₱ 3 ₱
Po kilku minutach Michał kazał mi iść za sobą co oczywiście zrobiłam. Wróciliśmy do magazynu, w którym przed chwilą byliśmy. Odsunął delikatnie regał za którym była drabina.
- Zapraszam - podeszłam do drabiny i weszłam po niej. Kiedy dotarłam do końca instynktownie podniosłam klapę. Tuż po wyjściu na powierzchnię zauważyłam, że klapa jest przykryta styropianowym głazem. Byliśmy na skraju lasu do którego chodziłam jak byłam mała.
- Nie pamiętam kiedy tu ostatnio byłam - powiedziałam półszeptem.
- To ty umiesz mówić? - zapytał prześmiewczo Michał.
- Nie, porozumiewam się telepatycznie - odpowiedziałam sarkastycznie.
- Świetnie. Przedstawisz się tą swoją telepatią?
- Lilka. Przed epidemią miałam dwie starsze siostry. Miałam również chłopaka i jedną najlepszą przyjaciółkę.
- Michał, bez rodzeństwa, przed epidemią miałem dziewczynę. Teraz chodź pójdziemy szukać jakiegoś żarcia. - Bez czekania na jakąkolwiek moją odpowiedź złapał mnie za nadgarstek i pociągnął za sobą w stronę lasu.
- Możesz mi chociaż powiedzieć czym się różni patrol od szukania normalnych ludzi i o co chodzi z Woźnicą?
- Gdy jesteśmy na patrolu pilnujemy by nie było trupiszczy przy wyjściach i wejściach, a informacji o Przemku nie wolno mi rozpowiadać nowym. Może to robić tylko Wiejak.
- Ale dlaczego?
- A co ty nagle taka ciekawska się zrobiłaś? Jeszcze godzinę temu byłaś wystraszona jak pies w sylwestra.
- Mogę znowu przestać się odzywać jeśli tego chcesz. Ale potem nie mów, że ciężko się ze mną gada. I możesz mnie póścić?
- Pewnie - puścił mój nadgarstek i poszedł dalej.
- Dokąd idziemy?
- Załatwić zombie przy wejściu czwartym. Jeśli nie pozbędziemy się ich teraz potem będzie gorzej i będzie trzeba zamknąć przejście.
- A gdzie ono jest? - zapytałam.
- Niedaleko.
- To znaczy?
- Niedaleko tych ruin pod które podjechałem z tobą i Adamem.
- Ile osób zdołaliście ocalić?
- Niewiele. Tylko ciebie, naszą pielęgniarkę i ze dwie inne jednostki, które szukają Przemka.
- Jak dawno zaginął?
- A gdzie się podziała twoja nieśmiałość i niechęć do mówienia?
- Człowieku, kilka tygodni nie otworzyłam do nikogo gęby! Daj się nacieszyć wolnością słowa!
- Tylko nie krzycz, bo martwych zwołasz.
- Dobra, dobra - przez chwilę szłam za nim w ciszy. Po kilku minutach dotarliśmy do tego wejścia. Wiem to stąd, że zebrało się tutaj około siedmiu umarlaków.
- A teraz trzymaj się na dystans i patrz jak to robi profesjonalista - wziął swoją broń i wymierzył sześć percezyjnych strzałów w głowę po czym odrwócił się do mnie - Tak się usuwa szkodniki w dzisiejszych czasach.
- Jestem pewna, że pominąłeś jednego.
- Nie, było ich tylko sześć.
- Widziałam siedem.
- Jestem przekonany, że było tylko sześć - Wzięłam swój pistolet i strzeliłam.
- Diewczyno, mogłaś mnie zabić! - Krzyknął gdy pozbył się szoku po strzale.
- Nie krzycz, bo martwych zwołasz.
- Mogłaś mnie ostrzec zanim mnie... - zawiesił się i zrobił minę jakby właśnie coś rozwaliło mu głowę.
- Uratowałam?
- Tak... Uratowałaś.. Dzięki - Wyminął mnie nawet na mnie nie patrząc. - Musimy obskoczyć jeszcze inne przejścia. Najlepiej jeśli się uwiniemy przed zachodem, a z rana idziemy szukać żywych.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top