2

Iris zbudziła się później niż zwykle, gdy słońce było już dość wysoko na niebie. Bardzo późno wróciła do swojego domu, więc potrzebowała naprawdę solidnego odpoczynku, szczególnie po tej całej zabawie z rytuałem. Przetarła oczy i pomału dźwignęła się na łóżku. Jej pierzasta, ceremonialna spódniczka leżała niedbale na podłodze, a piękny, szkarłatny, magiczny kwiat wsadziła do wazonika stojącego na toaletce. Iris uśmiechnęła się na jego widok i rozczuliła się w środku. Nie dość, że roślinka wciąż sypała dookoła maleńkimi iskierkami, to jeszcze był to symbol oddania i miłości Sorena. Nawet najcenniejsze klejnoty nie mogły być lepsze niż ten podarek. Wciąż ją intrygowało, gdzie chłopak znalazł tą niezwykłą roślinę, bo była całkowicie pewna, iż w dolinie nie rosły takie kwiaty. Uświadomiła sobie, że Soren musiał go poszukiwać nawet przez kilka tygodni. Na tą myśl poczuła jeszcze mocniej motylki w brzuchu i obiecała sobie, że koniecznie musi raz jeszcze podziękować mu za podarek. Wstała z łóżka i przeciągnęła się szeroko, a jej wspaniałe fioletowo-różowe skrzydła zaszeleściły cicho. Szeroko ziewając dziewczyna podeszła do szafki i pogrzebała w stercie ubrań w poszukiwaniu świeżego stroju. Po chwili ubrała zwykłą, tkaną w charakterystyczne plemienne wzorki spódniczkę oraz różową bluzeczkę, która odsłaniała połowę pleców robiąc miejsce dla piór. Gdy Iris tańczyła, cały czas miała na sobie dzwoneczki, które pobrzękiwały wraz z bębenkami. Teraz nie musiała już ich zakładać, więc na lewą kostkę nałożyła ulubioną plecioną bransoletkę. Prędko jeszcze rozczesała splątane włosy, po czym wyszła z pokoju. W korytarzu od razu natknęła się na swojego ojca, który właśnie szedł ze zwojami jakiś papierów. Mężczyzna uśmiechnął się na jej widok.
- Dzień dobry. Długo dziś spałaś.
Iris odwzajemniła radośnie uśmiech.
- Wróciłam do domu w środku nocy, więc musiałam odespać.
Isoke uśmiechnął się szerzej.
- Ach tak. To była w końcu wasza pierwsza noc. Wszystko dobrze poszło?
Dziewczyna poczerwieniała mocno na twarzy z zawstydzenia.
- To... to nie było to, co myślisz. Tylko razem lataliśmy, nic więcej. Soren znalazł fajne miejsce do posiedzenia, więc trochę posiedzieliśmy, pogadaliśmy... no i tyle.
Wódz zaśmiał się lekko.
- Rozumiem. Bez pośpiechu. Macie w końcu przed sobą całe wspólne życie. Swoją drogą, nie ukrywam, że nie spodziewałem się, iż wybierzesz Sorena. Khael bardzo poważnie o ciebie zabiegał. Raz nawet przyszedł bezpośrednio do mnie, aby po prosić o twoją rękę. Naprawdę mu zależało, a jego podarek był cenny.
Iris spoważniała na wzmiankę o czarnoskrzydłym chłopaku, który wywołał awanturę podczas rytuału. Skrzywiła się lekko.
- Tato, wierz mi. Khael był ostatni, którego bym brała pod uwagę. Właściwie powiem nawet, że już jednak bym wolała nieść na barkach hańbę niż związać się z kimś takim, jak on.
Isoke skinął głową.
- Wiem o tym. Jestem wodzem, a więc i do moich uszu już zdążyło dotrzeć, jakie upodobania ma ten młody ishivari. Gdy przyszedł do mnie, oczywiście nie spełniłem jego prośby i nie tylko dlatego, iż od tego jest Rytuał Dojrzałości, ale też ze względu na to, co o nim się mówi w wiosce.
Iris uśmiechnęła się nieznacznie.
- No właśnie. Soren to całkowite jego przeciwieństwo. Nie żałuję, że go wybrałam. Jest mi bardzo bliski.
- Dobrze, to najważniejsze. To sukces, że choć w tym roku nikt z młodych ludzi nie został bez wybranka. No, nie licząc młodego Khaela. Będę u Kalani, gdybyś czegoś potrzebowała.
I z tymi słowami Isoke wyszedł z chaty. Iris skierowała się do kuchni, by zrobić sobie śniadanie i tylko szybko przemknęło jej przez głowę, iż miała cichą nadzieję, że już więcej Khaela i jego obleśnego uśmiechu nie zobaczy.

Niewiele później, gdy już miała właśnie wyjść z domu, Soren przyszedł do niej pierwszy. Iris uradowała się na jego widok i od razu objęła go za szyję przytulając się. Chłopak odwzajemnił objęcia ochoczo.
- Hej. Wyspałaś się?
- Jako tako – Odparła Iris uśmiechając się – A ty?
- W sumie też, choć nie łatwo było zasnąć, gdy wciąż o tobie myślałem – Uśmiechnął się szeroko z figlarnym błyskiem w oczach. Dziewczyna zarumieniła się na policzkach.
- Słodki jesteś. Idziemy polatać?
- Właśnie po to przyszedłem.
Iris zamknęła za sobą drzwi od domu i chwyciła za rękę Sorena. Wioska już dawno wróciła do codziennego życia i wszędzie przewijali się mieszkańcy zajęci swoimi sprawami. Większość fruwała tu i tam nad głową, ale niektórzy szli piechotą obładowani jakimiś zakupami. Iris rozpoznała niektóre pary, które były na Rytuale Dojrzałości, a teraz prawie wszyscy również przechadzali się po wiosce trzymając się za ręce i wesoło rozmawiając. Znów zaczęła się zastanawiać, co się stało Khaelem, od kąd szamanka go przegoniła. Soren zauważył jej spojrzenie i uśmiechnął się.
- Nie martw się. Jak się pokaże i zbliży do ciebie, tym razem nie zawaham się, by przekrzywić mu nieco buźkę.
Iris zaśmiała się lekko.
- Nie martwię się. Chyba teraz do niego dotarło wystarczająco, że przegrał tą rozgrywkę. Równie dobrze mógłby opuścić plemię. Jak dla mnie nie ma tu czego już szukać.
- Prawda. Całe szczęście nie zdążył ci nic zrobić.
Iris zacisnęła palce na jego ciepłej dłoni i cieszyła się jego bliskością. W końcu otrząsnęła się i uśmiechnęła szeroko do przyjaciela.
- Dobra, ścigamy się. Kto ostatni na tamtym wzgórzu, ten zgniłe jajo!
I nim Soren odpowiedział, a już Iris, chichocząc na całego, zaczęła biec przez wioskę rozkładając ręce. Soren uśmiechnął się rozbawiony i prędko pobiegł za nią.
Dziewczyna wzbiła się w górę machając mocno skrzydłami i błyskawicznie uniosła się na kilka metrów. Znów rozpromieniła się z radości czując na twarzy wiatr i odetchnęła głęboko. Obejrzała się na chwilę i zobaczyła, że Soren leci już tuż za nią. Uśmiechnęła się lekko i przyspieszyła lot. Wiatr muskał jej pióra, a naturalne strumyczki magii otaczały ją z każdej strony. Czuła jak ślizgają się po skrzydłach, wplątują we fioletowe włosy, owijają się wokół ciała. Choć tylko szamanka potrafiła posługiwać się magią, każdy ishivari potrafił ją wyczuwać i jej subtelną energię. W każdym aspekcie natury, w każdym zakątku krainy. A szczególnie, gdy leciało się na skrzydłach, można było wyczuć przepływającą w powietrzu magię. Iris kochała latać ponad wszystko i jak każdy z jej rasy, uczyła się tej sztuki od najmłodszych lat.
Odwróciła znów głowę i uśmiechnęła się do Sorena, który w końcu zrównał się z nią w locie. Ten z kolei wyszczerzył się szeroko dając do zrozumienia, że nie ma zamiaru przegrać wyścigu. Iris zachichotała i kolejny raz energicznie zamachała skrzydłami. W kilka sekund oddaliła się od Sorena i tylko widoczne były jej tkana, kolorowa spódniczka i błyszczące pióra. Soren uśmiechnął się do siebie, po czym zabił z całej siły swoimi skrzydłami wytężając wszystkie mięśnie.
Lecieli raz się wzbijając, a raz lekko opadając, wywijając korkociągi w powietrzu. W pewnej chwili minęli nawet drewnianą tamę, postawioną na rzece, która miała za zadanie utrzymać nadmiar wody, który niejednokrotnie podnosił poziom rzeki podczas intensywnych deszczy. W tamie wybito trzy otwory, aby rzeka mogła spokojnie płynąć dalej, a sama zapora pięła się na kilka metrów. Jak dotąd tama spełniała swoje zadanie i skutecznie ograniczała wylew rzeki, która płynęła tuż obok wioski. Iris i Soren nawet nie zwrócili na nią najmniejszej uwagi, przez co nie zauważyli, że w cieniu drzew skrywała się pewna postać. Ta popatrzyła za nimi ze skrytą nienawiścią, po czym rozłożyła czarne jak noc skrzydła i podleciała do tamy. Młody mężczyzna przysiadł na wsporniku i wyciągnął z kieszeni spodni niewielki nożyk. Zaczął kuć nim w przerwach pomiędzy wielkimi balami drewna, tworzącymi zaporę. Prędko w miejscu kucia pojawiły się przebicia i maleńkie strumyczki wody sączyły się na drugą stronę. Takich nakłuć chłopak zrobił kilkanaście, po czym zadowolony z efektu schował nożyk. Strumyczki były ledwo widoczne, wydawałoby się, że wręcz nieistotne, jednakże było ich wystarczająco dużo, aby zapora cicho zatrzeszczała. Ostatnie deszcze sprawiły, że znów nieustannie z gór spływały tony wody zatrzymywane przez tamę. A napór był coraz większy. Zwykle dopiero po kilku tygodniach poziom wody z powrotem się unormowywał. Khael uśmiechnął się do siebie, po czym rozłożył z powrotem ręce i sfrunął ze wspornika wyszczerzony od ucha do ucha.
Tymczasem Soren i Iris wciąż ścigali się w powietrzu i w końcu dziewczyna o pół sekundy wcześniej wylądowała na wzgórzu tuż przed lasem. Wyrzuciła w górę ręce z okrzykiem radości.
- Jestem pierwsza! Taaak!
Soren uderzył mocno stopami o ziemię i przebiegł jeszcze kilka metrów nim się zatrzymał w szaleńczym pędzie. Cały zdyszany uśmiechnął się do Iris.
- Gratuluję. Wciąż jesteś ode mnie szybsza.
Iris wyszczerzyła się z dumy.
- Jestem od ciebie lżejsza. A ty jesteś zgniłym jajem!
Soren roześmiał się i położył na trawie wykończony wyścigiem.
- Tak, tak, jasne. Nie mam żadnych szans z szanowną przyszłą wodzową.
Iris usiadła obok niego.
- Hm, przyszła wodzowa. Uroczo to brzmi. Gdy będę już rządzić plemieniem, zarządzę wyścigi powietrzne co najmniej raz w tygodniu.
Chłopak spojrzał na nią z rozbawieniem.
- A to ciekawe. A będzie jakaś nagroda?
Iris położyła się na brzuchu i oparła brodę o dłonie.
- A jaką byś chciał?
- Hmmm, od ciebie przyjmę cokolwiek. Może być jakiś buziak.
Dziewczyna roześmiała się wesoło.
- Mogłam się tego spodziewać. Na przykład taki?
Zbliżyła się do niego na czworakach, po czym pochyliła się i przytknęła lekko usta. Soren zamruczał cicho i objął ją w pasie.
- Może być.
Uśmiechnął się figlarnie i oddał pocałunek. Ciepły dreszcz spłyną Iris po skórze, a nawet po piórach, po czym odsunęła się lekko, by położyć głowę na jego piersi. Soren musnął dłonią jej włosy.
Chwilę leżeli razem na trawie i nagle usłyszeli w oddali jakiś głuchy odgłos. Iris od razu uniosła z powrotem głowę i popatrzyła przed siebie.
- Co się dzieje? - Zapytał Soren, próbując okręcić się do tyłu.
- Chyba będzie burza. Nad górami zbierają się sine chmury – Odparła wpatrując się z niepokojem w kurtynę ciemnych chmur, niepokojąco gromadzącymi się nad szczytami dziesiątki kilometrów dalej.
- Hm, dobrze, że rytuał się skończył, bo nie chciałbym tańczyć w deszczu.
- Ja też nie. Tylko pewnie znowu rzeka wyleje – Powiedziała Iris siadając na ziemi.
- Tym się nie musimy przejmować dzięki zaporze. Byle burza nie trwała zbyt długo.
- Boisz się? - Zadrwiła Iris.
Soren parsknął ze śmiechu.
- Ja? Myślałem, że ty się boisz burzy.
Dziewczyna wypięła się buntowniczo.
- Nie prawda! To było dawno temu, jak byłam mała. Już mi minęło.
- Jasne, jasne – Zadrwił tym razem Soren – Na pewno nie chowasz się wtedy pod kocem kuląc się pod skrzydłami, aż burza nie przejdzie.
Iris poczerwieniała cała na twarzy i tylko prychnęła z udawanym oburzeniem. Soren dźwignął się z ziemi i dodał z rozbawieniem:
- Żartuję sobie. Chodźmy coś zjeść, bo burczy mi w brzuchu.
Iris uśmiechnęła się i stanęła na nogi.
- Zaraz twój brzuch będzie marudził głośniej niż ta burza.
- Możliwe.
I oboje roześmiali się. Gdy Soren rozłożył skrzydła i zwyczajowo podbiegł, by wznieść się w powietrze, mimo wszystko Iris skierowała znowu spojrzenie na chmury nad górami. Zmarszczyła brwi i poczuła instynktownie, że tym razem to może być naprawdę silna burza. Miała tylko nadzieję, że tama na rzece wytrzyma. Zdecydowanie nie podobały jej się te chmury. Poczuła na twarzy chłodny powiew wiatru, a subtelne strumyczki magii wirowały w powietrzu, jakby niespokojnie. Wzdrygnęła się lekko i w końcu prędko dołączyła do przyjaciela.

Jak się okazało, burza, która nadciągnęła w końcu nad wioskę, była faktycznie bardzo silna. Wiatr rwał drzewami dookoła, deszcz siekał wściekle, a pioruny tańczyły na niebie nieustannie. Wódz plemienia stał przy oknie i wpatrywał się w niebo marszcząc głęboko czoło. I jemu nie podobał się szalejący żywioł i już zaczął się zamartwiać jakie szkody pozostawi po sobie dzisiejsza burza. Najgorsza rzecz w taką pogodę miała się z rzeką. Na co dzień jest raczej ona dość płytka, ale gdy zostaje zalana przez tysiące litrów wody, wszystko zmieniało się gwałtownie w jednej chwili.
- Tato? - Usłyszał nagle głos swojej córki i odwrócił głowę.
- Martwisz się stanem rzeki, prawda? - Zaniepokoiła się Iris. Obok niej stanął Soren, który właśnie był w trakcie jedzenia zielonego jabłka.
Isoke zmarszczył znów brwi.
- Istotnie. Dawno nie było już tak gwałtownej burzy. Po prawdzie Kalani wspomniała coś o tym, że niedługo może nadejść silny żywioł, ale nie była w stanie określić kiedy i jak bardzo będzie on potężny. No i właśnie się przekonaliśmy.
- Ale wioska nie powinna ucierpieć – Odezwał się Soren, ocierając usta od soku z jabłka – Domy są zbudowane dość solidnie, a jeszcze nigdy się nie zdarzyło, by rzeka wylała aż tak, by grunt nie był w stanie tego utrzymać.
Isoke mruknął cicho.
- Nie jestem tego taki pewien. W przeszłości zdarzało się, że wioska była dosłownie na skraju zalania, ale udawało się jakoś zatrzymać napływ wody.
W tym momencie po niebie przetoczyła się wyjątkowo donośna błyskawica i Iris skuliła się z cichym piskiem. Soren od razu zbliżył się do niej i objął ją ramieniem bez cienia drwiny. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego. 
Burza z każdą chwilą wzmagała się coraz bardziej. Deszcz był tak gęsty, iż wydawało się, że nad dolinę zaciągnęła się mgła, a mniejsze drzewa prawie kładły się na ziemię jak źdźbła trawy.
- Odnoszę wrażenie, że Słoneczny Feniks jest mocno rozgniewany, choć nie mam pojęcia co go mogło tak rozwścieczyć – Powiedział Isoke.
- Nie podobał mu się nasz rytuał? - Zaniepokoiła się nagle Iris – Ale przecież wszystko dobrze poszło.
Soren skinął głową przytakująco.
- A może to... - Zaczął już Isoke, ale nie dokończył, bo nagle w drzwi od domu zaczął ktoś się dobijać waląc pięścią.
Wódz prędko podbiegł do drzwi i ledwo je otworzył, wpuszczając do wnętrza domu rozszalały wiatr i deszcz, a młody mężczyzna o brunatnych skrzydłach wyrzucił jednym tchem z siebie:
- Wodzu! Nie dobrze! Tama ledwo trzyma! Wody jest zbyt dużo, a zauważyliśmy, że w zaporze jest pełno dziur, które w każdej sekundzie się powiększają! Jeszcze trochę i wszystko runie!
Isoke rozwarł szeroko oczy.
- Co takiego?!
Iris i Soren również wybałuszyli oczy na te słowa i przerazili się już na poważnie.
Wódz chwilę się namyślał, po czym prędko zawołał do przemoczonego mężczyzny:
- Zbierz wojowników. Weźcie toporki i dzidy i natychmiast lećcie pod zaporę! Musimy ją uszczelnić nim się zawali.
Mężczyzna skinął głową cały przerażony i natychmiast wybiegł z powrotem w ulewę. Isoke odwrócił się i tylko prędko zgarnął wiszący na ścianie wielki topór. Iris od razu zawołała do niego:
- Tato, idę z tobą!
- Wykluczone! Ty zostajesz tutaj! - Zawołał wódz, a w jego głosie dała się słyszeć powaga – To zbyt niebezpieczne, Iris.
Dziewczyna zacisnęła zęby z gniewem.
- Nie obchodzi mnie to! Nie mam zamiaru kryć się w domu, gdy nasza wioska jest zagrożona! Ja też chcę pomóc!
Isoke przez chwilę patrzył na nią z gniewem, ale w tym momencie wtrącił się Soren.
- Wodzu, ja też wam pomogę. Dopilnuję, by Iris nic się nie stało. Im więcej będzie rąk do pracy, tym lepiej.
Wódz westchnął głęboko, ale nie było czasu kłócić się z młodymi ludźmi. Odparł z rezygnacją, ale nie był z tego do końca zadowolony:
- No dobrze, niech wam będzie. To prawda, że potrzebujemy jak najwięcej ludzi. Iris, uważaj na siebie, mówię poważnie. Soren, weź jakieś narzędzia.
Oboje pokiwali głową i Soren chwycił pierwszą z brzegu dzidę.
Po krótkiej chwili cała trójka wyskoczyła na zewnątrz i pobiegła w stronę rzeki. Przez gęsty deszcz, Iris nawet ledwo widziała co miała przed sobą i natychmiast jej sandały zaczęły się ślizgać po mokrej trawie i błocie. Nie mówiąc już o tym, że gdy rozłożyli skrzydła, wzniesienie się w powietrze w taką pogodę sprawiało teraz spore problemy. Wiatr natychmiast znosił ich silnymi podmuchami i nim Iris zdołała unieść się choćby na metr, już leżała na ziemi. Zacisnęła mocno pięści i zamachała skrzydłami jeszcze raz. Gwałtowny podmuch od razu poderwał ją w górę i zaczął spychać w przeciwną stronę. Dziewczyna napięła mięśnie rąk i próbowała ze wszystkich sił oprzeć się wichurze. W końcu zdołała jakoś zapanować nad skrzydłami i prędko dogoniła ojca oraz Sorena, który odwrócił się do niej w oczekiwaniu. A burza była bezlitosna. Nawet Isoke z dużym trudem przebijał się przez kurtynę nawałnicy. Gdy lecieli w stronę tamy, prędko dołączyła jeszcze spora grupa innych mężczyzn, którzy nieśli przy pasie i na plecach wszelkie możliwe narzędzia, jakie byłyby przydatne. Iris z niepokojem patrzyła na rzekę, która w tym momencie zamieniła się w wielki, bardzo mocno wzburzony nurt. Rzeczne fale tłukły się wściekle o brzeg, a woda wylewała się potężnymi kaskadami na wszystko dookoła. Mimo tego jeszcze nie stanowiło to poważnego niebezpieczeństwa dla wioski. Nie, dopóki kilometr dalej zapora utrzymywała w ryzach rzekę. Gdy tama się zawali, momentalnie w dół popędzą tak olbrzymie masy wody, że zniszczą wszystko, co stanie im na drodze. Powstała w efekcie powódź może nawet doszczętnie zalać większą część doliny. Iris wiedziała, że liczyła się dosłownie każda sekunda, a burza zdecydowanie nie miała zamiaru ucichnąć.
Gdy wszyscy zbliżyli się do tamy, przekonali się, iż faktycznie sytuacja z każdą chwilą robiła się coraz gorsza. Zapora była w bardzo złym stanie. Woda lała się dosłownie z każdej strony, a dziury były coraz większe. Belki trzeszczały groźnie, a co niektóre, mniejsze wsporniki już popękały i trzymały się w tej chwili na drzazgach. Wzburzona woda przelewała się nawet górą, mimo że tama pięła się na jakieś dobre dziesięć metrów. W pierwszej kolejności część wojowników pędem przysiadło na największych wspornikach i natychmiast wyciągnęli zza pasa młotki, aby przytwierdzić na nowo puszczające belki. Druga część ludzi uważnie oszacowała stan zapory i postanowili zatkać dziury kamieniami. Trzech ludzi stało na belach, a czterech innych biegało dookoła i rzucali im wszelkie możliwe kamienie, jak znaleźli przy brzegu. Isoke, z kolei, stanął na kładce i przyjrzał się drugiej stronie. Wody było coraz więcej i z całej siły napierała ona na belki. Spojrzał na Sorena, Iris i kolejną grupę ludzi.
- Wy też szukajcie jakiś kamieni, połamanych drew, czegokolwiek, co nada się do wrzucenia. Spróbujemy zbudować prowizoryczny wał. Pewnie nie utrzyma się on długo, ale może chociaż dopóki nie minie burza.
Skinęli głową i pędem rozpierzchli się na wszystkie strony. Isoke poleciał na najbliższe drzewo i toporem zaczął odrąbywać gałęzie, potrzebne do uszczelnienia tamy. Iris biegała po brzegu i wypatrywała jakiś przydatnych materiałów. Wciąż musiała odgarniać z czoła mokre włosy, które w tej chwili lepiły się już strugami do jej twarzy, a pióra miała tak przemoczone, że z trudem latała. W tym czasie Soren pomagał innym wojownikom pozatykać szczeliny. Skakał po belach i również wpychał wszystko, co wpadło mu w dłonie. Jednakże była to jak walka z wiatrakami. Woda wciskała się z taką siłą, że natychmiast rujnowała całą pracę. Soren zaklnął mocno pod nosem i w końcu zaczął napierać swoim własnym ciałem na zaporę, aby podeprzeć rozpadające się drwa.
Wszyscy ciężko pracowali, aby tylko tama nie puściła, ale trudno było mówić o jakiejś poprawie. Otworów było coraz więcej, a te które zostały wyrzeźbione wcześniej celowo, by rzeka mogła swobodnie płynąć, już dawno się powiększyły i w tej chwili woda tryskała z nich niczym wielkie potoki. Soren zacisnął zęby rozpaczliwie, czując jak stopy i ręce mu się ślizgają i nawet skrzydła nic nie wskórały. Parsknął wodą z ust i obrócił głowę w bok. Jego wzrok padł na jedną ze szczelin i zmarszczył brwi. Coś mu nie pasowało. Te dziury wcale nie wyglądały na takie, które by same się zrobiły od naporu wody. Gdy się przyjrzał bliżej, wciąż przyciskając plecy do tamy, dojrzał drobne ślady zadane czymś ostrym. Poza tym szczeliny znajdowały się dokładnie w miejscu styku grubych bel. Wiedział, że niemożliwym było, aby zwykłe drobne przecieki powiększyły nagle owe miejsca styku, jako że były mocno zalepione i utwardzone gliną. Przyszło mu na myśl, że szczeliny niepokojąco wyglądały jakby ktoś celowo je powiększył. Zaczął gorączkowo nad tym myśleć, ale musiał przerwać rozmyślania gdy stopy mu się ześlizgnęły z beli, a ona sama trzasnęła pod nim. Prędko chwycił się rękami wspornika i odsunął na bezpieczną odległość. Wyjął zza pleców dzidę i podważył belkę, aby ją usztywnić nim się złamie do końca. Musiał zostawić tak broń, po czym zeskoczył ze wspornika i sfrunął na mokrych skrzydłach na brzeg. Krótko rozejrzał się i zobaczył jak Iris biega w tę i z powrotem niosąc kamienie. Szybko podawała je innym mężczyznom, a ci łańcuszkiem podawali je dalej, aż do szczytu tamy. Tam kolejni ludzie budowali wał pod nadzorem Isoke, choć to również była bardzo ciężka robota, jako że kamieni musiało być bardzo dużo. A przelewająca się nieustannie woda jeszcze utrudniała pracę. Nie mówiąc o siekającym deszczu. Soren podbiegł do dziewczyny i pomógł jej nieść ogromne kamienie.
- Jak uda się zatrzymać napór wody, to to będzie chyba cud – Uśmiechnęła się z goryczą Iris.
- Bez wątpienia. Tama jest w coraz gorszym stanie, a zatkanie tych dziur praktycznie jest niemożliwe. Ale musimy walczyć, aż przynajmniej burza nie przestanie szaleć. Wtedy może rzeka uspokoi się – Odparł Soren odbierając od niej kolejne kamienie.
Iris sapnęła i zamrugała prędko powiekami patrząc na swojego ojca, który wciąż toporem ścinał kolejne wielkie gałęzie i rzucał je swoim ludziom.
- Obawiam się jednak, że burza długo nie minie. Dawno już nie widziałam tak silnej. Może dlatego tama nie wytrzymała w końcu. Zbudowano ją jednak bardzo dawno.
Soren znów zmarszczył głęboko czoło.
- Nie sądzę, aby przyczyną był wiek tamy. Tak dużej liczby dziur i szczelin nie powinno w ogóle być. Gdyby zapora rozlatywała się z wiekiem, stałoby się to już dawno i stopniowo, nawet poza okresami deszczy. A to się stało dosłownie z dnia na dzień. Nie. Coś mi tu śmierdzi.
Iris popatrzyła na niego zdziwiona i prędko pobiegła po kolejne kamienie. Gdy wróciła, zapytała podając mu budulec:
- Co masz na myśli?
Soren spojrzał na ludzi, którzy tłumnie oblegali tamę naprawiając w pośpiechu rozlatujące się belki.
- Może się mylę, ale mam wrażenie, iż to był sabotaż. Ktoś celowo porobił niewielkie otwory, aby stopniowo zaczęły się powiększać. Być może ta osoba wiedziała, że będzie dziś burza, więc wykuła tyle dziur, ile tylko się dało, by woda podczas nawałnicy sama już zrobiła swoje. Niemożliwe, aby wciągu zaledwie piętnastu minut, odkąd się zaczęła burza, nagle tama wyglądała jak dziurawy ser.
Iris spojrzała na niego z tak wielkim zaskoczeniem, że aż wypuściła z dłoni kamień.
- Sabotaż?? Ale po co ktoś miałby robić coś takiego własnej wiosce?
- Nie mam pojęcia. Chyba, że to ktoś z innego plemienia, ale nie sądzę. Od dość dawna nie mieliśmy żadnych utarczek z innymi rasami. Mocno bym się zdziwił, gdyby sabotażysta pochodził z innego plemienia. Zresztą jakoś nie wierzę, że wysililiby się na taki plan.
Iris zacisnęła dłonie z gniewem.
- Jeśli rzeczywiście ktoś celowo chce zalać wioskę, musimy powiedzieć o tym ojcu. Trzeba przecież znaleźć tego sprawcę.
- To może nie być łatwe – Odparł Soren.
- Mimo wszystko lecę mu powiedzieć o tym.
Rzuciła na ziemię garść kamieni i prędko machnęła z całej siły skrzydłami, aby wznieść się ponad rozszalałą rzekę. Soren popatrzył za nią z wahaniem i w końcu również poleciał na szczyt zapory. Dla niego było jasne, że sabotażysta tak łatwo się nie ujawni. Możliwe, że nawet nie ma go już w wiosce, aby mieć pewność, iż uniknie kary. Ale z drugiej strony gniew przeszywał go na myśl, że naprawdę ktoś może chcieć, aby wioska została zniszczona. Może ma jakiś uraz do plemienia.
Iris od razu pobiegła do Isoke i powiedziała, czego dowiedziała się od Sorena. Wódz również zdumiał się na te słowa.
- Sabotaż? W sumie jest to dość prawdopodobne. Też nie wierzę, że tama sama z siebie zaczęłaby tak po prostu się rozlatywać. Nasi poprzednicy raczej wiedzieli co robią, budując tą zaporę.
- Otóż to. Tato, trzeba znaleźć tego człowieka! - Zawołała wzburzona Iris.
- Najpierw musimy ratować wioskę. A potem zajmiemy się teoretycznym sprawcą tego bałaganu – Odparł Isoke i chwycił kolejny głaz wrzucając go do wody.
Iris rozglądała się dookoła, ale wiedziała, że teraz to nie był czas, aby szukać tajemniczego sabotażysty. Burza nie słabła nawet na chwilę i wciąż woda zalewała wszystko i wszystkich. Ledwo nawet byli w stanie utrzymać się na podeście, który przebiegał przez całą zaporę. Odgarnęła znów z wściekłością mokre włosy z czoła i wróciła do podawania budulca na wał. Soren pobiegł za to na drugą stronę, aby pomóc pozostałym ludziom. 
Nagle z ciężkich, czarnych chmur wystrzelił kolejny piorun i trafił prosto w drzewo, które stało dokładnie przy brzegu, tuż obok zapory. Była to bardzo wysoka sosna, której smukły pień już i tak uginał się jak gałązka od naporu wiatru. Teraz, pod wpływem uderzenia pioruna, drzewo zatrzeszczało, a na chwilę z czubka trysnęły płomienie. Sosna zaczęła przeginać się prosto na rzekę. Iris, która skuliła się z okrzykiem strachu po donośnym trzasku pioruna, nawet tego nie zauważyła. Drzewo przewaliło się gwałtownie w wodę z potężnym chlupnięciem, a wywołane przez nią fale trysnęły na tamę. Trysnęły również na ludzi, a najbliżej stała właśnie Iris, która oberwała najbardziej. Znów krzyknęła i nagle zleciała z tamy.
- Iris!! - Wrzasnął Isoke i błyskawicznie ruszył w jej stronę, ale nie zdążył jej złapać. Pod wpływem szoku dziewczyna nawet nie zdołała wyratować się skrzydłami i runęła do rzeki. Nim Isoke lub którykolwiek z wojowników zdążył jeszcze zareagować, już ku niej pędem biegł Soren. W jednej chwili, niewiele nawet myśląc, zeskoczył z tamy i błyskawicznie zanurkował do wody. Iris w tym czasie wynurzyła się parskając i machając gwałtownie rękami, ale nurt był tak silny, że nie była w stanie złapać choćby tchu. Rozpaczliwie próbowała utrzymać się na powierzchni, a lodowata woda wdzierała jej się brutalnie do ust.
- Iris!! - Krzyknął Soren, który próbował dopłynąć do niej, ale również miał spore problemy z powodu rozszalałego nurtu rzeki.
Dziewczyna, mrugając szybko oczami, wyciągnęła ku niemu rękę.
- Soren!
Ledwo zawołała do niego, a już rzeka wciągnęła ją pod powierzchnię. Ale po chwili jej głowa znów się wynurzyła i Iris mozolnie walczyła z żywiołem, który popychał ją w dół rzeki. Pozostali wojownicy również chcieli się rzucić na pomoc, ale ledwo zdążyli zrobić choćby krok, a tama gwałtownie zatrzeszczała. Kolejne belki puszczały i otworów było jeszcze więcej. Nie mieli wyjścia i musieli skupić się na utrzymaniu zapory, inaczej nie tylko Iris będzie w poważnym niebezpieczeństwie.
Dziewczyna coraz bardziej krztusiła się wodą i pomału brakowało już jej sił, aby utrzymać się na wodzie. Nigdy nie była dobra w pływaniu, by nie powiedzieć, że praktycznie w ogóle nie umiała pływać, jako że bardziej pasjonowało jej latanie. Czuła jak wzburzony nurt wciąga ją pod wodę i nawet pióra zdążyły nasiąknąć już na tyle mocno, że zaczynały jej ciążyć. Wciąż tylko rozpaczliwie machała rękami i przestała już dostrzegać Sorena, który płynął do niej ponaglając wszystkie mięśnie rąk i nóg. Przerażenie ściskało mu gardło i tylko modlił się, aby Iris nie utonęła. Walczył z falami, które próbowały zepchnąć go z drogi, ale płynął dalej i już prawie dotarł do dziewczyny. Ta znów zanurzyła się pod powierzchnię i już pozostała pod nią dłużej. Soren natychmiast zanurkował i zaczął płynąć pod wodą. Od razu dostrzegł Iris, która z całej siły zaciskała usta i oczy. Chłopak wytężył wszystkie siły jeszcze mocniej, po czym wyciągnął rękę i w końcu zdołał złapać ją w pasie. Iris otworzyła nieznacznie powieki i dostrzegła Sorena, ale brakowało już jej tchu. Gdy ten szybko ciągnął ją ku powierzchni, była bliska już omdlenia. Tuż przed wynurzeniem się nie wytrzymała i nabrała powietrza łykając sporą porcję wody. I w końcu Soren wystrzelił nad wodę, sam łapiąc oddech. Oparł o siebie Iris i spostrzegł, że ta miała zamknięte oczy i nie reagowała. Dotarcie do brzegu było jeszcze trudniejsze, prawie niewykonalne, gdy obciążony był dziewczyną, ale w końcu pozwolił, by jedna z fal po prostu rzuciła ich gwałtownie na płyciznę, po czym błyskawicznie stanął na nogi. Szedł tyłem ciągnąc po ziemi nieprzytomną Iris i ledwo ją położył na trawie, a od razu opadł na kolana i chwycił ją za ramiona.
- Iris! Słyszysz mnie?! Iris!
Gdy nie zareagowała, po plecach spłynęło mu jeszcze większe przerażenie. Potrząsnął nią, ale dziewczyna nadal pozostała nieprzytomna, a jej usta zbladły.
- Nie, nie...
Szepnął rozpaczliwie Soren i w końcu przyłożył do jej klatki piersiowej dłonie, po czym zaczął miarowo uciskać. Raz, dwa, trzy i na chwilę przerwał. Po kilku sekundach powtórzył, napierając na jej ciało z większą siłą i w końcu nagle Iris odkaszlnęła plując wodą z ust. Jej ciałem wstrząsnęły potężne odruchy i przewaliła się na bok. Jej organizm pozbył się w jednej chwili całej, połkniętej wody i Iris jeszcze parę razy odkaszlnęła. Gdy w końcu mogła złapać oddech, z powrotem przewróciła się na plecy i zamrugała mokrymi powiekami. Popatrzyła na Sorena, który klęczał nad nią z ulgą i strachem jednocześnie.
- Soren... - Szepnęła, a jej głos był bardzo słaby.
Chłopak odetchnął i przetarł swoją twarz od kropel wody.
- Na wielkiego Słonecznego Feniksa, niewiele brakowało. Tak się bałem...
Dziewczyna uśmiechnęła się lekko.
- Nie dam się jakiejś głupiej burzy.
I próbowała się zaśmiać, ale znów zaczęła kaszleć. Soren uśmiechnął się szerzej i chwycił ją mocniej za ramiona, aby dźwignąć do pozycji siedzącej. Objął ją i mocno przytulił do siebie.
Iris sapnęła czując, że znowu brakuje jej tchu, ale wtuliła twarz w jego ramię zaciskając dłonie.
- Wzruszające. Aż mnie mdli.
Rozległ się nagle jakiś głos i Iris oraz Soren jednocześnie poderwali głowy. Spojrzeli w stronę głosu i ujrzeli jak zza drzew wynurza się Khael. W ręku trzymał dzidę, a na jego twarzy malował się paskudny uśmieszek. Momentalnie para poderwała się z ziemi i Soren zawołał do niego:
- Khael! Co tu robisz? Leć pomóc załatać tamę. Długo się ona nie utrzyma!
Ale chłopak o czarnych jak noc skrzydłach tylko uśmiechnął się szerzej i oparł się łokciem o dzidę.
- O to właśnie chodzi. Zaraz będzie po wszystkim, a cała wioska znajdzie się pod wodą.
Iris popatrzyła na niego zdziwiona.
- O czym ty mówisz? Jesteś przecież najlepszym wojownikiem w plemieniu, jak sam się przechwalasz, to wykaż się i rusz tyłek!
Khael tylko demonstracyjnie ziewnął szeroko i chwycił w dłonie dzidę, zwieńczoną żelaznym, ostrym jak brzytwa szpikulcem.
- Zbędny wysiłek. Przecież córeczka wodza też w końcu może się na coś przydać, a ja mam stąd świetny widok. A jak widzę, przynajmniej moja ciężka praca nie poszła na marne.
Iris uniosła brwi jeszcze wyżej, nie rozumiejąc o czym mówił Khael, ale Soren wpatrywał się w niego uważnie, po czym powiedział cicho:
- To ty za tym stoisz. Ty jesteś tym sabotażystą.
- Co?! - Zawołała Iris.
Khael wyszczerzył białe zęby.
- Może tak, a może nie. Jakie to teraz ma znaczenie? Gdy tama runie, wioska przestanie istnieć. Doskonałe zakończenie wieloletniej tradycji plemienia.
Iris patrzyła na niego z rosnącym gniewem.
- Przecież to również twoja wioska! Dlaczego chcesz, by została zniszczona?!
Chłopak wzruszył tylko ramionami.
- To tylko kupka domów i nic więcej. Są inne plemiona, w których żyją ishivari. A tu nie ma dla mnie już miejsca. Zostałem okryty hańbą i nikt nawet już nie chce mieć w swoich szeregach takiego wojownika jak ja.
- A więc to zemsta, tak? Aż tak nisko upadłeś? - Zadrwił Soren.
- Nie nazwałbym tego zemstą – Odparł spokojnie Khael – Raczej zwykłym wyrównaniem rachunków. Uratujecie wioskę, wszyscy będą szczęśliwi. Nie zdążycie, to zbudujecie ją sobie od nowa. Proste.
- Ach, a ty spokojnie będziesz popijał owocowe drinki. A nie pomyślałeś, że zostaniesz okryty jeszcze większą hańbą niż po rytuale? Wszyscy cię znienawidzą – Dodała Iris.
- Już mnie nienawidzą, więc nie ma to dla mnie różnicy. Jeszcze dziś wynoszę się stąd. Ale przynajmniej popatrzę sobie jak się wysilacie, by ocalić tą zapyziałą wioskę.
- Zupełnie ci odwaliło – Odparł Soren zaciskając pięści – Taka zemsta to słaby ruch, nawet jak na ciebie. Nie sądziłem, że posuniesz się do czegoś takiego tylko dlatego, że Iris cię odrzuciła.
Khael spojrzał na dziewczynę, która wpatrywała się w niego niezachwianym wzrokiem.
- Może to i lepiej. I tak szybko by mi się znudziła. Spędziłem pamiętne noce z lepszymi dziewczynami niż ona.
Iris spięła się krzywiąc nos z odrazą, a Soren zgromił go spojrzeniem.
- A ja znam lepszych wojowników niż ty. Żałuję, że kiedyś cię podziwiałem.
Khael znów się uśmiechnął złośliwie.
- Skoro tak mi zazdrościłeś, trzeba było przyłożyć się bardziej do treningów wojaczki, cherlaku.
I z tymi słowami nagle uniósł dłoń i z całej siły wyrzucił przed siebie dzidę. Broń świsnęła w powietrzu i Soren wraz z Iris gwałtownie uskoczyli w bok. Ostrze minęło ich ledwie o cal, po czym wbiło się w ziemię. Nie zastanawiając się dłużej, Soren od razu wyprostował się i rzucił się na Khaela. Ten tylko na to czekał i uniósł pięść. W jednej chwili uderzył w brzuch Sorena, który sapnął i zwalił się na ziemię. Iris krzyknęła wystraszona. Czarnowłosy chłopak spojrzał drwiąco na leżącego rywala.
- Frajer od samego początku. Zadziwiające, że jakaś dziewczyna cię zechciała. Jesteś takim samym mięczakiem, jak zawsze. Nie nadajesz się na wojownika nawet gdybyś był ostatnim facetem w plemieniu. Naprawdę jesteś żałosny. Jesteś...
Ale nie dokończył, bo w tej chwili nadbiegła Iris, która uniosła pięść i z całej siły zdzieliła go prosto w twarz. Khael, który zupełnie się tego nie spodziewał, sam teraz zwalił się w błoto. Iris sapnęła, szybko oddychając z wściekłości, i potrząsnęła dłonią czując lekki ból po uderzeniu w szczękę Khaela.
- Zawsze chciałam to zrobić.
I otarła czoło z kropel deszczu. Soren wpatrywał się w nią oszołomiony, po czym dźwignął się w końcu na nogi i uśmiechnął się do niej.
- Niezły cios. Może też zaczniesz się szkolić na wojowniczkę. Masz do tego talent.
Iris wyszczerzyła się szeroko z dumą.
W końcu nadbiegł Isoke z kilkoma innymi wojownikami i natychmiast zawołał:
- Iris! Jesteś cała, na wszystkich bogów!
Podbiegł do niej i złapał mocno za ramiona. Dziewczyna zakłopotała się lekko i uśmiechnęła.
- Tak, tato, nic mi nie jest. Soren mnie uratował.
Wódz spojrzał na niego.
- Miałaś rację. Dobrze wybrałaś. Widzę, że mam przed sobą wytrawniejszego wojownika niż sądziłem.
Soren poczerwieniał po czubki uszu i nieznacznie się uśmiechnął. Isoke spojrzał na leżącego Khaela, który właśnie podparł się na łokciach trzymając się za krwawiący nos.
- Co tu się wydarzyło?
Zapytał jeszcze. Iris uśmiechnęła się szerzej.
- A ucięliśmy sobie krótką pogawędkę z Khaelem. Tato, już nie musimy szukać człowieka odpowiedzialnego za zniszczenie tamy.
Isoke zamrugał krótko oczami w pierwszej chwili nie rozumiejąc, po czym znów popatrzył na siedzącego chłopaka. Spoważniał, gdy dotarło do niego znaczenie słów córki i skinął na kilku wojowników. Ci natychmiast podeszli do Khaela i chwycili go za ramiona, by dźwignąć na nogi. Jednocześnie przytrzymali chłopaka, aby się nie wyrwał.
- Tato, co z tamą? - Zaniepokoiła się Iris, przypominając sobie o niebezpieczeństwie wciąż zagrażającej wiosce. Ale Isoke uśmiechnął się ze spokojem.
- Już wszystko jest dobrze. Zdziwicie się, ale ta sosna, która zwaliła się na rzekę, jakimś cudem zadziałała jak solidny wał. Natychmiast zatamowała rwący nurt, więc to i te niewielkie gruzowisko, jakie zrobiliśmy kamieniami, sprawiło, że woda zatrzymała się. A przynajmniej na tyle, że przestała napierać na belki. W końcu udało nam się też wykonać prowizoryczne podparcie i uszczelnić dziury, ale tylko na jakiś czas. Poziom wody jest bardzo wysoki, ale tama nie powinna się przerwać.
Iris i Soren odetchnęli z ulgą.
- Dzięki bogom. Szczęście w nieszczęściu – Stwierdziła dziewczyna.
- I burza w końcu chyba cichnie – Dodał Soren, na co wszyscy spojrzeli w niebo dopiero teraz orientując się, że od pewnego już czasu nawałnica zaczęła słabnąć, a burza oddalała się. Deszcz przestał nagle padać, a wiatr już nie szarpał nimi na wszystkie strony. Również woda w rzece nieco się uspokoiła.
- W końcu – Odetchnęła z ulgą Iris, ocierając twarz z wody – To był ciężki dzień. Jestem cała przemoczona.
Soren uśmiechnął się i podszedł do niej, aby jeszcze raz przytulić ją do siebie. Dziewczyna objęła go ochoczo i zamknęła na chwilę oczy odetchnąwszy cicho. Wioska ocalała i to było najważniejsze. I nawet już nie myślała o tym, że prawie by utonęła. Wszystko dobrze się skończyło i nic więcej jej nie obchodziło. Jedynie Khael wyprostował się dumnie i z nienawiścią na twarzy i tylko cicho prychnął pod nosem, z którego wciąż ciekła maleńkimi strumyczkami krew.

Zachód słońca był tego po południa wyjątkowo piękny. Burza była już przeszłością, a resztki oddalających się deszczowych chmur przybrały teraz różowy kolor na tle pomarańczowego nieba. Po prawdzie dolina i wioska i tak tonęły w błocie, ogromnych kałużach oraz w stercie połamanych gałęzi, ale żaden dom się nie zawalił, a burza nie wyrządziła aż tak bardzo drastycznych szkód, jak się wszyscy spodziewali. Słońce oświetlało mokry od deszczu krajobraz, a naturalne strumyczki magii znów spokojnie płynęły w powietrzu, mieniąc się ledwo widocznymi iskierkami. Iris i Soren w końcu wysuszyli się, zmienili mokre ubrania i w tej chwili siedzieli na tarasie domu wodza popijając zieloną herbatę.
Dziewczyna odetchnęła znów z ulgą.
- Gdy tylko drewno wyschnie, czeka nas sporo roboty, aby porządnie naprawić tamę. Zasugerowałam ojcu by na stałe zrobić przy brzegu jakieś wały, które dodatkowo uchronią przed wylewem rzeki.
- Racja, też o tym pomyślałem – Przytaknął Soren, opierając się plecami o ławkę – I nie my, tylko ja i inni mężczyźni. To nasze zadanie, by naprawić tamę. Ty możesz sobie posiedzieć i polenić się patrząc na nas.
Uśmiechnął się żartobliwie. Iris prychnęła z udawanym oburzeniem.
- Jeszcze czego! Też chcę pomóc! Myślisz, że nie dam rady utrzymać młotka?
- Ależ niczego takiego nie sugerowałem. Nie musisz tylko męczyć się razem z nami. Wystarczy, że pokibicujesz nam z brzegu.
Mrugnął okiem, na co Iris roześmiała się wiedząc, że chłopak tylko się droczył. Znów prychnęła i skrzyżowała ręce na piersi.
- Jasne, nie ma to jak dodatkowa atrakcja w postaci ładnej laseczki, która będzie zagrzewać ludzi do pracy.
- No ja na pewno bym miał wspaniałe widoki. W końcu na ciebie mogę patrzeć bez końca – Wyszczerzył się Soren – I cieszę się, że nic ci się nie stało. To dla mnie najważniejsze.
Dodał uśmiechając się już czule.
Iris zarumieniła się na policzkach i popatrzyła na niego czując jak w jej brzuchu trzepoczą skowronki. Pochyliła się ku niemu, na co Soren zrobił to samo, po czym wymienili się delikatnym pocałunkiem. Uśmiechnęli się do siebie i Iris oparła głowę o jego ramię, a przez jej serce znów przepływało niewymowne szczęście.
Siedzieli tak razem, patrząc na zachodzące słońce do samego końca. Pomarańczowe promienie rzucały blask na całą dolinę i nikt nie zauważył jak przez ułamek sekundy przez niebo przeleciała błyszcząca postać wielkiego, złotego ptaka, który cicho zaskrzeczał radośnie natychmiast znikając pośród chmur, machając pięknymi, ognistymi skrzydłami. 


                                                                   🪶🪶🪶


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top