I.VIII
Odkąd tylko wstał unikał jakiegokolwiek wychodzenia z pokoju co może być odbierane jako głupie bo w końcu to jego dom, ale nie czuł się komfortowo ze świadomością, że jego partner na którego temat jeszcze dwadzieścia cztery godziny temu myślał, że wie dużo, znajdował się tak blisko. Wczoraj kiedy siedział na łóżku jedząc kanapkę niekontrolowanie wzięło go na rozmyślanie. Jak mógł wcześniej tego nie zauważyć? Byli partnerami od piętnastego roku życia. Towarzyszyli sobie w tak wielu sytuacjach. Poznawali siebie, swoje nawyki oraz charaktery i historię przez dwa lata i chociaż Dazai unikał raczej mówienia czegokolwiek o swojej przeszłości to i tak trochę się dowiedział. Jak na przykład tego, że trafił pod piecze Moriego w wieku czternastu lat po tym jak mężczyzna odratował go z jego "próby samobójczej" - chociaż nie wiedział czy dalej może podważać prawdziwość takich skłonności u swojego partnera.
Szatyn towarzyszył mu w najgorszych momentach jego życia i mógł wmawiać wszystkim do okoła, jemu i sobie, że go nienawidzi, ale ile było w tym prawdy, a ile fałszu? Tego sam nie wiedział. Wiedział za to, że będzie musiał kiedyś wyjść i się z nim skonfrontować choć usilnie próbował to ignorować. Westchnął przeciągle by spojrzeć za okno. Słońce było już wysoko na niebie, wypadałoby w końcu wyjść i sprawdzić czy żyje oraz nie spalił mieszkania. Z wiązanką przekleństw cisnącą mu się na usta wyszedł jak najciszej z pokoju bezgłośnie zamykając za sobą drzwi o które się oparł. Stał tak przez chwilę z przykniętymi oczami po czym ruszył przed siebie błądząc tęczówkami po ścianach korytarza. Kiedy dotarł do drzwi od kuchni usłyszał zza nich ciche nucenie oraz głośny odgłos pisania długopisem po papierze. Stał tak przez chwilę nie wiedząc jak ma się zachować. Ma uprzednio zapukać? Nie, w końcu to jego dom i byłoby to trochę dziwne, ale z drugiej strony jakoś niezręcznie byłoby tak po prostu wejść - a trzeba znów podkreślić, że to był jego dom do cholery. Zawiesił się w tym stanie i pewnie gdyby nie ustanie cichych odgłosów zza drzwi stałby tak dalej.
— Wejdziesz w końcu czy będziesz tak stać? — Dazai zadał pytanie lekkim tonem w którym o dziwno nie pobrzmiewała żadna złośliwość, jednak rudowłosy poczuł się tak jakby próbował go ośmieszyć choć nie miał przed kim. Odetchnął głęboko by się uspokoić po czym nacisnął klamkę i wszedł do środka od razu spotykając się wzrokiem z szatynem. — Hej — pomachał do niego ręką uśmiechając się lekko.
— Cześć — mruknął podchodząc do niego po czym pochylając się nad jego zeszytem w którym jak to kiedyś mu powiedział ma zapisane wszelakie sposoby na samobójstwo.
Szkic na kartce był narysowany długopisem jednak nie było widać by gdzieś zaszła jakakolwiek pomyłka przy kreśleniu kresek. Chuuya przechylił lekko głowę. Rysunek przedstawiał mężczyznę o przydługich włosach i nietypowych dla Japończyków rysach twarzy. Na ramiona miał narzucony płaszcz, a jego oczy wyrażały pogardę patrząc na coś z góry. Nakahara zmarszczył brwi doszukując się czegoś więcej jednak obrazek wyraźnie nie był skończony. Nagle zeszyt zamknął się z lekkim hukiem na co ten się wzdrygnął i spojrzał na uśmiechniętego partnera.
— Nie wiedziałem, że umiesz rysować — odezwał się w końcu.
— Wiele rzeczy jeszcze o mnie nie wiesz _ zaśmiał się w odpowiedzi. — Lubię sobie czasem coś pobazgrać — wzruszył ramionami następnie sięgając do kieszeni spodni i wyciągając z nich kilka złożonych kartek. W tym czasie rudowłosy ocenił wzrokiem jego ramię. Wydawało mu się, że jest lepiej co było lekko dziwne biorąc pod uwagę to jak wyglądało to wcześniej. — Swoją drogą, musimy umówić się na spotkanie w tym miejscu — rozłożył papier by następnie postukać palcem w jednym miejscu na kartce.
Chuuya pochylił się do przodu wpatrując w napis i o mało nie krztusząc się powietrzem.
— Po jaką cholerę chcesz iść do burdelu? — Zapytał marszcząc brwi i spoglądając na niego podejrzliwie.
Oczywiście chłopak mógł mieć jakieś swoje potrzeby pod tym względem, Chuuya nie wnikał i nie oceniał, ale po co miałby w to wciągać jego? Dom publiczny o którym mówił Osamu był jednym z wielu pod władzą mafii jednak wyróżniało go spośród tłumu właśnie to, że był biedniejszy oraz... Kiedy zrozumiał o co chodzi otworzył szerzej oczy po czym spojrzał na szatyna.
— Widzę, że rozumiesz. To miejsce charakteryzuje się tym, że większość personelu to uzdolnieni, a na dodatek mają tam obniżone standardy co do cen i klientów dzięki czemu łatwo się tam dość. Na dodatek można wypożyczyć damę lub dżentelmena do towarzystwa na noc. Czasami zdarzały się przypadki, że zabierano ich nawet na miesiąc choć starano się unikać takich sytuacji z raczej wiadomych przyczyn. Portowa mafia nigdy nie przykładała zbyt wielkiej wagi to tego typu placówek, są raczej traktowane jako poboczne zyski z których mogą czerpać w razie czego. Nie ma tam też jakiejś wspaniałej ochrony. Kto by nie skorzystał? — Ziewnął przeciągle podpierając głowę o rękę i leniwie mrugając oczami.
— Czyli musimy tam iść i o wszystko wypytać? Dlaczego nie zrobimy tego teraz? — Zapytał unosząc brwi.
— Ponieważ mimo wszystko jesteśmy dość rozpoznawalni, a dzień wcześniej dosłownie zostaliśmy "złapani" przez wrogą organizacje, która zdążyła cię unieszkodliwić w trzy minuty. Poza tym musimy jeszcze zdać niedługo raport Moriemu z postępów wobec przydzielonego nam zadania i tego co się dzieje i przy okazji zapytamy go o przyzwolenie do podjęcia działań w tym kierunku w jakim chcemy pójść. Brzmi jak plan? — Uśmiechnął się w jego stronę niczym dziecko dumne z jakiejś kompletnej głupoty na co drugi westchnął teatralnie.
— Jesteś idiotą? — Odpowiedział zamiast przyznania mu racji po czym skierował się do lodówki wyciągając sok.
Swoją drogą czuł się dziwnie z tym, że nie zdążyli się jeszcze dzisiaj pokłócić. Żaden z nich nie powiedział też niczego takiego co do tej kłótni mogłoby doprowadzić co samo w sobie było również nietypowe. Takie momenty nie zdarzały im się praktycznie w ogóle. Nawet podczas całej tej akcji z Velerianem zdążyli się parę razy posprzeczać. Spochmurniał kiedy jego myśli zeszły na nieprzyjemne tory. Mimowolnie przed oczami zaczęły mu przelatywać momenty których wolał by nie pamiętać. Agresywnie otworzył szafkę i wyciągnął szklankę by z hukiem postawić ją na blacie na co Dazai posłał mu niezrozumiałe spojrzenie. Nalał picia do naczynia rozchlapując go trochę na blacie po czym nie trudząc się by zakręcić karton wypił wszystko na raz. Chętnie pokusiłby się o coś mocniejszego, ale jeśli dobrze pamiętał to nie miał nic takiego w domu, z resztą nie powinien pić kiedy ma robotę do wykonania. Na kacu raczej niczego by dobrze nie zrobił. Westchnął już mniej podenerwowany i wrócił do stołu siadając naprzeciwko partnera. Mierzyli się chwilę wzrokiem próbując nawzajem wywnioskować coś z twarzy tego drugiego jednak Chuuya po chwili się poddał nie rozumiejąc co właściwie robi.
— Co teraz? — Zapytał gdy nieprzyjemna cisza zaczęła się przedłużać sprawiając, że czuł się niekomfortowo.
Dazai jakby czekając na to pytanie uśmiechnął się szeroko by następnie wstać gwałtownie i z nowymi pokładami energii na co Nakahara uniósł sceptycznie brwi wiedząc, że to nie skończy się dobrze. Już po chwili szatyn rzucił na stół dwie ulotki, które od razu rudowłosy pochwycił. Jego brwi podjechały jeszcze trochę do góry by po chwili skrzyżował ręce na piersi i spojrzał z niezadowoleniem na młodszego.
— Na mnie nie licz — odpowiedział tylko, a jego twarz się skrzywiła kiedy Dazai wydał z siebie jakiś dziwny odgłos i udawał, że boli go klatka piersiowa.
— Chuuya proszę! Chodźmy! — Zaczął podskakiwać w miejscu składając dłonie jak do modlitwy. Niebieskooki zdziwił się nieco słysząc zwrot grzecznościowy w ustach drugiego jednak pozostawał nieugięty. — Chuuya no dalej! Co ci szkodzi?! — Krzyczał dalej doprowadzając niższego do białej gorączki.
— Wszystko. Wszystko mi szkodzi. Sam przed chwilą gadałeś, że jesteśmy zbyt rozpoznawalni i nie będziemy mogli przez to pójść od razu załatwić tego przesłuchania. A teraz chcesz mnie ciągać po jakiś targach? & Wywrócił oczami i jeszcze raz spojrzał na ulotki. Przedstawiły one różne stragany z jedzeniem, karuzele i tego typu rzeczy. Szatyn spojrzał na niego z oburzeniem.
— Nie możemy tam pójść bo kręcą się tam podejrzane typy Chibi! Za to tu nic nam nie grozi!
— Takie festyny to najlepsze miejsce do uprowadzenia jakiegoś zbłąkanego człowieka — zwrócił uwagę na co wyższy tylko niecierpliwie tupnął nogą o podłogę.
— To wyrazie czego obronimy ludzi! Proszę Chuuyuuya! — Wrzeszczał coraz głośniej, a właściciel lokum wiedział już, że najbliżsi sąsiedzi napewno słyszeli jego partnera.
— Dobra! Pójdziemy, zadowolony? — Dał w końcu za wygraną masując swoją skroń podenerwowany.
— Jej! — Krzyknął młodszy niczym małe dziecko biegnąc w stronę drzwi wyjściowych co po chwili zrobił też drugi jednak by powstrzymać pierwszego od wybiegnięcia na ulicę.
Zaciągnął go z powrotem do pomieszczenia karząc mu się ogarnąć zanim pójdzie do ludzi i ze skrzywieniem sprzątając jedzenie którego Osamu nie raczył nawet od wczoraj tknąć. Postawił je przed nim mówiąc, że ma wszystko zjeść na co ten odpowiedział , że tego nie tknie chociaż po kilku kłótniach zaczął to robić. I kiedy patrzył w podekscytowane oczy drugiego który cały czas nawijał co tam powinno być i planującego na co pójdą poczuł się dobrze. Jakby z jego barków spadł ciężar ostatnich lat.
***
Rozdziału nie było wczoraj ponieważ podczas jego pisania moja przyjaciółka do mnie zadzwoniła. Połączyłyśmy się około 16-16:30 a skonczyłyśmy gadać o 22:30. Ale porozmawialiśmy też trochę o tym co ma się dziać dalej tym ff i w sumie aż sama się ekscytuje myśląc co ma nastąpić potem. Tak czy siak dziękuję za czytanie.
Był*ś? Zostaw coś po sobie.
Edit: (Tekst po kiepskiej, ale jednak korekcie)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top