ubierać się jak chcę i robić co chcę. Dobrze wiem, że nie muszę się podporządkowywać temu, co inni chcieliby we mnie widzieć. – Skrzyżowałam ramiona na piersi. – Indywidualność i odwaga do wyrażania siebie są wskaźnikiem inteligencji. Nie mam racji?
– Nie masz. – Pokręcił głową z politowaniem. – Dziewczęta...
– Dziewczęta co? – syknęłam, dobrze wiedząc, że teraz przeginam już po całości, ale jakoś nie umiałam się tym należycie przejąć. – Skończmy z tym, bardzo pana proszę. Szkoła nie jest kolejnym patriarchalnym tworem, w którym mam się zastanawiać, w jaki sposób przypodobać się mężczyznom. Te czasy już minęły. Teraz kobiety są równie wolne i niezależne, jak mężczyźni. Mamy prawo decydować o tym, jak chcemy wyglądać, a makijaż, biżuteria, rysunki i odkryte ramiona to żadna zbrodnia. Nikogo tym nie obrażam.
– Jesteś pewna? – Cienka brew ponownie powędrowała do góry, a ton głosu zasugerował, że mam przerąbane, jeszcze zanim doczekałam się następnych słów. – W takim razie proponuję, abyś przemyślała to dokładnie w domu. Zawieszam cię w obowiązkach ucznia, panno Wilkosz. Liczę na to, że gdy przyjdziesz na lekcje za tydzień, opowiesz mi, jakie wysnułaś wnioski przez ten czas, bo będziesz go teraz miała aż nadto. Dzisiaj porozmawiam sobie z twoimi rodzicami.
I odszedł spokojnym krokiem, zostawiając za sobą otwarte na oścież drzwi gabinetu. Dobrze widziałam, jak zasiadł za biurkiem dawnego dyrektora, centralnie pod wielkim godłem Polski, i zajął się jakąś walającą na blacie dokumentacją.
Cisza rozbrzmiała tysiącem szeptów, które nie wygasły nawet po tym, jak nasze uszy skaleczyło wycie dzwonka.
– Leah... – Zuzka podeszła do mnie i spróbowała położyć mi rękę na ramieniu, ale wyrwałam się jej, gdy wściekłość znalazła wreszcie ujście.
– Co za, kurwa, jebany szowinista! – wydarłam się, a dziewczyna odskoczyła ode mnie jak oparzona. Dawno nie byłam tak wściekła. – Co za złamany...
– Leah, no już, spokojnie! – Znowu spróbowała mnie złapać i odwrócić do siebie przodem. – Przykro mi. Tak bardzo mi przykro...
– Nie masz powodu – warknęłam. – Ty mi lepiej powiedz, skąd tego buca wygrzebali? Z muzeum historii naturalnej, czy co? Gdzie takich idiotów hodują? Będzie mi mówił, żebym ubierała się jak zakonnica! I skąd on w ogóle tyle o mnie wiedział, stalker pieprzony?!
– A skąd ja mam to wiedzieć? – jęknęła Gabrysia. Dopiero, gdy przykleiła mi się do boku, zorientowałam się, że jest z nami. – Nie wiem, Leiczku. Też mi się ten człowiek nie podoba. Aura wokół niego jest taka... czarna.
Nie miałam siły zastanawiać się nad tym, czy znowu coś jej odwaliło, czy może miała jeden z przebłysków swojego być może istniejącego talentu. Byłam tak zła, że ledwo trzymałam się na nogach, a palce zaciśniętych w pięści dłoni zaczynały boleć nie do wytrzymania.
– Gówno mnie obchodzi jego aura! – ryknęłam bezradnie. – Nie ma prawa mnie tresować! Nie ma prawa tresować żadnej z nas! Jeśli myśli, że za tydzień zmienię zdanie...
– Przecież to jasne, że nie zmienisz – prychnęła Zuzka. – On liczy na to, że po rozmowie rodzice tak cię ochrzanią, że spokorniejesz i przeprosisz. Albo że tak nagle zaczniesz się martwić, że przestanie mieć cię za wzorową i mądrą, że sama na to wpadniesz, bez ingerencji starszych. Rozumiesz?
– Musiałabym mieć jakiś jebany syndrom sztokholmski. Jeszcze czego! – Wyrwałam się mało sympatycznie z uścisku emosi. – Idę stąd. Mam ważniejsze sprawy na głowie niż jakiś dupek, któremu się wydaje, że żyjemy w średniowieczu. Katol zasrany. I narodowiec do tego. Przypomnijcie mi następnym razem, żebym nie była dla takich ludzi miła nawet przez sekundę, bo ja już nie mam siły.
– Tylko co do tego mają katolicy? – nie załapała Zuzka.
– To, że wszystko wynika z tej popieprzonej religii – wycedziłam. – To od katolików wychodzi ten nadal silny patriarchalny model rodziny. To przez to jest tyle problemów z przemocą. Nie ja to wymyśliłam, nawet kilka książek na ten temat napisano. To najbardziej toksyczna religia zaraz po islamie. Nie mam nic do Boga, wierzę w niego, ale tak nienawidzę tego idiotycznego Kościoła, że aż mnie skręca.
– Leah...
Spróbowały mnie zatrzymać, ale już szłam w stronę pustoszejących schodów.
– Nie teraz – ucięłam stanowczo. – Później. Widzimy się po południu, Zuzia.
Chciało mi się płakać. Ze złości, z niezrozumienia... i przez to, że przez ludzi takich jak ten facet zaczynam źle czuć się we własnym ciele. Że tacy jak on zabraniają mi być tym, kim jestem.
Nienawidzę świata. Czy to naprawdę byłby taki problem, gdyby ludzie po prostu akceptowali siebie nawzajem? Gdyby każdy mógł wyjść na ulicę nie bojąc się, że jakiś idiota da mu przez to w twarz lub obrzuci kamieniami?
Jest wiele rzeczy, które mi się nie podobają. Nie cierpię stylu emo. Nie lubię chłopaków chodzących w rurkach. Mierzi mnie na widok dresiarzy... ale właściwie to jest tylko moje zdanie. Mogę sobie gadać, co chcę, mogę to potępiać i w myślach się z tego naśmiewać, ale w życiu nie przyszłoby mi do głowy, żeby podejść do kogoś takiego i powiedzieć mu prosto w oczy: „hej, nie podobasz mi się, masz się zmienić". Unikać – owszem, bo każdy ma prawo do unikania tego, co mu się nie podoba, ale nie tępić. To tak jak w tym przysłowiu – nie podoba ci się zgoda na małżeństwa gejów? Zawsze możesz powiedzieć „nie", gdy gej poprosi cię o rękę. Przecież to jest, kurna, proste. Nie lubię emo? Unikam ich. Podśmiewam się, ale przede wszystkim unikam i nie tłumaczę im, że są idiotami. To moje myśli, moje poglądy. A moje myśli i moje poglądy nie mogą wpływać na ich myśli i poglądy. Dlaczego ludzie wciąż tego nie pojmują? Przecież to takie proste!
***
Blok, w którym mieszkała Zuzka (o ile trafiłam pod dobry adres) był stosunkowo nowy i zadbany. Pewnie plasowałby się na miejscu apartamentowca, gdyby tylko w tym mieście żyło więcej ludzi finansowo zdolnych kupić mieszkanie określane w ten górnolotny sposób. Otoczono go nowoczesnym ogrodzeniem, a rozległy teren zielony porastała wiosną pewnie soczyście zielona trawka i idealnie przystrzyżone tuje, zamknięte w okręgach usypanych z białego żwiru. W samym sercu zgiętego w podkowę budynku mieścił się wielki, ogniście kolorowy plac zabaw, na który wychodziły spore przeszklone balkony, pewnie by rodzice zamiast się beztrosko relaksować, mogli podglądać, czy ich wrzeszczące jak pomylone pociechy nie planują właśnie spektakularnego samobójstwa. Jego teren wyłożono gumowanymi płytami, na których – wiedziałam to z własnego doświadczenia – upadek bolał o wiele mocniej niż na zwyczajnym trawniku. Ale widocznie zieleń i natura są już przereklamowane.
Furtka na szczęście okazała się otwarta. Obeszłam cały twór dookoła trzy razy, zanim zorientowałam się, że klatka C to ta od strony ulicy. Dłuższą chwilę zawahałam się przed szklanymi drzwiami w plastikowej ramie, które z niewiadomych przyczyn skojarzyły mi się z apteką, i weszłam do środka, by przekonać się, że wyłożone sterylnymi kafelkami schody nawet pachniały lekami. Cóż...
Wdrapałam się na ostatnie piętro, ignorując windę, i jeszcze raz przejrzałam zapisany w telefonie adres, zanim zmusiłam się, żeby użyć dzwonka. A już wyciągałam dłoń, żeby zapukać... Gabrysia serio ma na mnie zły wpływ.
O wilku mowa... o czym przekonałam się, gdy tylko Zuzka otworzyła mi drzwi.
– Jejku, Leiczku, a już się bałam, że nie przyjdziesz! – Wielka emo-kulka rzuciła się na mnie z połowy przedpokoju, omal nie przewracając mnie na podłogę korytarza. Przytuliła mnie tak mocno, że aż nie mogłam oddychać, piszcząc coś bez ładu i składu.
– Rany, a dlaczego miałabym nie przychodzić? – jęknęłam, złapawszy bezradne, przepraszające spojrzenie Zuzki. – No już, dobra, żebra mi połamiesz...
– No bo po tej akcji w szkole... – Emosia odsunęła mnie na długość ramion i skrzywiła się ze współczuciem. – Zmartwiłam się. Wyglądałaś na strasznie złą i nie odpisałaś mi potem na wiadomość. Bałam się, że... Nieważne. – Speszyła się nagle.
A ja po prostu ponownie przygarnęłam ją do siebie, czując nieznośny ucisk w gardle.
No bo czy to nie było urocze? Doznała ode mnie tyle złego, a jednak... zachowała się jak przyjaciółka. Martwiła się. Zależało jej.
Boże, czy ja zaczynam ją lubić?
A wiecie co, że... chyba tak? No bo jest jaka jest – irytująca, za głośna, czasem nieznośnie wręcz głupia... ale jest przy mnie. Tak po prostu. Uwielbia mnie, choć właściwie nie ma żadnego powodu, żeby to robić. I z czasem staje się coraz bardziej znośna.
Tylko że... co ona tutaj robiła...?
– Wprosiła się – syknęła Zuzka tak cicho, że gdybym nie patrzyła jej na usta, nie wiedziałabym, że w ogóle cokolwiek powiedziała. – I co ja mam zrobić?
– Nic – odpowiedziałam w ten sam sposób. Rozumiałam, że nie cierpiała Gabrysi dokładnie tak samo, jak ja na początku... ale przecież nie mogłyśmy wyrzucić jej za drzwi. Aż tak wredna nigdy bym nie była. Jakoś nawet w tym najgorszym okresie nie byłam tak bezlitosna, żeby wywalić ją na zbity pysk.
Ona poniekąd była taka jak ja. Niezrozumiana, żyjąca z boku, przez większość uważana za dziwaczkę. Nawet bardziej niż ja, bo do mnie jakiś tam szacunek przynajmniej mieli. Umykało mi, czy pojmowała, jakie emocje budzi w ludziach, ale jeśli tak, to rany – przecież jej życie musi wyglądać jak piekło. Owszem, sama to sobie robi, no ale...
Szlag, chyba mam za dobre serce. Albo po tej dzisiejszej sytuacji z dyrektorem czuję potrzebę zaakceptowania każdego, kto nie boi się być sobą. Bo ona akceptowała przecież mnie. Chyba najwyższa pora, żeby przymknąć oko na jej upierdliwe wady i uznać, że to właśnie na nią będę mogła liczyć, cokolwiek się stanie. Przyjaciół podobno się nie wybiera, oni sami do nas przychodzą, a ona już udowodniła, że łatwo się jej nie pozbędę.
Rozebrałam się i pozwoliłam, by Zuzka zaprowadziła nas do salonu. Mieszkanie wcale nie było duże, chociaż po budynku tego typu spodziewałam się czegoś zupełnie innego. Musiało być znacznie mniejsze od mojego, w dodatku wydzielono w nim aż cztery pokoje, co sprawiało, że każdy z nich osiągał zaszczytne rozmiary główki od szpilki. Nowoczesny, dopracowany wystrój wskazywał jednak na to, że dziewczyna musi mieć całkiem nieźle sobie radzącą rodzinę. Choć wcale nie taką wspaniałą, sądząc po tym, co mi w nocy o niej opowiadała.
Słyszałam, że ktoś tu był. Z jednego z pokoi, zza zamkniętych drzwi dobiegały głosy i szum włączonego telewizora. Już samo to, że nie wyszli się z nami przywitać, świadczyło o jej rodzicach jak najgorzej. Nie wyobrażam sobie, by moi nie powiedzieli w takiej sytuacji przynajmniej zwykłego „cześć", a zwykle nawet zabawiali chociaż najkrótszą rozmową.
– Nie przejmuj się – powiedziała Zuzka, widząc, w którą stronę ucieka mój wzrok. – Już ci mówiłam, jacy są. Zdziwię się, jeśli w ogóle wyjdą. Raczej nie pochwalają, że mam znajomych, zamiast skupiać się na nauce.
Na usta cisnęło mi się soczyste „co za idioci", ale na szczęście tym razem zdołałam w porę ugryźć się w język.
– Przykro mi – mruknęłam tylko. – Ja mam tak patologicznie słodziutką rodzinę, że nieraz aż mi głupio przed innymi.
– Ale dlaczego? Powinnaś być dumna – prychnęła. – Ja nie mam z czego. Czasem mam wrażenie, że to ja jestem w tym domu dorosła, bo tylko ja mam pojęcie, jak się zachować.
– Z ust mi to wyjęłaś – szepnęła smętnie Gabrysia.
Skrzywiłam się. Co jest nie tak z tym pieprzniętym krajem, że właśnie takie rodziny to norma? Co jest z nami nie tak...?
Salon również nie był duży, ale zmieściły się w nim dwie wygodne kanapy ustawione w kształt litery L, niewielki stolik, na który Zuzka wyłożyła przekąski, i zajmujący pół ściany telewizor. Drzwi na balkon były lekko uchylone, dzięki czemu słyszałam dobiegający z dworu szum pobliskiej ulicy i czułam zapach wieczoru. O dziwo – dzisiaj był zupełnie normalny.
Dokładnie taki, jak się tego bałam... ale nie chciałam o tym myśleć. Nie teraz.
Zdziwiłam się, że jesteśmy tutaj tylko my trzy. Z tego, co wiedziałam, zaprosiła całkiem sporo osób. Usiadłam na upatrzonym miejscu i sięgnęłam po miskę z czipsami, po chwili przyjęłam też kubek z aromatyczną herbatą. Najbardziej przerażające w tym wszystkim jest chyba to, że to zielsko zaczęło mi w końcu smakować.
Zuzka chwilę mieszała swoją kawę z niewyobrażalną wręcz ilością cukru, zanim wypaliła, przerywając zapadłą ciszę:
– Gabrysiu, chyba powinnam cię przeprosić.
– Czemu? – Emosia zmarszczyła brwi, odrywając się na chwilę od żelków, które nie wiadomo po co międliła w palcach, zanim wsadziła do buzi.
– Bo ci nie wierzyłam. – Solenizantka zaśmiała się nerwowo. – Sądziłam, że jesteś jakąś nawiedzoną wariatką, że ciągle gadasz o tych wilkołakach i wampirach. Niestety ostatnio brutalnie się przekonałam, że miałaś rację. Wybacz.
– Spoko. – Brwi nad okolonymi kretyńskim makijażem oczkami zmarszczyły się na znak kompletnego zagubienia. – Właściwie to wiesz... ja ciebie tak trochę sprawdzałam.
Nastąpił cud – ja i Zuzka jednocześnie upuściłyśmy łyżeczki na nieskazitelnie biały dywanik i zaklęłyśmy w identyczny sposób.
– Że co? – wykrztusiłam, jako pierwsza odzyskawszy mowę. – Jakie znowu „sprawdzałam"?!
– No normalnie. – Zaśmiała się nerwowo. – Widzisz, Zuzia, muszę chronić Leiczka, bo Leiczek chroni mnie. Muszę pilnować, żeby byle kto się z nią nie zadawał. Dlatego opowiadam takie bajki, żeby sprawdzić, jak ludzie zareagują.
– I co, zdałam egzamin? – spytała dziewczyna z przekąsem.
– Nie do końca. – Emo zmarszczyła nosek. – Ale postanowiłam dać ci szansę.
– Wow. Dziękuję. – Ukłoniła się ironicznie. – Aż nie wiem, co powiedzieć...
Ponownie skupiłyśmy się na swoich napojach. Rozmowa się nie kleiła, chociaż zupełnie nie wiedziałam dlaczego, skoro normalnie usta nam się wręcz nie zamykały. Trwałyśmy tak w tym napięciu, dopóki nie zerknęłam na zegarek w telefonie...
– Późno już – zauważyłam. – Wszyscy się spóźniają?
– Pewnie nie przyjdą. – Dziewczyna wzruszyła ramionami. W jej oczach błysnęło coś dziwnego. Coś jak...
Ból? Bezsilność? Ale takie, z którymi jakby dawno się pogodziła.
– Dlaczego? – spytałam powoli. – Przecież zaprosiłaś tyle osób.
– Leah, ty tego nie widzisz? – zaśmiała się nerwowo. – Przecież mnie nikt w tej szkole nie lubi.
– Jak to? – Aż się wyprostowałam. – Niemożliwe. Rozmawiają z tobą przecież. Nigdy nie zauważyłam, żeby...
– Daj spokój. Jestem dziwaczką z dziwnymi rodzicami i dziwnymi hobby. Znam większość tych ludzi od gimnazjum. Odkąd przeczytali moje opowiadanie, nie są już dla mnie tacy sami. Wyśmiewali się ze mnie. Cytowali bardziej pikantne sceny na szkolnych korytarzach, robili ze mnie przedstawienie. Ja chyba wciąż mam nadzieję, że zaczną mnie znowu lubić, ale... – Wzruszyła ramionami, nie dodając nic więcej.
Z jednej strony chciałam zaprotestować – no bo hej, bynajmniej nie zachowywała się jak ktoś, kto przeszedł taką traumę. Konta na Wattpadzie nie usunęła, nie cofnęła publikacji tego opowiadania, wcisnęła mi do niego link po ledwie kilku minutach znajomości. Tak nie zachowywał się ktoś, kto się tej twórczości wstydził, kogo z tego powodu wyśmiewano...
Ale co ja mogłam wiedzieć?
– Wiesz, nie organizuję urodzin – powiedziałam powoli, wbijając wzrok we własne dłonie. – Przestałam, odkąd w podstawówce zaprosiłam kilkanaście osób... i nie przyszedł zupełnie nikt.
– Po co mi to mówisz? – warknęła mało sympatycznie. – Chcesz pokazać, że masz gorzej, czy co?
– Nie. Chcę ci pokazać, że masz przynajmniej nas. – Złapałam ją za dłoń i ścisnęłam mocno. – Może nie lubisz tutaj wszystkich zgromadzonych... ale my tu jesteśmy. My nie uważamy, że jesteś śmieszna, i nie zamierzamy się z ciebie wyśmiewać. Rozumiesz? Jesteśmy tu. W mieście dzieje się jakiś koszmar, ale my znalazłyśmy chwilę, żeby tu przyjść.
– Mnie nawet nie zaprosiłaś. – Dotychczas siedząca naprzeciwko Gabrysia przesiadła się tak, by złapać ją za drugą dłoń. – A przyszłam. Widzisz? Bo cię lubię. Naprawdę, Zuzia. I to bardzo. Chociaż wiem, że ty mnie niekoniecznie.
Dziewczyna prychnęła, jakby coś cisnęło jej się na usta, ale ostatecznie nie powiedziała nic więcej.
– Widzisz, czasy mamy beznadziejne. Ale przynajmniej mamy siebie.
Milczała dłuższą chwilę.
– Tak – mruknęła wreszcie praktycznie bezwiednie. – No i tak sobie tutaj siedzimy. Idiotka pisząca słabe pornosy z udziałem istot nadprzyrodzonych i dwie istoty nadprzyrodzone. Śmieszna kretynka, cukierkowe emo i feminazistka z zespołem Aspergera.
– Ej, nie mam zespołu Aspergera! – żachnęłam się i żartobliwie trąciłam ją łokciem.
– Tak, powiedz to swojemu psychologowi – parsknęła i przygarnęła nas do siebie. – Wiecie co? Chyba tworzymy beznadziejną kompanię.
– Ale przynajmniej jakoś tam się rozumiemy.
– Ja tam was zupełnie nie rozumiem – zaznaczyła emosia. – Ale chyba mi to nie przeszkadza. A wam?
– Biegacie na czterech łapach! – Zuzka ryknęła nagłym śmiechem. – Boże, co ja mam powiedzieć? Wypadam przy was najnormalniej, a to do mnie nikt się nie odzywa!
– A po co ci to odzywanie się? – żachnęłam się. – Masz nas. Lepiej mieć dwie zaufane przyjaciółki, niż stado nierozumiejących cię koleżaneczek, które tylko czekają, by cię obgadać i właściwie mają zupełnie gdzieś, jaka jesteś i co czujesz.
I tak przesiedziałyśmy do późna w nocy, udając, że wszystko jest dobrze. Że Zuzki wcale nie uważa się za idiotkę z irracjonalnymi fantazjami, Gabrysi za satanistyczną wariatkę o usposobieniu małego dziecka, a mnie za popieprzonego półdemona, który nie potrafi funkcjonować w społeczeństwie. Choć przez parę godzin mogłyśmy udawać, że jesteśmy normalne. I to było wspaniałe.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top