Rozdział 20
Do wieczora myślałam, że mnie rozsadzi. Dalszy pobyt na działce minął wręcz irytująco spokojnie – nikomu nie spieszyło się do domu, więc przez cały ten czas musiałam udawać, że bardzo cieszę się towarzystwem i niezwykle intryguje mnie jesienny wypoczynek na łonie natury.
To znaczy... ja uwielbiam wypoczynek na łonie natury. Normalnie cieszyłabym się jak głupia z tego, że mogę posnuć się od niechcenia po okolicy, razem z ciocią zbierać dynie z ogródka warzywnego i gotować słoiki z przetworami, ale dzisiaj... Wciąż myślałam o tym, ile będę mieć do zrobienia w nocy.
Udawałam, że wszystko jest w porządku, ale prawda była taka, że za co bym się nie wzięła, nie mogłam się na dobre skupić. Rozgrzebałam tonę spraw i żadnej nie dokończyłam. Godzinę, o której to miałam wyjść z ciepłego mieszkanka i udać się na zebranie na dworcu, przywitałam jak dar od niebios. Zerwałam się radośnie, poinformowałam rodziców, że nocuję u dziadka, i wybiegłam w noc, odprowadzana zszokowanymi i mocno zaniepokojonymi spojrzeniami.
No bo nie oszukujmy się: kiedy ja ostatni raz spałam u dziadka? Z pewnością nie w ciągu ostatnich sześciu lat. Na pewno babcia jeszcze wtedy żyła... I niby dlaczego miałabym tak chcieć się z nim zobaczyć, skoro spędziliśmy razem na działce całe popołudnie? Brzmiałam pewnie albo jakbym miała gorączkę, albo coś knuła. Ale tak, serio miałam po wilczym zebraniu tam nocować. Brzmiało to jak niezły horror, ale co zrobić...
Już pod klatką schodową, mając nadzieję, że rodzice nie będą odprowadzać mnie wzrokiem przez okno (a nawet jeśli, to przez rusztowanie niewiele zobaczą), przemieniłam się w wilka i zanurzyłam w nocy.
– Wreszcie! – Quills parsknął, brzmiąc na naprawdę zdenerwowanego. – Ileż można czekać?!
– Wypraszam sobie, nie spóźniłam się! – zawołałam oburzona. – Jeśli już, to wy jesteście przed czasem. Chamstwo... Zamiast się cieszyć, że w ogóle postanowiłam zaszczycić was swoim towarzystwem...
– Dobra, dobra, daruj sobie. Tak, cieszymy się, że z nami jesteś, uważamy cię za wspaniałą przyjaciółkę i naszą największą nadzieję w nadchodzących przygodach, okej? – Embry przerwał mi niecierpliwie. – Niestety teraz powinniśmy skupić się na czymś innym niż zachwalanie twojej wspaniałości.
– Będę tą przemowę wypominać ci do końca życia – zapowiedziałam. Kilka głosów zaśmiało się złośliwie. – Tak w ogóle... to co ty tu robisz? – Zmieniłam szybko temat, przemykając między latarniami na najszerszej osiedlowej uliczce. – Nie powinieneś przypadkiem kurować się w domu? Dość spora ta rana była, chyba nie zagoiłeś się w kilka godzin?
– Ależ jestem w domu! Przemieniłem się w wilka tylko po to, by zaszczycić was swą obecnością! – W głosie Bety pojawiło się coś na tyle nieprzyjemnego, że nawet jakbym musiała, zdecydowanie przestałabym już drążyć. Nigdy nie zachowywał się sympatycznie, gdy ktoś był świadkiem jego słabości. – No bo co wy byście beze mnie zrobili? Zginęlibyście marnie! Jedynie dzięki mnie macie jakieś szanse!
– To uroczo z twojej strony – warknął Paul. – A jakieś konkrety?
– Leah z Alfą Benedyktem zaholowali mnie do samochodu. Pojechaliśmy do szpitala. Tam mnie zszyli, zabronili ruszać się przez jakieś chore dwa tygodnie i wysłali do domu z zapasem zastrzyków przeciwtężcowych. Taką mamy innowacyjną służbę zdrowia – prychnął. – Starsi uważają, że powinienem chwilę odpoczywać, a gdy ze szwów przestanie się sączyć, mogę dać się któremuś z was do wylizania. Wy lepiej powiedzcie, co tam się działo, gdy mnie już nie było.
– Jak to co? Nic się nie działo. – Collin z kolei brzmiał na smutnego. – Część, która wtedy siedziała z tobą w galerii, dołączyła do tych, którzy ścigali białego wilka. I nic nie znalazła. Alfa Benedykt kazał nam spadać do domów, ale w razie czego zrobiliśmy jeszcze parę kółek.
– Byliśmy tak zdenerwowani, że nawet gdyby ten półdemon przebiegł nam przed nosami, i tak byśmy pewnie go nie zauważyli – wtrącił Seth. – Po tej kłótni ze starszymi wszystkim dosłownie odbijało.
– Mnie w ogóle odesłali do domu – syknęłam z wyrzutem. Z jakąś mściwą satysfakcją przesadziłam ulicę na czerwonym świetle. – Bo podobno byłam zmęczona i powinnam odpocząć. Znowu odsunęli mnie od czegoś ważnego. Szlag mnie przez to trafia... Jestem jedyną babą w stadzie, więc wszyscy obchodzą się ze mną jak ze szklanką.
– Ale to nie jest jakiś przytyk do ciebie konkretnie – przerwał mi Jared.
– Ta? To co takiego? – wycedziłam, spinając się cała.
– Jak to co? Sama to przed chwilą powiedziałaś. Jesteś jedyną kobietą w stadzie. Stara sfora składa się tylko z facetów. To chyba normalne, że wszystkim włącza się przy tobie instynkt opiekuńczy.
– Źle to interpretujesz. Skoro jestem kobietą, to owszem, jest to przytyk do mnie konkretnie. Jestem wilkiem na tej samej zasadzie, co wy wszyscy. Nie jesteśmy w jakiejś pieprzonej bajce Disney'a, gdzie wilczyce miały kwadratowe zęby, by nie wyglądały zbyt groźnie... Czuję się odsunięta od najprostszych spraw, jakbym się miała o nie, cholera, połamać.
– Staram się angażować cię we wszystko. Jedyne, na co nalegałem, to żebyś oszczędzała się po operacji. Więc z pretensjami tym razem proszę nie tutaj, bo to twój dziadek kazał ci iść do domu, nie ja – włączył się Quills.
– Wiem, wiem. Wyżalam się wam tylko. Wy akurat jesteście w miarę okej...
– To skoro wyjaśniliśmy już, dlaczego Leah jest nie w sosie, to może powiedzcie mi, co zamierzacie z tym wszystkim zrobić? – przerwał nam Embry. – Nie znaleźliście wczoraj tropu. I co? Tak to zostawicie? – Beta coraz mocniej żałował, że został w domu. Jak zwykle miał nas za bandę partaczy, którzy tylko i wyłącznie pod jego nadzorem są zdolni do zrobienia czegoś porządnie.
– Tak, dokładnie to o was myślę. Dziękuję, że tak ładnie ubrałaś to w słowa – prychnął w odpowiedzi na moje myśli. Wysłałam mu na to imaginację wyciągniętego środkowego palca, skręcając ostro obok rozświetlonego całodobowego McDonalda.
– No oczywiście, że tego tak nie zostawimy, idioto. Aż tak beznadziejni, za jakich nas masz, nie jesteśmy – warknął Quills. – Planowałem dzisiaj ruszyć z dalszym szukaniem. Wiemy już, że biały nie mógł rozpłynąć się w powietrzu, tylko zatarł ślady za pomocą jakiegoś zaklęcia, więc przy odrobinie skupienia powinniśmy je znaleźć. Na spokojnie, bez patrzącej nam na ręce starej sfory. Co wy na to?
– Tylko co potem? – Seth wycofał się ze strachem i niemal spadł z peronu, ale nikogo jakoś to nie rozbawiło. – Chyba go nie zaatakujemy bez Embry'ego?
– Pochlebiasz mi, mały – zaszydził Embry, ale na szczęście wszyscy go zignorowali.
– Nie będziemy go atakować – zaprotestował Quills. – Stary Alfa kazał nam znaleźć miejsce, w którym się schował, i je otoczyć. Mamy go obserwować.
– Chyba źle to przedstawiłeś – parsknął Brady. – Pewnie chodzi o to, że wysyła nas do najprostszej roboty i zabronił się wtrącać, żebyśmy znowu czegoś nie spartaczyli.
– Właśnie. Bo co nam przyjdzie z tej obserwacji prócz tego, że sobie przeziębimy dupy? – Collin zerkał na Alfę jak na idiotę.
– Wiesz, ja tam obawiam się, że stara sfora nie ma żadnego planu – oznajmiłam. – Sami grają na zwłokę. Ruchy pozoracyjne się to nazywa. Ale weź ich zmuś, żeby się do tego przyznali...
Wreszcie znalazłam się na dworcu. Było mi cholernie zimno – pogoda raczyła zmienić się na typowo jesienną i choć jeszcze kilka godzin temu byłam przerażona anomaliami klimatycznymi, teraz wręcz za nimi tęskniłam. Wiatr był tak lekki, że niemal niedostrzegalny, lecz bez problemu wgryzał się pod grubą warstwę zimowego futra. Zalegająca w powietrzu gęsta mgła miała posmak zimy i choć wyglądała jak dla mnie całkiem sympatycznie, podświetlona latarniami sodowymi, miała w sobie coś... ostatecznego. Czuło się, że to ostatnia w miarę letnia mgła w tym roku.
A w każdym razie miałam taką nadzieję. Kto wie, czy za godzinę wszystko znowu się nie zmieni.
Chłopaki kłębili się na drugim peronie, zalegając na eleganckiej kostce chodnikowej. Zbili się w ciasną gromadę, chcąc zatrzymać między sobą jak najwięcej ciepła. Tutaj mgła była o wiele gęstsza, niż jeszcze przed chwilą na ulicy – ledwo dostrzegałam w niej zarysy dworcowych ławek, pomalowanych na średnio atrakcyjny niebieski kolor. Żelbetowy most ponad peronami rysował się ciemnym kształtem o gładkich krawędziach, a widać go było tylko z bliska, gdy pod nim przebiegałam. Jak znalazłam się wśród wilków, zniknął mi z oczu całkowicie.
Dłuższy czas panowała cisza. Trwaliśmy w kręgu, pozwalając myślom płynąć swobodnie. Przygnębieni, zmarznięci... zmęczeni.
– Cały czas nie mogę uwierzyć, że Ares tak po prostu nie żyje. – Milczenie przerwał cichym głosem Sam. – To jest... przerażające. Dopiero co kłóciliśmy się z nim. Narzekaliśmy, walczyliśmy, wściekaliśmy się... a teraz go nie ma. I już nigdy nie będzie.
– Ciekawe, co przeżywa jego stado? – wtrącił Seth. – Przez lata byli wspólnym umysłem. Stracili teraz część siebie.
– Kurde, ludzie, możecie przestać? Brakuje tylko, żebym się wam tu rozryczała – jęknęłam. I wcale nie żartowałam.
– Co, lubiłaś go jednak? – Paul obejrzał się na mnie dziwnie.
– Może nie tyle lubiłam, co... przez krótką chwilę też byłam w tym wspólnym umyśle. Dopiero co. I nie byłam dla niego najmilsza. I... Ech, nie zrozumiesz.
– Dlaczego ty zawsze twierdzisz, że ja...
– Paul, weź się połóż, nie mam ochoty was dzisiaj rozdzielać – przerwał nam Quills, gdy szary wilk już prężył się z zamiarem skoczenia w moją stronę.
– A nie uważasz, że jej się należy? – zaprotestował dresiarz. – Miała jakieś dziwne odpały, jak wracała po zaciukaniu tego wampira. Sami ją spytajcie. Jak dla mnie, to nieco podejrzane.
– Jakie znowu odpały? – Alfa, zdezorientowany, przeniósł wzrok na mnie. – Biegłem wtedy za półdemonem, nie wiem, co dokładnie się działo, ale pamiętam, że faktycznie jakąś sensację wzbudziłaś...
– Nie ma co się tym martwić – zbagatelizowałam szybko. – Prawdopodobnie to ze stresu. Dopiero co zabiłam jakiegoś gościa. Nieco mi odwaliło po prostu, gdy zobaczyłam, jak półdemona zraniliście.
– Nieco? Ona się skręcała na ziemi! – Dresiarz kłapnął z emocji zębami.
– Być może. – Przewróciłam oczami. – Nadal uważam, że to był przypadek. No bo jak inaczej to wytłumaczyć?
– Ktoś ze starej sfory wspominał wcześniej, że cuchniesz jak półdemon – przytoczył cichym głosem Embry.
Cisza trwała o wiele dłużej, niż bym sobie tego życzyła.
– Jeśli jeszcze się nie skapnęliście – odezwałam się powoli, widząc, że reszta z inicjatywą nie zamierza wychodzić – to byłam równie zaskoczona, jak wszyscy. Nie wiem, o co mu chodziło. Trochę się wczoraj zastanawiałam, czy półdemon jakiegoś zaklęcia na mnie narzucił. Ale to dłuższa historia. Moje dziwactwa. I tyle.
– Powie mi ktoś wreszcie więcej o półdemonach? – wtrącił się Seth. – Bo ja nadal nie do końca wiem, z czym to się je.
– Rozmawiałam wczoraj z dziadkiem. Nie ma niczego, czego byś nie wiedział. Półdemony są dość proste w obsłudze. – Westchnęłam i zapatrzyłam się w lśniący wilgocią beton. – W rodzinie rodzą się dwa, ale rzadko są bliźniakami. Jedno jest białe, a drugie czarne. Czarne wilczki zabija się tuż po urodzeniu po grubej awanturze sprzed paru tysięcy lat.
– Przecież to okrutne – wyrwało się Jaredowi.
– Wiadomo. Ale nam raczej nic do tego. Szkoda, ale świata nie zmienimy. – Wzruszyłam po wilczemu ramionami. – Półdemony po dorośnięciu do dwudziestu lat stają się nieśmiertelne. Moc im prawie zanika po tym, jak zabija się ich rodzeństwo. No i... tu jest problem.
– Tylko problemów nam brakuje – syknął Sam. – Co jeszcze? Jaki problem?
– Taki, że ten nasz półdemon raczej nie wygląda tak, jakby moc mu zanikła, nie uważacie? Dziadek twierdzi, że jest zbyt potężny i nie wie, o co w tym chodzi. A przynajmniej tyle wyczytałam między wierszami. I weź tu się teraz zastanawiaj dlaczego. I co to dla nas oznacza.
– Co oznacza, to chyba dość prosta sprawa. Więcej naszych ulubionych kłopotów.
– Niewątpliwie...
– No to co teraz, moi koledzy kochani? – spytałam. – Ruszamy szukać tych śladów, czy będziemy tak grzać się do rana?
– Jeszcze chwila. – Alfa ziewnął rozdzierająco. Ciekawa byłam, czy spał choć godzinę od wczoraj. – Nie mamy żadnego planu działania...
– A nad czym tu się zastanawiać? Wiemy, gdzie ostatni raz półdemona widzieliśmy, i wiemy, że mamy znaleźć jego trop – zdziwił się Jared. – Do obserwacji nie potrzeba planów.
– Daj spokój, Quillsowi jeszcze po prostu się nie zachciało – ofuknął go Sam. – Jak mu się zachce, to da nam znać.
Albinos zmiażdżył rudego wilka wzrokiem, ale nie zaprzeczył, co wywołało nieco wymuszony atak wesołości. Wszyscy się denerwowali, ale nikt nie chciał tego przyznać.
– Długo będzie ci się zachciewać, Quills? – Embry ziewnął, ale bynajmniej nie z niewyspania. – Moi rodzice pierdolca dostaną, jeśli zaraz nie przemienię się w człowieka. Mama już jęczy, że zostawiam jej sierść na kanapie...
– Szkoda cię bardzo! – zaszydziłam. – Byłabym arcyszczęśliwa, gdybym mogła sprzątać swoje wilcze kłaki z kanapy.
– To znaczy? – Beta chyba nie do końca rozumiał moje poczucie humoru. – Może chcesz za mnie...?
– Chodzi o to, że moi rodzice o niczym nie wiedzą, młotku – zaskamlałam żałośnie. On dzisiaj zupełnie nie myślał... – To polityka mojego dziadka.
– Ach, no tak... – speszył się lekko. – To co z tym tropieniem?
– Niech ci będzie. – Quills wstał, otrzepał się i ruszył we mgłę, jak w zwolnionym tempie. Reszta popatrzyła po sobie niechętnie i poszła za nim, pomimo tego, że w większości umysłów czaiła się chęć zaprotestowania i zawrócenia do ciepłych domów.
Wlokłam się na szarym końcu, zmarznięta i zniechęcona. Podejrzewam, że gdyby nie to, że doskonale znałam miasto, przez mgłę miałabym problem w zorientowaniu się, gdzie akurat jestem. Snułam się smętnie, lekko nawet rozczarowana... Nie wiem, czego spodziewałam się po tym spotkaniu, ale z pewnością nie tego. W głębi duszy chyba wciąż miałam nadzieję, że ktoś magicznie odnajdzie jakieś wspaniałe rozwiązanie problemu, a szukanie tropu i ewentualne rozstawienie czujek zdecydowanie się do takich nie zaliczało. Pewnie czułabym się jeszcze gorzej, gdyby nie pewność, że mnie do czuwania nie wybiorą – przez rodziców, którym nie dałoby się wytłumaczyć tak długich nieobecności w domu. Za nic nie chciało mi się odmrażać tyłka na warcie i raczej nie zazdrościłam tego kolegom.
Ale Paulowi to by pewnie nie zaszkodziło.
– Kiepska z ciebie przyjaciółka – warknął Paul.
– Od kiedy ja jestem twoją przyjaciółką? – Zaśmiałam się głupawo.
– Moglibyście...? – Sam spojrzał na nas z politowaniem. Było coś takiego w jego oczach, że wolałam się przymknąć.
Szybko dotarliśmy w pobliże niewielkiej górki, gdzie poprzedniej nocy półdemon rzucił się na Quillsa. W wielu miejscach rozmiękła ziemia nadal była naznaczona śladami ogromnych pazurów, lecz nie trzeba było być mistrzem tropienia, by zauważyć, że należały do tylko jednego wilka. Na pierwszy rzut oka można było z całą pewnością uznać, że przeciwnika nigdy tutaj nie było, a nasz Alfa zwyczajnie padł ofiarą dość parszywych halucynacji. Nawet ślady krwi z ogromnej rany na gardle Ladona zniknęły, choć przecież widziałam oczami Quillsa, jak wiele ich wsiąkło w ziemię podczas kotłowaniny.
– Szukajcie uważnie, nosy nisko przy ziemi. I zwróćcie uwagę, żeby tropu nie zadeptać – rozkazał albinos.
– A jak zadepczemy, to co? – spytał przekornie Paul, ale wszystkie spojrzenia, jakie skierowały się w jego stronę, dość dobitnie wytłumaczyły mu, co się z nim stanie, jeśli się nie zamknie.
– Czyli właściwie jak to jest? Gdyby był normalnym półdemonem, to by takiej iluzji nie wykonał? – dopytywał Jacob.
– Iluzje są wbrew pozorom dość proste. Szczególnie dużo mocy nie wymagają. Bardziej chodzi o... – Quills zawahał się. – Nie, w sumie nie wiem, o co chodzi z tą jego potęgą. Po czym twój dziadek to wywnioskował, Leah? Ja nie mam pojęcia, jak silny powinien być normalny półdemon. I właściwie to nie wiem, jak silny jest ten nasz, skoro mało co jak na razie załatwił magią. Wywoływał tylko ból i iluzje.
– Ja nie mam pojęcia, o co chodziło. Po prostu rzuciłam taką opcją, bo mi się wydawało, że jest dość potężny, a dziadek potwierdził. – Potrząsnęłam łbem. – Ciągle mam jakieś takie nieco głupie wrażenie, że oni wszyscy wiedzą więcej, niż nam chcą przyznać.
– Ale wtedy byliby tacy źli, że dopiero wczoraj się do nich odezwaliśmy?
– Właśnie. I nie angażowaliby nas w szukanie śladów...
– Wiecie co? Mój dziadek może nas równie dobrze sprawdzać. Testować, kiedy wpadniemy na to, co oni... – warknęłam. – Ale czasem średnio mi się chce w to wierzyć. No bo przecież to ich zachowanie wczoraj nie było oszukiwane.
– Też mi się tak wydaje...
– Ale co my z tym zrobimy?
– Czy oni nam w ogóle pomogą, gdy dojdzie co do czego, czy będą... trzymać jakąś debilną urazę i zostawią nas samych?
– Chyba powinni pomóc. Sprawa jest nieco zbyt podejrzana jak na zostawianie jej dzieciakom, co nie?
– Jeszcze raz ktoś nazwie nas dzieciakami choćby żartem...
– Dobra, hołoto – jęknął albinos. – Nie gorączkujcie się. Szukajcie.
Pierwszym, który przejrzał narzuconą na okolicę iluzję, był Jared. Kątem oka ujrzał dziwne wygniecenia w przerzedzonej trawie, a gdy obszedł je kilkukrotnie, prawie wodząc po nich nosem, jak za dotknięciem magicznej różdżki przeistoczyły się w wyraźne odciski łap. Szczeknął triumfalnie, zwołując nas bliżej.
– Coś jest nie tak. Te ślady... Kurczę, on był ogromny, a odcisk jest prawie identyczny jak Quillsa – syknął Seth, bojaźliwie wyglądając zza grzbietu Brady'ego. – To by była kolejna iluzja? Rany, jeśli umie tworzyć tak realistyczne... Przecież nawet jeśli znajdziemy jego kryjówkę, nie zdołamy go zmusić do tego, by w niej został. On się nas nie przestraszy. Zawróci nam w głowach i...
– To niby ma jakiś związek z jego wielkością? – Paul spojrzał na niego sceptycznie, wręcz z pogardą. – Nawet jakby naprawdę mu się urosło, nas nadal byłoby więcej, więc no... rozmiar nie ma znaczenia. Nie wierzę, że to mówię... A iluzje to tylko iluzje.
– Leah wspominała, że jest potężniejszy, niż powinien. Nie pamiętacie? Ja tam bym...
– Pozwolisz, że jednak spróbujemy. – Collin spojrzał na niego rozognionym wzrokiem. – Nie wiem jak wam, ale mi wielkość tego odcisku daje... no, nadzieję, czy jakkolwiek to nazwać.
– Jesteś pewien, że chcesz się w to mieszać? Nie lepiej zostawić sprawę starej sforze?
– Stara sfora określiła wyraźnie, że my mamy półdemona znaleźć i zatrzymać w jednym miejscu, a oni w tym czasie wymyślą, co dalej.
– Coś mi się zdaje, że trochę inaczej to określili – przypomniał Embry.
– Ale to właśnie mieli na myśli, nie pozwalając nam robić niczego więcej – wycedził Quills. Też z lękiem popatrywał na wyraźny już trop, ale dzielnie próbował nie dać niczego po sobie poznać. – Nikt nie będzie się teraz na półdemona rzucał, Paul, nawet jeśli mamy przewagę liczebną. Pragnę zauważyć, że od początku ją mamy i jakoś niezbyt nam się to przydało. Obojętnie, czy jest ogromny, czy to tylko kolejna iluzja. Idziemy, robi się późno.
Okazało się, że wcale nie musieliśmy długo błądzić – trop urywał się nagle na osiedlu, na którym mieszkała moja przybrana babcia. Okrążyliśmy jej blok, przekroczyliśmy wielki teren przed nim, na którym mieściły się boisko, plac zabaw i niewielki zakątek z owocowymi drzewkami, i zatrzymaliśmy się przed wieżowcem. To był jeden z tych tworów, od których jak na mój gust należało się trzymać z daleka, jeśli zamierzało się zachować zawartość kieszeni i uzębienie w stanie nienaruszonym: już z zewnątrz sprawiał odpychające wrażenie, długi, upstrzony oknami i maleńkimi balkonikami, niegdyś pomalowany w brązowo-pomarańczowe kształty, obecnie brudny i praktycznie brunatny od miejskiego smogu. To pod jedną z sześciu klatek schodowych trop definitywnie się urywał.
– I co teraz? Chyba nie wejdziemy do środka? – Jacob popatrzył po wszystkich niepewnie.
– Ty i Sam owszem, wejdziecie – uznał Quills. – Sprawdźcie, czy tam coś czuć. Jeśli tak, to do których drzwi prowadzi. Tylko jeśli się na niego natkniecie, to spadajcie stamtąd natychmiast, jasne? Jared i Collin – zostańcie pod klatką schodową, osłaniajcie ich. Reszta idzie ze mną na stronę balkonów. Chciałbym jeszcze się rozejrzeć.
Odeszliśmy do wytypowanych obowiązków, powłócząc smętnie łapami. Quills coś kombinował, ale nikt nie miał tyle energii, by wnikać w jego myśli. Problem mieliśmy już ze swoimi własnymi, a co dopiero skupiać się na czyichś...
Popatrzyłam po ciemnych oknach, szukając czegoś, co mogło zwrócić moją uwagę, ale zupełnie nie mając pomysłu, co to takiego mogło być... Ale jak już to zauważyłam, miałam stuprocentową pewność.
Jako dziecko posiadałam odrobinę upierdliwą cechę, która pozostała mi niestety do dzisiaj: uwielbiałam zaglądać ludziom do mieszkań przez okna. Nie interesowali mnie sami ludzie, od najmłodszych lat ich nie lubiłam, ale wystrój wnętrz. Fascynowało mnie to, jak mieszkali inni, i uwielbiałam wyobrażać sobie, jak by to było nagle znaleźć się na ich miejscu. Na kuchennym blacie w mieszkaniu przybranych dziadków mogłam spędzać całe godziny, a choć wnętrz mieszkań w wieżowcu stamtąd nie widziałam, wyobraźnia działała mi zawsze doskonale. Najmocniej fascynowało mnie mieszkanie znajdujące się idealnie naprzeciwko, centralnie przed moimi oczami, przyciągające uwagę niezależnie od tego, jak się w swoim punkcie obserwacyjnym ułożyłam. Przyciągało głównie dlatego, że okna w nim miały odrapane ramy i brudne szyby, do tego ktoś niegdyś krzywo zaciągnął żaluzje i nigdy ich nie poprawił. Z początku byłam pewna, że to jakaś zwyczajna melina, ale wraz z upływem lat upewniłam się, że mieszkanie jest po protu opuszczone. Nie wiem, co mnie tak do niego ciągnęło, ale wyryło się w mojej pamięci bardzo dokładnie...
A teraz zauważyłam, że ktoś te nieszczęsne żaluzje poprawił.
– Chłopaki, tam. – Wskazałam nosem w odpowiednią stronę. Czasem ciężko pozbyć się tego nawyku, nawet jeśli wiedziało się, że w myślach już zobaczyli to, o co chodziło.
– To może mieć znaczenie. – Quills zawył krótko, by zawołać naszych gorliwych tropicieli. – Skoro mówisz, że tak wcześniej nie było...
– Przecież ktoś mógł się tam po prostu wprowadzić – zaprotestował Embry.
– Zaraz się okaże, co powiedzą tropiciele.
Gdy Sam i Jacob pojawili się w eterze, wszyscy czekali na nich z napięciem.
– Piąte piętro. Odrapane drzwi z białej dykty. Nie miały numeru, ale jeśli dobrze liczymy, to będzie 25C – zaraportował Sam. – Tam ślad się urywa.
Jared szybko przeliczył okna.
– To by się zgadzało z tym, co mówiła Leah.
– No patrzcie, znowu miałam rację – mruknęłam. Nikt nie wyczuł żartu. – To co teraz? Chyba jedyne, co nam pozostaje, to wybrać jakieś warty. Nie ma sensu, byśmy wszyscy tu siedzieli.
– Zdecydowanie nie ma sensu – potwierdził Quills. – Czwórka zostaje, reszta idzie spać, bo mi pozdychacie, zanim coś zacznie się dziać. Proponuję, by dzisiaj zostali Collin, Brady, Seth i Jared. Po dwóch z każdej strony bloku. Rano przyjdzie podmiana.
– Zaraz, chcesz zostawić na warcie Setha?! – oburzył się Embry. Jego oczami zobaczyłam, jak poderwał się z kanapy, a kobieta o surowych oczach, siedząca do tej pory na fotelu obok i oglądająca telewizję, dosłownie podskoczyła, prawie wylewając sobie kawę na kolana. Posłała włochatemu synowi minę jasno obiecującą, że niebawem skończy jako dywanik przed kominkiem.
– A dlaczego nie? – Quills zatrzymał się wpół kroku.
– No bo... No bo to jest Seth, mówiąc krótko. – Poczułam się w obowiązku przetłumaczyć zachowanie kolegi.
– Wiem, że Seth nie zawsze zachowuje się tak, jak by wypadało – Alfa zmiażdżył wilka o piaskowym odcieniu futra spojrzeniem, a ten skulił się, odwracając wzrok, czym doskonale podsumował jego słowa – ale jak ma się czegokolwiek nauczyć, jeśli nie będziemy wysyłać go do żadnych misji?
– Ja wszystko rozumiem, ale to chyba trochę zbyt poważna sprawa – awanturował się Beta.
– Daj spokój. Będzie z trzema silnymi wilkami, co niby może się stać? Nie możemy wiecznie odsuwać go od ryzyka.
– Tak, ale... No kurde, Seth?! – Zdławił wiązankę przekleństw. – Ech... Niech ci będzie. Ale żeby potem nie było, że nie mówiłem.
– Będę pamiętał.
Chwilę jeszcze kręciliśmy się w pobliżu wieżowca, czekając, aż wytypowane czujki umoszczą się wygodnie w miejscach najlepiej nadających się na punkty obserwacyjne. Nikt oprócz Embry'ego nie wydawał się przerażony możliwością powierzenia odpowiedzialnego zadania naszemu słabszemu ogniwu, ja również nie protestowałam, ale w głębi ducha przyznawałam naszemu niedysponowanemu koledze rację. Każdy doskonale wie, że zawsze, dosłownie w każdej sytuacji – w każdym związku, klasie, firmie, a więc i sforze – znajdzie się tak zwane piąte koło u wozu, czyli ktoś, kto nie nadaje się do niczego poważnego. U nas był to właśnie Seth. Choć wcale nie był najmłodszym członkiem sfory, bo to ja zajmowałam to zaszczytne miejsce (niby to tylko miesiąc różnicy, ale zawsze coś), dołączył do nas stosunkowo niedawno. Zgodnie z regulaminem, podczas gdy mnie dziadek wdrażał już od wielu lat. To w połączeniu z jego charakterem sprawiło, że wylądował na szarym końcu hierarchii. Nie był irytującym nieudacznikiem, choć czasem mogło się tak wydawać, raczej kimś, kogo chcieliśmy chronić, tak strachliwy i bezradny się wydawał. Był po prostu... niesamowicie delikatny i bardzo wrażliwy. Czasem wręcz wycofany.
Mimo to jakoś tam w niego wierzyłam. Chociaż może nie była to wiara, a nadzieja, że niczego nie zawali? Nadzieja, że jeśli powierzymy mu coś ważnego, to wyciągnie z tego jakąś naukę i w końcu przestanie od nas odstawać?
Gdy już upewniliśmy się, że obserwatorzy dadzą sobie bez nas radę, rozeszliśmy się do domów. Teraz czekało mnie najtrudniejsze z dzisiejszych zadań: ulokowanie się do spania w mieszkaniu dziadka i uniknięcie sytuacji, w których jedno z nas mogłoby zapragnąć rzucić się do gardła drugiemu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top