II.VII

Mijał ludzi przechodząc chodnikiem i w myślach klął na cały świat. Nienawidził tego jak z godziny na godzinę zrobił się ruch i nie można było normalnie przejść bez ocierania się o cudze ramiona. Prychnął kiedy wpadł na niego mężczyzna po trzydziestce z walizką w ręku i przeprosił mówiąc, że się spieszy. Nie odpowiedział mu nawet tylko ruszył dalej przed siebie całkowicie go ignorując co wywołało dezorientację na jego twarzy. Westchnął opierając się o ścianę jakiegoś wieżowca po czym zaczął przyglądać się ludziom dookoła. Niektórzy byli dorosłymi mającymi trochę późniejsze godziny pracy, niektórzy byli również małymi dziećmi wracającymi ze szkoły. Egzekutor wiedział, że wystarczy odejść nieco dalej by nie było już tyle osób bowiem znajdywał się na terenie gdzie znajdywało się kilka biur, ale i szkoła podstawowa jednak nie chciał tego robić i przyspieszać procesu gdy spotka się z pewnym irytującym szatynem noszącym beżowy płaszcz oraz krawat bolo. Nie zamierzał udawać, że jego odejście z mafii mu przeszkadzało, nie było wygodne i nie niosło ze sobą kilku lepszych  konsekwencji bo to zwyczajnie nie miało sensu. Po co miałby to robić skoro jakby nie patrzeć detektywa nawet to za pewne nie obchodziło.

Doskonale pamiętał to jak po raz pierwszy wziął wolne od czasów dołączenia do organizacji, a jego szef zgodził się na to niemalże od razu mówiąc, że tak właściwie to sam chciał mu to zaproponować. Pamiętał to jak siedział w swoim łóżku nie za bardzo wiedząc czy powienien czuć cokolwiek innego niż dezorientację którą odczuwał w związku z odejściem drugiego. Nieraz powtarzał mu, że najlepiej dla wszystkich by było gdyby odszedł z organizacji lub najlepiej w końcu się zabił lub zginął na misji. Zwyzywał go za każdym razem kiedy musiał się na kimś lub na czymś wylądować bo zaraz by wybuchł, a nie chciał tego robić na osobie, która mogłaby to wziąć za bardzo do siebie jak na przykład starszy Akutagawa który po odejściu mentora stał się jeszcze bardziej wyczulony na wszystko dookoła. Co prawda to zachowanie trochę złagodniało jak mieli siedemnaście lat i dowiedział się trochę o drugim jednak nie znaczyło to, że zniknęło całkowicie. Nie przestał mu mówić, że śmierdzi, ale za to czasami go ciągnął do siebie na noc żeby miał okazję skorzystać z prawdziwej łazienki i się ogarnąć. Nie przestał mu wytykać tego, że jego siła fizyczna jest poniżej normy, ale dawał mu do jedzenia coś porządniejszego niż trzy puszki kraba na dzień żeby chociaż miał szansę się zregenerować po wysiłku.

Karcił się za to jak przychodził do niego do kontenera w dni kiedy słońce paliło niemiłosiernie bądź było tak zimno, że można było zamarznąć tylko po to żeby sprawdzić czy ten jeszcze oddycha i nie trzeba było go podłączać do kroplówki. Jego uwadze nie umknęło też to, że zaczął czuć się w jego towarzystwie nieco bardziej nerwowo, jego policzki paliły gdy łapali kontakt wzrokowy, a serce kołatało w piersi kiedy ich ręce się o siebie otarły w nie zobowiązującym geście. Nie długo zajęło mu dojście do tego co czuł i w pierwszej chwili czuł do siebie obrzydzenie na myśl, że pociąga go taki dupek. Że polubił w takim znaczeniu osobę przez którą stracił swoich pierwszych przyjaciół i rodzinę za razem, która nim manipulowała oraz przy jednej z poważniejszych spraw jaką był Verlaine wiedział o tym co mogło pozwolić na to żeby niewinni ludzie nie zginęli, ale nikomu o tym nie powiedział. Można było wymieniać dalej jednak nie zamierzał się jeszcze bardziej dołować. Nadal nie rozumiał co jego przeszła wersja widziała w tym samobójcy i po zastanowieniu zawsze dochodził do konkluzji, że raczej nie chciał wiedzieć. Czy nie robiło to z niego hipokryty skoro myślał, że coś do niego czuł, a kiedy ten zniknął nawet nie mrugnął?

I nadal tylko taki wniosek pojawiał mu się w głowie gdy ewentualnie to wspominał. Nie był na tyle głupi by nie wyciągnąć z tego lekcji. Co prawda nie obwiniał Dazaia za odejście z mafii. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że ten system panujący w niej był toksyczny i mógł podać naprawdę wiele przykładów gdzie jako nastolatek czasami naprawdę nie wyrabiał psychicznie z tym wszystkim, a i tak dołączył nieco później niż jego były partner. Z tego co widział został przygarnięty przez Moriego w wieku czternastu lat, a co za tym idzie, za czasów byłego szefa, który był znany ze swojego szaleństwa i niepohamowanego morza krwi, które przelał. Pytanie tylko brzmiało czy szatyn miał tą wątpliwą przyjemność zobaczyć to na własne oczy, a może jednak był trzymany od tego z daleka. Złapał się za skronie czując jak głowa go rozbolała po czym odbił się od ściany i ruszył dalej, gdy trochę odczekał to na szczęście tłum się przerzedził.

Minął jedną latarnie po czym rozejrzał się dookoła próbując wypatrzeć wysoką sylwetkę, która jeszcze wczoraj wieczorem wysyłała mu wiadomość z lokalizacją spotkania. Poczuł jak coś szarpie go od tyłu na co podskoczył odruchowo przyciągając do siebie swój płaszcz za który został pociągnięty żeby nie spadł z jego ramiona. Mężczyzna przed nim uśmiechnął się do niego szeroko, a Nakahara w tym czasie zlustrował go wzrokiem. Nie był ubrany w swój zwyczajowy strój tylko w zwykłą białą koszulę oraz coś w rodzaju kurtki na długi rękaw sięgającej dalej niż do połowy brzucha. Miał też luźne spodnie w jasnym kolorze. Na swój sposób wyglądał nawet dobrze jednak jedynym szczegółem, który ani trochę się nie zmienił były bandaże brązowookiego. Jednak ku zaskoczeniu Chuuyi wyglądało to trochę tak jakby detektyw próbował je zasłonić rękawami ubrań oraz kołnierzykiem. Raczej nie spotykał się u niego wcześniej z takim celowym zabiegiem jednak mimo wszystko nie zamierzał komentować wiedząc, że i jemu jest to na rękę. Im mniej będą przyciągać wzroku przypadkowych ludzi tym większe prawdopodobieństwo, że szybciej to skończą bez pakowania się w kłopoty.

— Hejka Chibi! — Zaczął energicznie machać ręką wprost przed jego nosem. — Załatwmy to szybko żeby przypadkiem nikt nie pomyślał , że jesteśmy przyjaciółmi— zaklaskał po czym wyprostował się z błyszczącą w jego oczach energią.

—  Może obejdzie się też bez robienia wszystkiego w pośpiechu jeśli przestaniesz się drzeć — rudowłosy westchnął mając nadzieję, że nie postrada zmysłów przez najbliższy czas. Spojrzał kątem oka na swój zegarek z który miał założony na nadgarstek i odczytał godzinę. — Za chwilę jest równo czternasta. Jeśli nie wyrobimy się do piętnastej to ja stąd idę bo jakbyś nie wiedział mam swoje życie oraz pracę do wykonania — zapowiedział chłodno.

— Oj Chibi! Nie mógłbyś tego dla mnie przełożyć? No dalej, wiem, że się za mną stęskniłeś — zrobił sugestywną minę na co od razu w odpowiedzi dostał uderzenie w brzuch tak jakby niebieskooki sam zapomniał o tym, że mieli nie rzucać się w oczy.

— Oczywiście, że nie tęskniłem — prychnął. — Jeśli szukasz sobie jakiegoś desperata to na mnie nie licz. Mogłeś zabrać ze sobą któregoś z swoich uczniaków to miałbyś tą swoją wymarzoną atencję — machnął na niego ręką kierując się do przodu.

— Chuu łamiesz mi serce! Ja cię tak kocham, a ty co? — Zrobił nadąsaną minę nie wiedząc nawet jakie te słowa wywołały emocje w starszym.

Ryży nigdy się nie łudził na nic więcej. Nigdy nie myślał o tym, że ta jego niezrozumiała chęć dotknięcia swoimi ustami warg brązowookiego może być odwzajemniona, nigdy nie pomyślałby, że drugi może czuć tak przysłowie motylki w brzuchu na jego widok. Zdawał sobie sprawę, że najmłodszy egzekutor w historii nie czuł do niego nic więcej niż ewentualną sympatią wywołaną rozbawieniem jego działaniami. Młodszy nigdy nie traktował nikogo na poważnie, zawsze traktował wszystkich z góry oraz niszczył marzenia i nadzieję innych tylko po to by poczuł satysfakcję na widok zrozpaczonego wroga. Nie bez powodu był uważany za kogoś bez serca, bez chociażby jednego pasma emocji. Pozostawał beznamiętny do samego końca, nawet teraz kiedy był w Zbrojnej Agencji Detektywistycznej to nie potrafił do końca wyzbyć się z siebie tego nawyku. Miał ochotę się śmieć na samą myśl, że ktoś mógłby powiedzieć, że szatyn był czułym czy dobrym człowiekiem. Słyszał jak wyższy za nim biegnie jeszcze coś do niego mówiąc z zamiarem zirytowanie go jeszcze bardziej jednak ignorował to. Po chwili również wszedł do sklepu z instrumentami, a dzwonek widzący nad drzwiami poinformował o ich przyjściu.

Powierzchnia sklepu była nawet dość duża. Instrumenty porozstawiane w miejscach, które były najmniej narażone na prawdopodobne szkody wywołane nieostrożnością klientów, niektóre zaliczane do tych mniejszych były schronione za szybami w szklanych gablotach. Na półkach były rozłożone również płyty oraz albumy różnych zespołów do których jak gdyby nigdy nic podszedł Dazai przeglądając je jakby całkowicie zapomniał, że nie taki był ich cel wizyty tutaj. Starszy wywrócił oczami ponosząc nieco głowę do góry by spojrzeć na radio postawione na górze jednej szafy za ladą kasjera. Oprócz nich nikogo tu nie było i gdyby nie to, że na drzwiach była wywieszona tabliczka z napisem "otwarte" uznałby, że ktoś zapomniał zamknąć sklep. Podrapał się z tyłu głowy przymykając oczy po czym ruszył przed siebie rozglądając się na boki. Obrócił głowę ku skaczącemu we wszystkie strony detektywowi po czym odchrząknął chcąc zwrócić na niego swoją uwagę. Mężczyzna spojrzał na niego z niezadowoleniem jednak z powrotem stanął koło niego.

— A więc jak to ma wyglądać? — Zapytał ryży lustrując wzrokiem wszystkie opcje, które mieli do wyboru.

—  Najlepszym wyborem byłoby pianino jednak oboje wiemy, że nie jest ono ani trochę poręczne — niebieskooki zdał sobie sprawę, że temu włączył się tryb katarynki na co westchnął przeciągle czując, że już tego żałuje. — Na początku pomyślałem, że mógłby to być chociażby dzwonek jednak moglibyśmy stracić w ten sposób słuch gdyby przestała się kontrolować. Tak samo by się skończyło gdybyśmy jej dali również trójkąt. Perkusja odpada z wiadomej przyczyny. Trąbka też by nie była tu odpowiednia, musiałaby się skupiać jednocześnie na tym jak gra i jak używa swojej zdolności, a w obecnym stanie jest to więcej niż niekorzystne. To samo tyczy się też akordeonu. Mamy opcję żeby dać jej puzon, ale wolałbym nie ryzykować trzęsieniem ziemi więc to również odpada. Chciałem dać jej flet, ale gdyby się nad tym tak konkretniej zastanowić nie mogłoby się to skończyć dobrze gdyby trafiła do-

— Dobra kurwa przestań choć na chwilę mówić — przerwał mu masując dwoma palcami swoje czoło. Przez chwilę stali tak tylko wsłuchując się w praktycznie niesłyszalną melodię płynącą z urządzenia dopóki nie uniósł głowy spoglądając na niego z nową porcję opanowania. — A co powiedziałbyś na gitarę?

— Nie sądzę żeby to też był dobry pomysł — zaprotestował gładząc się palcami po brodzie w zastanowieniu. — Gdyby kierowały nią zbyt duże-

— Czy jest jakakolwiek opcja, która nie będzie miała skutków ubocznych gdyby coś poszło nie tak? — Zapytał bacznie przyglądając się jemu twarz. Wpatrywał się chwilę w jego oczy po czym odwrócił się z powrotem całkowicie ku gablocie władając odziane w rękawiczki dłonie w kieszenie. — Czy ty pracowałeś w tamtym burdelu? — To opuściło jego usta zanim zdołał tak naprawdę pomyśleć nad tym co mówi i jakie pytania zadaje. Kiedy się zorientował zamrugał szybciej powiekami czując jak się płoszy na brak jakiegokolwiek odzewu. — W sensie- — zająknął się. — Miałem na myśli-

— Na dobrą sprawę nie — zignorował jego zmieszanie najwyraźniej chcąc mu odpowiedzieć. Niebieskooki nienawidził tego jak ciekawość wzięła górę nad jego wątpliwością moralnością. — Nigdy nie miałem rodziców, właściwie odkąd pamiętam to włóczyłem się po slumsach. Pewnego dnia postanowiłem okraść jednego mężczyznę. To był jedyny sposób w jaki miałem pieniądze, nikt nie finansował żebraków którzy nie dawaliby nic w zamian. Tym kimś okazał się pan Tanaka. Złapał mnie na gorącym uczynku jednak zamiast skopać jak psa zaproponował mi układ. Nie wiem czy słyszałeś o Dniu Niebieskiej Błyskawicy więc ci tak trochę wyjaśnię. No ogólnie z nieba padł podczas burzy taki jeden grzmot, który jakimś cudem pozbawił całą Yokohame prądu na tydzień. To była prawdziwa katastrofa — zaśmiał się. — Myślał, że się zgubiłem więc powiedział, że jak wszystko wróci do normalności to poszuka ze mną moich rodziców. Zgodziłem się bo było to lepsze niż nic. Tam też poznałem Kassandre i jej córkę. Trochę z nimi posiedziałem aż w końcu uciekłem. Nie chciałem ani trafić do domu dziecka ani zostać tam dłużej, wolałem sobie nie ustawiać życia w takim miejscu co raczej rozumiesz, prawda? Tak czy siak resztę znasz. Poszedłem się zabić, bla bla bla, Mori mnie odratował, bla bla bla. Pewnie liczyłeś na jakąś bardziej emocjonującą historię, ale raczej nic na to nie poradzę — wzruszył ramionami z uśmiechem pod nosem.

Nakahara otworzył usta chcąc coś mu odpowiedzieć, przynajmniej cokolwiek co byłoby w tej sytuacji poprawne. Niestety nic takiego nie przychodziło mu do głowy, a w niej samej zaczynał panować mętlik. Sam już nie wiedział czy krzyk, który przerwał ciszę był dla niego błogosławieństwem czy raczej narobił mu tylko więcej kłopotów.

***

Edit: (Tekst po kiepskiej, ale jednak korekcie)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top