Prolog

Całą książkę dedykuję kochanemu, wspaniałemu happy_little_philip, który jest moim autorytetem. ♡

~~~

     Niektórzy nazwaliby mnie aniołem z wyrwanym skrzydłem. Dostojnym ptakiem, który wpadł do kałuży krwi i nie może się wznieść. Demony przeszłości uparcie pożerają mnie od środka. Każdą mą najmniejszą cząstkę. Powoli wygryzają swoimi ostrymi kłami, zadając mi przenikliwy ból.

     Ból. Czym jest ból? Codziennie mi zadawany zdaje się normalną koleją rzeczy. Fizyczny czy psychiczny. A co to za różnica? Jestem przyzwyczajony. Już nie odróżniam tych dobrych ludzi od tych złych. Każdy jest zły. Każdy chce mi zrobić krzywdę. Wyżyć się jak na nic nie wartym śmieciu. Pogrążyć, zeszmacić. Byleby tylko poczuć się lepiej. Poczuć się nad kimś. Udawać ważnego. Udawać tego dobrego.

     Dobro. Czym jest dobro? Tym, że kiedy przychodzą, to nie łamią mi kości? Że wchodzą powoli? Że dają mi jakikolwiek wybór?

     Mam wybór. Być tu, trwać niczym wierny pies w tym zatęchłym miejscu, albo odejść. Jednak na co mi ucieczka? Ona na nic się zda. Przeszłość zawsze będzie przy mnie. Nic mnie przed nią nie uchroni. Jestem tu i żyję. Próbuję żyć. Jednak nie umiem. Bez niej się nie da.

     Ona. Śliczna, drobna, roześmiana, zawsze poprawiała każdemu humor. Potrafiłem się przy niej cieszyć. Śmiałem się. Ja, ten anioł z wyrwanym skrzydłem. Usidlony w swojej małej klatce, do której klucz mam w rękach.

     Poddałem się. Już dawno. Wtedy, kiedy ona odeszła. Dlatego stąd nie ucieknę. Sprzedaję swoje ciało, ale co z tego? Jedynie przemoc i ból pozwala mi zapomnieć o aniele, którym była. O jej przepięknych oczach, koloru szlachetnego kamienia, jakim był szmaragd. O jej rudych włosach, powiewających na wietrze niczym źdźbła trawy na łące. O jej rzęsach, usilnie przypominających skrzydła, które trzepotały jak mały ptaszek. O jej dłoniach, tak gładkich i zadbanych, iż bałem się chociażby je musnąć, mając wrażenie, że rozpadną się pod moim skażonym dotykiem.

     Usilna chęć odebrania sobie życia każdego dnia mnie próbuje do siebie przekonać. Woła, prosi, aż w końcu nakazuje. Jednak ona by tego nie chciała. Wiem o tym, dlatego czekam, żyję, próbuję zapomnieć.

     Tęsknota wszakże jest największą zmorą mej marnej egzystencji.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top