44

Wybryki chłopaków skończyły się na zszywaniu języka Keitha. Po tym, jak ledwo zatrzymali krwawienie, Lance bez kszty zastanowienia zawołał Shiro, każąc zawieźć młodszego do szpitala.

– Lenf, to se mam zsyty jefyk nie znafy se mas mnie kalmic! – wyseplenił brunet, kiedy Lance próbował wcisnąć mi do ust łyżkę zmiksowanej zupy. Traktował go jak malusie dziecko, nad którym musi skakać.

Szatyna nie obchodziło nawet to, że jego noga nadal tkwi w gipsie. Po prostu uparł się, żeby mu pomóc i tyle.

– Nie – plujnął – rozumiem twojego – kolejne parsknięcie – akcentu – skończył pluć i przystawił łyżkę do ust chłopaka. Keith przewrócił oczami, poddając się i wziął łyżkę do ust, zbierając ustami jej zawartość. Skrzywił się, gdy ciecz, czy raczej maź, dotknęła jego rany, jednak połknął całość.

– Grzeczny chłopczyk – zaśmiał się McClain, za co został zdzielony w tył głowy.

– Po plostu mnie kalm – znów wyseplenił i otworzył usta, aby Lance wsunął w nie kolejną malutką porcję.

– Teraz oboje jesteśmy kalekami, tylko ty masz gorzej. – Puścił do niego oczko, Kogane wkurzył się i splunął na starszego zupą. – Fuj!!! KEITH KOGANE JAK ŚMIESZ PLUĆ NA STARSZYCH?! – krzyknął szatyn, zrywając się z fotela, przez co upadł, wylewając na siebie resztki jedzenia. Brunet parsknął śmiechem, zaraz potem jęcząc z bólu.

– Dobrze ci tak! – Stęknął, próbując się dźwignąć z podłogi, co nie szło mu za dobrze. Keith stanął za nim i pomógł mu wstać. Posadził go z powrotem na kanapie i złożył drobny pocałunek na jego policzku.

– Pseplasam – starał się powiedzieć to wyraźnie, ale zdawało mu się, że jego język powiększył się do rozmiaru języka krowy. Poszedł do kuchni, wrócił ze ścierką i zaczął wszystko sprzątać. Znowu zniknął na chwilę, aby zaraz usiąść obok Lance'a i wręczył mu nowy talerz zupy.

– Kalm.

||••••••••••••••••••||

Wydaje mi się, albo ten rozdział jest cholernie uroczy XD

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top