Rozdział 4

2.09.1972

Po eliksirach razem z poznaną wczoraj czwórką udałam się do Wilekiej Sali na lunch. Gdy zasiadałyśmy do stołu, do pomieszczenia wbiegli czterej Gryfoni. Mogli być w naszym wieku lub nieznacznie starsi. Dwóch brunetów, w tym jeden w okularach, blondyn i szatyn. Chłopcy głośno się śmiali i żywo gestykulowali, ale Dom Lwa zawsze wydawał mi się głośny. Lubiłam porządek i ciszę, którą zapewniali Krukoni. Cieszę się, że Tiara nie umieściła mnie w domu z tą czwórką. To nie tak, że mam coś do Gryffindoru, bardzo podziwiam ich odwagę i lojalność, ale nie wytrzymałabym w ich towarzystwie nawet minuty. Patrzyłam, jak siadają razem i pech chciał, że jeden z nich złapał mój wzrok. Szybko się odwróciłam, ale kątem oka zauważyłam uśmiech długowłosego bruneta.

Po jedzeniu skierowałam się w stronę sali od Historii Magii, której nauczał profesor Binns, który, jak opowiadali mi rodzice, był duchem. Podobno zmarł w czasie snu w swoim fotelu, a potem, jak gdyby nigdy nic, przyszedł na poranną lekcję. Wyobrażam sobie przerażenie na twarzach niczego niespodziewających się uczniach. Po dziesięciu minutach lekcji musiałam walczyć z zamykającymi się powiekami, głos nauczyciela był okropnie nurzący. Musiałam powstrzymywać się, żeby nie zasnąć, cóż to chyba nie będzie jedna z moich ulubionych lekcji. Co chwila zerkałam na stary zegar stojący w rogu sali, nie mogąc się doczekać kolejnej lekcji, którą była Transfiguracja. Adan, która siedziała obok mnie, dyskretnie szturchała mnie łokciem, gdy za bardzo odpływałam. W końcu nadszedł koniec tej katorgi. Razem z resztą Krukonów wyszłam z sali i skierowałam się w stronę klasy, w której miałam następną lekcję. Niestety, jak wszyscy doskonale wiemy, nie jestem zbyt rozgarnięta, czego efektem była wpadnięcie na coś, a raczej na kogoś.
- Uważaj, jak łazisz. - osoba, na którą wpadłam, odrzuciła ciemne włosy do tyłu.
- Przypominam ci, że z nas dwóch to ty jesteś większą niezdarą, Leek. - zaśmiałam się w stronę przyjaciółki.
- O Merlinie, Lou. Przepraszam. - pomogła mi wstać. - Tęskniłam za tobą. - przytuliła mnie
- Widziałyśmy się wczoraj głuptasie. - oddałam uścisk. - A poza tym, nie mogę teraz rozmawiać. Śpieszę się, spotkamy się później.
- Jasne. - pomachała mi na pożegnanie.

Transfiguracja była o wiele bardziej interesująca od Historii Magii. Co prawda na pierwszej lekcji profesor McGonagal tłumaczyła tylko, czym będziemy się zajmowali w tym roku, ale samo wyobrażanie sobie, co będę umiała zrobić, dawało radość. Czasem patrzyłam, jak moja mama transmutuje meble w domu, gdy jej się znudzą. Zawsze patrzyłam na to z niekrytym podziwem. Narazie jednak, zamiast zamieniać szczury w pucharki, musieliśmy napisać pracę na dwie rolki o zasadach bezpiecznej transmutacji, co ekscytowało mnie już trochę mniej. Na szczęście była to już ostatnia lekcja i mogłyśmy udać się do wieży Ravenclaw.

Usiadłyśmy razem przy jednym ze stołów, wyjełyśmy pergamin i książki z zamiarem odrobienia pracy domowej. Jednak zamiast pisać wypracowanie pogrążyłyśmy się w rozmowie. Nie mówiłyśmy o niczym konkretnym, dużo się śmiałyśmy, dobrze spędzało mi się z nimi czas, ale gdzieś z tyłu głowy miałam Candice. Może w sobotę uda nam się wyjść razem na błonia? Moje rozmyślania przerwał tłum ludzi, którzy zaczęli gromadzić się w pokoju wspólnym.
- Idziesz na kolację? - szepnął ktoś za moimi plecami.
- AAAA! - krzyknęłam i szybko się odwróciłam - Jaime, można przez ciebie dostać zawału.
- Nie dostałaś zawału, jesteś na to za młoda Lou. - uśmiechnęła się. - Idziesz?
- Zaraz przyjdę z dziewczynami. - wskazałam na koleżanki.
- Och, okej. - uśmiech na jej twarzy jakby zmalał. - To ja już pójdę.
- Kto to? - zapytała Charity.
- Jest jakaś dziwna. - dodała Adan.
- A ja uważam, że jest fajna. - powiedziała Sloane. - To co, na kolację?
- Chodźmy. - zaczęłyśmy zbierać nasze rzeczy.

- Mam ochotę na krem pomidorowy. - rozmarzyłam się w drodze do Wielkiej Sali.
- Wymyślasz, ja zjadłabym wszystko. - dołączyła się do rozmowy Sloane.
- Nawet gumochłona? - zapytałam i uniosłam brew.
- Fuj, nie, za kogo mnie masz. - skrzywiła się, a my wybuchnęłyśmy śmiechem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top