#26 + nominacja
Miłego czytania!
Peter
Wszedłem do domu kładąc plecak na ziemi, żeby zdjąć kurtkę. Dzień dłużył mi się niemiłosiernie i w dodatku dzisiaj zaatakowali mi szkołę, przez co później musiałem udać się do Triskelionu, na co w ogóle nie miałem ochoty. Najchętniej to położyłbym się na moim miękkim łóżku i nie wstawał.
Ściągnąłem buty, przewieszając sobie plecak przez ramię i ruszyłem w stronę kuchni. Nie byłem jakoś specjalnie głodny, więc postanowiłem wziąć tylko jabłko. Chwyciłem owoc z miski, gdy poczułem obecność za sobą.
- Jak było w szkole? - zapytała ciocia, uśmiechając się do mnie współczująco.
Pewnie widziała, że byłem kompletnie wypruty z energii. Miała na sobie fioletową koszulę nocną z długim rękawem i ciepłe kapcie.
- Okropnie - mruknąłem, opierając się o lodówkę. Zamknąłem na chwilę oczy, wzdychając głęboko.
- Och, kochanie. - Pogładziła mnie po policzku. - Trzymaj.
Otworzyłem oczy, gdy w moje ręce został umieszczony parujący kubek.
- Dziękuję.
- Herbata z cytryną. Powinieneś się trochę uodpornić na taką pogodę. Łatwo o chorobę.
- Tak, ciociu. - Uśmiechnąłem się do niej z wdzięcznością, biorąc mały łyk napoju. Automatycznie mój przełyk rozgrzał się ciepłem herbaty. - Mógłbym pójść już do pokoju? Zdycham.
- Nie zjesz nic? - Popatrzyła sceptycznie na jabłko, które trzymałem.
- Na prawdę nie jestem głodny. - Zgarbiłem się lekko pod ciężarem dnia. - Sen mnie wzywa, ciociu.
- Dobrze, ale jutro widzę jak zjadasz śniadanie. - Pogroziła mi palcem. I chyba słusznie, bo często zapominałem o tym posiłku.
- Tak, obiecuję, że nie zapomnę.
Zrobiłem krok w jej stronę, żeby przytulić ją na pożegnanie. Uważając na kubek pełen herbaty, przyciagnąłem ją do siebie.
- Dobranoc, Peter. Śpij dobrze.
- Tobie też dobranoc, ciociu.
Odsunąłem się, kierując na schody, po których wszedłem ociężale. Po drodze do mojego pokoju zatrzymałem się przed pokojem May. Nasłuchiwałem chwilę i gdy nie uslyszem żadnego ruchu po drugiej stronie, stwierdziłem, że śpi. Nie chcąc jej budzić udałem się do swojego azylu.
***
Następnego dnia obudziłem się na tyle wcześnie, że miałem czas zjeść obiecane wczoraj śniadanie. Udałem się na dół do kuchni, dziwiąc się na widok cioci siedzącej przy stole obok talerza kanapek.
- Co robisz tak wcześnie, ciociu? - zapytałem, kładąc plecak na ziemi i siadając przed nią. Chwyciłem kanapkę od razu się w nią wgryzając.
- Chciałam ci coś wczoraj powiedzieć, ale widząc w jakim byłeś stanie, postanowiłam zrobić to dzisiaj - odpowiedziała spokojnie popijając herbatę.
- Co się stało? - Załadowałem do ust kolejną kanapkę. Dopadł mnie straszny głód.
- Chodzi o May - zaczęła.
- Cfo z niąm? - zapytałem, próbując na szybko przełknąć kanapkę, co nie skończyło się dobrze, bo się zachłysnąłem.
Ciocia chciała wstać, żeby mi pomóc, ale uniosłem rękę, aby się nie fatygowała. Gdy po chwili wszystko było dobrze, wziąłem łyk mojej już zimniejszej herbaty.
- Myślałam, że z tego wyrosłeś. - Pokręciła głową.
Poczułem jak rumieniec zażenowania wkrada się na moją twarz i żeby odwrócić uwagę cioci wydukałem:
- Co z May?
- Miała wczoraj atak paniki - odpowiedziała, patrząc na mnie poważnie.
- Co?!
- Ciszej, bo jeszcze ją obudzisz - skarciła mnie.
- Ale jak to się stało? - zapytałem już spokojniej.
- Nie sądzę, że jestem osobą, która może ci to powiedzieć - westchnęła głęboko, bawiąc się pierścionkiem.
- Co powinienem zrobić? - Chwyciłem się za włosy, patrząc na kanapki.
- Porozmawiaj z nią na spokojnie, jak wrócisz ze szkoły i może pójdźcie wyszaleć się na sieci.
Odchyliłem się na krześle, zerkając przelotnie na zegar.
- O cholera! - Podskoczyłem na równe nogi, widząc godzinę. - Zrobię to, kiedy wrócę! Cześć, ciociu! - Pocałowałem ją szybko w policzek i zabierając plecak, pobiegłem ku wyjściu.
***
Kiedy wróciłem do domu od razu, po odłożeniu plecaka, udałem się do pokoju May. Po drodze nie spotkałem cioci, co oznaczało, że raczej nie było jej w domu. Stanąłem przed drzwiami pukając lekko. Słysząc ciche proszę, wszedłem do środka.
Stanąłem niemal od razu w miejscu, widząc dziewczynę leżącą na dywanie i przykrytą kołdrą. Nie spojrzała nawet na mnie, tylko dalej wpatrywała się w sufit.
- Emm, czy wszystko dobrze? - zapytałem i od razu chciałem uderzyć się w twarz.
Przecież wszystko wskazywało na to, że nie!
Eh, trudno tu ojcować kiedy pomiędzy tobą i twoją córką były dwa lata różnicy.
Wzruszyła tylko ramionami na moje słowa.
- Więc - przeczesałem nerwowo prawą ręką włosy - przygotuj się, bo chciałbym cię gdzieś zabrać.
Spojrzała na mnie znudzonym wzrokiem z dołu.
- Muszę? - wymamrotała, lekko się przeciągając.
- Tak, pośpiesz się - powiedziałem i szybko wyszedłem, podpierając się o ścianę w korytarzu.
Coś czułem, że to będzie ciężka rozmowa.
***
Po piętnastu minutach wyszliśmy z domu. Byłem ubrany w ciepłą kurtkę, a May w płaszcz, który pożyczyła od cioci. Z dnia na dzień robiło się coraz zimniej i nieraz widoczny był lekko prószący śnieg, który był miłą odmianą od częstych ulew, które ostatnio napotkały Nowy Jork.
- Gdzie idziemy? - zapytała, patrząc ponuro przed siebie.
- To niespodzianka - odparłem, skręcając w lewo.
- Nie lubię niespodzianek! - jęknęła ze zmarszczonymi brwiami.
- Ta ci się spodoba. - Uśmiechnąłem się do niej lekko.
- Ech, no, dobra. - Wzruszyła ramionami. - A może mała podpowiedź? - Spojrzała na mnie z lekką nadzieją.
A ja, cóż... Nie mogłem jej odmówić, gdyż miło było widzieć ją taką, a nie ponurą i bez życia, jaka była w domu.
- Okej. Frances Hodgson Burnett - odpowiedziałem krótko, posyłając jej uśmieszek.
- Hej! - odparła oburzona. - To nie jest żadna wskazówka!
- Owszem jest.
- Ale...
- Nie powiem nic więcej.
Założyła ręce na piersi patrząc na mnie oburzona i odsuwając się trochę ode mnie. Nie sądziłem, że to tak ją rozzłości, ale nie będę się teraz odzywał, bo porozmawiamy na miejscu.
Resztę drogi przebyliśmyw ciszy.
***
Doszliśmy do płotu, który był cały porośnięty tak, że trudno było zauważyć furtkę. Na dworze robiło się powoli ciemno, więc przyszliśmy idealnie na czas. May przystanęła obok mnie i spojrzała na mnie niezrozumiałym wzrokiem.
- Co my tu robimy? - zapytała.
- Zaraz zobaczysz. - Uśmiechnąłem się tajemniczo, robiąc parę kroków do tyłu.
Rozejrzałem się wokoło, upewniając się, że nikogo nie ma w pobliżu, aby później przeskoczyć, bez problemu, płot z rozbiegu.
May
Patrzyłam za nim zszokowana, nerwowo się rozglądając.
- A gdyby ktoś tu był i cię widział?! - Krzyknęłam zduszonym głosem w jego stronę.
- Nie martw się, nikogo nie ma! Chodź tu! - odkrzyknął.
Zrobiłam trzy niepewne kroki do tyłu, spoglądając na płot. Powinnam bez problemu go przeskoczyć.
- Co to dla mnie - szepnęłam pod nosem, dodając sobie otuchy.
Wzięłam kilka uspokajających oddechów, by potem pędem ruszyć przed siebie. Odbiłam się w górę i chyba źle wymierzyłam swoją siłę, bo znalazłam się jakieś cztery metry nad płotem, co niesamowicie mnie przeraziło, przez co zaczęłam szamotać się w powietrzu.
Cholera, nie chcę umierać!
Wtem poczułam oplatające mnie ramiona mojego taty, który bezpiecznie sprowadził mnie na ziemię.
- Co to było? - zapytał, kiedy zdenerwowana wyszarpnęłam się z jego objęć.
- Dlaczego zawsze muszę się przy tobie zbłaźnić? - jęknęłam, łapiąc się za włosy i odwracając do niego plecami.
- Hej... - Położył mi rękę na ramieniu, ale zrobiłam trzy kroki od niego, żeby odejść od jakiegokolwiek kontaktu.
- Przepraszam za to wszystko, ale po prostu twoja obecność mnie stresuje i przez to nic mi nie wychodzi - zaczęłam tłumaczyć, obejmując się dla komfortu ramionami.
Peter
Westchnąłem głęboko, myśląc nad moim kolejnym ruchem. Nie chciałem jej odstraszyć.
- Chodź, usiądźmy - powiedziałem i kiedy się do mnie odwróciła, wskazałem ręką w stronę ławki.
Po paru krokach oddech ugrzązł jej w gardle, gdy spojrzała na obraz przed sobą. Znajdowaliśmy się na wzgórzu, przez co przed nami, w dole, rozpościerał się przepiękny widok świateł Nowego Jorku.
- Piękne, prawda? - szepnąłem, na co przytaknęła mi mimochodem.
Usiedliśmy na ławce i przez parę minut nie odzywaliśmy się, tylko patrzeliśmy przed siebie.
- Chcę pokazać się tobie z jak najlepszej strony - zaczęła niespodziewanie, przez co podskoczyłem lekko na siedzeniu. - W końcu mam szansę cię poznać i chcę, żebyś był ze mnie dumny, ale presja źle na mnie działa. - Uśmiechnęła się smutno, patrząc przed siebie.
Niewiele myśląc przytuliłem ją, na co mi pozwoliła.
- Dlaczego tak jest? - zacząłem niepewnie. - Dlaczego nie żyję w przyszłości?
Odsunęła się ode mnie na koniec ławki. Jakbym parzył. Chciałbym nie poruszać tego tematu, ale musiałem wiedzieć, co takiego się stało, że córka wychowywała się bez ojca.
- A-a skąd to wiesz? - Spojrzała na mnie spanikowana.
- Przy naszym pierwszym spotkaniu, stwierdziłaś, że powinienem nie żyć - przypomniałem.
- O nie, nie, no, nie, nie. - Wstała z ławki i zaczęła krążyć, mamrocząc do siebie niezrozumiałe słowa. - Nie powinieneś tego wiedzieć! To może zburzyć całe kontinuum czasoprzestrzenne i przez to przyszłość może się zmienić!
Usiadła załamana na ławce, pociągając nosem.
Gdy zauważyłem, że zaczyna płakać, objąłem ją ramieniem, podając husteczkę.
- Spokojnie, nie musisz mówić. Nie będę już pytał. Spokojnie - mówiłem, gładząc ją powoli po ramieniu.
Posiedzieliśmy tak chwilę - ona próbując się uspokoić, a ja rozmyślając nad tym wszystkim.
- Dziękuję - powiedziała cicho.
Poruszyła się lekko, dając mi chyba do zrozumienia, żebym ją puścił, co uczyniłem.
- Czyli mam rozumieć, że wczorajszy incydent miał związek z wydarzeniami w przyszłości? - zapytałem.
Musiałem wiedzieć, bo martwiłem się o nią, no i ciocia urwałaby mi głowę, gdybym się o to nie zapytał.
Spięła się i wymamrotała zduszonym od emocji głosem:
- Tak, ja...
- Nie musisz się tłumaczyć - wtrąciłem. - Rozumiem i nie będę więcej pytał.
Wtem poczułem jak ramiona owijają się wokół mojej szyi. Prawie spadłem z ławki na tak nagły ruch, ale zdążyłem odzyskać równowagę (dzięki ci pajęcze zdolności).
- Pamiętaj, że możesz się do mnie zwrócić ze wszystkim, oczywiście z tym z czym możesz, a postaram się ci pomóc - wymamrotałem w jej włosy. - I możesz mówić do mnie Peter, może wtedy będziesz się mniej denerwować.
- Okej.
***
- O co, w końcu, chodziło z tą podpowiedzią? - zapytała, gdy wracaliśmy już do domu.
- Był to autor książki ,,Tajemniczy ogród". - Uśmiechnąłem się lekko, słysząc jej prychnięcie.
- Serio? I co niby to ma wspólnego z tamtym miejscem? - Skrzyżowała ramiona, patrząc na mnie z niezrozumieniem.
- Bo to jest taki tajemniczy ogród.
- Really? - Spojrzała na mnie kpiąco. - A ja się cały czas zastanawiałam, co ze mną nie tak, że odpowiedzi nie znam, a tu się okazuje, że to coś z tobą jest nie tak.
- Hej! - powiedziałem oburzony.
- Taka prawda! To nawet jak ogród nie wyglądało!
- Latem jest to piękny ogród!
- Ale teraz jest zima!
- Ech. - Machnąłem na nią ręką niby zirytowany, a tak naprawdę, to w duchu cieszyłem się, że odzyskała dobry humor.
- Hej, nie machaj na mnie! - krzyknęła ze śmiechem, próbując mnie dogonić, bo zacząłem biec.
_______________________________________
Weno, wracaj! Gdziekolwiek jesteś.
Dziś taki trochę dłuższy rozdział:/
Do następnego
Kanexsia
_________
Nominacja
Nominowała mnie (już dość dawno) kornelia4000
1. Lis.
2. Nie.
3. Directioners.
4. Nie.
5. Nie oglądam.
6. Nie oglądam.
7. 54%.
8. Niestety nie znam ://.
9. Ah, wreszcie napiszę - Sandra.
10. Czarny.
11. Fioletowy.
12. Nie, ale mam brata i siostrę XD.
13. Trochę późno się za to biorę, więc sobie to ominę 😉😅.
Proszę, krótko, zwięźle i na temat xd.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top