Rozdział VII
Hubert Szumak strasznie nie lubił sekretów. Zadziwiająco szybko wychodziły z jego ust. Oh, zdecydowanie za szybko! Zawsze, jak na ironię, to on miał później największe kłopoty.
Był niskim, nieco pulchnym mężczyzną w średnim wieku. Mieszkał w bloku, konkretnie na szóstym piętrze. Nie był żonaty, a do zakładania rodziny go nie ciągnęło (przynajmniej tak to sobie tłumaczył kiedy na pytanie o wyjście na kawę słyszał tylko cichy śmiech). Chodził wszakże do pracy, ale odgrzewał sobie kilkudniowe kotlety od mamy na zepsutej kuchence, zaś kiedy jego koledzy wychodzili razem oglądać mecze, on zostawał w swoich małym wynajmowanym mieszkaniu, malując kolekcjonerskie figurki. Mimo to lubił swoje życie. Jedynym jego zmartwieniem byli sąsiedzi.
Starał się, o jak się starał! Bardzo pragnął ignorować współlokatorów bloku, lecz nie mógł zaprzeczyć, że wiedział o tym, co się dzieje za zamkniętymi drzwiami ewidentnie za dużo. W dodatku bez przerwy go to dręczyło, jednak musiał udawać, iż nic nie widzi, wciąż uśmiechając się nerwowo na widok mieszkańców, kiedy spotykał ich na klatce.
Chodźby Baśka z drugiego piętra! Podobno co noc przyprowadzała nowego znajomego. I może tak bardzo by się tym nie przejął, gdyby nie fakt, że miała także męża, który jak wracał z delegacji zapraszał biednego Huberta na obiad. Siedział wtedy skulony, prawie dławiąc się podanym spaghetti. Usta wykręcały mu się co chwilę, ale ilekroć chciał porozmawiać z niczego nieświadomym Tomaszem, głos wiązł mu w gardle.
Albo Marcel, ten z parteru. Biedota aż się patrzy! Jeszcze tydzień temu ledwo wiązał koniec z końcem, a teraz kupował drugie mieszkanie. Jasne, może wziął kredyt albo rodzina mu pomogła. Mógł też nagle wygrać na loterii. Lecz gdy dwa dni temu przyszedł do niego w odwiedziny na ścianie zauważył pewien obraz... który dzień później obwieszczono jako skradziony. Cóż, może to tylko przypadek.
A pani Oliwia? Urocza kobieta, czasami częstowała go swoimi specjalnymi słodkimi bułeczkami. Niedawno rozpaczała z powodu śmierci jej dalekiej krewnej, po której odziedziczyła spadek. Krążą plotki, że sama się jej pozbyła, ale ludzie mają przecież bujną wyobraźnie!
A Przemkowi i Marii z dołu bardzo łatwo przychodzi ukrywanie przed ich córką, że tak naprawdę jest adoptowana, a jej rodzice zginęli w wypadku. Mała chyba zaczęła coś podejrzewać. Przez co najmniej miesiąc nie mógł spojrzeć jej w oczy.
Pan Wacław za to ostatnio w ogóle nie wychodzi z domu. Biedak, wygląda jakby coś go bardzo trapiło. Raz coś tam słyszał, że boi się polującej na niego grupy gangsterskiej. Ponoć wplątał się w jakieś ich interesy. Na początku w to nie uwierzył. Wacław? Ten miły gość, z którym kiedyś grał w szachy? Jednak gdy poszedł się z nim spotkać, ten nagle wyjechał. Może wróci za parę dni...
Ale to jeszcze było nic! Nie spał zbyt wiele nocy, a w dzień nie mógł się skupić na niczym, wciąż powracając do tamtego wieczoru. Stał wtedy na balkonie. Z okna obok usłyszał kobiecy krzyk, a potem huk jakby rozbijanych szklanek. Zniknął stamtąd tak szybko, jak tylko umiał. Pokręcił głową, zły na siebie, że znowu wymyśla jakieś teorie zamiast skupić się na swoim życiu. Na wszelki wypadek jednak, zamknął okno.
Przyjął z wielką ulgą na sercu, gdy pewnego ranka spotkał panią Elizę. Wszakże jej uśmiech był trochę wymuszony, ale widocznie tego nie zauważył, zbyt zaobserwowany samym jej widokiem. Nawet zaczął rozmowę, ale szybko podziękowała, tłumacząc się, że musi się spieszyć.
Ah, jak to dobrze mieć czyste sumienie. Prawda Hubercie?
— Panie Hubercie? Słyszy mnie pan? — Otrząsnął się, słysząc stanowczy głos siedzącego przed nim funkcjonariusza. — Pytałem, czy wie pan coś na temat zabójstwa pani Elizy Badek. Widział pan coś podejrzanego?
Mężczyzna gwałtownie pokręcił głową, zaciskając wargi.
— Niestety, nic nie widziałem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top