XXXIV
26 ABY, Ilum
Rycerze Ren wraz ze swoim przywódcą, wysiedli z pokładu Gwiezdnego Niszczyciela, po raz kolejny wracając z pustymi rękami. O ile tak można było nazwać pobicie kolejnej palety, która została sojusznikiem Najwyższego Porządku. Dla innych może to był sukces, ale Kylo chciał czegoś więcej, szukał informacji, która pomoże mi rozwiązać zagadkę tajemniczej transmisji. Znów wrócił z niczym, a Generał Hux czekał na niego w sali rozpraw, najpewniej dlatego, żeby wspomnieć mu jego porażkę. Ten dzień nie mógł już stać się gorszy. Na widok rudych włosów, rycerz miał ochotę zawrócić i najlepiej znowu opuścić planetę. Fakt, że Armitage był jego sojusznikiem, bolał Rena, jak nic innego. Powinien był go zabić, gdy tylko pierwszy raz go spotkał, wtedy nikt nie miałby do niego pretensji. Teraz miał związane ręce i musiał znosić tę egoistyczną małpę. Najgorsze było to, że na jego widok, Hux się uśmiechnął.
— Czego chcesz? — zapytał Kylo na wstępie, myśląc tylko o tym, żeby wybić generałowi jego białe ząbki.
— Nie rozładowuj na mnie złości przez twoją kolejną porażkę, Ren — odpowiedział mu, dumny z siebie. Uwielbiał chwile, gdy plany rycerza szły na marne, czuł się lepszy od niego. Był lepszy od niego. Wojownicy zawsze zapominali, że by wygrać, potrzebna była strategia. Dlatego wygrywali bitwy, ale to on wygra wojnę. — Wciąż gonisz za wyimaginowanym przedmiotem, zamiast skupić się na prawdzie. Trwa wojna, powinieneś robić wszystko, by ją wygrać, zamiast bawić się w chowanego za pustym marzeniem.
— Jeżeli, cokolwiek to jest, wpadnie w ręce Ruchu Oporu, możesz być pewien, że nie będzie żadnej wojny, którą mógłbyś wygrać — warknął rycerz, splatając ręce na piersi. — Jeżeli po to kazałeś mi tu przyjść...
— O, nie, nie, nie. Kiedy ty bawiłeś się z rycerzykami, moja armia zajęła się prawdziwą pracą — stwierdził, co przelało czarę cierpliwości Rena. Złapał go mocą za gardło i dusząc, uniósł nad ziemię. Twarz Huxa naszła czerwienią, ale starał się nie pokazywać, jak bardzo cierpiał, walcząc o oddech. Nie da mu tej satysfakcji, nie okarze skruchy. Kylo chciał tylko jednego, by Armitage wreszcie przeszedł do rzeczy. — Złapaliśmy szpiega i rebelianta — charczał. — Szpieg nie żyje, drugiego, masz przesłuchać.
Wreszcie powiedział coś zwięźle i na temat. W nagrodę rycerz wypuścił generała, by ten mógł znów stanąć na ziemi, a raczej klęczeć i co ważniejsze, oddychać. Hux kaszlnął, wziął kilka głębokich oddechów i podniósł się, poprawiając czarny mundur. To nie był pierwszy raz, gdy Ren traktował go w ten podły sposób. Czeka go za to kara, ale w swoim czasie. Kylo nie był pewien, czy Hux domyślał się, że słyszał każdą jego myśl, gdy tylko chciał. Tak samo i teraz słyszał każdą marną groźbę. Jednak puścił to mimo uszu. Nie było sposobu, w jaki Armitage mógłby go skrzywdzić. Rycerz Ren wyszedł, zostawiając generała samego, a ten dopiero wtedy pozwolił sobie pogładzić obolałe gardło. Nienawidził Kylo, jak nikogo innego i nie było mowy o tym, żeby oboje dożyli końca tej wojny.
Upadły Jedi poszedł do pokoju, gdzie zastał rebelianta, przypiętego do krzesła postawionego w pionie. Kazał szturmowcom odejść, nie lubił, gdy ktoś patrzył mu na ręce. Osoba, którą zobaczył, nie poprawiła mu humoru. Dlaczego to nie mógł być ktoś, kogo nie znał? Człowiek przed nim, nic mu nigdy nie zrobił, co gorsza, mógł nawet powiedzieć, że mu pomógł. Chwile, gdy razem odlatywali z Jakku, wspominał raczej szczęśliwie. Wtedy miał przy sobie Rey, wszyscy byli nabuzowani adrenaliną z winy ucieczki, kradzieży i zwycięstwa, które odnieśli nad szturmowcami z Supermancy. Jednak w tej chwili byli wrogami. Najwyższy Porządek musiał poznać położenie bazy Ruchu Oporu, a on na pewno wiedział, gdzie to było. Poe Dameron powoli zaczynał odzyskiwać przytomność. Miał rozbitą głowę, ale poza tym, nic gorszego jeszcze mu się nie stało. Zamrugał kilka razy, a przed sobą dostrzegł postać w czarno-srebrnej masce, która z uwagą mu się przyglądała.
—Jak ten czas leci, nie? — pilot odezwał się do postaci w rogu pokoju, ale nie dostał od niej żadnej odpowiedzi. To był pierwszy raz od lat, gdy ze sobą rozmawiali. — Ty mówisz pierwszy, czy ja mam mówić pierwszy?
— To zależy, co masz mi do powiedzenia — stwierdził się Kylo. — Miejmy to za sobą, Dameron. Gdzie jest baza Ruchu Oporu?
— Och, no wiesz, raz tutaj, raz tam... — zaczął wymigiwać się od pytania, ale uderzenie w brzuch mu przerwało.
— Możesz albo mi powiedzieć, albo sam to z ciebie wyciągnę — Ren postawił ultimatum. Poe spojrzał na niego smutnymi oczami. Jak syn Lei Organy mógł stać się kimś takim? Dameron nie wierzył w to, co widział. Od samego początku wiedział, że za maską kryje się Ben Solo, ale to było coś zbyt nierealnego, by do niego dotarło.
— Co się z tobą stało? — zapytał poważnie.
Kylo nie miał najmniejszego zamiaru z niczego się tłumaczyć. Wyciągnął dłoń i pokierował moc, by wtargnąć do umysłu pilota. Zdziwił się, natrafiając na mury, które zastał w jego umyśle. Rey musiała podejrzewać, że w przyszłości, tak to mogło się skończyć i nauczyła go opierać się mocy. To i tak było za mało. Rycerz przebił się przez bariery i dopiero wtedy docenił przeciwnika, jakim był Dameron. Ten pozwolił mu zobaczyć tylko jedną myśl. Skupiał się na dawnym wspomnieniu, a to uniemożliwiało Renowi dotarcie do pozostałych. Mógł tylko oglądać, jak Poe, jako mały chłopiec, zostaje okradziony z jakiejś nieistotnej sakiewki z garstką pieniędzy, a inny dzieciak ratuje mu skórę. Dostrzegł twarz tego drugiego i wtedy uświadomił soebie, że sam też to pamiętał. To on był tym drugim dzieckiem. Kylo przypomniał sobie, gdy pierwszy raz uciekł do kolonii i jak na złość, natrafił właśnie na tamten moment. Bał się, że gdy pomoże w odpędzeniu złodziei, jego ucieczka się wyda i Luke da mu karę, ale nie mógł się powstrzymać.
— W co ty grasz? — zapytał ostro. — Po co mi to pokazujesz?
— Staram się przypomnieć ci, kim jesteś.
Ulga, która trwała przez krótką przerwę na to jedno pytanie, szybko odeszła w zapomnienie, gdy Ren po raz drugi zatopił się w umyśle Damerona. Zobaczył kolejne wspomnienie, tym razem, gdy przeciwnik był już starszy. Była tam Rey, siedziała na ziemi, a oczy miała jak ze szkła. Była okropnie wychudzona, a Kylo taką ją widział dopiero po swoim odejściu. To wspomnienie nie mogło być zbyt stare. Sprzed tygodni, może miesięcy. Widok dziewczyny w tym stanie bolał, a rycerz nie mógł pozbyć się poczucia, że to była jego wina. Odegnał to od siebie, nie na tym powinien się skupiać. Z każdym słowem, które padało z jej ust, czuł jak wina przygniatała go coraz bardziej i już nic nie mógł na to poradzić, gdy słuchał, jak Rey błagała swoich przyjaciół, by obiecali, że go nie skrzywdzą. Ren zostawił ją na śmierć w płomieniach, a ona i tak nie pozwalała nikomu go skrzywdzić. Nie zasługiwał na nią. Myślał, że to koniec, że uda mu się przebić do innego wspomnienia, ale tamta myśl wciąż trwała. Zobaczył, jak były szturmowiec zamilkł, zastanawiając się nad czymś, nim zapytał Rey, czy Ben był dla niej tylko przyjacielem.
— Koniec! — Kylo się wściekł i uderzył pilota w twarz. — Masz ostatnią szansę, by zdradzić mi, gdzie jest baza Ruchu Oporu!
Nie dał mu czasu na odpowiedź, nie miał najmniejszej ochoty wysłuchiwać kolejnego sarkastycznego żartu, którym chłopak mógł go zaszczycić. Miał ochotę go zabić. Podły rebeliant, który i tak na nic mu się nie przyda. Nie mógł nic z niego wyciągać, a próby przestraszenia były na nic. Ren poczuł, jak bardzo jego przeciwnik był pogodzony ze swoją nadchodzącą śmiercią. To nie jedyne, co wyczuł. Otaczało go poczucie tęsknoty i to zadecydowało o kolejnym wspomnieniu, które wypłynęło na powierzchnię świadomości pilota. Ta myśl nie była przekazana dla Kylo, ale Poe zwyczajnie nie potrafił skupić się na czym innym, podejrzewając, że niedługo może zginąć. Stała tam dwójka przyjaciół, ale nie było z nimi Rey, tylko ten szturmowiec, który zdezerterował z Supermancy. Rozmawiali, ale w ich słowach rycerz nie znajdował nic ważnego. Wtedy uśmiechnął się do siebie, rozumiejąc, że wcześniej przecenił Damerona.
Nie był tak sprytny, jak mu się wydawało. W szybie, przy której we wspomnieniu rozmawiali, Kylo dostrzegł jeden, mały szczegół, który umknąłby uwadze wielu. Rozpoznał planetę, niezamieszkaną, przez to, że na jej pokrytej solą ziemi nic nie chciało wyrosnąć. Stacjonowali nad Crait, wciąż kryjąc się na pokładzie Tantive'a Cztery, czego Ren był pewien. W końcu był to statek jego matki, znał jego każdy zakamarek. Uśmiechnął się pod maską i uwolnił umysł Poe'a, który był zupełnie nieświadomy tego, że wydał pozostałych rebeliantów.
— Zamknijcie go i przypilnujcie, by nie zwiał — Kylo rozkazał szturmowcom, wychylając się za drzwi.
— Ale... Generał Hux dał nam rozkaz, że po skończonym przesłuchaniu, mamy się go... pozbyć — odpowiedział niepewnie jeden z żołnierzy.
— On nie stanowi żadnego zagrożenia — stwierdził Ren, mając w głowie obietnicę pilota, złożoną Rey. — Macie wykonać mój rozkaz — warczał, przez zaciśnięte zęby.
— Ale... — szturmowiec próbował zacząć jeszcze raz, gdy miecz świetlny znikąd, wbił się w ścianę tuż obok jego głowy, a czerwone światło padało na maskę. Ostrze zniknęło, a rękojeść, unosząc się w powietrzu, wróciła do dłoni właściciela.
— Teraz! — krzyknął, nie pozwalając sobie na sprzeciw.
Już żaden nie oponował, nie mieli zamiaru ryzykować gniewu Kylo, nawet jeżeli generał Hux później ich ukarze za niewykonanie jego rozkazu. Przynajmniej ujdą z życiem. Poe zniknął, prowadzony w znacznie mniej tętniące życiem części bazy Starkiller. Ren nie miał zamiaru ryzykować, że rebelianci zdążą uciec i zebrał armię, by raz na zawsze pozbyli się problemu. Wahał się, czy sam powinien brać w tym udział. Wiedział, kogo tam zastanie; Rey, swoją matkę, wuja Skywalkera. Bał się, że gdy będzie musiał zadać ostateczny cios, nie będzie umiał się do tego zmusić. Musiał wyruszyć, był przywódcą Renów, jaki da im przykład, pokazując, że jeszcze nie pogodził się z przeszłością? Jeżeli nie pójdzie, wszyscy zwątpią w jego lojalność. On sam nie był jej pewien. Myślał już o tym, by Darth Vader dał mu siłę i wyruszył na wojnę.
⭐
26 ABY, Tantive 4
Rebelianci mieli proste zadanie, polecieć na miejsca, do którego współrzędne zostały im przekazane, a później odebrać wiadomość i zniknąć, jak gdyby nigdy nic. Rzeczywistość nie była dla nich taki dobra. Ktoś z Najwyższego Porządku musiał się o tym dowiedzieć, bo chwilę po przybyciu na miejsce członków Ruchu Oporu, pojawili się też szturmowcy. Rebelianci chcieli uciekać, ale niczym trudnym było za nimi podążyć. Wtedy Poe wsiadł do myśliwca. Udało mu się uszkodzić kilka statków wroga, odwrócić uwagę innych, a narobił wystarczająco zamieszania, by pozostali mogli uciec. Decyzja, którą jego sojusznicy musieli podjąć, była trudna, ale wiedzieli, że poświęcenie Damerona nie mogło pójść na marne. Zniknęli, wraz ze sobą mając wiadomość, która wciąż mogła wnieść wiele w sprawie wojny, by przechylić szalę na stronę Ruchu Oporu. Na Tantive'a powrócili jedynie Finn, Rey i Jannah, w towarzystwie astrodroidów. Generał Organa od razu zauważyła brak jednego z rebeliantów, którym powierzyła zadanie.
— Najwyższy Porządek... Wiedzieli o nas — odezwał się Finn, nim Leia zdążyła, chociażby zadać pytanie.
— Szpiega zabili na miejscu — odezwała się Rey, widząc, że jej przyjaciel nie mógł z siebie nic więcej wykrztusić — ale jestem pewna, że Poe żyje. Może udało mu się uciec?
— Naprawdę w to wierzysz? — zapytał były szturmowiec, jakby słowa dziewczyny go zraniły. Jego głos się załamywał. Bał się, że straci najlepszego przyjaciela. Gdyby nie on, nigdy nie zaakceptowano by go w Ruchu Oporu, przecież był z Najwyższego Porządku. To, jak jego życie się ułożyło, było zasługą Damerona, bez niego... Wolał nawet o tym nie myśleć.
— Tak, wierzę — odpowiedziano mu, ale nie była to Rey, tylko Leia, która położyła Finnowi dłoń na ramieniu. — Dopóki żyje, jest nadzieja, a z nią, jest jak ze słońcem. Jeżeli wierzysz w nie, tylko, gdy możesz je zobaczyć, nigdy nie uda ci się przetrwać nocy.
Chłopak kiwnął głową, pokazując, że rozumie słowa generał. Musiał mieć wiarę, szczególnie wtedy, gdy sytuacja wydawała mu się zupełnie beznadziejna. Jannah podeszła do niego i zza pleców, objęła go ramionami. Zawdzięczała Finnowi co najmniej tyle, co on zawdzięczał Poe. Byli w podobnej sytuacji, ich początki były równie paskudne, gdy jednego dnia zostali odebrani rodzicom, a następnego zmuszeni do założenia białych kombinezonów. Obydwoje również zdołali od tego uciec. Będąc w Ruchu Oporu, mieli szanse, by odnaleźć swoje rodziny, ale do tej pory, nic z tego im się nie udawało. Byli rodziną dla siebie nawzajem, wspierając się jak brat i siostra.
Porwanie Damerona nie było jedyną złą rzeczą tego dnia. Leia domyśliła się, że kwestią czasu było, nim przestrzeń wokół nich przepełni się T-fighterami. Musieli uciekać, a Crait już nie wchodziło w grę. Znała jeszcze jedno miejsce, na Ajan Kloss i właśnie tam postanowiła wysłać rebeliantów. Jednak nie wszyscy zgodzili się uciec jak ostatni tchórze. Wciąż mieli broń i myśliwce, które udało im się ukraść, ale Generał Organa nie pozwoliła im ich użyć. Ludzi nie było wielu, Gwiezdny Niszczyciel, również zabrany z Supermancy, spokojnie ich wszystkich pomieścił. Kazała na niego wsiąść każdemu, na kogo miała wpływ, ale Jedi słuchali tylko jej brata, który wraz z nimi, uparł się, by zostać. Poza nimi kłótnię przegrała tylko z Finnem.
— Nie, jedynie utrudnisz im walkę — Lei starała się mu wytłumaczyć. — Nie masz mocy jak oni. Najlepiej zrobisz, jak dasz nam pewność, że będziesz bezpieczny.
— Najwyższy Porządek porwał mojego przyjaciela, to jest moja walka — Finn mówił powoli, z wściekłości zaciskając zęby. — Nie mogę ukrywać się w bezpiecznym miejscu, kiedy wiem, że on może być w tej chwili torturowany!
Wszystko w jego pobliżu zaczęło się trząść, a przestało, dopiero gdy zaskoczony rozejrzał się wokół siebie. Skupił na sobie wzrok wszystkich Jedi. Każdy momentalnie zaczął obwiniać siebie o to, że wcześniej tego nie zauważył, choć przebywali z Finnem przez tak długi czas. Rey przypomniała sobie chwilę, gdy Poe łokciem potrącił kubek, a ona i drugi z chłopców, niemalże w tej samej sekundzie rzucili się, by go złapać, nim rozbije się o ziemię. Finn złapał go pierwszy. Wykazał się zręcznością, której nie miał zwykły człowiek. Wcześniej dziewczyna tłumaczyła to sobie, że siedział bliżej, więc pewnie dlatego udało mu się szybciej przechwycić kubek. Teraz mogła być pewna, że to dzięki wrażliwości na moc, był zdolny do tak szybkiej reakcji. Fakt, że nigdy wcześniej nie odkrył swoich umiejętności, mocno tuszował to, kim był, a żaden Jedi nie miał czasu się nad tym zastanawiać. W chwili, gdy był tak mocno przepełniony emocjami, wszystko wyszło na jaw.
— Obawiam się, że twój argument już nie ma żadnego znaczenia — powiedział Luke, ryzykując gniew siostry. Voe, nie przejmując się przekomarzaniem bliźniaków, jego pierwsza podeszła do byłego szturmowca i wyciągnęła w jego stronę miecz świetlny, który należał do Hennixa.
— Myślę, że mogę wrócić do walki jednym — powiedziała, przekazując mu broń. — Wiesz jak tego używać?
— Będę uderzał tą świecącą częścią — odpowiedział pewien siebie i nacisnął guzik, by ujrzeć niebieskie światło.
— Chyba nie zostało nam dużo czasu — przerwała wszystkim Rey, której przeczucie podpowiadało, że już niedługo znowu spotka się ze starym przyjacielem.
Leia niechętnie, ale też wsiadła na Gwiezdnego Niszczyciela, żegnając się z bratem. Nie wiedziała, do czego zdolny był jej syn i bała się, że jej rozmowa z Lukiem mogła być ostatnią. Nie powiedziała mu tego, ale nim weszła na pokład, jej bliźniak wyczuł wszystkie obawy i by poprawić jej humor, zwyczajnie zbagatelizował sprawę. Pocałował siostrę w czoło i przypomniał, że tak naprawdę, nikt nigdy nie odchodzi, nie na zawsze. Nawet jeżeli tego dnia zginie, to nie będzie ich ostatnie spotkanie. Ostatnią myśl zostawił dla siebie i tylko patrzył, jak czarna suknia Lei ciągnie się za wejściem do statku. Chwilę później zniknęli. Uczniowie Skywalkera mieli swoje zadanie, musieli dostać się na Crait, planetę, na której sól osadzała się jak biały puch, gdzie niedługo czekali, aż Najwyższy Porządek zdradzi swoje przybycie. Do tego czasu, skrywali się w starej bazie, ale była najwyższa pora, by zacząć walkę.
— Odwrócę ich uwagę. Wy idźcie tylnym wyjściem, spróbujcie zaatakować AT-AT od tyłu. Jestem pewien, że gdy dobrze traficie, te metalowe puszki padną — zarządził Luke, a uczniowie przyglądali mu się z przerażeniem w oczach. Słyszeli, jak pociski odbijały się od ich wejścia. Armia Najwyższego Porządku niedługo mogła dostać się do środka.
— Straciłam już dzisiaj przyjaciela, nie mogę jeszcze stracić mistrza — powiedziała Rey. — Idę z tobą.
— Nie. To jest moje zadanie, ty masz swoje — rozkazywał. Nie mogli się kłócić. — Idźcie stąd. Już!
I poszli, nie mając innego wyboru. Luke powoli stawiał krok za krokiem, wychodząc z bazy. Ostrzał ustał na chwilę, by Kylo mógł dostrzec, kto pojawił się na polu bitwy. Na widok osoby, która zrujnowała mu życie, zalała go wściekłość. Zobaczył swojego wuja pierwszy raz od całej tragedii na Yavin. Wszystkim kazał w niego wycelować. Nie bał się nie szczędzić na nim amunicji. Gdy dał sygnał do ostrzału, czerwone pociski sunęły w stronę jednego, starszego mężczyzny. W oczach wielu, to wydawało się głupie. Nikt nie mógł tego przeżyć, a jednak Ren nie pozwalał im przerwać. Wtedy amunicja się skończyła, a wściekli żołnierze bali się, że poszła na marne, ułamek tego przecież by wystarczył. To, co zobaczyli, zmroziło ich ze strachu. Każda, wystrzelona przez nich wiązka plazmy została złapana przez Mistrza Jedi i w tamtej chwili, dzięki mocy unosiły się przed nim, dalekie od trafienia. Kylo wciąż zapominał, że w oczach Jedi był tylko rycerzem, a przed sobą miał mistrza. Jego wuj lekko cofnął rękę, a gdy znów wysunął ją do przodu, wszystkie, wystrzelone pociski wróciły w stronę morderczych maszyn.
Wiele AT-AT padło na ziemię, pod ostrzałem ich własnych pocisków. Ogarnięty furią Kylo Ren zdjął swoją maskę i rzucił nią o pokład statku. Skoro maszyny nie dały rady jednemu Jedi, to on się nim zajmie. Zszedł na ziemię, by zacząć walkę ze swoim dawnym mistrzem. W tym czasie uczniowie Skywalkera w towarzystwie Finna i Rey, zdołali zakraść się za maszyny i zajęli się wyeliminowaniem ich z gry. Rycerze Ren zorientowali się, co wyczyniali uczniowie Skywalkera i również zeszli ze statku, by pozbyć się problemu, bo przez lekkomyślność Kylo, maszyny kroczące nie mogły się już same bronić. Rozpoczęła się walka, której siły były tak wyrównane, że nie sposób było założyć, kto mógł w niej mieć większe szanse.
Kylo pierwszy raz miał okazję odegrać się na wuju za to, co ten próbował mu zrobić. Jego czerwone, krzyżowe ostrze zadarło z prostym, zielonym mieczem. W uderzeniach rycerza był chaos, była siła i pasja, które tak bardzo cenili sobie wyznawcy ciemnej strony mocy. Każdy jego cios był ciężki do odparcia, a ruchy tak nieprzewidywalne, że niejeden odpadłby z walki już po kilku chwilach. Snoke był dobrym nauczycielem. W oczach Rena, był nawet lepszym, niż Skywalker mógł kiedykolwiek zostać. Jednak nie doceniał Luke'a, zapomniał, że tamten nie bez powodu został mistrzem. Zmęczenie dawało o sobie znać, ale to Kylo znacznie gorzej na tym wychodził, nie spodziewał się, że walczyć będzie tak długo. AT-AT za jego plecami padały na ziemię, przewaga należała do młodych Jedi, a Najwyższy Porządek zaczął przegrywać, tak samo, jak przywódca rycerzy.
— Jestem silniejszy, niż każdy Skywalker kiedykolwiek był! — krzyknął.
— Nie jesteś żadnym Skywalkerem — odpowiedział Luke i zadał kolejny cios, który jego siostrzeniec uniknął z trudnością.
W jego myślach pojawił się głos, głos Najwyższego Przywódcy, kazał mu uciekać. Nie miał szans przeciwko Luke'owi. Na polu walki pozostała ostatnia maszyna krocząca, więc wszystko miało się rozwiązać pomiędzy rycerzami Ren a Jedi. Ci pierwszy również otrzymali rozkaz do ucieczki. Popędzili w stronę statku, który jako jedyny mógł ich zabrać z Crait. Wymknęli się uczniom, którzy skupili się na dokończeniu zadania i pozostało im czekać na przywódcę. Niestety, Kylo nie chciał się poddać. Był zaślepiony złością, a ona go napędzała. Zadał kolejnych kilka ciosów, starając się trafić od góry, licząc na to, że wykorzysta swój wzrost, jako przewagę. Uderzenia nie były szybkie, ale ciężkie, wkładał w nie całą swoją siłę. Jego wuj odpierał je z łatwością. Starszy mężczyzna zrobił obrót wokół własnej osi i szybkim ciosem, zdołał trafić Rena, rozcinając mu ramię. Chłopak syknął, jego defensywa spadała, nie miał siły, by skupić się na każdym ruchu Skywalkera. Mroczny głos po raz kolejny kazał mu uciekać.
Znowu nie posłuchał. Walka przenosiła się bliżej uczniów. Luke chciał wykorzystać to, by i oni dołączyli do jego bitwy. To byłoby niesprawiedliwe i Kylo domyślił się, co miało się stać. Udało mu się przez chwilę jeszcze pociągnąć walkę, a wtedy ogromny AT-AT zaczął walić się na ziemię i leciał w ich stronę. Skywalker był przekonany, że jego siostrzeniec zostanie, by przepełniony złością, dokończyć walkę, ale gdy fala soli upadła na ziemię, w miejscu, gdzie stał chłopak, była pustka. Ren dołączył do swoich rycerzy i statek odbił się od ziemi, by móc wrócić w przestrzeń. Uciekali. Najwyższy Porządek przegrał bitwę z kilkorgiem Jedi. To nie spodoba się Najwyższemu Przywódcy. Obiecano mu koniec Ruchu Oporu, a zamiast tego, stracił bron i żołnierzy. Statek wreszcie zniknął, a Jedi odetchnęli z ulgą.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top