" Biały miś"
- Ile, kurwa? - dopytuję sprzedawcy, który chyba próbuje zrobić mnie w balona.
- Sto dwadzieścia dolarów!
- Nerkę mam sobie sprzedać? - pytam wkurzony. Dzięki pracy na torze wyścigowym stać mnie na tego cholernego misia, ale facet przesadza z ceną.
- Chcesz go, czy nie? - pyta z uniesioną brwią. Spoglądam na wielkiego białego misia, który na pewno spodoba się Nadii. Muszę się o nią starać, a ten miś może być moją przepustką. Wiem, że Nadia da mi nieźle popalić, ale jestem na to gotowy. Największą walkę już stoczyłem. Moi rodzice dowiedzieli się o dziecku, więc nic równie trudnego nie powinno mnie spotkać.
- Chcę - wracam spojrzeniem do sprzedawcy. - Nie można trochę spuścić z ceny?
- Jasne - uśmiecha się. - Sto dwadzieścia dolców! - poważnieje. - To nie są tanie rzeczy. - kurwa. Chciałem się starać o względy pięknej szatynki, to teraz cierpię. Z bolącym sercem podaję mężczyźnie pieniądze. Ten zakład doprowadzi mnie do ruiny. - Dziękuję za zakup w moim sklepie.
- Wypchaj się - fukam. - Pomoże mi Pan chociaż wsadzić tego miśka na moje ramiona? W ręce go nie wezmę.
- Mogłeś zawsze wybrać mniejszego.
- Dla mnie nie liczy się nic, co jest małe! Collinsowie z dumą pokazują duże rzeczy. - facet pomaga mi założyć białego misia na barana. Cholera. Moje ramiona wysiądą. Waży dobre dziesięć kilo. Wychodzę ze sklepu. Czeka mnie długa wędrówka do domu Nadii. Ludzie spoglądają na mnie z uśmiechami, a dzieci z zazdrością wpatrują się w misia. Następnym razem kupię bukiet róż. Taniej mnie to wyniesie. I moje biedne ramiona nie będą cierpieć. Ale zdobędę Nadię! Nazywam się Collins, a my walczymy o to, co dla nas ważne. Tak jak ojciec walczył na froncie o wolność, tak ja walczę o dziecko i Nadię. Kto by pomyślał, że zmienię się w taką ciepłą kluchę.
- Hej misiaczku - zaczepia mnie jedna dziewczyna. - Dla kogo niesiesz tego słodziaka?
- Do dziewczyny - uśmiecham się.
- Ugh. Ja mogę zostać twoją dziewczyną.
- Wolałbym nie - poważnieję.
- Dlaczego? Taki przystojniak jak ty, pewnie potrzebuje dobrego seksu. Mogę ci to dać.
- Burdel w drugą stronę. - odchodzę od tej desperatki. Skoro staram się o Nadię, w grę nie wchodzi zdrada ani inne gówno. Uczciwość to podstawa. Pod kamienicą Nadii pojawiam się dwadzieścia pięć minut później. W drzwiach wpadam na jej dziadka.
- Wilhelm!
- William, Will - poprawiam. - Tak trudno zapamiętać ?
- Zrobiłeś mojej wnuczce dziecko. Tak trudno pamiętać o zabezpieczeniach? - pyta z uśmieszkiem triumfu.
- Jest Nadia?
- Jak zawsze w swoim pokoju. Masz gest - wskazuje na misia. - Ona kocha maskotki. - uśmiecha się. - Trafiłeś w jej czuły punkt.- jednak warto było wydać sto dwadzieścia dolców. Punktuję u jej dziadka, ale i tak mam nadzieję na zobaczenie jej uśmiechu. Wchodzę po schodach na odpowiednie piętro i nosem naciskam na dzwonek. Nie mogę użyć rąk, bo wtedy miś spadnie na ziemię. A ciężko go będzie podnieść z powrotem.
- Willy! - otwiera mi Lottie. - Wejdź. - mocno muszę się schylić, żeby zmieścić się w drzwiach. Właściwie to wchodzę na kolanach. Całe szczęście w mieszkaniu sufity są wysokie. Te stare kamienice mają swoje plusy.
- My do Nadii - uśmiecham się i spoglądam na miśka.
- Domyśliłam się. Idź do niej. Chcesz może coś do picia?
- Nie chcę robić kłopotu.
- Daj spokój! Wszedłeś do naszej rodziny wraz z naszym prawnukiem. Możesz mi mówić babciu.
- Dziękuję, babciu - idę na górę. Teraz czeka mnie ciężka przeprawa. Nadia mi tak łatwo nie odpuści. Będzie mnie dręczyć, a ja jej na to pozwolę, bo według babci Collinsowie się nie poddają. Uderzam nogą w jej drzwi i cierpliwie czekam, aż mi otworzy. Żeby zmieścić się w drzwiach znów muszę klęknąć.
- Proszę - mówi.
- Możesz otworzyć? Nie mam wolnych rąk. - słyszę jej kroki, a po chwili uchyla drzwi i od razu jej wzrok ląduje na białego misia.
- Co to?
- Prezent dla ciebie. Wpuścisz mnie? - otwiera szerzej drzwi i jak zahipnotyzowana przygląda się misiowi. - Gdzie mam go położyć?
- Obok okna - wstaję z klęczek i zrzucam z siebie to ciężkie bydle. - Jeju! JEST CUDOWNY! - piszczy jak mała dziewczynka i przytula się do swojego prezentu. No nie! Mnie całkowicie zlała! A to ja targałem go przez pół miasta na barana!
- A mnie nie przytulisz?
- Nie, po co?
- W końcu ci kupiłem tego misia. - stwierdzam.
- No i? Ten misiek bardziej mnie pociąga niż ty- odpowiada z kpiną. - Ale dziękuję. - uśmiecha się i wstaje z ziemi, aby usiąść na łóżku. - Ale nadal nie chcę się z tobą zadawać.
- To się zmieni - odpowiadam pewnie. - Nie możesz wiecznie udawać, że jestem ci obojętny.
- Ja nie udaję. - odpowiada z powagą. - To prawda. Nie mam o tobie dobrego zdania.
- I tak będziesz moja.
- Nie byłabym tego taka pewna.
- Inaczej nie nazywam się William Collins, afrodyto.
-----
Hej misie ❤️
Willy jest słodki ❤️❤️
Aww❤️❤️
Buziole ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top