Rozdział 39

Wczorajsze spektakularne odejście Wiktorii skończyło się tym, że dziewczyna zwyczajnie spakowała swoje rzeczy i poszła sobie do domu. Doskonale widziałam po członkach grupy, co o tym sądzą, ale nikt starał się nie komentować wydarzenia. Lepiej było udawać, że zupełnie nic się nie stało, zamiast tonąć w domysłach. I tak skończyło się na tym, że choć to ja potraktowałam dawną przyjaciółkę dość brutalnie, wyszłam na osobę poszkodowaną. Jakby nie patrzeć – to ona wchodziła pierwsza w zwarcie i to mnie po tej hecy nadgarstek napierniczał, że hej. Aż przez pewien czas martwiłam się, czy nie powinnam znowu przejść się do lekarza, żeby mimo wszystko jeszcze raz go prześwietlić.

Na szczęście dało się te niedogodności i niesmak po zachowaniu Wiktorii zignorować, bo nadal byliśmy wszyscy aż do przesady podekscytowani swoim towarzystwem. Rozmowom nie było końca, po treningu zaś pod wpływem spontanicznej decyzji wybraliśmy się do pizzerii. Gdy ją zamknęli, delikatnie wypraszając nas na dwór, do północy jeszcze gadaliśmy na parkingu, jakoś tak nie mogąc się zmusić do rozejścia do domów. Do mieszkania w praktyce udało mi się wrócić koło drugiej w nocy. I dopiero wtedy, gdy ciepnęłam rzeczy na podłogę w przedpokoju i nieprzytomna walnęłam się na niepościelone łóżko, nie zdejmując nawet ubrania, przypomniałam sobie łaskawie, że przecież jutro czeka mnie moja ukochana szkoła...

Na myśl o pobudce o siódmej chciało mi się przeklinać w głos i rzucać ciężkimi przedmiotami, no ale co ja mogłam poradzić? Przez to, że więcej mnie w tej szkole nie było, niż w niej siedziałam, nie mogłam sobie pozwolić na kolejny dzień wagarów. Chociaż kusił tak, że aż mnie swędziało, serio... Na szczęście dzięki Ladonowi miałam na tyle dobry humor, by nie wpadać w czarną rozpacz.

Jakoś udało mi się odkleić od materaca o tej dziwnej godzinie, choć byłam tak nieprzytomna, że konieczność uruchomienia mikrofalówki zwyczajnie mnie przerosła. Przeszkodą nie do pokonania okazało się również znalezienie dwóch takich samych skarpetek, ale tym już nie przejmowałam się mocno. Jaskrawy różowy i subtelny żółty lekko się ze sobą gryzły, ale wychodziłam tak z domu dość często z czystego lenistwa... Jakimś cudem spakowałam sobie jedzenie i parę innych potrzebnych rzeczy, nie porównując ich zbytnio z planem lekcji, i smętnym krokiem posnułam się na przystanek, na dobrą sprawę nie rejestrując nawet jaka jest pogoda. Zorientowałam się, że pada, dopiero gdy dotarłam na miejsce, przemoczona do suchej nitki, lecz nie miałam już ani czasu, ani siły, by wracać po płaszcz. Nie przeszkadzało mi to też tak bardzo, jak mogłoby się wydawać. Chyba nadal spałam, śniące się obrazy nakładały się na otaczającą mnie rzeczywistość. Szczęście, że przynajmniej o zrobieniu makijażu pamiętałam.

Otrzeźwiałam przypomniawszy sobie o wydarzeniach z poprzedniego dnia.

Płonący bladgor, przeciskający się drzwiami biblioteki na zatłoczony korytarz? Ja w ciele wilka, uciekająca przed nim w panice, roztrącając zagradzających mi drogę uczniów? Jezu, chyba nie ma co liczyć na to, że ktoś tego nie zauważył... Miałam jakieś takie niemiłe wrażenie, że dyrektor zechce ze mną o tym porozmawiać, ale przy okazji skrycie liczyłam, że nikt się nie zorientował, że miałam z tym cokolwiek wspólnego. Może jedynie bibliotekarka, skoro to się wydarzyło gdy byłam jedyną osobą w jej królestwie...

Nawet nie macie pojęcia, jakie było moje zaskoczenie, gdy po dotarciu na miejsce dowiedziałam się, że zasadniczo nikt nie dopatrzył się w całej sprawie niczego nadzwyczajnego. Wszyscy świadkowie i kadra nauczycielska jednogłośnie uznali, że to jakiś starszy uczeń zrobił sobie jaja, przebierając się w przerażający kostium, by napędzić kolegom stracha. Teraz intensywnie szukano winnego, zwłaszcza że z jego powodu trzeba było wstawić nowe drzwi do biblioteki i składziku, lecz ja byłam daleko poza podejrzeniami. Przecież nawet najlepszym kostiumem nie dodałabym sobie ponad metra wzdłuż i wszerz...

Śmieszne. Tak śmieszne, że aż przerażające. Jednak to prawda, że ludzie w większości przypadków widzą jedynie to, co chcą zobaczyć, ignorując fakty, jeśli są dla nich niewygodne...

Nie planowałam nikogo wyprowadzać z błędu, woląc udawać, że wcale nie było mnie na miejscu zdarzenia i że bardzo żałuję, że takie widowisko mogło mnie ominąć. Nie zamierzałam wyrywać się do płacenia za żadne drzwi. W końcu to nie ja je zniszczyłam, tylko chcący mnie zeżreć potwór...

Gdy tylko wysłuchałam plotek od zgromadzonych w szatni znajomych, powlokłam się pod odpowiednią klasę. Ciężkie deszczowe chmury, przysłaniające niebo grubym kobiercem, znowu sprawiły, że na korytarzach trzeba było zapalać światła, przez co budynek podobał mi się jeszcze bardziej.

Szkoda, że tylko budynek.

Jakoś wytrzymałam na angielskim, na którym podzielono nas na grupy. Trafiłam do tej dla nieuków, jako że faktycznie byłam nieukiem, nie widziałam się więc z Zuzką, ale miałam nadzieję spotkać ją na przerwie. Przerwa okazała się trwać trzydzieści minut, gdyż to na niej postanowiono zrobić zebranie kadry pedagogicznej, zastanawiającej się nad tym, jak znaleźć winnego wczorajszej afery i kogo obciążyć wydatkami na naprawę zniszczonego mienia. Na dolnym korytarzu wciąż był lekki burdel, ale tak mnie to śmieszyło, że normalnie nie mogłam wytrzymać... Szybko przykleiłam się do mojej nowej koleżanki, żeby powstrzymać się od chęci chichrania bez opamiętania, a już mnie brzuch bolał od powstrzymywania się.

Dziewczyna uniosła na mnie lśniące emocjami oczy, odrywając się od odpakowywanego batonika.

– Hej, widziałaś wczoraj tego przebierańca? – spytała, zanim zdążyłam się chociażby przywitać. Widać było gołym okiem, że to teraz dla niej sprawa priorytetowa.

– Nie, ale słyszałam zamieszanie – skłamałam gładko. Chętnie bym powiedziała jej prawdę, ale lepiej trzymać się jednej wersji wydarzeń, bo jeszcze mi się pomiesza, co komu powiedziałam... Szkoda tylko, że znowu poczułam się kiepsko, musząc ją okłamać. Miała w sobie coś takiego, że nie przychodziło mi to wcale z łatwością, ale musiałam tak zrobić dla jej dobra.

I swojego, bo pewnie by mnie uznała za wariatkę.

– A ja go widziałam – obwieściła z dumą. – Słuchaj, jakie ten kostium robił wrażenie! Koleś wyglądał jak prawdziwy potwór. Aż się wcale nie dziwię, że tyle osób wpadło w panikę – ekscytowała się, chyba na moment zapominając o tym batoniku i chyba nie zauważając, że ciągle śledzę go wzrokiem. – Super, naprawdę. Tego psa też miał śmiesznego, w życiu takiego wielkiego nie widziałam, a zupełnie jak wilk wyglądał. Wiesz, chyba umieszczę taką scenkę w moim opowiadaniu. Oczywiście zrobię, że to będzie prawdziwy potwór, a nie udawany. Tylko nie mogę od wczoraj wymyślić, jak go nazwać.

– Bladgor – palnęłam, do reszty zahipnotyzowana batonikiem, którym tak ogniście gestykulowała.

Serio, mało brakło, a walnęłabym się na odlew w pysk, poprawiła glanem i wyskoczyła przez okno z jakimś wzruszającym okrzykiem, gdy sobie uświadomiłam, co zrobiłam.

– Bladgor? – Zuzka uniosła jedną brew. – Fajna nazwa. Teraz ją wymyśliłaś?

– Nie, jakiś czas temu, he he... – Zaśmiałam się bez przekonania. Lepiej było obrócić to wszystko w żart.

– W ogóle to super nazywasz wszystkie potworki w swoich opowiadaniach.

– Powieściach – poprawiłam cierpliwie, szczęśliwa ze zmiany tematu. – Będziesz jeść tego batonika?

Wzruszyła ramionami i oddała mi słodycz, do której już niemal kapała mi ślina. Zaraz go jej wyrwałam i wgryzłam się bez chwili wahania.

Nagle rozległo się bezpośrednio nade mną pełne pretensji, lecz jednocześnie nieprzyjemnie znajome:

– No hejka, Leiczku, nie wiedziałam, że znalazłaś sobie nową przyjaciółkę!

Zerwałam się z dzikim okrzykiem paniki i dosłownie wskoczyłam Zuzce na ręce. Musiało to wyglądać cokolwiek idiotycznie, ale do teraz uważam, że jestem usprawiedliwiona...

Bo obok nas na podłodze właśnie mościła się swoim tłustym tyłkiem Gabrysia.

– No hej. My się chyba nie znamy? – Zuzka zmrużyła groźnie oczy i bez zbędnych ceregieli zrzuciła mnie sobie z kolan, za nic mając to, że zbladłam z przerażenia i ewidentnie nie pamiętałam, jak się oddychało.

– Jestem Gabrysia, najlepsza przyjaciółka Lei. – Emosia zarzuciła grzywką i rozgościła się na moim miejscu w najlepsze. Ubrana w czarne futerko, które z kilometra trąciło chińskim marketem, wyglądała chyba jeszcze gorzej niż zwykle, choć byłam pewna, że pamiętnego płaszcza z czerwonym kołnierzem w stylu Draculi nic nie przebije.

– No ciekawe od kiedy – zaskrzeczałam idiotycznie.

– A ja jestem Zuzka – odpowiedziała lodowato moja prawdziwa koleżanka. – Leah nic o tobie nie wspominała.

– Może uznała, że nie jesteś godna.

No jak babcię kocham, one chyba się zaraz pobiją...

– Albo to ty wcale nie jesteś tak ważna, żeby o tobie wspominać. – Zwykle niepoprawnie radosna dziewczyna z klasy teraz wyglądała wręcz groźnie. – No dobra, nie kłóćmy się może – westchnęła wreszcie, nie wytrzymawszy wrogiego spojrzenia emosi. – Przeniosłaś się tutaj do szkoły? Nie widziałyśmy się wcześniej.

– Tak, przeniosłam się tutaj do szkoły. – Nie wiedziałam, że Gabrysia jest zdolna do tak skomplikowanych zabiegów, jak zabarwienie wypowiedzi cynizmem, ale jakimś sposobem jej się to udało. – Ja i Leah jesteśmy w tym samym stadzie, więc pomyślałam, że to dobrze, byśmy trzymały się razem. – Była tak obrzydliwie dumna z siebie, że aż uśmiechnęła się głupawo, co upodobniło ją do tłustego króliczka wielkanocnego.

– Że co?! – Zerwałam się na równe nogi, prawie przewracając Zuzkę. – Ty przeniosłaś się tutaj do szkoły?!

– Tak, przeniosłam się. Co w tym dziwnego? – Zmarszczyła się idiotycznie. Pojęcia nie mam, od czego to zależy, ale tym razem przypominała szczotkę do kibla. Naprawdę...

– A nie podobało ci się w tej fryzjerskiej klasie? – prawie zapłakałam. – Czy tam artystycznej?

– Podobało, no ale co ja poradzę, skoro ciebie tam nie było? – Wzruszyła ramionami. – Tutaj też raczej bym poszła na mat-fiz, ale że ty wybrałaś humana...

– Ale to nie oznacza jeszcze, że możesz wszędzie za mną łazić! – wydarłam się, zwracając na siebie uwagę chyba wszystkich zgromadzonych na korytarzu.

– No jak to nie? – Szczere zdziwienie o mało nie wysadziło jej gałek ocznych z czaszki. – Mówiłam, jesteśmy z jednego stada. Musimy trzymać się razem, nie? – tłumaczyła takim tonem, jakby objaśniała coś wyjątkowo głupiemu dziecku.

– Co to znaczy, że jesteście z jednego stada? – wtrąciła ciekawie Zuzka, unosząc dłoń, jakby zgłaszała się do odpowiedzi.

Emo aż zbyt ochoczo popędziła z wyjaśnieniami, nie dopuszczając mnie do słowa.

– Jesteśmy wilkołakami. Należymy do jednej watahy. Fajnie, nie? – Z takim uśmiechem to przywodziła mi na myśl jedynie deskę od kibla. W sumie niedaleko tej szczotki... Widać, w którą stronę idzie ewolucja.

– Ona jest normalna? – Zuzka zwróciła się do mnie z przerażoną miną.

– Nie – odparłam smętnie, szukając wzrokiem czegoś, w co mogłabym przywalić głową. Najlepiej z rozbiegu.

– Jak to nie? Oj, bo się jeszcze obrażę! – Jak słowo daję – pogroziła mi serdelkowatym palcem jak zniecierpliwiona psotami wnuka babcia! – Szkoda właściwie, że nie udało mi się namówić Dominiki, żeby też się tu przeniosła. Ale by było fajnie, tworzyłybyśmy taką szkolną magiczną gromadkę – ekscytowała się, zacierając dłonie, jakby szykowała coś wielkiego.

– Magiczna gromadka – powtórzyła machinalnie Zuzka, chyba nie dowierzając w to, co właśnie usłyszała.

– Ekstra brzmi, prawda? Byśmy tworzyły klub wilkołaczo-wampirski. Bo Dominika to nasza koleżanka-wampirka, wiesz? – paplała Gabrysia.

Serio wzięłam pod uwagę utopienie się w szkolnym kiblu, obojętnie jak niehigieniczny by nie był. Wprawdzie mogłabym tą kretynkę jeszcze zastrzelić, ale gdybym ze sobą skończyła w tak malowniczy sposób, nie musiałabym zmagać się z konsekwencjami tego, co już powiedziała... Miałabym spokój. Na wieki...

Hm, w sumie to czystość tego kibla sprawia, że nie musiałabym się wcale topić. Sam kontakt z nim sprawiłby, że pewnie padłabym na jakąś sepsę, czy inne paskudztwo.

– Leah, co tu się dzieje? – jęknęła Zuzka, bezradnie szarpiąc mnie za rękaw.

– Weź mnie nie pytaj. – Ukryłam twarz w dłoniach. – Sama chciałabym wiedzieć...

No i wtedy właśnie przelała się moja przysłowiowa czara goryczy i doszłam do wniosku, że wreszcie należałoby coś z tym zrobić. Nareszcie nadszedł dzień, gdy to zbiorniczek z moją anielską cierpliwością pokazał wyschnięte dno. I tak pojęcia nie mam, jak to możliwe, że wytrzymałam tak długo. Być może po prostu jestem za dobra? Zawsze przyjmowałam tą zasadę, że obojętnie, jak kogoś nie lubiłam, nie zachowywałam się wobec niego źle, o ile nie dał mi po temu powodu. Uważałam, że nie powinno się być chamskim dla kogoś, kto jest miły, więc zaciskałam tylko zęby i unikałam towarzystwa takich osób jak ognia. I uważałam, że tak właśnie powinno się postępować. Ludzie i tak są dla siebie tak źli i beznadziejni, że świat naprawdę odetchnie, gdy przynajmniej ja jedna się od tego powstrzymam, nie?

Tylko że przy Gabrysi obróciło się to przeciwko mnie.

Być może wciąż miałam gdzieś tam jakieś okruchy płonnej nadziei, że tęga emosia okaże się nie być wcale aż tak beznadziejnym przypadkiem, na jaki mi wygląda. Lub wypatrywałam uparcie chwili, gdy się magicznie odmieni. Teraz jednak z całą mocą uświadomiłam sobie, że nie ma na co liczyć, bo ona jest właśnie taka i żadne moje nadzieje nic tutaj nie zmienią. Ona sama nie widzi niczego dziwnego w swoim zachowaniu. Pojęcia nie mam dlaczego – jest za głupia, czy co? Fakty pozostają jednak faktami, czegokolwiek bym nie zrobiła.

I trzeba nareszcie coś z tym zdziałać, bo nie dość, że przez nią osiwieję, to jeszcze wpędzi mnie w porządne kłopoty.

Akurat dzisiaj mamy wilcze spotkanie. Wiem, że powinnam spożytkować je na opowiedzenie o bladgorze i szukanie sposobu, jak znaleźć i pokonać następnego, ale myślę, że znajdzie się też chwila na to, by załatwić tę sprawę. Wezmę się wreszcie w garść i powiem całemu wilczemu stadu, a już zwłaszcza Quillsowi, co o tym myślę. Nie ma bata. Ja się w męczenniczkę nie będę bawić ani dnia dłużej.

Perspektywa awantury, nad którą zaczęłam zacierać myślowe rączki, wprawiła mnie w stan czegoś na kształt euforii. Rozmyślania nad kwiecistą przemową, w której nawet spójniki obrażą Gabrysię, pomogły mi przetrwać dzień. Aż z pewną dozą radości przyjmowałam idiotyczne tekściki, jakimi raczyła mnie na wszystkich przerwach, i równie idiotyczne spojrzenia, jakie posyłała mi ze swojej ławki na lekcjach. To wszystko tylko podsycało mą twórczą nienawiść...

Wreszcie jakoś dobrnęłam do końca lekcji. Zuzka ewidentnie przeczuwała, że coś jest ze mną nie tak, lecz nie zdradzałam ani słowem, co chodziło mi po głowie, choć spytała mnie o to wprost przynajmniej pięć razy. Pewnym siebie krokiem skierowałam się do domu. Odrobinę zdziwiło mnie to, że emosia tym razem nie wpadła na to, że mogłaby mnie odprowadzić, co mogło poniekąd oznaczać również, że coś knuje, ale nie zamierzałam zaprzątać tym sobie głowy. Już w domu odgrzałam w mikrofalówce słoik Nutelli i zeżarłam go nad laptopem, na którym włączyłam oglądane w czasach dzieciństwa kreskówki. Nie zamierzałam robić niczego, co mogłoby zrujnować mój szampański humor. O godzinie dwudziestej drugiej zwlokłam się z kanapy, zaprosiłam do domu czekającego pod drzwiami Ladona (szczerze to pojęcia nie mam, ile stał na klatce schodowej, bo niby nie dzwonił, żebym otworzyła, ale wyglądał na jakiegoś takiego zmarnowanego) i zaczęłam szykować się na wilcze spotkanie.

Musiałam przyznać, że brakowało mi mocno tego dreszczyku emocji, jaki towarzyszył wychodzeniu z domu w nocy jeszcze parę miesięcy temu. Miało to jakiś swój niepowtarzalny urok, gdy siliłam się na ciszę, przemykałam chyłkiem po rusztowaniu za oknem i pilnowałam się, by niczego nie zdradzić przed rodzicami. To już nie było to samo, gdy oni doskonale wiedzieli. Ale miało też swoje plusy... Na przykład nie padałam na zawał serca niemal każdej nocy, gdy musiałam stawiać czoła lękowi wysokości.

Na dworze było wilgotno i zimno. Gęsta mgła zaległa nieruchomo między blokami, rozrzedzając światła latarni i otulając nocny świat powłoczką przyjemnej, nieco nierzeczywistej ciszy. Wszystkie dźwięki, również te, którymi miasto tętniło zawsze bez względu na porę dnia, wydawały się przytłumione. To, że niczego nie widziałam, tworzyło złudzenie, że sama również jestem niewidoczna.

Postanowiliśmy pójść na dworzec pieszo. Przez całą drogę czułam się dziwnie nierzeczywiście. Już samo to, że mogłam trzymać Ladona za rękę, a przed oczami wciąż miałam wyobrażenia masakry, jaką zgotuję Gabrysi, sprawiało, że czułam się nieco jak władczyni świata. Przemierzaliśmy mokre, pachnące deszczem i odrobiną nienazwanego ulice i śmialiśmy się w duchu z nielicznych ludzi, jakich spotykaliśmy. Wszyscy przemykali jak najszybciej między plamami światła, bojąc się dłużej pozostawać w cieniu, i pragnęli natychmiast schronić się w ciepłych mieszkaniach, woląc nawet nie spoglądać w naszą stronę, zupełnie jakby czegoś się bali. Odbieranie tego ludzkimi zmysłami, gdy mogłam rozkoszować się poczuciem potęgi płynącym z samej świadomości, że to ja tu jestem ogromnym wilkiem, było szalenie przyjemne.

Oczywiście wszyscy już na nas czekali. Przemieniliśmy się i podbiegliśmy do odrapanej ławeczki na peronie, dookoła której obklejały ziemię wilki o pozlepianej wilgocią sierści. Ciekawe, że nikomu nie przyszło do głowy, że o wiele wygodniej byłoby przemienić się w ludzi i usiąść spokojnie, zamiast zalegać na mokrych płytkach chodnikowych, wyciągając z ziemi całe zimno.

No cóż, ja byłam o wiele bardziej wygodnicka. Oderwałam się od boku Ladona, który nie chciał odstępować mnie na centymetr, i bez żadnych oporów wskoczyłam na ławkę. Jakiś cudem udało mi się na niej całkiem wygodnie umościć, choć początkowo pewna byłam, że się nie zmieszczę na siedzisku.

Spóźnienie – warknął Quills, skupiając na mnie spojrzenie czerwonych oczu.

Z zegarkiem na mnie czekałeś? – odparowałam mu podobnym tonem i położyłam łeb na skrzyżowanych łapach. Miałam tak dobry humor, że aż mnie kusiło przez chwilę, by zamerdać do niego ogonem. – Ciekawe, że Ladona nie obwiniasz, tylko zawsze na mnie patrzysz.

– No cześć, Leiczku! – zapiszczała Gabrysia, podrygując w miejscu i merdając ogonem z częstotliwością przywodzącą na myśl napojonego energetykiem yorka. Na szczęście w wilczym wcieleniu była o wiele ładniejsza niż jako człowiek, tak że dało się na nią patrzeć bez odruchu wymiotnego...

Chociaż kij ją tam wie. Może w rzeczywistości naprawdę jest ładna, tylko wszystko psuje tym debilnym makijażem? Niby jak się zastanowić, to chyba sporadycznie spotyka się kobiety tak zwyczajnie brzydkie, którym zrobienie dobrej tapety lub fryzury w niczym nie pomaga. Chyba z każdej da się zrobić piękność, tylko trzeba wiedzieć jak...

Gabrysia ewidentnie nie wie.

Cześć, Gabrysiu! – Wyszczerzyłam kły w szerokim wilczym uśmiechu. Aż poczułam coś na kształt samozachwytu nad tym, jaką ilością jadu zdołałam nafaszerować te dwa słowa. Chętnie bym sobie postawiła dużego Jacka Danielsa w nagrodę...

Coś jest nie tak – zauważył bezbłędnie Embry. – Chcesz nam może coś powiedzieć? Bo jakoś tak mam wrażenie...

– To może chwilkę poczekać. – Szczerzyłam się tak zgryźliwie, że aż miałam ochotę uścisnąć sobie dłoń. – Dajcie mi się przygotować.

– No właśnie, coś mi się obiło o uszy, że była jakaś akcja z bladgorem wczoraj? – Beta okazał się o wiele lepszy w grzebaniu w moich myślach, niż mogłam przypuszczać. Gabrysi pewnie postanowił dać spokój, lecz tego nie mógł mi przecież darować.

Jak to akcja z bladgorem?! – Jared zerwał się na równe łapy i jednym susem znalazł się przy mnie. Z zapałem zaczął przeczesywać moją sierść w poszukiwaniu zakamuflowanych obrażeń. – Byłem na patrolu, a nic nie czułem...

Nagle zapiszczał i odskoczył, gdy Ladon kłapnął zębiskami tuż obok jego ucha. Atmosfera w naszych myślach w jednej chwili zgęstniała, gdy wypełniła je ich złość. Brązowy wilk dopadł do ziemi na nisko ugiętych łapach, kładąc uszy na łbie, sam niepewny, czy aby na pewno mógł rzucać wyzwanie nieco od niego większemu półdemonowi, lecz nie chciał też odstępować ode mnie.

Jeśli jeszcze raz tak się do niej zbliżysz... – syknął Ladon.

Normalnie samo to by wystarczyło, by każde z nas podkuliło pod siebie ogon, lecz Jaredowi włączyło się chyba coś, co niemile kojarzyło mi się z instynktem nakazującym chronić swoją partnerkę.

To co? – warknął, drgając w taki sposób, że wyglądał, jakby chciał się na białego wilka rzucić. Każdy odskoczyłby na takie zaproszenie do walki, lecz Ladon nie ruszył się z miejsca na centymetr. – Ona nie jest twoją własnością!

– Ej, spokój! – wydarł się na nich Quills. – Kurna, jeszcze tego nam brakowało... Co z tym bladgorem?!

– Wszystko w porządku, gnoja ubił Ladon przecież – ziewnął Paul.

Wszyscy jednocześnie spojrzeli w jego stronę, w jednej sekundzie przestając się interesować intrygującym konfliktem między dwoma nabuzowanymi hormonami facetami. Ja też się obejrzałam, bo nieco mnie zatkało...

Byłeś tam?! – Wyszczerzyłam kły i zawarczałam potwornie. – Może jeszcze wszystko widziałeś, ale nie zamierzałeś mi pomagać, co?

– Spoko luzik, przyszedłem tam jak już było po wszystkim. Choć nie powiem, fajnie by było popatrzeć jeszcze raz, jak masz pietra i uciekasz z piskiem...

Naprawdę chciałam się na niego rzucić. Aż się we mnie zagotowało, gdy wyczułam w jego myślach coś jeszcze... Pojęcia nie miałam, co to dokładnie było, bo natychmiast zaczął myśleć o czymś innym, gdy tylko spróbowałam skupić się mocniej, lecz wiedziałam już, że koleś po prostu coś knuje. Coś tam trzymał, jakąś rewelację, którą zamierzał jak bombę spuścić na wszystkich w najmniej odpowiedniej chwili, by całkowicie mnie pogrążyć.

Chyba wiedziałam co to. I ani trochę mi się to nie podobało... Na szczęście Quills rozumiał, że są sprawy o wiele ważniejsze.

Opowiadaj, Leah – rozkazał, rzucając mi twarde spojrzenie. – Nie mam pojęcia, dlaczego nie odezwałaś się z tym wcześniej.

– Bo coś tam skamlałeś, że jedziesz do dziadka na wieś i cię nie będzie? – Zabrzmiało to bardziej jak pytanie, i to całkowicie wyzute z pewności siebie, więc szybko zrezygnowałam z bycia złośliwą i wzięłam się za opowiadanie. Miałam nadzieję, że jeśli zacznę przedłużać, Paul zapomni o tym, co chciał wszystkim przekazać. Musiałam też jak najszybciej sama się od tego odciąć, bo jeśli dalej tak pójdzie, nie będzie musiał nic mówić – każdy bezbłędnie wyczyta to z moich myśli...

Bladgor siedział w składziku w bibliotece mojej szkoły – zaczęłam. – Pojęcia nie mam, jak się tam zmieścił. Całkiem dużo osób go widziało, mnie jako wilka też, ale na szczęście uznali to za dowcip kogoś ze starszych klas. Prawie ubiłam szkaradę jarzeniówką, ale niestety na długo go to nie zatrzymało. Ostatecznie zwiałam do starego młyna, tam Ladon złapał trop i przyszedł z odsieczą. Zabiliśmy potwora tak spektakularnie i z taką klasą, że żałujcie, że nie widzieliście, serio. – Każde zdanie popierałam porządną dawką wciąż barwnych wspomnień, więc wszyscy wpatrywali się we mnie, chłonąc kolejne wiadomości niczym gąbki z wielkimi oczkami i czterema łapkami.

Czy ja dobrze zrozumiałem? – wykrztusił Quills, nie mogąc powstrzymać się od śmiechu. – Ty go zaatakowałaś jarzeniówką? Przecież to wymaga, żeby jej... dotknąć.

– Jakoś dałam radę, widzisz? Nie to, co ty i budki – prychnęłam. Doskonale wiedziałam, gdzie wbić szpilę.

Byłam pewna, że rumieniec wstydu było widać nawet przez grubą warstwę białej sierści.

Dobra, nie o tym teraz rozmawiamy – wycedził, pokazując mi kły. – Okej, Ladon zabił bladgora, problem z głowy. Tylko co z tymi ludźmi w szkole? Może i większość uwierzyła, że to tylko przebieraniec, ale na pewno znajdzie się ktoś, kto zorientował się, w czym rzecz. No i ktoś musiał to nagrać, nie wierzę, że nikt nie wyciągnął telefonu, gdy coś takiego pojawiło się na korytarzu.

– Na to już nic nie poradzimy. – Po wilczemu wzruszyłam ramionami. – Grunt, że nauczyciele wierzą w swoją wersję wydarzeń i szukają winnego wśród starszych. Ja ze względu na posturę jestem poza podejrzeniami.

– No właśnie, Leiczku, supcio historyjka, nie? – Gabrysia zatrzepotała oczętami. A byłam pewna, że w wilczym ciele trudno tak zrobić...

Taaa... – burknęłam.

No to wszystko ślicznie, ale może dokończysz swoją historię?

Ponownie Paul ściągnął zainteresowanie wszystkich zebranych, a ja spięłam się tak mocno, że mało brakowało, bym skoczyła mu do gardła. Położyłam uszy na łbie i zawarczałam potwornie, mięśnie mi zadrgały. Byłam pewna, że biorąc pod uwagę to, jak siedział i że znajdowałam się wyżej, bo wciąż na ławce, po ataku wylądowalibyśmy na torowisku. Może wreszcie rozbiłby sobie łeb o szynę, skoro i tak rzadko go używa...

To znaczy? – Jared najszybciej wyłapał, w czym może być problem, i zjeżył się potwornie. Błyskawicznie połączył fakty z pozornie bezpodstawną złością Ladona sprzed paru chwil. – Co wyście zrobili?

– Nie twoja sprawa – odparowałam w niezwykle wyszukany sposób.

Przecież to obrzydliwe – wykrztusił, zszokowany tym, że nie zaprzeczyłam. Aż się cofnął, jakbym go uderzyła. – Jak wy możecie...

– Oni są półdemonami – powiedział zaskakująco cicho Quills. – Dla nas może i to obrzydliwe, ale dla nich naturalne.

– Gówno mnie to obchodzi! – Brunatny wilk zaczął złościć się na całego. – Są w tym stadzie w mniejszości, a my nie będziemy tolerować czegoś takiego, do cholery!

– Popieram – warknął Paul. – Już i tak byliśmy dla nich zbyt łaskawi.

– Należą do naszej watahy, więc muszą dostosować się do narzuconych przez nas warunków. Ladon i tak jest tutaj tylko na krzywy ryj...

– No ale własną siostrę?

– Wyobrażacie sobie, że wy tak mielibyście...?

– To chore.

– To nienormalne. Ludzie nie uważają tego w ogóle za przestępstwo przypadkiem? Chyba do pierdla można iść, jak...

– Spokój! – Głos Quillsa zabrzmiał w powstałym chaosie zaskakująco donośnie. – Wiem, jakie macie odnośnie tego zdanie. Ja sam tego nie pochwalam. Ale dla ich gatunku to naturalne, nie? Nie mamy prawa im tego zabraniać. Może nam się to nie podobać, ale przecież nie zdołamy tego zmienić.

– Nie mówię, żeby ich zmieniać, tylko że czegoś takiego nie ma i nie będzie w tym stadzie – wycedził Jared. – Powinniśmy Ladona stąd wygnać.

– Wygnacie wtedy też mnie – zaznaczyłam spokojnie. – Pójdę z nim, jeśli pokażecie mu drzwi.

– No chyba żartujesz...! – Brunatny wilk zwrócił na mnie płonące spojrzenie.

Ani trochę.

Zapanowała pełna złości i dezorientacji cisza. Przez chwilę nikt nie potrafił sformułować myśli w słowa, postanowiłam więc to wykorzystać.

Powiem tyle: nic nie poradzę na to, jacy jesteśmy. Nie potrafimy zmieniać swoich uczuć. Możecie albo to zaakceptować, albo wygnać nas oboje.

– Ale przecież ty jesteś z nami od zawsze – mruknął ledwo słyszalnie Seth. – Co innego Ladon...

– Obawiam się, że od pewnego czasu działamy tylko w komplecie.

Daj spokój – Ladon wszedł mi w słowo. – Nie ma sensu się kłócić. Przecież wiedzieliśmy, że tak będzie.

– Ty uważałeś, że zrozumieją – zarzuciłam mu bezczelnie, ale nie przejął się tym.

Skoro chcą, żebym odszedł, to odejdę. I tak nie jestem pewien, na ile ta zabawa w wielką rodzinę mi się podoba. Ty przecież nie możesz ich porzucić, ale ja...

– I co? Odejdziesz i co zrobisz? – Niemal zakrztusiłam się własnymi słowami.

Wrócimy do stanu sprzed tej szopki. Będę działać na własną rękę. Sytuacja jest zbyt poważna, żeby wprowadzać wojnę w stadzie.

– Potrzebujemy cię – zaprotestował Quills.

Właśnie. Mi to tam nie przeszkadza... aż tak – dołączył się Collin. – Znaczy nie podoba mi się, ale nie mogę się z tym kłócić. No bo skoro to jest wpisane w charakterystykę waszego gatunku, to co można na to poradzić?

– Te uczucia nie znikną, gdy wygnamy Ladona – poparł Sam. – Jedyne, co tym osiągniemy, to bałagan, który dodatkowo nas osłabi.

– A nie osłabi nas to, że już mu nie ufamy? – sprzeciwił się Jared. – Skoro jest zdolny do tego, żeby własną siostrę...

– Ja mu ufam – oznajmił Brady. – Bo ta siostra wyraziła na to zgodę, coś mi się zdaje. Zajrzyj w ich myśli. To uczucie jest szczere. Może i dla nas nienaturalne, ale dla nich...

– To jakaś bzdura! – Jared przymknął ślepia i cofnął się na dwa kroki.

Bzdurą jest to, że ty nadal łudzisz się, że ona cię zechce – odparował Embry. – Zachowujesz się tak, bo nadal jesteś w nią ślepo zapatrzony, choć nigdy nie dała ci odczuć, byś miał u niej jakiekolwiek szanse.

Tym razem cisza miała konsystencję betonu.

Embry, teraz to już chyba trochę przegiąłeś – szepnęłam. – Z uczuć się nie drwi, obojętnie jakie by nie były.

– Odezwała się mądra. – Beta prychnął lekceważąco. – Stwierdzam fakty. Skoro już jesteśmy przy tym, co nas osłabia...

Nie dokończył, bo wilk w kolorze czekolady rzucił mu się do gardła.

Seth i Jacob w ostatniej chwili uskoczyli z toru lotu oszalałego kłębu kłów i pazurów, dzięki czemu mógł bez większych przeszkód stoczyć się z peronu na wilgotny od mgły tłuczeń. Gruchnęło, któryś zaskowyczał z bólu, lecz utonęło to we wściekłym warkocie.

Kurwa, no! – jęknął Quills, bez chwili wahania rzucając się w wir wyrwanych kłaków. – Spokój, siad! Obaj siedzieć! – ryknął Głosem Alfy.

Wściekłe wilkołaki odskoczyły od siebie jak porażone prądem i jednocześnie usiadły, lecz nie pomogło to na ich złość. Embry oddychał z trudem, puszczając bańki krwi potłuczonym nosem, a Jared podkulał przednią łapę, noszącą wyraźne ślady ugryzienia. Ciekawa byłam, czy nie została złamana... Szczęki wilkołaka kruszyły kości jak zapałki.

Co wam znowu odbiło?! – Alfa wyglądał, jakby ostatecznie skończyła mu się cierpliwość, a na jej miejsce pojawiła się czysta histeria. – Mówicie o konfliktach w stadzie, a następnie prowokujecie jeden sami?! Kuźwa, powariowaliście?!

– Embry nie wie, co ja czuję – wycedził Jared. – Nie ma prawa w taki sposób rozmawiać o moich uczuciach tylko dlatego, że sam jest ich całkowicie pozbawiony!

– To ty odstawiasz jakąś komedię od paru lat – zaprotestował Beta. – Mam już tego powyżej czubków uszu!

– Nie nadajesz się w takim razie na Betę. To ja powinienem nim zostać, skoro nie potrafisz nad sobą zapanować...

– Wiecie, że w stadzie mogą być dwie Bety? – przerwał im Quills. – I być może obaj byście nimi byli, gdyby nie to, że zachowujecie się jak pieprzone bachory!

– On zaczął – burknął jeszcze Jared, co ostatecznie zaważyło na ich losie.

Koniec tego! – Albinos odwrócił się do nich tyłem, w ostentacyjny sposób pokazując, co o nich sądzi. – Witajcie w świecie szeregowych Delt. Ladon, gratuluję awansu. Od teraz jesteś moim Betą. Mam nadzieję, że dobrze sprawisz się w tej roli.

Nieco rozbawiony całą tą sytuacją Ladon skinął z szacunkiem łbem.

Że co? – jęknął Paul. – Tego siostrojebcę robicie Betą?

Zaskowyczał z bólu, gdy Ladon doskoczył do niego jednym susem. Nie miał wyboru i musiał odpuścić – dopadł do ziemi i pokazał brzuch, gdy wilczy instynkt przeważył nad złością. Biały basior kłapnął jeszcze na niego zębami, sprawiając, że mimowolnie zacisnął powieki.

Komuś jeszcze coś się nie podoba? – wycedził Quills. – Ktoś jeszcze chciałby dołączyć do kącika upokorzonych, czy wszyscy już będziecie grzeczni?

Pozostałe wilki pokornie pochyliły łby, wyczuwając pobrzmiewającą w słowach Alfy moc. Nawet pokonani i wciąż zszokowani Embry i Jared się nie odezwali.

No i wtedy atmosferę szlag trafił za sprawą Gabrysi.

Ja pierdziu – skwitowała akcję z tępym podziwem. – Tego się nie spodziewałam.

– Ja pierdolę, idiotka – wyrwało się Embry'emu, lecz umilkł, gdy Quills obejrzał się na niego z ogniem w ślepiach.

To już wszystko, czy może ktoś jeszcze chciałby się wypowiedzieć? – Albinos wciąż brzmiał na wściekłego. – Powinniśmy przejść do ważniejszych spraw.

– Właściwie to ja mam jeszcze jedną sprawę – odezwałam się, wyczuwając, że to jest właśnie mój moment. Gdy przypomniałam sobie wszystko, co działo się do południa, ponownie poczułam rozbudzający się we mnie ogień lodowatej zemsty. Pal licho te wewnętrzne konflikty... Poważnie zaczynałam się zastanawiać, czy Gabrysia nie przyniesie nam kiedyś nieszczęścia z tą swoją lekkomyślnością. Teraz nadszedł najlepszy moment, by coś z tym zrobić.

Słucham – westchnął Alfa. – Coś tak czułem, że chciałaś jeszcze coś powiedzieć, dziwnie się wcześniej zachowywałaś...

– Owszem. – Wyszczerzyłam się tak perfidnie, że aż mi samej zrobiło się zimno, gdy ujrzałam to oczami Jacoba. – Mam coś do powiedzenia. Mianowicie od samego początku zamierzałam zwrócić się do ciebie z prośbą o... można powiedzieć, że udzielenie nagany.

– Kontynuuj... – Oblizał się nerwowo, niepewny, jak powinien zareagować na to wyznanie. Wszyscy nadstawili uszu, widocznie jeszcze nie mając dosyć atrakcji.

To dopiero się zaczyna – mruknął ktoś, lecz nie zorientowałam się, do kogo należał głos.

Otóż... – Zaczerpnęłam myślowego powietrza.

Właśnie, Leah dobrze mówi – przerwała mi Gabrysia, zrywając się z miejsca. Przylgnęła do mojego boku tak mocno, jakby zamierzała się przykleić, o mało mnie tym nie przewracając. – Ja też chciałabym złożyć skargę, a wydaje mi się to dobrym momentem w świetle ostatnich wydarzeń.

Zaraz, co? Ona chce złożyć skargę na samą siebie...?

Ale... – Zamarłam z otwartym pyskiem po tym, jak szczęka mi opadła i nie zamierzała się podnieść.

Tak, Leah, nie tylko tobie to przeszkadza. – Puściła mi przyjacielskie oczko i zwróciła się w stronę zgnębionego Embry'ego. – Quills, pragnę prosić się, abyś zwrócił wreszcie uwagę Embry'emu. Skoro już nie jest Betą, mam do tego prawo. On jest dla mnie cały czas wredny, już nie mogę tego wytrzymać, coś okropnego! Zaczynam mieć przez niego myśli samobójcze.

– Myśli samobójcze? – powtórzył machinalnie Sam. Minę miał identyczną jak Zuzka wiele godzin temu.

O rany... – Embry wreszcie wyrwał się z szoku i okazał lekkie rozbawienie.

Tak. Myśli samobójcze – potwierdziła sraczkowata wilczyca. – Wiem, jak to się może skończyć. Oglądałam o tym ostatnio program w telewizji.

Ona jest głupia. I to tak, że ufajdany gnojem gumofilc z publicznej wypożyczalni to przy niej intelektualista pierwszej wody.

Cieszę się, Leiczku, że też to zauważyłaś. Dziękuję, że stajesz w mojej obronie – zakończyła, wykonując ruch będący zapewne wstępem do przytulenia.

Odsunęłam się na bezpieczną odległość, przez co omal nie wylądowała pyskiem w betonie.

Ale ja nawet nie chciałam o tym! – wyjąkałam, gdy już odzyskałam zdolność telepatycznej mowy.

To może zaczekać – osadził mnie w miejscu Alfa. – Słuchaj, Embry, ona ma rację. Bywasz naprawdę okrutny i nie możesz tak robić, obojętnie czy jesteś Betą, czy nie. Wiem, że niektórym z nas nie podoba się nowa członkini stada, ale ona ma prawo tutaj przebywać. Dokładnie jak każde z nas. Nie możemy jej wyrzucić ani tak traktować. Czy to jasne?

– Jasne, szefie. – Mimo tego, że wywołano tylko Embry'ego, odezwali się prawie wszyscy, dzięki czemu bez trudu można było rozpoznać, kto ma chamstwo za uszami. Spuszczone smętnie łby i stulone pokornie do czaszek uszy mówiły same za siebie.

Przeproście!

– Przepraszam – mruknęli w stronę pękającej z dumy Gabrysi.

Naprawdę niewiele brakowało, bym się do tego dołączyła, ale na szczęście w porę ugryzłam się w telepatyczny język.

– No, Leah, to co chciałaś powiedzieć? Mamy już mało czasu – pogonił mnie Quills.

No bo... – Zacięłam się. Ta, jasne, teraz na pewno będzie chciał ochrzanić Gabrysię, skoro właśnie wywołał całą szopkę na jej cześć. – E, nieważne.

– Okej. To możemy wrócić do konkretów. Myślę, że najwyższa pora, by spróbować znaleźć następne kratery.

Dalszą część rozmowy przewegetowałam z łbem bezradnie opartym na łapach, nie słuchając specjalnie i nie udzielając się, choć temat był w sumie ciekawy. Wyobrażałam sobie ze wszystkimi szczegółami dół z wapnem, w którym chętnie bym się wykąpała.

Ostatecznie stanęło na tym, że cały jutrzejszy dzień Ladon i Collin mieli spędzić na przeczesywaniu lasu, w którym spodziewaliśmy się znaleźć trzeci krater, o ile on istnieje. Gdybym nie była tak załamana, pewnie chętnie bym się do nich przyłączyła. Gdy zebranie się skończyło, podniosłam się na drżących łapach, zeskoczyłam z ławki, o mało się nie przewracając, i ze spuszczonym smętnie ogonem ruszyłam w stronę wyjścia z peronu. Niestety w ostatnim momencie usłyszałam za sobą ten powalająco idiotycznie modulowany głosik...

Leah, Quills, Ladon, zaczekajcie!

Zatrzymałam się wpół kroku, z łapą zadartą w górze. Nie odwracałam się, bo istniało ryzyko, że jeśli spojrzę na emosię w takim stanie, to zwyczajnie zwymiotuję. Już z nawiązką wystarczało mi to, że musiałam ją widzieć oczami Alfy i mojego brata.

Co się stało? – spytał Quills.

No bo ja... – Zawstydziła się podejrzanie i musiała przełknąć, zanim zebrała się na kontynuację. – Ja chciałam... Jutro są moje urodziny i chciałam was na nie zaprosić.

Ja pierdykam, nie!

Obejrzałam się z przerażeniem w ślepiach na Quillsa. Miałam nadzieję, że oprócz bezbrzeżnego strachu, dostrzegł też w moich źrenicach obietnicę, co z nim zrobię, jeśli nie zaprotestuje...

A gdzie tam.

Ladon będzie na patrolu, ale ja i Leah chętnie przyjdziemy – oznajmił w stronę niecierpliwie przebierającej łapami emosi. Wyglądała jakby chciało jej się siku...

Ale super! – wykrzyknęła na tę deklarację. – To jutro o siedemnastej u mnie. Ladon, jakbyś zmienił zdanie, to też jesteś zaproszony, co nie? Będzie fajnie, zobaczycie. Przygotujcie się na całą noc atrakcji. – Spojrzała jeszcze na mnie. – Leiczku, zaprosiłam też Zuzię z naszej klasy, może przyjdzie. Byłoby super, jakbyś spróbowała ją trochę przekonać.

I odbiegła w podskokach.

Zamiast od razu zwiewać do domu, specjalnie wyczekałam, aż wszyscy oprócz Quillsa znikną z myślowego eteru. Gdy zostaliśmy tylko my, natychmiast na niego wyskoczyłam:

Czyś ty zwariował?! Naprawdę myślisz, że ja nie mam co robić, tylko szlajać się po jakichś emo-urodzinach?!

– Uspokój się...

– Jak mam się uspokoić?! – Powoli zaczynałam wpadać w histerię. Aż musiałam zacząć chodzić w kółko, tak mnie nosiło. – Zagwarantowałeś mi cały dzień męczarni! Albo i całe życie nawet, bo teraz to nigdy się ode mnie nie odczepi!

– Musimy tam iść, Leah – warknął, wchodząc mi w słowo. – Nie ufam jej. Jak wypije trochę alkoholu, gotowa jeszcze przemienić się w wilka przy ludziach. Zwłaszcza po dzisiejszym wiesz, że ma skłonność do rozpowiadania o swoich mocach komu wlezie, ale dopóki to tylko niewinne historyjki, można przymknąć na to oko, bo nikt i tak nie bierze tego na poważnie. Ale jak się przemieni...

– To idź tam sam! – wydarłam się na niego mało delikatnie.

Nie mogę iść sam. Przecież jak by to wyglądało... – Pobłażliwie pokręcił łbem.

Gorzej będzie wyglądać, jak pójdziesz tam ze mną – odparowałam. – Jakbyś dał się namówić swojej dziewczynie na najgorszą imprezę świata, bo nie masz wystarczająco wiele do powiedzenia w związku, żeby zaprotestować. – Uśmiechnęłam się sarkastycznie. W wilczym ciele nie było to takie znowu proste.

Jakiej dziewczynie? – Speszył się i zawstydził, co spróbował zamaskować słabo udawanym gniewem.

Właśnie? – wtrącił przysłuchujący się wszystkiemu Ladon, którego wcześniej nie wyczułam.

– Wszyscy myślą, że jesteśmy parą. Nie wiedziałeś? – Zignorowałam brata. – Dobra, pójdę tam, ale będziesz mi to musiał jakoś zrekompensować. Na przykład pomożesz mi pozbyć się ciała, jak mi cierpliwość puści. Poza tym... – Zatrzymałam się jeszcze przed ostatecznym odejściem w stronę mojego osiedla. – Wiesz, jej znajomi są tak niedorozwinięci, że nawet jakby się przy nich przemieniła, to raczej nic by naszej konspiracji nie groziło. Jeszcze by jej tajne kółko adoracji założyli. Ale sam zobaczysz.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top