XXXIII
25 ABY, Tantive 4
Od śmierci Hennixa minęły tygodnie, przez co nikt nie potrafił zobaczyć w Kylo Renie ofiary, jaką był, dręczony przez ciemną stronę mocy. Voe i Tai nie myśleli trzeźwo, mimo ciągłych kazań Luke'a Skywalkera, jedyne, na czym potrafili się skupić, była zemsta. Nawet Poe nie umiał obiecac, czy następnym razem, gdy zobaczą tego zdrajcę, powstrzyma się, nim wystrzeli. Co prawda był mu coś winien za pomoc, gdy byli dziećmi, ale ten dług już się wyrównał, litrami krwi niewinnych osób, które przelał Ren. Wizja Bena Solo zacierała się pod ilością jego mrocznych czynów. Ginął, coraz bardziej przypominając Dartha Vadera. Już się z tym nie ukrywał, nie bał się być kojarzony z Lordem Sithów, chciał być jak on. Tylko Rey nie potrafiła pozbyć się wspomnienia chłopca, który ryzykując własne życie, uratował istoty tak z pozoru nic nieznaczące, jak zwierzęta zamknięte w klatkach. Kiedyś, jego jedynym zadaniem było uwolnić niewinnych od tragedii, dzisiaj ktoś musiał mu o tym przypomnieć.
Rey nie wiedziała, ile tak jeszcze wytrzyma. Widok jej najlepszego przyjaciela, w którym światło gasło z taką siłą, niszczył ją od środka. Żyła poczuciem winy i nadzieją, że uda jej się znów ujrzeć Bena, a nie tego, kim się stał. Chociażby to było ostatnie, co dane jej będzie zobaczyć. Była w tragicznym stanie, żyjąc dla nierealnych celów, ale i tak trzymała się znacznie lepiej, niż Luke. Spełnił swoją obietnicę, wciąż trenował uczniów, chociaż niemalże nie było na to miejsca. Jednak od roku nie miał miecza świetlnego w dłoni. Nie mógł patrzeć na to zielone światło, które było jego ostatnim wspomnieniem, nim zniszczył życie tylu osób, samemu przy tym niemalże ginąc. Wciąż był jedynym Mistrzem Jedi i dopóki ten stan rzeczy się nie zmieni, nie będzie mógł odejść. Starał się jak mógł, ale to go wyniszczało, bo wiedział, że gdyby nie jego błąd, do niczego takiego by nie doszło. Zawiódł i własnego siostrzeńca i całą galaktykę.
Po pogrzebie Hennixa, Rey starała się porozmawiać ze swoją dawną mistrzynią. Widziała, co zaszło w czasie walki, była pewna, że wszystko, czego dopuścił się Kylo, było tylko nieszczęśliwym wypadkiem, ale do Voe to nie docierało. Straciła jednego z dwóch najlepszych przyjaciół. Każdy, kto dopuścił się czegoś takiego, musiał ponieść konsekwencje. Od tamtej pory, rozmowy między nimi ograniczały się do oficjalnych, w czasie obrad i misji. Nie było już nic z dawnego koleżeństwa i radości, które towarzyszyły im, gdy Rey była jeszcze padawanem. Znów nie było nikogo, kogo mogłaby nazwać przyjacielem. Czasem to uczucie za bardzo ją przytłaczało, przez co potrafiła nie pokazywać się innym na oczy przez całe dnie i to była jedna z tych gorszych chwil. Szara strażniczka powoli zaczynała tracić wiarę w to, że coś jeszcze mogło się zmienić. Może wszyscy mieli rację? Może dla Bena nie było już nadziei?
Może to przez to, że wciąż o nim myślała albo to moc robiła sobie z niej żarty, bo Kylo, jak na zawołanie, pojawił się przed Rey. Próbował machnąć ręką i jak zwykle, zamknąć most, nim ktokolwiek zdążyłby się odezwać, ale pierwszy raz, odkąd to opanował, nie udało mu się. Szukał przyczyny i zauważył, jak Rey stała z rękami wyrzuconymi po bokach, jakby niewidzialne ściany pędziły ku sobie, a ona za wszelką cenę próbowała je rozdzielić. Rycerzowi się to nie spodobało, bo skoro potrafiła go zablokować, to znaczyło, że stawała się potężniejsza, niż mógłby podejrzewać. Zyskała jego uwagę, mogła mówić, bo i tak nie miał gdzie uciec. Zamiast tego stała i przyglądała się jego mrocznej masce, za którą starał się ukryć to, kim kiedyś był. Miała dłoń u pasa, podczas gdy jej dawny przyjaciel miał w rękach spaloną maskę. Mogłaby wykorzystać przewagę, nie zdążyłby zareagować, zawsze była od niego zwinniejsza.
— Co cię powstrzymuje? — zapytał, bo oboje myśleli o tym samym.
— Wiesz, że nie potrafię cię zabić — odpowiedziała niewzruszona, nie wstydziła się do tego przyznać. Nie obchodziło jej, po jakiej stronie był, chciała tylko odzyskać Bena. — Nie chcę cię zabić.
— To będzie przyczyną porażki Ruchu Oporu, wiesz o tym? — zapytał, a jego elektroniczny głos kuł dziewczynę w serce. Tylko podkreślał to, że Ben Solo tracił swoje człowieczeństwo.
— Widziałam, co starałeś się zrobić — zmieniła temat. — Złapałeś Voe, nie chciałeś, by zginęła. Ani ona, ani Hennix — przy tych słowach, Kylo odłożył maskę dziadka. — Wiem, że jego śmierć, to był tylko przypadek. Wciąż widzę w tobie światło, Ben. Wierzę, że ciąż możesz wygrać z mrokiem i nieważne co...
— Dość — stwierdził chłopak ostro.
Wykorzystywała jego rozdarcie pomiędzy stronami. Wściekł się, a to pomogło mu przezwyciężyć jej moc. Zamknął most i zdenerwowany zaczął zrzucać własne rzeczy z półek. One i tak nie miały żadnego znaczenia. Był po ciemniej stronie mocy, walczył dla Najwyższego Porządku, nie powinien mieć wątpliwości, do tego, kim był. Niestety miał. Za każdym razem, widząc Rey, coś w nim pękało, chciał rzucić dotychczasowe życie w kąt i wrócić do niej, zżerany tęsknotą. Nie mógł tego zrobić, nie powinien chcieć i na to wściekał się najbardziej. Skoro sam nie wierzył, że jest zupełnie oddany stronie, za którą walczył, jak w jego słowa mieli uwierzyć Snoke, czy ta żmija, Hux? Kiedy złość z niego uleciała, dysząc ze zmęczenia, uklęknął przed jedyną rzeczą, która wciąż pozostawała na swoim miejscu. Maska jego dziadka, jedyny przedmiot, który wciąż miał dla Kylo jakiekolwiek znaczenie.
— Musisz mi pomóc, inaczej nigdy nie będę taki jak ty, jak Darth Vader — mówił z rozpaczą.
Nikt mu nie odpowiedział. Nic nigdy mu nie odpowiadało. Wiedział, że gdyby jego dziadek chciał, mógłby się z nim skontaktować. Rey miała okazję rozmawiać z duchami mocy już kilka razy. Co było w niej tak specjalnego, że do niej się odzywały, a do niego nie? To było niesprawiedliwe! To Ren był Skywalkerem, nie ona. Darth Vader mógł być jedynym, który by go zrozumiał, ale Kylo nie potrafił do niego dotrzeć. Codziennie wpatrywał się w maskę, jedyny artefakt po dziadku, jaki mu został. Nie wiedział, co się stało z mieczem. Podobno niebieski zniknął z miasta w chmurach, a na powierzchni planety nie było po nim śladu. O czerwonym wiedział tyle, że mieli go Mroczni Akolici, a sam na własne oczy widział śmierć jednego z nich i był w miejscu, gdzie wężowa bestia rozszarpała ostatniego. Spopielona maska to wszystko, co miał. Tak bardzo pragnął wsparcia jej dawnego właściciela, ale jak zwykle, był skazany tylko na siebie.
— Darthcie Vaderze, proszę — mówił, nie mogąc uwolnić się od myśli po rozmowie z dawną przyjaciółką. Dawno pragnienia nie zepchnęły go tak mocno w jasną stronę mocy, a dzięki temu, znów mógł ją słyszeć.
— Wciąż wołasz złe imię — rozbrzmiał głos, ale Kylo nie umiał powiedzieć, do kogo należał, nigdy wcześniej go nie słyszał.
— Dziadku? — zapytał, nie będąc pewien, czy ktoś sobie z niego nie żartował.
Już nic nie usłyszał, a napływająca złość znów uczyniła go głuchym na słowa Anakina Skywalkera. Duch od miesięcy był świadkiem, jak jego wnuk błagał go o pomoc. Tak bardzo chciał mu pomóc, bo widział, że syn Lei popełniał te same błędy, które dawny Lord Sithów miał już za sobą. Pamiętał, ile było w tym bólu. Nic nie było warte strat, które niosły za sobą jego wybory. Serce mu się łamało, widząc te cierpienia, ale nie mógł zrobić nic, bo Ben nie chciał słuchać. To nie Anakina wzywał, tylko Vadera, a ten został zniszczony, więc nie było osoby, która mogłaby mu odpowiedzieć. Próbował dotknąć ramienia wnuka, ale jego dłoń przeniknęła na wylot, nie dając mu znać o obecności przodka. Dlaczego historia musiała się powtarzać? Kylo Ren myślał, że był sam, co było tak dalekie od prawdy. Tylko jak mu to udowodnić? Mógłby sam to zauważyć, gdyby tylko zechciał patrzeć.
Do jego kwatery ktoś zapukał, a rycerz Ren wstał spod piedestału, by podejść do drzwi. Rozsunął je, a posłaniec oznajmił mu, że Snoke wzywa go do siebie. Nie sposób było zauważyć chaosu, który zapanował w pokoju ucznia Najwyższego Wodza. Gdy wyjdzie, zostanie tam posprzątane i będzie, jak gdyby nic się tam wcześniej nie stało. Po dotarciu do sali tronowej Snoke'a Kylo dowiedział się, że nie chodziło o byle zadanie, czy nową misję. Została nadawana transmisja, a zachrypnięty głos mówiącego, nie pozostawiał wątpliwości, kim był. Imperator Palpatine chciał zemsty. Nie zdradził nic, czy żył, czy to on nadawał transmisję, czego dokładnie chciał. Nie byli nawet pewni, czy to nie żart, ale Kylo Rena czekała misja, a jej wykonanie mogło wiązać się z przyszłą wielkością Najwyższego Porządku.
Nie tylko oni usłyszeli mroczną wiadomość, bo odebrały ją również radia Ruchu Oporu. Generał nie pozwoliła, by umknęło jej, chociażby jedno słowo. Kto był w tym czasie blisko niej, również to słyszał, ale resztę musiała poinformować na zebraniu. Byli tam Jedi, jej brat, oraz osoby, których obdarowała większym zaufaniem, a z nich nie pojawiła się tylko Rey. Leia nie była pewna, czy w ostatnim czasie w ogóle widziała się z dziewczyną. Śmierć Hennixa odebrała humor wielu osobom, a Voe była zupełnie nie do poznania, ciągle wściekła, nie zgadzając się z losem, jaki spotkał jej przyjaciela. Jednak jej dawna padawan zachowywała się zupełnie inaczej, co niekoniecznie musiało mieć z tym związek.
— Rey! — wrzasnął Finn, uderzając w drzwi do pokoju przyjaciółki, niedługo po tym, gdy Generał Organa poinformowała go i Damerona o tym, co się stało. Dziewczyna nie otwierała. Od dłuższego czasu siedziała na ziemi, opierając się plecami o łóżko i w otępieniu wpatrywała w ścianę.
— Czy ci się to podoba, czy nie, wchodzimy — oznajmił Poe i mimo słów byłego szturmowca, o tym, że dziewczynie należy się odrobina prywatności, bezceremonialnie otworzył drzwi. Weszli, a za nimi wtoczył się droid BB-8. Nie przywitała ich, zupełnie nie zareagowała. Nie miała na to siły. Wciąż starała się znaleźć odpowiedź na to, jak wyciągnąć Bena z bagna, w które się w pakował. Nic jej nie przychodziło do głowy, a dopóki tak było, nie potrafiła normalnie funkcjonować. — Co się dzieje? — zapytał.
— Nic. Chciałam chwilę pobyć sama — odpowiedziała, zaszczycając go spojrzeniem.
— Całymi dniami siedzisz sama — parsknął. — Jadłaś coś dzisiaj?
— Jadłaś coś w tym tygodniu? — do pytań przyłączył się Finn.
— Dlaczego tu przyszliście? — Rey zbyła ich pytania i chciała wreszcie przejść do konkretów.
Wiedząc, że niczego nie wskórają, martwiąc się o jej zdrowie, porzucili temat, choć nie zapomną, by do niego wrócić. Zadanie było ważniejsze. Przekazali jej, co wcześniej usłyszeli od Lei, a dziewczyna z uwagą zapamiętywała informacje. Wiedziała o kim mowa, Imperator Palpatine nie był jej obcy. Odgrywał wielką rolę w polityce Republiki, w czasach Wojen Klonów grał po obu stronach, a po jej zakończeniu, podle wykorzystał naiwność Anakina, manipulując, by stanął po jego stronie. Sama myśl, o tym, że mógłby żyć, przerażała ją. Jak by przetrwał? Skywalker wypełnił swoje przeznaczenie, zabił mistrza i chociaż na jakiś czas, pozbył się mroku. Jeżeli to nie Anakin i Luke byli wybrańcami, to by znaczyło, że mógł przeżyć, a przywrócenie równowagi spoczywało na jej barkach... Nie, to nie mogła być prawda. To ród Skywalkerów był tym wybranym, w ich krwi była potęga, o której inni mogli tylko pomarzyć.
— Co myśli na ten temat Leia? — zapytała Rey, gdy chłopcy skończyli opowiadać.
— Zostawia to w rękach Luke'a. Większość upiera się, że Palpatine żyje —skarżył się Finn. — Nie wiem, skąd mają tę pewność, ale jak się nad tym zastanawiam, też mam wrażenie, że to prawda. Po prostu coś jest nie tak — tłumaczył, a dziewczyna spojrzała na niego, spod przymrużonych brwi. — A ty, co o tym myślisz?
— Gdyby był żywy, Ruch Oporu już dawno by o tym wiedział — stwierdziła. Coś było na rzeczy, ale nie sądziła, by Sheev Palpatine żył. Na pewno nie w pełni siły, którą miał kiedyś. Może był duchem mocy jak Yoda, czy inni? Nie była pewna i nie bardzo ją to obchodziło. — Czy żyje, czy nie, co to teraz zmieni?
— To człowiek, który sprowadził największą tragedię na całą galaktykę. Jak to, co to zmieni? — irytował się Poe. — Z nikim nie rozmawiasz, zamykasz się w pokoju na całe dnie i nie obchodzi cię nawet to, że możemy przegrać. Powiedz nam, co się dzieje! — mówił, a dziewczynie łzy napłynęły do oczu. Finn szturchnął go w ramię, w jego oczach przyjaciel nieco przesadził. Wiedzieli, że po śmierci przyjaciela była w beznadziejnym stanie, nie musieli jej dobijać, ale Dameron miał już dość i musiał coś z tym zrobić. Miał dość patrzenia, jak działo się z nią coraz gorzej.
— Nie wiem, czy kiedykolwiek uda mi się go zawrócić z mrocznej ścieżki — powiedziała powoli, wpatrując się w pilota wielkimi oczami. — Boje się, że wszystko, co robię, nie ma żadnego znaczenia.
Odwróciła od nich wzrok, by znów wpatrywać się przed siebie. Łzy spływały po jej policzkach, ale Rey zdawała się tego zupełnie nie zauważać. Była zbyt otępiała, by płakać, łzy leciały same, jako jedyne świadcząc o ludzkich emocjach, które wciąż pozostawały w sercu dziewczyny. Ciągle wmawiała sobie, że dla Bena była szansa, że wróci na jasną stronę albo przynajmniej nie będzie stał po żadnej. Dręczyły ją wspomnienia, tak szczęśliwe, że wywoływały tylko ból, na myśl, że już nigdy nic podobnego może się nie powtórzyć. Kylo Ren zabił już dwóch uczniów Skywalkera, jeden z nich był jego dawnym przyjacielem, teraz każda następna śmierć będzie mu przychodziła coraz łatwiej. Rey chciała wierzyć w to, że jego próba uratowania Voe miała jakieś znaczenie, ale to nie miało w sobie nawet krzty realności. Nie chciał już jej słuchać, zupełnie ją ignorował, choć kiedyś to jej zdanie było dla niego najważniejsze. Straciła go. Straciła chłopca, który był dla niej tak ważny, że porzuciła dla niego zakon. Chciała, by wypełnił przeznaczenie, co nie było możliwe, gdyby została. Teraz okazało się, że nie było na to szansy, nawet gdy odeszła.
— Dlaczego wciąż za niego walczysz, Rey? — odezwał się Poe, gdy przestała płakać. — Stał się potworem, to już nie jest Ben Solo, ty pierwsza tak mówiłaś. Sam zapieczętował swój los. Zrobiłaś, co mogłaś, to już koniec walki. Możesz odpuścić, nikt nie będzie ci miał tego za złe — mówił spokojnie.
— Nie mogę odpuścić — powiedziała niemalże z rozpaczą. — Nie mogę stracić mojego jedynego przyjaciela. Jeżeli zawiodę... Nigdy sobie tego nie wybaczę.
— Jedynego przyjaciela? — zauważył pilot, a te słowa mocno go zabolały. Razem z Finnem i BB-8 byli u jej boku od miesięcy, szli za nią ślepo na niejednej misji, zawsze mogła na nich liczyć, ale i tak nie chciała nazwać ich przyjaciółmi. — Zależy nam na tobie, Rey. Otwórz wreszcie oczy, nie jesteś sama, przestań nas ciągle od siebie odsuwać i daj się lubić. Jesteśmy twoimi przyjaciółmi.
Astrodroid zapiszczał w binarnym języku, zgadzając się z właścicielem. Dziewczyna zawstydzona schyliła głowę i mocniej oplotła ramionami kolana. Nie miała pojęcia, co o tym myśleć. Lubiła ich, tylko dzięki nim wciąż potrafiła się uśmiechnąć, ale jej zaufanie zostało nadszarpnięte zbyt wiele razy, by mogła tak po prostu nazwać kogoś przyjacielem. Ile razy jej obiecywano, że nie zostanie sama? Rodzice powiedzieli, że wrócą, ale znalazła ich dopiero po śmierci. Han obiecał jej, że zawsze będzie mogła wrócić na pokład Sokoła, ale nie sądziła, by po ostatnim odejściu, była tam mile widziana, nawet jeżeli jej wybaczył. Ponad wszystkimi stał Ben, który tyle razy powtarzał jej, że będzie walczył u jej boku, a przeszedł na stronę przeciwnika. Czemu teraz miałoby być inaczej? Czemu oni nie mieliby jej okłamać? Nie zależało jej na Ruchu Oporu tak bardzo, jak im. Gdy dojdzie do sytuacji, gdzie będą mogli zabić Kylo Rena, na pewno nie stanie po ich stronie. Czy to wciąż będzie można nazwać przyjaźnią?
— Jeżeli jesteście moimi przyjaciółmi, obiecajcie mi, że nieważne co się wydarzy, nie zabijecie Kylo Rena — odezwała się, po przemyśleniu sprawy. Chłopcy spojrzeli po sobie, pozostając w ciszy. — Obiecajcie — błagała. Poe złapał ją za jedną rękę, a Finn za drugą.
— Obiecuję — powiedzieli, jeden za drugim. BB-8 też dołączył się do obietnicy, na co cała trójka nie umiała powstrzymać się od uśmiechu. Byłemu szturmowcowi imponowało oddanie, które pokazywała po sobie Rey względem Bena. Zastanawiał się, czy postąpiłaby tak w sprawie wszystkich swoich przyjaciół, ale coś mu mówiło, że nie. Z pewnością zrobiłaby naprawdę dużo, ale walka, którą prowadziła o Kylo Rena, to więcej, na co ktokolwiek mógłby się zdobyć. Nawet jego matka już dawno pogodziła się ze stratą syna, a przecież nikomu innemu tak na nim nie zależało, jak kobiecie, która sprowadziła go na świat.
— Ben... To coś więcej niż twój przyjaciel, prawda? — Finn odważył się zapytać. Policzki dziewczyny oblały się czerwienią, jakby jej szczere uczucie miało być powodem do wstydu. Zabrała ręce i schowała twarz w dłoniach, a na samą myśl, o tym, co mógłby ją łączyć z młodszym Solo, poczuła ból w sercu. Chłopak wziął to za potwierdzenie swoich słów. — Jesteś zbyt uparta, żeby ci się nie udało. Ponadto, masz do pomocy narcystycznego pilota, metalową piłkę i najprzystojniejszego, najlepszego strzelca w całej rebelii. Co może się nie udać? — Dla żartu poprawił swoją grzywkę.
— Kiedy nauczyłeś się pilotować? — zapytał go Poe, udając, że część o strzelcu wcale nie dotyczyła byłego szturmowca.
Rozległy się śmiechy, ponury nastrój nieco zelżał, gdy przyjaciele wszystko sobie wyjaśnili. Rey cieszyła się, że mogła im zaufać, ale to wciąż nie było dla niej to samo, co powrót Bena. Jednak to wszystko pozwoliło jej, chociaż odrobinę uwierzyć w lepsze jutro. Czas rozmów się dla niej nie skończył, bo nie tylko Finn i Poe mieli do niej sprawę. Po tym, gdy Leia załatwiła wszystko, co wiązało się z nowymi informacjami i dalszym postępowaniem w tej sprawie, co uzgodniła ze swoim bratem. Zacznie się pogoń, w poszukiwaniu nadawcy transmisji i tylko los zdecyduje, czy jako pierwsi dotrą do nich żołnierze Najwyższego Porządku, czy rebelianci. Na ten moment, co innego zadręczało myśli Lei, więc pozostawiła Luke'a z uczniami, by zadecydowali, gdzie będą chcieli zacząć poszukiwania, po czym ruszyła do kwatery Rey. Zapukała, a po wejściu do środka zastała całą trójkę, odciągniętą od rozmowy o niczym. Chciała, by chłopcy wyszli, ale szara rycerz, mając w pamięci, że obiecała od tego dnia im ufać, wolała, by zostali.
— Luke uparł się, żebym ci tego nie mówiła, ale po transmisji, którą udało nam się przechwycić, masz prawo wiedzieć — mówiła generał, jak najbardziej starając się odsunąć chwilę, gdy przejdzie do konkretów. Było jej niezręcznie w towarzystwie innych, ta sprawa mogła być zbyt osobista. — Wiem, że jesteś silna i że sobie poradzisz z tą wieścią — wcisnęła jeszcze jedno zdanie i wzięła głęboki wdech. — Jesteś nie tylko Rey z Jakku, twoje nazwisko, to Palpatine.
Kilka prostych słów, jedna, długo skrywana przez kobietę tajemnica, to było wszystko, chwila radości dla Rey zniknęła na długo. Z początku sens tych słów nawet do niej nie docierał. Siedemnaście lat żyła w przekonaniu, że jest nikim. Nic nie zmieniało jej zdania na ten temat, nawet słowa Bena. Przywykła do tego, że jej istnienie nic nie znaczyło. Była znikąd, prosta zbieraczka złomu, nikt ważny. To nazwisko, je znał każdy, jako senatora Republiki, czy jako przywódcę Imperium. Jak mogła być spokrewniona z kimś tak ważnym? Nie wierzyła w to, ale gdy tylko Leia skończyła wymawiać przeklęte nazwisko, Rey w duchu wiedziała, że to była prawda. Przypomniała sobie dzień, w którym próbowano ją porwać z Yavin Cztery. Akolita powiedział wtedy, że dziewczyna zobaczy rodzinę. Jakiś Palpatine musiał żyć i mogła być pewna, że to nie po jasnej stronie mocy stał. Cisza panowała długo, gdy cała trójka próbowała przetworzyć tragiczną informację. Leia położyła dziewczynie dłoń na ramieniu i podniosła głowę, by spojrzeć jej w oczy.
— Musisz pamiętać, że to nic nie znaczy. To, kim jesteśmy i kim będziemy w przyszłości, to tylko nasza decyzja — powiedziała pewnie. Nikt nie zrozumie tego lepiej niż córka Dartha Vadera. To ona była podobna do ojca, podobnie impulsywna i tak samo waleczna, nie jak Luke, który był łagodniejszy, znacznie bardziej przypominający ich matkę. O tym mogli dowiedzieć się tylko z opowieści osób, które kiedykolwiek miały okazję spotkać Anakina i Padmè. W pamięci bliźniaków był tylko obraz Dartha Vadera, któremu Leia wciąż nie potrafiła wybaczyć zbrodni.
— Nie mogę w to uwierzyć — wyszeptała dziewczyna.
— Tak mi przykro, Rey... Jeżeli nie chcesz, nikt się o tym nie dowie — zaproponowała generał Organa.
— Nie. Mogą wiedzieć, ale moim nazwiskiem nigdy nie stanie się Palpatine. Jestem Rey z Jakku i zawsze będę
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top