29
- Keith, rozumiem, że to nie była najlepsza noc w twoim życiu, ale...
- Nie, Lance. Było naprawdę świetnie, serio. Tylko głowa mi pęka...
- Witaj na kacu, mój drogi. Trzymaj. - Podał mu szklankę z dziwnym, mętnym, śmierdzącym płynem.
- Sok z ogórków?
- Najlepszy. Do tego jajecznica a'la McClain. Smacznego, pijaczyno. - Zaśmiał się, otrzymując karcące spojrzenie od chłopaka.
- Dziękuję. Wiesz, że nie musiałeś i...
- Tak, tak. Nie miałem serca budzić Shiro o trzeciej nad ranem, więc cię przygarnąłem. Kiedyś tam mi się odwdzięczysz. - Machnął ręką, zabierając się za jedzenie.
- Dobrze gotujesz - mruknął szarooki, kończąc swoją porcję. Przypomniał sobie widok, jaki zastał w kuchni, po wstaniu. Zdecydował, że codziennie chciałby widzieć tańczącego przy kuchence Lance'a i podśpiewującego jedną ze swoich ulubionych piosenek.
Wydawało mu się to niezwykle urocze. Nawet to, jak szatyn potrafił mówić do siebie, gdy zdawało mu się, że był sam.
Keith uwielbiał każdy najmniejszy szczegół w starszym mężczyźnie.
Tylko bał się, że jeśli wyzna któreś ze swoich uczuć, wszystko pryśnie, a on zostanie z niczym. Wolał się ukrywać i bezpiecznie rywalizować z przyjacielem.
W końcu może mu przejść, a jakaś wada Kubańczyka go odrzucić.
Ale... Czy to możliwe?
||••••••••••••••••••••||
Ostatni dzisiaj, o ile nie dorwę się do laptopa.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top