II.XV

Wiatr powiewał rozwiewając jego rdzawe i nieco przydługie włosy. Wpatrywał się z czymś w rodzaju melancholii w oczach przepełnionych błękitem przed siebie, a poprzez ruch warg poruszał nadal jarzącym się papierosem w jego ustach. Sam do końca nie rozumiał dlaczego nie przebywał na dole z innymi pomagając przetrwać im ten koszmar którym musiało być spotkanie integracyjne z tą przepełnioną hipokryzją agencją. Chociaż gdyby głębiej się zastanowił napewno znalazłby wyjaśnienie jakim zwyczajnie było to, że im ufał. Ufał swoim współpracownikom, że w razie kłopotów dadzą sobie radę, że w razie czego pokonają tymczasowych sojuszników chociaż na pewno byłoby to niebywale trudne ze względu na to, że mimo wszystko Zbrojeniówka jest naprawdę silna, nawet jeśli nie chciał tego przyznawać.

Nie potrafił jednak wyrzucić ze swojej głowy jednak pomysłu, że może jednak nie ma co się martwić? Może powinien po prostu zejść z tego cholernego dachu, zgasić papierosa i wrócić do środka żeby nie wzbudzać żadnych niewłaściwych podejrzeń oraz po prostu być fair względem Akutagawy i jego zespołu? W końcu nie trzeba było ukrywać, że trzy z pięciu osób (Ryuunosuke, Gin, Higuchi, Hirotsu i Tachihary) są niebywałymi introwertykami i na pewno zostawienie ich samych nie było i nie jest dobrym pomysłem, nie sądził również, że pozostali będą w stanie powstrzymać atak czarnowłosego jeśli ktoś zbytnio naruszy jego granicę.

Jednak z drugiej strony on też był introwertykiem chociaż mogło się to wydawać dość niespodziewane jeśli się go bliżej poznało, też nie miał ochoty się z nimi wszystkimi męczyć. A jednak, codziennie wypełniał swoje obowiązki i nawet ani raz przy tym nie marudził. Musiał w końcu schować swoje upodobania co do towarzystwa dla pracy którą lubił i za którą mu płacono. Nie miał nawet czasu by rzucić jakiś komentarz pod nosem bo zwyczajnie był zbyt zabiegany. Oczywiście istniały też typy osób, które miały gdzieś swoje obowiązki i robiły co chciały.

Pamiętał, że jak Dazai był jeszcze w Portowej Mafi na stanowisku egzekutora już od jakiegoś czasu przestał praktycznie uczęszczać na jakiekolwiek spotkania tłumacząc się, że i tak nie robią tam nic co go by interesowało lub omawiali coś czego on nie wie. Mori podczas tej deklaracji uśmiechnął się tylko jak gdyby nigdy nic pod nosem zupełnie tak jakby szatyn był małym dzieckiem oraz powiedział mu, że w takim razie nie będzie go do tego zmuszał. Widząc to miał wrażenie, że brązowooki był traktowany tak jakby był jakimś rozpieszczonym bachorem któremu nie wolno niczego zabraniać bądź niczego od niego żądać. Był pewien, że gdyby to na przykład on powiedział coś takiego do przykładowo Ozaki to na pewno nie skończyło by się to dobrze i dla niego i dla osób, które stanęłyby jej w jakikolwiek sposób na drodze do dorwania go i zabrania na pewną pogawędkę o jego zobowiązaniach.

Dazai zawsze pozwalał sobie na stanowczo za dużo. Czy to jeśli chodziło o pracę czy czyjeś życie prywatne. Doprowadzał ludzi w lochach do szaleństwa często torturując ich o wiele brutalniej niż wymagała sytuacja (w pewien sposób wyrobił sobie w ten sposób niezłą reputację nawet jeśli już nie liczyć innych jego ważnych osiągnięć) albo włamywał się do mieszkań przełożonych po godzinach ich zmiany żeby ich postraszyć albo ewentualnie ukraść lunch z ich lodówki, podkreślając oczywiście to, że robił to w stosunku do cholernych ludzi nad nim. Chuuya pod tym względem miał właśnie najgorzej. Ze względu na to, że młodszy na nieszczęście był jego partnerem zawodowym ten zawsze pozwalał sobie na o wiele więcej ponieważ tak jak przy podwładnych musiał grać przerażającego i bezuczuciowego potwora (którym na marginesie był) chociaż nie zawsze się tego trzymał, tak przy Nakaharze nie musiał się tym martwić i robił dosłownie wszystko na co miał ochotę aż po najbardziej dziecinne rzeczy jakie ryży kiedykolwiek widział. I nie powiedziałby nigdy wprost, że czasami mu tego zazdrościł.

Nigdy przenigdy nie powiedziałby tego na głos przed kimś, a co dopiero przed tym kogo to dotyczyło. Jednak mimo wszystko czasami on też miał ochotę zaprzestać bycia tym złym i gburowatym partnerem, który ma pilnować by ten przypadkiem nie zrobił nic głupiego i od czasu do czasu pobyć tym dzieckiem, którym przecież był, a o czym wielokrotnie sporo ludzi zapominało, nawet on sam. Co prawda jego umiejętności bojowe były na najwyższym poziomie, ale jego zdolność była zbyt niebezpieczna by stracić ciągłą czujność, którą zawsze utrzymywał, a co tylko się wzmogło po tej całej sprawie z klonami i jego "bratem". Nie miał również takiego mózgu jak ta makrela. Nie był na tyle inteligenty by ocenić gdzie znajduje się kryjówka wroga ani na tyle sprytny by przechytrzyć przeciwnika nie ruszając się ze swojego miejsca ani o milimetr. Prawda, nie raz potrafił wpaść na jakiś całkiem dobry pomysł jednak nie zmieniało to faktu, że przecież bardziej to wynikało z tego, że nie raz nie zastanawiał się nad tym ponownie i po prostu działał pod wpływem chwili nie przekombinowując przy tym niepotrzebnie jak robili to niektórzy.

Westchnął opuszczając głowę, a następnie pozwalając by praktycznie do końca wypalona używka wypadła spomiędzy do tej pory ciasno zaciśniętych warg i upadła na ziemię. Następnie jednym płynnym ruchem uniósł but by następnie upewnić się, że pet w żaden sposób nie zapali niczego wokół oraz nie zostanie on wówczas oskarżony o próbę podpalenia, a następnie ich kruchy sojusz nie rozleci się na kawałki niczym roztrzaskane lusterko. Wypuścił ostatni obłoczek dymu obserwując jak rozwiewa się na wietrze po czym chwytając się mocno barierki odchylił się mocno do tyłu jednocześnie unosząc głowę w stronę słońca i przymykając oczy by się nie porazić jego blaskiem oraz zaczął odliczać. Pięć, cztery, trzy, dwa...

— Kto by pomyślał, że tym razem przyjdziesz na czas — odezwał się słysząc za sobą charakterystyczne kroki nie zmieniając przy tym swojej pozycji.

— Oj tam, przesadzasz. Ja zawsze jestem na czas po prostu wszyscy inni są za wcześnie — przystanął obok niższego zapatrując się w widok za barierką, a następnie spoglądając na ulicę pod nią. Zmrużył oczy, po czym z przyjemnością wyobraził siebie spadającego w dół, a następnie uderzającego o jezdnię i zmieniającego się w krwawą miazgę po której ślizgają się samochody. Szkoda tylko, że by nie umarł. Na pewno nie skacząc z takiej wysokości. Najwyżej zostałby na jakiś czas inwalidą, a przecież nie do tego dążył.

— A więc? — Komfortową ciszę przerwał niebieskooki z powrotem się wyprostowując i patrząc prosto w twarz swojego rozmowcy. — Dlaczego chciałeś się spotkać? Nie mogliśmy załatwić tego wcześniej bądź później? Gdybyś nie zauważył obaj powinniśmy się znajdować tam na dole by w razie czego powstrzymać wszystkich od pozabijania się.

— Wszystko będzie z nimi w porządku, dosłownie przed chwilą zaglądałem przez kamery. Wygląda na to, że znaleźli sposób do bezkonfliktowego komunikowania się.

Chuuya uniósł tylko prawą brew na tą deklarację. Szczerze mówiąc wątpił by nie skoczyli sobie ani jednego razu do gardeł. Znał temperamenty ludzi z którymi pracował i jakie są ich granicę. Tak jak Hirotsu, Tachihara, Ozaki oraz Mia byli bardzo dyplomatyczni, Higuchi oraz Gin dość niepewne gdy wchodzono na tematy nie związane z ich pracą, a najstarszy z rodzeństwa Akutagawa po prostu bardzo impulsywny, a z jego problemami w kontrolowaniu gniewu stanowiło to swojego rodzaju mieszankę wybuchową zwłaszcza gdy musiał coś zrobić z kimś za kim nie przepadał. A z tego co było mu wiadome tygrysołak nadal znajdował się na spotkaniu i nie zamierzał się nigdzie ruszać ze względu na to, że to on był jednym z organizatorów tego cyrku. Westchnął. Mógł mieć tylko nadzieję, że ta czwórka opanuje sytuację gdy ta się pogorszy. Wtedy jednak go olsniło. Uderzył się ze zrezygnowaniem w twarz już wiedząc, że to wszystko nie skończy się dobrze.

— Błagam powiedz, że nie wzięliście tam Q — chciał złapać się resztki nadziei jednak widząc minę mężczyzny od razu wiedział, że może się jej pozbyć. — Czy wy jesteście szaleni czy głupi? Ewentualnie jeszcze można uznać, że samobójczy jednak nie zamierzam wciskać wszystkich do jednego worka razem z tobą.

— Dobrze wiesz, że nie mogliśmy zostawić go samego, gdybyśmy tak zrobili byłoby bardzo duże prawdopodobieństwo, że pod nieobecność Kunikidy i Yosano on zwyczajnie wymknie się z mieszkania i będzie terroryzował miasto. I nie, nie mogli go przykuć i zabrać lalki. Doskonale wiesz jaki oni mają kodeks moralny, po za tym widzieli jego obrażenia po drutach i innych rzeczy których potrzebował by używać swojej zdolności. Nigdy nie zrobiliby czegoś takiego ponieważ chcą zyskać pełnie jego zaufania, po za tym może nie powiedzą tego głośno jednak nie chcą się zniżać do poziomu Portówki — wytłumaczył spokojnym tonem obracając się tyłem do krawędzi dachu oraz podskakując by za chwilę usiąść na barierce niebezpiecznie blisko krawędzi przy tym kołysząc się do tyłu. — Chociaż jakby nie patrzeć zamknięcie Q w lochach było koniecznością bez której nie bylibyście w stanie go kontrolować. Zwłaszcza, kiedy przestałem pieczętować jego lalkę swoją zdolnością — spojrzał na niego z jawną złośliwością na co on tylko warknął w odpowiedzi, miał jednak rację.

Kiedy pojawił się Q od razu można było dostrzec, że jego zdolność jest niebezpieczna, zwłaszcza po dokładniejszym zbadaniu jej natury. W takim wypadku więc za każdym razem ktoś musiał go pilnować, tyle, że za każdym razem gdy tak się działo prędzej czy później osoba, która miała się nim zajmować oszalała albo ginęła. Wtedy wpadnięto na pomysł z zatrzymaniem go w lochach. Jednak znowu, jego zdolność nie raz była potrzebna, a mimo iż działo się to w dość sporych odstępach czasowych to jednak nadal było dość uciążliwe. Szef zaproponował za to, że skoro chłopiec nie potrafił się zachowywać sam z siebie to w takim razie powinien się nim zajmować podczas tych wypraw Dazai, który w razie konieczności mógłby użyć siły ze względu na to, że zdolność dziecka nie działa na niego w żaden sposób oraz po prostu nie miał hamulców, które powstrzymywały by go przed skrzywdzeniem dziecka. Z resztą, Nakahara przecież widział to na własne oczy tamtego pamiętnego dnia, kiedy zszedł do lochów poszukać partnera, a zobaczył go stojącego nad płaczącym dzieckiem i  patrzącego na nie beznamiętnie.

— Dobra, nie ważne — otrząsnął się z swoich myśli po czym wykrzywił w niezadowoleniu usta kiedy poklepał się po kieszeniach i okazało się, że dosłownie przed chwilą wypalił swojego ostatniego papierosa. — Lepiej mi powiedz po co do kurwy mnie tu zaciągnąłeś inaczej osobiście cię zepchnę z tego dachu i powiem, że popełniłeś samobójstwo.

— Chuuya~ zrobiłbyś to dla mnie? — Zapytał na wpół rozmarzonym oraz na wpół prześmiewczym głos. Był to taki ton, którego używał jedynie wobec niego by jawnie pokazać mu, że z niego kpi. Z jednej strony rudy naprawdę miał ochotę spełnić teraz swoją groźbę jednak z drugiej wywołało to w nim poczucie tak znienawidzonej przez niego nostalgii. Zacisnął zęby oraz wbił odzianymi rękawiczkami palce w dłonie.

— Po prostu powiedz mi po co mnie tu zaciągnąłeś i zakończymy ten cyrk. Ani ja, ani ty nie chcemy przebywać w swoim towarzystwie więcej niż tą pieprzoną konieczność więc streszczaj się jeśli łaska — zaczynał się niecierpliwić. Kiedy szatyn zaczepił go przed budynkiem jednocześnie odłączając od grupy na początku chciał go zignorować i pójść dalej żeby chociażby zrobić mu na złość. Wtedy jednak wspomniał o sprawach zawodowych. Przeprosił swoich kolegów i poszedł za nim. Specjalnie to przeciągał, widział to w jego oczach. Specjalnie kurwa poszedł na około tego jebanego budynku, specjalnie wprowadził go w błąd, a kiedy się zorientował, że tylko poszli inną drogą to nie mógł już nic zrobić bo był pewny, że ten idiota postara się by było to wystarczająco głośno żeby inni to usłyszeli, a ich jebany sojusz złamał się w pół. — No dalej do cholery. Wyduś to z siebie — pognał go odruchowo znów poklepując się po kieszeniach.

— Już już — nie skomentował jego odruchu po czym postawił nogi na ziemi spowrotem stając prosto na podłożu bez ryzyka, że zaraz spadnie kilkanaście metrów w dół. — Chodzi o tą bazę danych.

Ryży uniósł brwi słysząc to.

— Tych uzdolnionych?

— Dokładnie! Mądry pies — pochwalił go na koniec dodając obelgę, a niższy warknął na niego w odpowiedzi.

— I co w związku z tym? Myślałem, że już masz wszystko załatwione żeby legalnie się tam dostać? — Kładł specjalny nacisk na niektóre słowa żeby podkreślić ich wagę. Nie zamierzał bowiem pakować się w coś co już nie jest ogarnięte, to nie miało żadnego sensu. Zwłaszcza, że mieli swoją pracę do roboty, a to nie było z nią w żaden sposób związane. Niepotrzebnie zabierało tylko czas, który mogli poświęcić na szukanie tego pierdolonego zabójcy, albo tego gościa co niby wypuścił Q z lochów, albo nawet załatwić do końca sprawy z Kassandrą.

— Bo jest — nucił pod nosem. — Po prostu idą z nami jeszcze Ranpo i Higuchi.

— Czekaj, co? Dlaczego oni? — To nie tak, że miał coś do Higuchi, miał za to coś do pewnego bruneta który odpychał się słodyczami oraz uwięził go w pieprzonej książce zostawiając go na pastwę losu. Przynajmniej był w stanie zniszczyć każdego kto chociażby próbował do niego podejść. Było to małe pocieszenie, ale jednak jakieś.

— Bo to jest ich trop, jak mógłbym ich odsunąć skoro oni na to wpadli?

— Chwila, czyli to-

— Tak, na swój sposób jest to powiązane z tą całą sprawą. Kto wie, może co nieco się dowiesz jak będziesz grzeczny — poklepał go po kapeluszu na co starszy od razu go odepchnął z całą swoją siłą (co z tego, że ten idiota nawet nie upadł ponieważ idealnie rozłożył swoją wagę ciała oraz rozstawił nogi).

— Oh, Dazai-san!

— Chuuya-san?

Słysząc znajome głosy oboje obrócili głowy. Mafiozo skrzywił się za to detektyw uśmiechnął z pewnego rodzaju sympatią. Kenji od razu do nich doskoczył chcąc się z nimi należycie powitać poprzez mocne ściśnięcie oraz potrząśnięcie ręki, kiedy Tachihara oraz Hirotsu zostali z tyłu milcząc.

— Chciałem pokazać naszym nowym przyjaciołom nasze hiacynty! — Oznajmił dumnie Kenji.

— To super dzieciaku — pochwalił go Nakahara czując w sobie niebywałą potrzebę wyładowania. — Tak trzymaj — dodał, a kątem oka dostrzegł załamaną minę swojego młodszego współpracownika. Okej, może trochę przesadził. — A teraz pozwólcie, że-

— Jestem pewny, że Chuuya również chciałby je zobaczyć, prawda? — Odezwał się nagle Dazai otrzymując pełne agresji spojrzenie. — Myślę, że Chuuya-san jest zestresowany, co powiesz na to żeby i jego zabrać ze sobą i przyjaciółmi by mu je pokazać? Jestem pewny, że rośliny dobrze na niego podziałają.

— Tak, to naprawdę dobry pomysł! — Zgodził się blondyn, a Nakahara już wiedział, że w najbliższym czasie nie będzie w stanie się uwolnić.

— Okej, więc ja znikam, pa!

I zanim ktokolwiek zdążył zareagować szatyn już zniknął za rogiem pozostawiając na ułamek sekundy w polu widzenia tylko swój płaszcz.

***

Tak jak obiecałam, oto i rozdział!

Edit: (Tekst po kiepskiej, ale jednak korekcie)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top