" Zabijcie mnie!"

- WILLY! - piszczy Sam i macha w moim kierunku. Normalnie, jakbyśmy się z rok czasu nie widzieli.

- Will - poprawiam ją.

- Może Wilhelm? - nabija się Milo. Rzucam w niego moją skórzaną kurtką.

- William, gnoju - siadam na swoimi stałym miejscu i oczywiście biorę do ręki piwo. Nogi daję na stolik, a głowę odchylam do tyłu i spoglądam w gwiazdy.

- Dla mnie zawsze będziesz Willy - kwituje Samanta i przytula się do swojej ofermy. Nawet go tu nie zauważyłem.

- Siema, Lewis. Jak leci? - pytam i otwieram butelkę piwa. Ciekawe, gdzie podział się Ryan. Miał przecież przyjść ze swoją narzeczoną. Prycham. Narzeczona. Zabawne.

- W porządku- odpowiada, mimo że wcale mnie ta odpowiedź nie obchodzi.

- Wiesz, że Lewis dostał się na prawo - mówi dumnie Sam, a ja spoglądam na Joela i Milo. Te dwie łachudry rozumieją mnie bez słów.

- Przecież on nie wygra żadnych spraw - stwierdzam.

- Lewis jest dobry w tym, co robi.

- A jak się pieprzycie, to masz prawdziwy orgazm, czy udajesz, żeby podbić jego ego? - pytam i biorę dwa duże łyki piwa. Mam zamiar się upić, żeby zapomnieć, że mieszkam w domu wariatów. Chociaż nie! Nie mogę! Muszę jutro stawić się na rozmowie kwalifikacyjnej u Pana Stewarda.

- WILLY! To pytanie jest nie na miejscu.

- Bo wiesz, ja zazwyczaj robię wszystko, co w mojej mocny, żeby dziewczyna doszła. - ciągnę temat. - nie mogę splamić swojego honoru.

- My nie rozmawiamy o takich sprawach publicznie - odpowiada ten osioł. Niby jest spoko, ale jakoś bardzo mnie irytuje.

- A ja myślę, że masz po prostu kompleks małego. - Joel wypluwa piwo, które ląduje prosto na mojej twarzy. - Dzięki ziom - kwituję.

- Sorka - nabija się.

- WILLY! - tym razem ton Sam jest ostrzegawczy. Już się jej boję. Nie mam na czym się wyżyć, a Lewis sam się o to prosi.

- SAMMY! - naśladuję jej ton. - Weź zluzuj galoty, bo widzę, że coś ci się zaczyna gotować.

- Wal się.

- Spoko, tylko nie przy publiczności. Chociaż w sumie nie mam się czego wstydzić. - aby potwierdzić swoją wiarygodność odpinam swój pasek w spodniach.

- WIERZĘ CI! - krzyczy Sam. - Nie musisz udowadniać.

- Siemka - pojawia się Ryan ze swoją cudowną narzeczoną. Przyglądam się jej, ale nic specjalnego. Nie wiem, co spowodowało, że Ryan zrobił jej bachora. No, ale o gustach się nie rozmawia.

- Cześć, mordo - odpowiada Milo. - Cześć Katie. - skinąłem jedynie na nich głową. Obiecałem Ryanowi, że nie obrażę jego panny, ale już wiem, że obietnicy nie dotrzymam. Ciśnie mi się na usta kilka niemiłych komentarzy.

- Ryan tylko nie pij za dużo. Jedno piwo - mówi Katie.

- Kobieto - odpowiadam. - Faceci żyją piwem i seksem. Jak zabierasz mu piwo, to dajesz mu się dwa razy więcej dymać?

- WILL! - ostrzega Ryan.

- Siedź cicho. Chcesz być pantoflem?

- Obiecałeś.

- Przecież nikogo nie obraziłem! To było tylko pytanie!

- Czytałam w gazecie, że seks podczas ciąży jest niezdrowy, dlatego do urodzenia Megan, Ryan ma całkowity zakaz seksu.

- Serio? - nie dowierzam. - W niezłe gówno się wpakowałeś, stary.

- Katie ma rację - wtrąca Sam. - najważniejsze jest zdrowie dziecka.

- Lewis, współczuję ci. Jak Sam będzie w ciąży to pozostaną ci tylko robótki ręczne.

- Jesteś szowinistyczną świnią - odpowiada Sam. - Myślisz, że kobiety są tylko do seksu?

- Nie - wzruszam ramionami. - Do gotowania, też.

- Z takim podejście do życia, to ty wiecznie będziesz samotny - kwituje Sam.

- Ryan, może powinniśmy już iść - odzywa się po chwili całkowitego milczenia cudowna Katie. Ja mu współczuję. Naprawdę. Trafił na prawdziwą wiedźmę. Pewnie w sylwestra nawet nie pojawi się w klubie. Biedny.

- Jest jeszcze wcześnie.

- Ale Megan powinna odpoczywać.

-Jezu - marudzę. - To po co tu w takim razie przyszłaś?

- Ktoś musi pilnować Ryana.

- Nie rób z niego pantofla - wtrąca Milo. - To, że jesteś z nim w ciąży nie znaczy, że możesz nim rządzić.

- Ponadto, imię dla dziecka jest mocno sukowate - dopowiadam, a potem czuję coś mokrego na mojej koszulce. To Sam wylała na mnie całą butelkę wody. Niewzruszony wstaję z krzesła i zdejmuję koszulkę. Nie mam się czego wstydzić. Dzięki wakacyjnej pracy na budowie, mam zajebiste mięśnie. Rzucam koszulkę prosto w jej twarz i siadam z powrotem na krześle.

- Ryanowi się podoba! - oburza się Katie, a ja wraz z Milo i Joelem spoglądamy znacząco na niego. On tylko kręci przecząco głową, a potem zaciska szczęki.

- Oczywiście skarbie - odpowiada z sarkazmem. - Kocham to imię. Jest takie nowoczesne.

- Widzisz? - pyta Katie z triumfem. - Jesteśmy idealną parą.

- Tego bym się w życiu nie domyślił - wtrącam sarkastycznie, a potem sięgam po swoją skórzaną kurtkę. Nie jest za ciepło, a z nagim torsem jest wręcz lodowato.

- Will - zaczyna Ryan. - Chciałbym abyś był świadkiem na naszym ślubie.

- Zapomnij -prycham. - Nie będę świadkiem twojej życiowej porażki.

- Jesteś nienormalny - wtrąca Sam. Mam jej dzisiaj po dziurki w nosie. Ciągle broni Katie, ale do cholery jasnej. Przecież widać, że dla Ryana to jakiś koszmar. Ja rozumiem, że zdarzyła się wpadka, ale po co od razu ślub? Nie żyjemy w średniowieczu.

- Zamknij się - odpowiadam zjadliwie.

- Sammy przesadzasz - dopowiada Joel.

- Panowie, dajcie spokój - wtrąca Ryan. - Sam sobie zgotowałem taki los.

- Będziemy szczęśliwi!

- Zapewne - kwituje i wstaje. - Chodź kochanie. Czas wrócić do domu. - odchodzą w kierunku wyjścia z działki, ale zanim to robią, Ryan odwraca się w naszym kierunku i wypowiada ciche
ZABIJCIE MNIE.

- Ma przejebane - stwierdza Milo. - To co? Wódeczka?

- Odpadam. Mam jutro rozmowę o pracę.

- Szacun ziom - nabija się Joel. - Będziesz miał za co stawiać alkohol.

- Zapomnij, frajerze.

-----
Hejka misie ❤️
Już za niedługo pojawi się Nadia❤️❤️
I pamiętny sylwester❤️
Mam nadzieję, że nie przynudzam ❤️❤️
Buziole ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top