II.VI

Budynek nie wydawał się być wcale aż tak duży, a trzeba było podkreślić, że w środku niego powinno znajdować się jedno z największych archiwum dotyczących uzdolnionych w całej Japonii. Chuuya przyglądał się mu sceptycznie nie do końca będąc pewnym co spodziewał się tak naprawdę zastać. Był jednak stuprocentowo pewien, że to wszystko powinno być o wiele większe jeśli słowa obydwóch detektywów były prawdziwe. Zmarszczył brwi mając złe przeczucia choć nie umiał stwierdzić ich dokładnej przyczyny. Podobno jeszcze nigdy nie było w tym miejscu sytuacji by jakiejkolwiek dane zostały wyrzucone bądź zniszczone, nawet jeśli użytkownik danej zdolności zwyczajnie nie żył bądź informacje nie były do końca prawdziwe. Podczas drugiego przypadku akurat po prostu dopisywało się aktualniejsze wyniki badań co według jego osobistego zdania było niebywale głupie, w końcu bardzo łatwo można by się było w takiej sytuacji pomylić i wyciągnąć błędne wnioski z dokumentów. Rozumiał jednak, że mimo wszystko poświęcono na wcześniejsze założenia dość dużo czasu analiz, a kto wie, może by się w którymś momencie one przydały? Nie jemu było to oceniać. Tak jak jednak jego partner powiedział była możliwość, że znalazłby coś co mogłoby go zainteresować, zwłaszcza biorąc pod uwagę ten mały szczegół, że skoro nigdy niczego się stąd nie pozbyto istniało prawdopodobieństwo, że byłby w stanie poszukać co nieco na temat jego przeszłości.

Podświadomie czuł, że tutaj musiało coś na ten temat być. W końcu projekt ten był całkowicie rządowy, mógł być niezwykle tajny jednak trzeba było go gdzieś zgłosić, tak wymagały całkowicie podstawowe procedury i było to w pełni obowiązkowe posunięcie, nawet on to wiedział, a przecież mimo wszystko nie interesował się żadnymi zasadami i rzeczami tego typu. Miał wrażenie jakby coś swędziało go pod skórą, jakby chciało go ostrzec, że prawda może wcale mu się nie spodobać lub mógł po prostu narobić sobie nadziei i niczego więcej się nie dowiedzieć. Jakby nie patrzeć tam były setki tysięcy jeśli i nie ponad milion dokumentów, szansę na to, że znajdzie coś o sobie w niecałą godzinę były naprawdę znikome, praktycznie zerowe zwłaszcza gdy przypomniał sobie fakt, że zdecydowanie nie jest jedynym człowiekiem w tym kraju który miał inicjały N.C. To byłoby jak szukanie igły w stogu siana, bądź oddzielanie od siebie przemieszanych ze sobą soli i pieprzu. Okropnie czasochłonne, a całkowicie bezsensowne.

Kiedyś przez myśl przeleciała mu również możliwość tego żeby dać szansę pewnemu mężczyźnie o blond włosach z którym dzielił historię, skarcił się jednak prawie od razu za taką myśl. Znając życie nie powiedziałby nic nowego bądź nic co mogłoby naprowadzić go na jakikolwiek nowy ślad. Powtarzał by mu w kółko to samo to co mówił te sześć lat temu, a on nie miałby nawet możliwości stwierdzenia ich prawdziwości. W końcu on chciał go wcześniej zmanipulować, wykorzystać chociaż twierdził, że planował go uratować. Dlaczego miałby mu ufać na słowo? Byłoby to w ponad siedemdziesięciu procentach bezowocne i potraktował by to w końcu jak stratę jego cennego czasu. Po za tym, czy on w ogóle chciał znać prawdę? Czy była ona warta tego w jaki sposób postrzegał samego siebie? Jakby na to nie spojrzeć nie mogło to pogorszyć już jego obecnego stanu. Był pewny, że to oddziałało by na niego o wiele mocniej kiedy miał te szesnaście lat i cały pryzmat przez jaki spoglądał na świat został w końcu w pełni roztrzaskany bez szans na ponowne złożenie go w całość. I tak już uważał się za stworzenie nie będące nawet w jednej dziesiątej ludzkie chociaż bardzo chciał by było inaczej mimo iż nie powiedziałby tego na głos, na pewno nie sam przed sobą bo to byłoby równoznaczne z przyznaniem się do słabości, do tego, że pomimo otoczenia w jakim żyje nadal nie zdołał wyzbyć się większości emocji, które mogłyby wpłynąć na niego w negatywny sposób przykładowo i nawet podczas walki czy nawet i zwykłej kłótni kiedy wyciągnęło by się na stół te konkretne rzeczy, które je wywoływały.

Dlatego czuł pewnego rodzaju obrzydzenie do Dazaia gdy ten powtarzał, że w żadnym wypadku nie może nazywać się istnieniem ludzkim. Ponieważ on był człowiekiem, był człowiekiem jednak samemu temu zaprzeczał jakby powtarzał jakąś mantrę, jakby chciał żeby stało się to prawdą kiedy Nakahara zwyczajnie byłby w stanie oddać naprawdę wiele żeby faktycznie okazać się czymś więcej niż tylko idiotyczną podróbką pewnego chłopca który został tak bardzo pokrzywdzony przez ludzką chciwość. Naprawdę chciałby patrzeć na swoje odbicie w lustrze i nie dostrzegać obcej twarzy, a będąc w stanie nazwać ją całkowicie swoją. Czasami naprawdę pragnął połamać wszystkie kości w ciele brązowookiego za takie słowa jednak nigdy tego nie zrobił, no, może tylko kilka razy zdarzyło mu się go spoliczkować gdy nie był w stanie już więcej wytrzymać jego gadania. To było idiotyczne. Cholernie głupie. Nie mógł się jednak pozbyć wrażenia, że może młodszy miał rację i nie miał prawa nazywać się w ten sposób. W końcu wystarczyło tylko spojrzeć prosto w jego oczy żeby dostrzec to jak puste były, zupełnie tak jakby jego ciało było całkowicie pozbawione duszy, która powinna je zamieszkiwać. Wolał się mimo wszystko nie rozwodzić nad tym zbytnio. To nie on był tym, który miał te bardziej filozoficzne spojrzenie na świat, a gdyby nie przestał nad tym myśleć zdecydowanie w takim kierunku obróciły by się jego myśli. Był prostym człowiekiem, nie potrzebował rozmyślać o powodach egzystencji oraz stworzenia świata.

Ruszył do przodu zaraz za prowadzącym ich trójkę brunetem który specjalnie obijał głośno lizaka o zęby którego miał w buzi. Zaraz za nim podążał najwyższy z ich małej grupy, potem była Higuchi która zawzięcie z kimś esemesowała, a na końcu był właśnie on chroniący ich tyły chociaż szczerze wątpił, że ktoś ośmieliłby się ich zaatakować na ściśle chronionym terenie rządowym. W każdym momencie mógł wyskoczyć na nich jakiś ukryty w krzakach bądź w koronie drzewa agent i zatrzymać ich każąc pokazać przepustkę uprawniającą ich do przebywania na terytorium obiektu. Było to raczej mało prawdopodobne, wydawało się, że ci których mijali rozpoznawali ich sylwetki oraz rysy twarzy, a pokazanie dowodu było tylko formalnością, którą musieli wypełnić nawet jeśli mogliby za nich poręczyć. Nikt w końcu nie chciałby stracić tak dobrze płatnej pracy w której na dobrą sprawę nie robiło się niczego innego oprócz obchodów oraz przeglądania nagrań z kamer. Ludzie tak bali się zapuszczać w to miejsce, że niemalże odruchowo można by było założyć z góry, że wszyscy będący tutaj mają całkowitą słuszność by tu być. Takie myślenie w kółko byłoby jednak zgubne i trzeba było kontynuować wszelkie procedury, które czasem potrafiły człowieka porządnie zirytować. Nikt z nich jednak podczas nich ani przez moment nie narzekał co można było uznać za częściowy sukces. To co się działo w ich głowach było natomiast całkowicie inną rzeczą.

Plan który stworzyli był aż śmiesznie prosty jednak powinien być również i najlepiej skuteczny. Dazai tak jak poinformował go wcześniej zamierzał szukać informacji o Morim, Chuuya przez jakiś czas nawet się zastanawiał dlaczego akurat teraz młodszy chce szukać jakiś jego słabości dotyczących jego zdolności skoro po pierwsze mieli sojusz, a po drugie zdawało się, że nie jest to ani trochę potrzebne mimo jego słów do rozwiązania sprawy. Skoro jednak znajdowała się tu Higuchi musiało to coś oznaczać i nie zamierzał kwestionować tego stwierdzenia, mówiąc bezpośrednio ona nie była zbyt rozumiejącym typem człowieka, jeśli coś nie było powiązane bezpośrednio z jej pracą i obowiązkami potrafiła być naprawdę głupia. Oczywiście nie chciał jej w tym momencie ubliżać, to nie tak, że coś do niej miał jednak po prostu stwierdzał fakty. Mimo jej obecnego zajęcia jakimś było wysyłanie wiadomości telefonem nadal miała ten charakterystyczny błysk w oku więc było to dla ni go jasne, że byli tu w całkowicie (lub przynajmniej według niej) zawodowych warunkach.

Dlatego też zachowywał swoje wątpliwości dla siebie nie mając ochoty na słuchanie głosu szatyna, który będzie jak zwykle próbował wykorzystać okazję by wyprowadzić go z równowagi. Na swój sposób było to już ich wieloletnią rutyną co ani trochę mu się nie podobało i nie zamierzał dawać okazji ku kontynuowaniu tego. Problemem jednak był już sam fakt, że wyższy potrafił sformułować obelgę na podstawie wiedzy jaki jest twój ulubiony kolor. Czasami naprawdę współczuł ludziom w jego otoczeniu i zastanawiał się jakim cudem jeszcze nie oszaleli. Gdyby to on spędził z nim te ostatnie cztery lata to z pewnością wysłali by go do tego słynnego szpitala psychiatrycznego dla uzdolnionych. Ta możliwość wydawała mu się aż nazbyt realna przez co wzdrygnął się. W ostatnim czasami dość regularnie łapał się na myśli, że cieszy się z dołączenia Dazaia do innej organizacji, nawet jeśli dostał nieco więcej roboty do wykonania jako egzekutor. Kolejny dowód na to, że to wszystko co działo się wcześniej było tylko idiotycznym zauroczeniem. Lub chwilą fascynacją dotyczącą tej delikatniejszej strony maski szatyna. Bo to nie było możliwe żeby ten samobójczy dupek naprawdę miał na myśli to wszystko co powiedział i zrobił. Pewnie znowu potrzebował go do jakiejś swojej gierki. A on jak głupi od razu poszedł za nim.

Zatrzymali się w miejscu przed ostatnimi drzwiami, które musieli pokonać by dostać się zawartości pomieszczenia dla którego tu przyszli. Nie mieli więcej niż godziny, tylko tyle udało im się wynegocjować podczas rozmów z wyżej postawionymi członkami rządu pełniącymi odpowiedzialność placówkę. Nawet Ango niestety nie miał tu nic do gadania chociaż zapewnił naprawdę sporo informacji o ludziach z mafii i ich mocach. Po za tym był pewny, że agent pomógłby Dazaiowi gdyby mógł. Czasami naprawdę sprawiał wrażenie jakby chciał mu zadośćuczynić za swoją zdradę. W jego mniemaniu było to co najmniej żałosne, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że wiele ludzi znacznie bardziej ucierpiało podczas całej tej akcji z Mimic. Wywrócił oczami na swoją myśl wstrzymując się od prychnięcia pod nosem zdając sobie sprawę, że przykuło by to uwagę do jego osoby chociażby i na chwilę. Doprawdy nie znosił tego w jaki sposób wszyscy tańczyli dookoła Dazaia jakby był jakimś bożkiem bądź dzieckiem którego cnotę trzeba chronić.

— Okej, słuchajcie mnie bo powtarzać się dwa razy nie będę — zaczął Ranpo wyjmując w drodze wyjątku cukierek spomiędzy ust. — Dostaliśmy limit więc w co ważniejszych kwestiach powiem wam gdzie szukać. Nie liczcie jednak, na to że zrobię cokolwiek więcej. Ta sprawa robi się nudna, liczcie głównie na siebie.

—  Ależ oczywiście Ranpo-san. Nie musisz sobie tym zawracać głowy, damy sobie przecież radę — szatyn uśmiechnął się wesoło nieco pochylając się do przodu by nie zmieniając pozycji spojrzeć starszemu w twarz. Przez moment tak trwali wpatrując się sobie w oczy co zaczynało się robić lekko mówiąc dziwne jednak w pewnym momencie Chuuya dostrzegł charakterystyczny błysk obu parach tęczówek geniuszy. Higuchi za to wpatrywała się w to zdezorientowana, nie mógł jej się dziwić, z tego co dało się zauważyć raczej wcześniej detektyw nie okazywał chęci do ewentualnego porzucenia śledztwa. Aż zaczął jej trochę współczuć, w tym krótkim momencie utożsamiał się z nią mając dupka, a nie porządnego człowieka za partnera.

— Przepraszam, ale co macie na myśli mówiąc "nudna"? Czy przypadkiem sam nie mówiłeś wcześniej, że-

— Witam, państwo pewnie są z Zbrojnej Agencji Detektywistycznej oraz Portowej Mafii, prawda? — Przerwała jej w połowie zdania kobieta o wysoko znajdujących się wyrazistych brwiach oraz typowo kocim połysku źrenic. Dazai od razu dostrzegł to co się kryło za jej niby obojętną postawą. Tak jak jego i Ranpo byłaby w stanie wpuścić bez problemu to tak dwóch pozostałych osób wolałaby nie. Właściwie to było jedno z najmądrzejszych poglądów, które odczytał odkąd tylko przeszli przez bramę. W przeciwieństwie do swoich współpracowników ona była zawsze czujna, zwłaszcza teraz biorąc pod uwagę, że dosłownie miała za chwilę wprowadzić na swoje terytorium dwójkę kryminalistów. I pewnie też dlatego ona była przydzielona do pilnowania ich podczas tej małej wycieczki. Całkowicie rozsądne, nie mógł niczego innego spodziewać się po przyjaciołach Daisuke, zawsze otaczał się mądrymi ludźmi. — Proszę więc iść za mną, po drodze również przeskanują was skanery, ale nie zwracajcie na to uwagi. Inaczej możecie zaburzyć proces, a nie od tego one są żeby tylko ładnie wyglądały z boku jak się przypadkiem trafi na nie wzrokiem.

Wszyscy na swój sposób dali jej znał, że rozumieją po czym ruszyli dalej tym razem już wewnątrz miejsca do którego zmierzali tyle czasu. Ściany, jak według detektywów było wręcz aż nazbyt oczywiste, okazały się rażąco białe i od razu przywodzące Dazaiowi do umysłu typową biel koszuli szpitalnej okalającą chude nadgarstki, które mogłoby by wręcz wtopić się swoją barwą w odzienie. To tylko bardziej nakierowało umysł Dazaia na to po co tu się pojawił. Odkąd poznał Moriego (a minęło od tego czasu naprawdę aż zbyt wiele lat co tylko bardziej napawało go nieprzyjemnym uczuciem, że aktualnie był już dorosły (dlaczego on w ogóle musiał się starszeć?)) nie dowiedział się o nim aż tak wiele jak mogłoby się wydawać biorąc pod uwagę, że pomagał mu w klinice, planował z nim zabicie przeszłego szefa, a potem stał się jego egzekutorem i prawą ręką co automatycznie czyniło go drugą najważniejszą osobą w organizacji zaraz po nim. Tak naprawdę nie przykładał do tego wagi. Nie interesowało go to dopóki niewiedza nie wchodziła mu w drogę, po za tym nikt nigdy jeszcze nie polecił mu zbadania tego, aż do teraz. Nie wiedział jaki interes miał w tym mężczyzna jednak Osamu mógł się założyć o swoje kciuki (bardzo je cenił tak na marginesie), że nie mogło to być bezpośrednio powiązane ze sprawą.

Uderzenia podeszw jego butów zaczynały coraz bardziej swoim rytmem i szybkością rytm pewnej piosenki na co jego usta wykrzywiły się w mimowolny uśmieszek.

Gdyby Mori był zamieszany bezpośrednio w sprawę Dostojewskiego zapewne w żaden sposób przywódca mafii nie zorganizował by przedłużenia sojuszu z Agencją, nie leżało to by w jego interesie. Słuszne więc byłoby zakładanie, że były lekarz pewnie sam nie do końca zdaje sobie z tego sprawę. Kto wie, może kompletnie nawet o tym nie wie. Wbrew pozorom druga opcja była mniej korzystna. Mimo wszystko Ougai był inteligentny i silny, na dodatek gdyby cokolwiek mu się stało Portówka by oszalała. To byłoby więcej niż tylko mały problem. Rzeź, która miała miejsce wcale nie tak dawno, ponieważ tylko osiem lat temu, mogła by się powtórzyć. I to jeszcze ze zdwojoną siłą jeśli wziąć pod uwagę fakt, że w przypadku Moriego jego podwładni bardzo przepadali za nim i tym w jaki sposób ukształtował podziemie. I chociaż sam Dazai bardzo nie chciał się do tego przyznawać, on też to lubił. Było zdecydowanie spokojniej niż wtedy kiedy miał te dwanaście lat i o mało nie zdobył nowej blizny na gardle ponieważ zapytał pewną kobietę o drogę do stacji paliw, i on to doprawdy docenił. Po za tym nie męczył się tyle czasu z próbą wepchnięcia Moriego na szczyt tylko po to żeby zaraz jego przysłowiowe skrzydła Ikara stopiły się niespodziewane, a on sam poleciałby na dół z całą swoją organizacją, co to to nie.

Westchnął, czasami naprawdę nienawidził swojego życia, a zwłaszcza tego, że nawet jak starał się trzymać z boku od wydarzeń, które zapoczątkował jego (nawet nie wiedział jak go poprawnie nazwać) to i tak znajdował się w centrum tego i musiał robić wszystko za wszystkich zupełnie tak jakby nie umieli trzymać pieprzonego pistoletu w dłoni. Tylko on miał prawo do całkowitego wykorzystywania innych, to było niemal jak jego znak rozpoznawczy. Nie zamierzał tego zmieniać tylko dlatego, że ktoś był na tyle niekompetentny, że musiał to za nich robić ktoś jego pokroju. Od czasu do czasu naprawdę zastanawiał się czy przypadkiem nie zagrał na nosie jakiemuś Bogowi (nie licząc Arahabakiego oczywiście, ten już jest całkowicie wkurwiony za to, że anuluje go za każdym razem gdy przejmuje kontrolę), że jego życie, które z założenia miało być tak proste było tak popieprzone.

— A więc — kobiecy głos przykuł z powrotem jego uwagę. Uniósł wzrok i zobaczył jak otwierane są przed nimi duże wejściowe drzwi, — witajcie w Krypcie Genów, największym w Japonii urzędzie nadzorującym przepływ oraz analizę informacji o uzdolnionych.

***

Kościół za to był naprawdę spory. Na pewno o wiele większy niż było to potrzebne, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że stał kompletnie na poboczu od jakiejkolwiek cywilizacji, nie Kunikidzie jednak było oceniać fakt czy to było potrzebne bądź wręcz przeciwnie. Nie był chrześcijaninem, w jego ideale nie było miejsca na istote wyższą mającą nieskończoność ilość potęgi i skazującą ludzi, którzy ją czczą na klęski żywiołowe, nieszczęścia oraz krzywdę małych dzieci. Nie zamierzał przepraszać za coś na co nie miał wpływu i nie zamierzał praktykować pewnych okropnych zwyczajów, które kontynuowano z pokolenia na pokolenie w stosunku do rzeczy uważanych przez kościół jako "złe". Więc tak, prościej mówiąc Doppo nie był wierzący, nie oznaczało to jednak, że nie pójdzie mimo wszystko do takiego miejsca ze względu na dziecko, które traktowało religię oraz wszystko co z nią związane z bardzo wielkim szacunkiem i oddaniem.

Na początku był zaskoczony faktem, że ten chłopiec miał jakiekolwiek przekonania i wierzenia religijne. Szybko jednak się poprawił, to było oczywiste, że musiał je posiadać. W końcu Bóg był uznawany powszechnie przez społeczeństwo jako istotę dającą nadzieję, nie było niczym dziwnym, że i dziecko całkowicie porzucone przez wszystkich chciałoby się schować pod tą iluzją bezpiecznego koca okrywającą jego ramiona. Pod obietnicą, że jego cierpienie nie jest bez sensu i ma większe zadanie w planie Bożym. To jednak tylko bardziej przygnębiło detektywa, myśl o tym wręcz go paraliżowała. Jak ktoś mógł skazać kogoś tak młodego na coś tak okrutnego? Nie potrafił znaleźć odpowiedzi na to pytanie jednak wierzył dogłębnie, że je kiedyś znajdzie. Nie zamierzał się poddawać, na to zdecydowanie nie było miejsca w jego pięknym ideale.

Dlatego też gdy poproszono go o zaprowadzenie go do kościoła nie mógł odmówić, nie chciał niszczyć tej małej nici porozumienia, które jednostronnie mimowolnie pomiędzy sobą wytworzyli. Przez ostatni czas to głównie on i Yosano skupili się na opiece ogólnej, ale i lekarskiej nastolatka i była to naprawdę okropna udręka biorąc pod uwagę fakt, że ten nie zamierzał w żaden sposób współpracować i cały czas tylko mówił w ich pobliżu o tym jak tęskni za tamtymi miłymi panami z którymi nie miał żadnych ograniczeń i mógł się bawić jak chciał. Kręcił nosem na jakiekolwiek jedzenie, nie chciał dać zmierzyć swojego ciśnienia cały czas o mało nie niszcząc sprzętu na małe kawałeczki oraz nie raz zdarzyło się to, że znaleźli jakąś swoją własność prywatną w szczątkach.

Za to fakt, że Tanizaki powiedział im, że nie mogło być tak źle wręcz uraził ich na poziomie personalnym. Dosłownie Kunikida zrezygnował z swojego starego harmonogramu i stworzył nowy uwzględniając wszystkie niedogodności, które mogły ich spotkać w drodze do dotarcia do tego dziecka. Przecież to był jawny akt ostatniej desperacji, nie zrobił czegoś takiego nawet i dla samego Dazaia, a to już samo w sobie to dużo mówiło o tym czy było źle czy nie. Wyjście to natomiast było szansą na chociażby chwilowe zakopanie toporu wojennego, zawsze było warto spróbować. Może w zamian następnym razem jak będzie zakładać buty nie znajdzie w nich rozmokłych gazet. Warto przynajmniej było marzyć.

Ściany wewnątrz świątyni były ozdobione starymi malunkami oraz figurami ustawionymi pod nimi. Przedstawiały one coraz to bardziej różnorodne sceny z Biblii, a oblicze Jezusa spoglądało na nich ze wszystkich stron przez co można było poczuć się dość niekomfortowo. W środku byli również jedynie ich dwójka, zupełnie tak jakby wszyscy usunęli się im z drogi gdy tylko usłyszeli, że oni tu będą. Był jednak dzień powszedni, dzieci powinny być jeszcze w szkołach, a dorośli w pracy. Nie było niczym dziwnym, że gdzie nie spojrzeć wszystko świeciło pustkami. Q jednak wyraźnie się tym nie przejmował i z wyjątkowo anielską mimiką twarzy siedział w ławce składając dłonie do modlitwy, jego oczy za to odkąd tylko zajął swoje miejsce były całkowicie zamknięte. Wydawało się, że naprawdę było to dla niego odświeżające, nie sprawiał również wrażenia jakby zaraz miał coś zniszczyć, może powinni go tu zabierać częściej?

— Kunikida-san, czy wie pan dlaczego wierzę w Boga? — Zapytał niespodziewanie, a oczy matematyka się rozszerzyły. To by pierwszy raz kiedy został przez niego nazwany jego nazwiskiem z dołączonym zwrotem grzecznościowym. To było zdecydowanie niespodziewane. — Kiedy byłem mały nie miałem nikogo oprócz swoją lalką — kontynuował bez oczekiwania na odpowiedź, jego powieki pozostawały nadal przymknięte. — Nigdy nie miałem nikogo, nawet ci którzy mieli się mną zajmować zawsze nazywali mnie pomiotem szatana, którego trzeba było się pozbyć. Wtedy jednak odkryłem swoją zdolność i dostałem nowy dom.

Doppo siłą woli tylko powstrzymywał się by natychmiast nie spojrzeć na młodszego i nie wypytać go o szczegóły. To jasne było, że do tego zmierzał, pewnie również chciał opowiedzieć co nieco o swoim życiu w mafii, nie mógł go pospieszać.

— Mori-san dał mi nową perspektywę i zastosowanie, dał mi nową rodzinę, która mimo tego, że się bała mojej zdolności potrzebowała mnie — na jego wargach rozkwitł uśmiech. — Kiedy byłem posłuszny mogłem robić co tylko chciałem, kiedy jednak zacząłem pragnąć prawdziwej zabawy zostałem zamknięty w lochach bez możliwości do korzystania z mojej zdolności na kimkolwiek. Znów zostałem sam. Do czasu aż Dazai nie przedstawił mi równo pięć lat temu wiary w Boga oraz jego wielkiego planu.

— Dazai? — Zapytał niepewny. Oczywiście zdawał sobie sprawę z starej profesji swojego partnera, trudno by było żeby tego nie robił skoro dosłownie powiedziano mu to w twarz. Nie wiedział jednak, że jego pozycja była na tyle wysoka żeby miał dostęp do kogoś pokroju Yumeno. To jasne, że jego zdolność pewnie była naprawdę potrzebna do okiełznania go jednak nie zmieniało to faktu, że szef organizacji musiał naprawdę mu ufać by to zrobić.

— Dokładnie — przytaknął. — Opowiedział mi o niebie i piekle, o planie Boskim oraz jego posłańcach na ziemi. Na początku nie chciałem wierzyć, rzucałem się, krzyczałem i płakałem. Jednak gdy w końcu pojąłem znaczenie tych słów poczułem niewyobrażalną wdzięczność do niego za to, że nakierował mnie na tą ścieżkę. Dlatego też chcę mu się odwdzięczyć — jego uśmiech przybrał o wiele bardziej drapieżny uśmiech co zdecydowanie zaalarmowało okularnika. — Chcę dać mu tyle rozrywki ile nie będzie w stanie znieść! Dam mu prawdziwe wyzwanie którego zawsze chciał! Zanim jednak do tego dojdziemy... — przerwał by otworzyć swoje wielkie ślepia i spojrzeć centralnie w jego tęczówki. — Czy jest pan aniołem, Kunikida-san?

— Co masz na myśli? — Zapytał coraz bardziej zdezorientowany.

***

Chuuya pochylał się nad stertą kolejnych papierów przeszukując wszystkie kartka po kartce, zdanie po zdaniu i słowo po słowie choć nie wczytywał się w tekst i tylko sprawdzał go na szybko swoim wzrokiem. Naprawdę nienawidził faktu, że zgodził się tu przyjść i teraz marnuje swój drogocenny czas nawet nie dowiadując się niczego nowego na temat, który choć trochę go interesował. Aktualnie sprawdzał totalnie przypadkowe pudełka nie wiedząc nawet jak zareagować na fakt, że faktycznie uwziął się tylko i wyłącznie na te na dolnych pułkach jak żartował sobie z niego wcześniej jego partner. Prychnąć po czym niedelikatne odstawił wszystko na swoje miejsce co wywołało mocne uderzenie plastiku o tył szafy. W odpowiedzi dostał za to dość niedelikatne uderzenie w ramię od kobiety z która już od jakiegoś czasu stała nad nim uważnie go obserwując najwyraźniej dochodząc do wniosku, że Higuchi w żadnym stopniu nie stanowiła zagrożenia dla jej zbiorów.

— Nie musisz się na mnie patrzeć tak jakbyś sobie niewiadomo co wyobrażała, że zrobię z tymi dokumentami — skrzywiła się na jego słowa, a on westchnął. — Nie użyje ich do podtarcia się w kiblu, mówię poważnie. Przestań się na mnie gapić inaczej stracisz kilka zębów — mierzyli się przez moment wzrokiem. Ogólnie Chuuya nie był agresywny, przynajmniej aż tak w stosunku do ludzi, którzy tylko wykonywali swoją pracę. Rozumiał to, że to było jej zadanie, ale Boże, ile jeszcze można było się tak nad nim jawnie pastwić.

— Posłuchaj mnie ty mały- — zamrugał szybciej słysząc te słowa. Zdecydowanie musiał wyprowadzić ją z równowagi, i to w taki sposób w jaki nikt inny jeszcze tego nie zrobił. Już miał jej przerwać w połowie zdania kiedy ktoś go w tym wyręczył, a on w myślach już przygotował się na przejście spod deszczu pod rynnę.

— Nie ma powodu do podnoszenia głosu panno Asayake — zaćwiergotał detektyw robiąc w jej stronę słodką buźkę. Minę którą zawsze potrafił sobie zjednać serca oraz umysły wszystkich w odległości stu metrów. Minę, która zawsze go tak cholernie odrzucała. Jasne, Dazai był atrakcyjny, typowa dla Japończyków uroda i wręcz odpowiadającemu modelowi rysy twarzy oraz sylwetka przyciągały ludzi z kilometrów. To jednak jak z tych atutów korzystał w jawny sposób było wręcz obrzydliwe. Oczywiście kobiety, które na tym skorzystały nie narzekały jednak to była już zupełnie inna historia. — Wiesz jacy są ludzie z Portowej Mafii, niczym nie da się ich przekonać jeśli w pobliżu nie ma ich szefa — kontynuował dalej stając centralnie przed kobietą.

— Teraz wyskakujesz z panną Asayake, tak? Czyżbyś naprawdę mnie nie pamiętał? — Zmrużyła na niego oczy kiedy on tylko zamrugał, Nakahara chyba pierwszy raz widział go tak zdezorientowanego od dłuższego czasu. — Oczywiście, że nie. Wy wszyscy możecie mówić, że troszczycie się o nas, słabszych z jednak w głębi swoich pieprzonych serc zdajecie sobie sprawę z tego, że macie nas gdzieś. I nawet nie czujecie żadnych emocji skazując nasze życia na stratę. Kiedy zobaczyłam cię po raz pierwszy te dziesięć lat temu miałam nadzieję, że uda ci się coś zmienić — następnie spojrzała na podłogę, a bojowa energia całkowicie ją opuściła pozostawiając szczerą i przerażającą rezygnację. — Jednak te resztki człowieczeństwa zostały z ciebie wyptępione jak chwasty z pola. Teraz jesteś zupełnie taki jak twój ojciec — zaczęła odchodzić obejmując się ramionami. — Jeśli cokolwiek zniszczycie podniesiecie konsekwencje pieniężne i prawne! — Krzyknęła jeszcze całkowicie znikając za półką.

— To było... — Nakahara nie wiedział jak ubrać to w słowa.

— Dziwnie personalne? — Osamu zachichotał obracając się twarzą w jego stronę. Jego oczy wyglądały tak apatycznie jak zawsze. — Nie musisz się tym przejmować, nie chcę żeby ten twój kapelusz wyjadł ci ostatnie szare komórki jeśli będziesz tak intensywnie myślał.

— Pierdol się — wywrócił oczami odwracając się do niego tyłem i planując wrócić do swojego zajęcia.

— Tylko z tobą~ — niemal zaśpiewał złośliwe, a ryży zakrztusił się powietrzem.

— Przestań mnie kurwa obrażać perspektywą pójścia do łóżka z rybą, nie jest zoofilem — zatrzymał się w miejscu, a złość gwałtownie z niego uleciała. — Skoro weganie jedzą ryby czy na pewno są one zwierzętami? — Zapytał bardziej siebie, a szatyn tylko uśmiechnął się szerzej bliżej rozbawiony.

— Powiedzieć ci fajną ciekawostkę? — Zapytał zasiadając koło kucającego mężczyzny. Kiedy niebieskooki tylko uniósł brew potraktował to jako prośbę o kontynuowanie. — Tak naprawdę ten budynek jest dwadzieścia razy większy niż wygląda z zewnątrz, pewnie z resztą zauważyłeś to, że wydaje się za mały na to żeby to wszystko pomieścić. Dzieje się to za sprawą pewnej zdolności przestrzennej pewnego pracownika rządu. Potrafi w ten sposób manipulować swoją zdolnością, że gdyby chciał mógłby ukryć przed światem całkowicie ten budynek. Czyż to nie jest fascynujące? — Oglądał swoje paznokcie niby z nudą jednak od razu dało się wyłapać fakt, że tak naprawdę cały czas swój wzrok kierował na ryżego. Chuuya prychnął.

— Jestem w stanie się założyć, że to zwykła fizyka, znając życie podstawowa. Tylko ty byłbyś w stanie uważać coś takiego za fascynujące — wywrócił oczami obracając się do niego plecami.

— Jesteś wredny Chu Chu. Łamiesz mój serce — chwycił się teatralnie za klatkę piersiową.

— Hej — głos Higuchi wypełnił przestrzeń pomiędzy nimi zanim niższy zdążył zareagować w jakikolwiek sposób. Przed nimi wyrosła postać Higuchi która uśmiechała się szeroko. — Chyba coś znaleźliśmy.

***

— Mam na myśli to co powiedziałem Kunikida-san. Dazai nie szczędził szczegółów by opowiadać o ludziach będącymi posłańcami Boga, ty idealnie wpisujesz się w ten opis — wskazał na niego centralnie palcem. — Chcesz pomóc komuś takiemu jak ja, komuś kto nie ma miłosierdzia Bożego. Czy to właśnie nie jest zadanie aniołów? By kosztem własnego istnienia pomagać innym? Nie ważne co zrobiłem nigdy nie przestałeś być dla mnie miły, to samo tyczy się tamtej pani.

— Przykro mi, że muszę cię rozczarować jednak ja nie jestem taki jak myślisz — uniósł ostrzenie ręce nie wiedząc jak na to odpowiedzieć. Wiedział jednak jedno, to już zaczynało kierować się w stronę fanatyzmu chodź nie do końca wiedział z której strony konkretniej.

— Zdaje sobie sprawę z tego, że istoty boskie nie są tak święte jak przedstawiają je osoby wierzące w zbawienie, które niosą. W rzeczywistości to one są jeszcze bardziej brutalne niż cała Portowa Mafia jako jedna jednostka. Jednak ty... Ty jesteś inny. I nie wiem ja mam się z tym czuć — wyznał opuszczając nisko głowę. — I nienawidzę cię za to jak bardzo wszystko miesza mi się w głowie. Mam ochotę wręcz cię zadźgać — mówił dalej coraz bardziej wprawiając okularnika w niepokój. Nie o jego samego jednak, a o mentalność nastolatka. — Skręcić kark i utopić w rzece. I dlatego muszę to zrobić.

— Zrobić co? — Tak jak w jego umyśle wcześniej obijał się alarm tak teraz wyła syrena z masłem czerwonych świateł.

— Przepraszam.

Poczuł jak coś uderza go w tył głowy na tyle mocno żeby przed oczami stanęły mu morczki, a on sam upadł do przodu o mało nie wpadając na nadal sposkojnie siedzącego nastolatka. Na granicy świadomości usłyszał głosy, a następnie dwa krótkie wypowiedzi po których usłyszeniu otworzyłby szybciej oczy gdyby mógł.

— Szkoda, że tak to się skończyło. Jestem pewien, że Fyo-kun polubił by jego ideały.

— Szkoda.

***

— I? Co jest tam napisane? — Wszyscy tłoczyli się koło Dazaia gdy ten czytał powoli zawartość dokumentu, a następnie niemal całkowicie ją pochłoną do końca nie odrywając wzroku od tekstu nawet na moment.

Ranpo od razu jak tylko przyszli nakazał właśnie jemu to przeczytać, a następnie przekazać reszcie to co uważał za istotne. Chuuyi się to więcej niż tylko nie podobało jednak nie zamierzał narzekać, wierzył w to, że jeśli naprawdę będzie ten coś istotnego to jego partner im to przekaże. Ufał mu, ufał mu, chociaż doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że z tego powodu zawsze będzie na straconej pozycji niezależnie od tego po której stronie będzie stał. Osamu umiał nim manipulować jak nikt inny, miał tę umiejętność w małym palcu. Zupełnie tak jakby już kiedyś przed całą tą aferą z Owocami i mafią spotkali się, a podczas małej wymiany zdań on znalazł się w posiadaniu wszelakiej wiedzy o nim. To było przerażające, ba!, okropne jednak kim on był żeby na to narzekać? To nie tak, że był ofiarą ni mogącą samemu nic zrobić z tym co mu nie pasuje. Gdyby to naprawdę mu przeszkadzało już dawno Dazai wąchał by kwiatki od spodu, przynajmniej to próbował sobie uparcie wmówić. Nagle brązowooki zaśmiał się sprawiając, że drugi detektyw ukazał swoje szmaragdowe oczy. Od razu nie znaczyło to na start niczego dobrego.

— Co cię tak kurwa śmieszy? — Zapytał mężczyzne, który dotychczas był odwrócony w ich stronę plecami, a Higuchi obok niego zupełnie tak jak on znieruchomiała całkowicie kiedy usłyszała następne zdanie, które zawisło między nimi w powietrzu obietnicą przyszłej katastrofy.

— Suzuki Ai jest siostrzenicą Moriego — na jego ustach wykwitł ten okropnie przerażający i typowy dla nieco uśmiech, a wszystko inne runęło w przenośni i dosłownie ponieważ Chuuya miał wrażenie, że zaraz upadnie na ziemię. Coś ścisnęło się w jego klatce piersiowej nie pozostawiając mu miejsca na oddychanie. Nienawidził w sobie faktu, że patrzył na daną kartkę papieru próbując sobie wyobrazić jej zawartość. Nienawidził tego, że chciał wiedzieć więcej. I na dobrą sprawę to był dopiero początek lawiny wydarzeń, które nigdy nie powinny mieć miejsca.

***

Mam nadzieję, że warto było czekać. Szczerze mówiąc mam wrażenie, że podczas gdy nie publikowałam nic z bsd moje możliwości wskoczyły na nieco wyższy poziom. Btw, stałam się leniwa na końcu i dokończyłam to już jak najbardziej ogólnie, przepraszam :(

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top