2. Nonentity

Salon był nie wielkim pomieszczeniem, lecz za to bardzo przytulnym oraz ciepłym. Pomarańczowy kolor ścian dodawał miejscu blasku i jasności przez człowiek miał ochotę patrzeć się na nie, i patrzeć w nieskończoność. Ciemne drewniane szafki oraz okrągły stolik wyróżniały się całkowicie w tle. Na półce, gdzie stał sporych rozmiarów ekran, zdjęcia aż same siebie wypychały na kraniec. Jedno pokazywało całą pięcioosobową rodzinę, inne tylko dzieci a jeszcze inne każdego oddzielnie. 

Ciepła herbata jeszcze dymiła, dlatego chłopak zanim wziął kolejny łyk musiał z dobre kilka sekund w nią dmuchać zawzięcie. Nie chciał znów poparzyć języka. 

- Co pamiętasz jako ostatnie? - zapytała dziewczyna. Chłopak spojrzał się na nią z ukosa i spróbował chodź trochę się uśmiechnąć. 

- Ostatnie... - chłopak podrapał się po głowie. Spojrzał się na swoje gogle, które ściągnął z głowy. Leżały teraz bezwładnie na stoliku. Prawe szkiełko odbijało blask słońca. - Mam dużo różnych fragmentów z życia, ale nie umiem ani odczytać co one znaczą, gdzie one były ani kto na nich jest. Niestety.

- Daj coś konkretnego! - odezwał się Met - chłopak o bordowych włosach, kiedy w końcu przekroczył próg salonu z talerzem ciastek. Klasnął szczęśliwy w ręce, kiedy postawił deserek. - To może być dobry trop! Jedno wspomnienie może da lepsze i wyraźniejsze wspomnienia!

- Zgadzam się z tobą - odezwała się jego siostra. - Daj pierwsze lepsze. I potem może podaj jakieś szczególne elementy, osoby, które uważasz za ważne.

Chłopak zamknął się w swoich myślach, przykrywając się po sam czubek nosa kocem. Nie umiał wybrać tego jedynego. Chciał żeby wspomnienie od razu było trafne - dało od razu jakiś rezultat poszukiwań. Jednak długo nie mógł się zastanawiać, bo nad nim czuwało w ciszy aż dwie osoby. Spojrzał się znów na gogle, sięgnął po nie i zacisnął je delikatnie w prawej dłoni. Zamknął oczy, mając nadzieję, że więcej mu się przypomni.

Wybrał kadr najbardziej widoczny.

- Plac, bardzo ogromny. Powierzchnia jest oddzielona od świata murami. - zaczął powoli opowiadać to co widzi przed oczami. - Nie, to nie mury - dodał szybko. - Czy są tam jakieś siedzenia? Tak, to chyba siedzenia tam są.

- Czemu są puste? - spytał chłopak.

- Tak... Na pewno są wszystkie puste.

- Muszą być puste? - chłopak jedynie ruszy barkami niezdecydowany. Dziewczyna posunęła się do niego. - Co jeszcze tam jest? Co jest bardzo szczególnego?

- Nie popędzaj go!

- To jest chyba... arena? Arena bitewna! - brązowo włosy zaskoczony swoją odpowiedział wstał na równe nogi. Koc zsunął się na podłogę. - To na pewno jest arena! Ja byłem na jakiejś arenie!

- Ale po co? - wyszeptała Mit. Brązowo włosy podniósł szybko lewą dłoń, każąc jej się na chwilę wyciszyć.

- Ta arena była ogromna! I chyba jest... Ale na pewno takie coś istnieje! Gdzie tutaj jest jakaś arena?!

- Ej ej ej spokojnie! - bordowo włosy usadomił przybysza siłą na sofie. - Wiem, że się cieszysz, my też, ale to tylko ułamek tego co nam potrzeba! 

- Może tam jest ktoś, kto wie coś więcej o mnie! 

- Jeżeli nawet tak. - dziewczyna odłożyła kubek z kawą. - Jest dziś dzień wolny i wszystko jest zamknięte. Jutro rano możemy tam iść. Najbliższa arena jest spory kawałek drogi, dlatego trzeba będzie wybrać się z samego rana. Przy okazji zajdziemy do szkoły, może jakiś profesor czy magiczka Ciebie rozpozna a ja zajdę do biblioteki oddać książki. 

- To jest plan siora! 

- Ja zawsze mam dobre pomysły, nie zapominaj o tym.

- Czytasz książki? - bordowo włosa, uśmiechnęła się serdecznie. 

- Całe mase! Kiedyś jak byłam mała to przed nimi uciekałam. Teraz je pokochałam. To jest teraz moje drugie życie. 

- Drugie życie... - wyszeptał brązowo włosy do siebie. - Drugie życie...?

- Eh nie ważne! Wpadłam teraz na lepszy pomysł! - dziewczyna wynurzyła się z pod drugiego koca. Kicającym krokiem stanęła przed dwoma chłopakami. Jej brat podniósł zdziwiony jedna brew. 

- Jestem Mit Hanson. - bordowo włosa wstała oraz poklepała się trzy razy w miejsce gdzie znajdowało się u niej serce.

- Przecież to wiem ju-

- Ale tylko tyle! Może warto coś więcej, nie uważasz? - chłopak kiwnął głową twierdząco. Chwycił za kubek.  -  Co bym mogła jeszcze dodać... uczę się na kierunku zielarki. W przyszłości chce otworzyć swój zakład z rożnymi mieszankami ziół na każdą okazję! 

- Moja siora zawsze mówi - przerwał jej nagle brat. Plaskaczem usiadł na fotel. - Że jak ją wkurwisz to Ciebie otruje i będziesz ją błagał o pomoc. 

- Mówię tak tylko do Ciebie i tylko w kontekście Twojej osoby, Met. 

Bordowo włosy machnął na nią ręką. 

- Więc może dodam, że kocham książki, zieloną herbatę, dobre towarzystwo a nienawidzę Pani Różyczki. 

- Pani Różyczki? 

- Stara baba, bez dzieci, bez męża, wymagająca wszystkiego od dechy do dechy i lubiąca uprzykrzać życie młodym ludziom. 

- Oh - mruknął. Z powrotem nałożył gogle na głowę. Bez z nich czuł się jakoś nie swojo. - To chyba nie jest miła osoba.

- Uwierz, że nie. 

- Więc skoro sytuacja wygląda tak, to ja też coś o sobie powiem.

Met i Mit spojrzeli się na towarzysza zaskoczeni. 

Dan wstał z kanapy i stanął metr obok dziewczyny. Ustawił się jak siedmiolatek podczas recytowania ważnego wiersza narodowego. 

- Jestem nie wiem kto, nie wiem skąd pochodzę i co lubię. Chociaż nie! Herbata i ciastka są dobre! 

Rodzeństwo spojrzało się na siebie. Pierwszy zaczął się śmiać Met, a później reszta załogi. 

- Żal! Ja liczyłam na coś konkretnego! - otarła łezkę z lewego oka. - Chociaż lepsze to niż nic. 

- Musisz tak jutro sie przedstawić dla naszej mamy i młodszego brata. - Met rozciągnął się na fotelu i susem wstał. Chwycił za puste kubki. - Myślę, że to już pora na sen skoro trzeba jutro z rana wyjechać i powiedzieć o całej sytuacji dla mamy. Żeby przypadkiem nie dostała jakiegoś zawału jak zobaczy obcego. 

- Jasne jasne, mama i zawał... 

Daniel uśmiechnął się delikatnie. Teraz czuł się o wiele lepiej niż na początku, ale wciąż dziwne uczucie nie opuszczało jego tyłu głowy. Zamyślił się w swoim myślach aby spróbować chodź kawałek uchwycić czegoś jeszcze. 

Świat, w którym przyszło Nam żyć nie jest często dla Nas łaskawy ani miły...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top