XXXII
25 ABY, Nieznane Terytoria
Jakim cudem Ruch Oporu zdołał odnaleźć ich w tak odległym miejscu na Nieznanych Terytoriach? Tego Kylo nie wiedział, ale jednego był pewien, to musiała być wina Huxa. Ich pilot starała się, jak mogła, by wyprowadzić statek z pola asteroid i równocześnie nie dać się zastrzelić myśliwcom rebeliantów. Statkiem wstrząsnęło, ale nie mogli uciec w hiperprzestrzeń, nie ryzykując zderzenia. Rycerz był wściekły, gdyby to on był za sterami, już dawno byłoby po sprawie. Pas skalistych odłamków się kończył, odsłaniając zieloną planetę. Wreszcie pojawiła się okazja, by uciec, ale fakt, że nie docenili rebeliantów, mocno się na nich zemścił. Dokładniej, nie docenili Poe'a Damerona, którego czysty strzał niemalże pozbawił ich skrzydła. Musieli awaryjnie lądować. Weszli w atmosferę planety, ale to tylko podsyciło ogień palącego się skrzydła, przez co lądowanie zamieniło się w upadek.
Statek się rozbił, a nikt nie byłby w stanie przeżyć takiej katastrofy. Nikt, kto nie potrafił używać mocy. Długi czarny pas wypalonej ziemi ciągnął się do wraku statku, pokazując, jaką trasę ten jeszcze zdążył przebyć po upadku. Jego krańce płonęły, tak samo, jak skrzydło, a Kylo Ren stał i z uniesioną dłonią trzymał część dachu, która niemalże runęła mu na głowę. Rozejrzał się wokół siebie. Armitage niemalże kulił się u jego nogi jak pies. Tchórz przetrwał, załapując się w polu, które rycerz obronił przed niechybnym losem. Nigdzie nie było śladu po ich pilot. Rycerz mógł dostrzec tylko krew, rozlaną w różnych miejscach, dłoń, leżącą w zupełnie innym miejscu niż ramię i nogę, wśród płomieni skrzydła statku. Ona nie miała tyle szczęścia, co jej towarzysze. Kylo odrzucił dach na ziemię i ruszył, by odejść z miejsca katastrofy. Planeta była porośnięta zielonymi krzewami i niewielkimi drzewami, co na lekko poróżowiałym niebie dawało naprawdę ładny obraz.
— Gdzie idziesz?! Musimy skontaktować się z Najwyższym Porządkiem — krzyczał za nim Hux. — Tysiące lat im zajmie, nim sami nas znajdą.
— Dokładnie to zamierzam zrobić. Nie sądzisz, chyba, że ten złom się na coś zda? — warczał wściekle, wskazując na płonący statek. Ze wszystkich ludzi, z jakimi musiał utknąć, dlaczego było to akurat Hux? Generał ruszył za nim, wiedział, że sam nie przetrwa.
— Mówiłem, żebyśmy polecieli z moim, odziałem lub chociaż z kilkoma rycerzami, ale uparłeś się, że się nie przydadzą — Armitage narzekał w czasie drogi.
— Bo się nie przydadzą — odpowiedział Ren, irytując się coraz bardziej.
— Gdyby z nami byli, pewnie zdjęliby rebeliantów, nim im udało się pozbawić nas statku.
— To żołnierze, a nie twoja niańka.
Kylo mocno zacisnął pięść, powstrzymując się, by nie sięgnąć po miecz. Dlaczego w ogóle znosił towarzystwo Huxa? Przyśpieszył kroku, nie będzie go pilnował. Armitage nie odpuszczał. Wiedział, że miał rację, nie powinien słuchać pyszczącego się szczeniaka od samego początku, a teraz oboje tego pożałują. W ciągu ostatniego roku Kylo stał się pupilkiem Snoke'a i już żadne słowo generała nie miało znaczenia. Powinno, jeżeli nie chcieli, by Najwyższy Porządek upadł. Nikomu wrażliwemu na moc nie powinno się ufać. Właśnie dlatego padł rozkaz sześćdziesiąty szósty. Gdyby to od niego zależało, Hux wydałby go jeszcze raz, pozbywając się ich wszystkich, niezależnie po której stronie mocy walczyli. Nie byłoby wtedy żadnych stron, tylko jedno wielkie imperium pod jego władzą. Rycerz przed nim uparcie parł do przodu, ale Armitage powoli zaczynał się męczyć. Czego w ogóle szukali? Jaką mieli pewność, że ktokolwiek tam mieszkał?
— Musimy się zatrzymać, zaczyna się ściemniać. Nie mamy pojęcia, jakie niebezpieczeństwa czyhają na nas w nocy — stwierdził generał Hux, ale jego sojusznik nie miał najmniejszej ochoty go słuchać.
— Nie boje się ciemności — odpowiedział Kylo, nie przerywając marszu.
— Czy ta głupia maska odcina ci dopływ krwi do mózgu? Zacznij wreszcie myśleć i zrozum, że musimy znaleźć miejsce na nocleg — obraził go. Nie miał z nim najmniejszych szans w walce, ale był na tyle dumny, by odezwać się do niego w ten sposób. Dogonił rycerza, ale ten nagle się zatrzymał, wyciągając przed siebie miecz, przez co rudowłosy chłopak niemalże by na niego wszedł. — Właśnie dlatego ludzie cię nienawidzą. Myślisz, że nas wszystkich zastraszysz? To nie jest powód do szacunku i... — przerwał, wiedząc, że kopał sobie grób.
— I co? — dopytał Kylo, przybliżając broń do szyi Armitage'a. Zaczął, więc musiał skończyć, co miał do powiedzenia.
— Darth Vader musiał nosić maskę, by żyć. Ty tylko bawisz się w przebieranki, żeby ukryć fakt, że jesteś synem tych rebelianckich ścierw — dokończył, nie mając nic do stracenia, czym zasłużył sobie na kopnięcie w brzuch. Hux zgiął się wpół, kucając na ziemi.
— Nikt z Najwyższego Porządku nie znajdzie twojego trupa, jeżeli cię tu teraz zostawię — zagroził, a mechaniczny głos, wydobywający się przez maskę, jedynie podkreślał mrok jego słów.
— Jeżeli mnie zabijesz, nie będziesz już ulubieńcem Snoke'a — mówił, ściskając się za brzuch. — Ukaże cię za to, zobaczysz.
To wystarczyło, by Ren schował swój miecz. Nie postanowił posłuchać poprzedniej prośby i dalej szedł, licząc na to, że uda mu się kogokolwiek odnaleźć. Obolały i zmęczony Armitage szedł za nim, ale już się nie odzywał. Wiedział, że jego słowa nie przyniosą nic poza kolejnymi siniakami. Jednak to właśnie Kylo miał rację, bo w ciągu niecałej godziny udało im się znaleźć wioskę. Była dość prymitywna, najpewniej zamieszkiwana przez zwykłych farmerów, przez co stracili wiarę, że uda im się skontaktować z Najwyższym Porządkiem. Mimo to weszli do wioski, nie mając innego wyboru, niż spędzić noc, licząc na gościnność prostaków. Nie wiedzieli, że mają zaledwie kilka godzin przewagi, gdy niedaleko ich wraku, wylądowały statki Rebeliantów. Poe i Rey latali w myśliwcach, będąc znacznie lepszymi pilotami, niż mogli pochwalić się tym Voe, Hennix, Tai czy Finn, którzy zabrali się na pokładzie frachtowca Ruchu Oporu.
Ciemny dym, unoszący się z wraku, był widoczny z kilku kilometrów, więc po dłuższym czasie błąkania się, grupa miała cel, do którego mogli się kierować. Nie wiedzieli, czy szukają trupów, czy uciekinierów, ale o tym mogli przekonać się dopiero na miejscu. Rey bała się, że pierwsza opcja mogła być prawdziwa. Od niemalże roku starała się, by wrócił do niej Ben Solo, ale wszystko, co robiła, było zupełnie nieskuteczne. Od tragedii na Yavin Cztery, miała szansę zobaczyć się z dawnym przyjacielem tylko raz, nawet nie na żywo, jedynie przez łączącą ich moc. To było kilka tygodni po jego przyłączeniu się do Najwyższego Porządku. Nawet nie wiedział, że żyła i tylko dlatego nie zablokował mostu. Z początku nawet nie chciał uwierzyć, że to była prawda. Dowiedział się, że nie zabił ani jej, ani Luke'a, a mimo tego, nie dał namówić się do powrotu i każda kolejna próba ich spotkania, kończyła się szybciej, niż zaczynała. Na miejscu katastrofy nie znaleźli nic, żadnej żywej duszy, jedynie ślady w ziemi, które wskazały rebeliantom kierunek, w którym powinni się kierować.
Wioska, w której znaleźli się Kylo i Hux, może i nie była zbyt rozwinięta technologicznie, ale niektóre ze śmiesznych, małych stworzeń, rozumiały język, w których tamta dwójka próbowała się z nimi porozumieć. Okazało się, że nie oni pierwsi trafili tam przez galaktyczną wojnę. Jeden z mieszkańców zaprowadził ich do starszego mężczyzny, który spoglądając na maskę Rena i znak na ramieniu generała, zmarszczył brwi. Nie wiedział, co to mogło znaczyć, odciął się od spraw galaktyki niedługo po upadku pierwszej Gwiazdy Śmierci. Zyskiwał i tracił nadzieję na koniec wojny, aż wreszcie uznał, że sam zadecyduje, kiedy dla niego nadejdzie jej koniec. Uciekł i zaszył się na tej planecie, licząc na to, że nikt go tu nie odnajdzie. Widząc tę dwójkę, naszły go smutne wspomnienia. Mógł tylko domyślać się, po której stronie konfliktu stali, a mimo to, wpuścił ich do domu. Zbudował goze statku, na którym przyleciał na tę planetę, dekady wcześniej.
— Czego ode mnie chcecie? — zapytał, czujnie się im przyglądając.
— Tylko skontaktować się z naszymi ludźmi, żeby zabrano nas do domu, proszę pana — powiedział uprzejmie Hux.
— Przepraszam, ale nie mogę wam pomóc — stwierdził, a Kylo zastanawiał się, po co w ogóle rozmawiają? Bez głowy staruszek nie będzie stawiał oporu. Postawił krok do przodu, ale generał zatrzymał go ręką, cofając na miejsce.
— Twój strój... Pochodzisz z Alderaan, prawda? Poznaję go, tak ubierali się strażnicy w pałacu. Ktoś taki jak ty, na pewno wie, kim jest Leia Organa. — Mężczyzna potaknął. Armitage nigdy nie sądził, że przyda mu się wiedza, którą zdobywał z podręczników do historii. Na szczęście, obrazki były na tyle dokładnie wykonane, że zdołał rozpoznać ubiór człowieka wymarłej planety. — Zdejmij maskę — rozkazał Kylo Renowi, który spojrzał na niego z wściekłością w oczach, czego nikt nie mógł zobaczyć. — Ten jeden raz mnie posłuchaj — dodał ciszej. Rycerz niechętni wypełnił prośbę, powoli ściągając z głowy hełm. Czarne loki delikatnie opadły na ramiona, a przed starszym mężczyzną ukazała się twarz, której ostre rysy i pewność siebie bijącą mu z oczu, nie sposób było pomylić z kimś innym.
— Jesteś synem księżniczki Lei — powiedział, a zdziwienie malowało mu się na twarzy. — Mój książę, tobie nie mógłbym odmówić. Możecie użyć komunikatora, tylko proszę... Nie chcę stąd odejść.
Generał Hux wysłał Renowi zwycięskie spojrzenie. Nie wszystko trzeba było załatwiać bronią, a poza tym, dopiekł mu majac rację i wykorzystując pochodzenie rycerza. Dla Kylo to i tak była tylko strata czasu, nie rozumiał, że gdyby zabił tego staruszka, mieszkańcy rzuciliby się na nich, widząc jedynie wrogów, a ich dwoje przeciwko całej wiosce, to niekoniecznie mogło skończyć się dobrze, nawet jeżeli było się świetnym wojownikiem. Armitage nadał sygnał i pozostało czekać mu na przylot swojego oddziału, wraz z Kapitan Phasmą na ich czele. Nie była tak potężna, jak Rycerze Ren, ale i tak wydawanie poleceń komuś, postawionemu tak wysoko, jak ona, dawało mu dużo przyjemności. Czekali, a grupa młodych rebeliantów deptała im po piętach.
Prędzej czy później, w wiosce wylądował Gwiezdny Niszczyciel, wrota otworzyły się, ukazując w swoim wnętrzu rycerzy w białych strojach i jednego, znacznie wyższego, w srebrnym, ciężkim pancerzu. Kylo myślał, że to już po sprawie, odlecą i rozejdą się we własne strony, ale Hux wydał rozkaz do ostrzału. Resztą zajęła się Phasma. Mieszkańcy wioski zaczęli uciekać w popłochu, gdy bez żadnego powodu, ich domy stanęły w ogniu. Stary strażnik nie wychylał nosa ze swojego statku, od niego nic nie chcieli. Zabarykadował drzwi i chwycił za broń, gdy szturmowcy zaczęli wprowadzać swój porządek i ład, tak jak ich uczono. Od tego dnia, ta planeta należała do Najwyższego Porządku i tubylcy mieli postępować według jego zasad. Kylo nie miał pojęcia jak zareagować, zupełnie się tego nie spodziewał. Te istoty im pomogły, a teraz za to cierpią.
— Uparłeś się, żebym nie skrzywdził jednej osoby, a sam wydajesz rozkaz, żeby zaatakować całą wioskę? — zapytał. Maska zakrywała jego twarz, a głos znów był przerażający.
— Mieliśmy rozkaz, by podporządkować sobie planetę. Myślę, że Najwyższy Wódz nie będzie zły, jeżeli powiemy mu, że podbiliśmy dwie — powiedział dumnie Hux, na co Ren zacisnął dłonie w pięści. — Och, masz coś przeciw? Świetnie, przerwij to, jestem ciekaw, jak na to zareaguje twój kochany mistrz.
— Nie mam nic przeciwko — odpowiedział i wyczuł, że niedaleko zbliżało się kilka źródeł mocy. Świetnie rozpoznawał, kto się za tym krył. — Znaleźli nas! — krzyknął, a Armitage jedynie spojrzał na niego zdumiony. — Jedi, są tutaj... — zaczął tłumaczyć, ale strzał z blastera minął jego głowę o parę centymetrów.
— Mieliśmy ci mówić Sharpshooter, tak? Zapomnij — Finn powiedział szeptem do przyjaciela, którego strzał chybił. — Tak to się robi — dodał, celując.
Były szturmowiec nacisnął za spust i pocisk poleciał dokładnie między oczy Rena, ale ten był już przygotowany i w pełni świadomy tego, gdzie znajdowali się rebelianci. Czerwony miecz śmignął w powietrzu, a strzał blastera wrócił, niemalże trafiając rebeliantów. Ukrywanie się nie miało już sensu. Ruch Oporu ruszył do walki, chcąc ochronić bezbronnych mieszkańców wioski. Cztery osoby po szkoleniu Jedi nie miałyby najmniejszego problemu z pozbyciem się grupy szturmowców, ale Kylo nie miał zamiaru zrezygnować z zabawy. Skupił na sobie uwagę trójki, podczas gdy Rey, Poe i Finn wciąż starali się pozbyć żołnierzy w białych strojach. Szkolenie u Snoke'a dało przywódcy rycerzy Ren naprawdę dużo, poznał techniki, których nie nauczyłby się w świątyni, więc walka z dawnymi sojusznikami nie była dla niego żadnym wyzwaniem. Jedyne co Jedi osiągnęli, to przeniesienie pola walki z dala od tubylców.
— Zdrajca! — usłyszał Finn i obrócił się w stronę głosu. Jeden ze szturmowców go rozpoznał.
— To zaczyna się robić nudne — odpowiedział mu, zrezygnowany. — Słuchaj, nie chcę z wami walczyć. Odlećcie stąd i nie będzie problemu — zaproponował, ale w ramach odpowiedzi usłyszał strzał. — Jak sobie chcesz — powiedział i sam również strzelił, z tą różnicą, że jego pocisk trafił, a wróg padł na ziemię. Padł kolejny wystrzał i pewnie trafiłby rebelianta, gdyby ktoś wcześniej nie przewrócił go na ziemię. Finn nie rozpoznał jednego z identycznych szturmowców, dopóki ten nie ściągnął maski.
— TZ-1719? — pisnął, szczęśliwy na jej widok.
— FN-2187, jak zwykle pakujesz się w kłopoty — powiedziała, z ziemi celując do kolejnego żołnierza, nim ten trafiłby ją pierwszy. — Mam już dość walki dla Nowego Porządku. Chcę odejść jak ty.
— Może nie ty jedna — stwierdził i wstał, by odbiec kilka metrów.
Udało mu się znaleźć ruiny domu, na tyle niskie, by móc się po nich wspiąć. Wiedział, że jego wyczyny najpewniej skończą się śmiercią, ale musiał zaryzykować. Życie, które zyskał dzięki rebeliantom, to było coś, na co zasłużył sobie każdy szturmowiec, a nie to, co oferował im Najwyższy Porządek. Był łatwym celem, a na ten widok, Poe zastanawiał się, czy jego przyjaciel nie zwariował. Przerwał walkę i zaczął biec w jego stronę. Co Finn w ogóle sobie myślał? Wtedy były szturmowiec zaczął swoją przemowę, którą skierował do osób, którzch kiedyś widział niemalże jako swoich braci. Przedstawiał im świat, opisywał, co mogło ich czekać, jeżeli porzucą białe zbroje. Obiecywał im wolność, jeżeli tylko staną po drugiej stronie konfliktu. Jeżeli szturmowcy nie będą armią Najwyższego Porządku, to nikt nie będzie, a dzięki temu, na pewno zwyciężą. Każdy zatrzymał się, by słuchać jego słów, jeżeli tylko nie był zbyt daleko. Mieszkańcy wioski nie mieli pojęcia, co się działo, ale korzystając z nieuwagi swoich oprawców, uciekli w las, by się ukryć. Kapitan Phasma za późno doszła do miejsca, gdy jeden z jej byłych podwładnych żądał, by armia wbiła jej nóż w plecy. Uniosła broń, chciała pozbyć się niesubordynowanego, byłego żołnierza, ale wtedy inni się na nią rzucili, jak na tę garść, która wolałaby zostać. Pobit kapitana padła na ziemię, tak samo, jak hełmy, szturmowców, którzy nie mieli zamiaru już nigdy być tylko numerem.
— To Najwyższy Porządek zabił nam rodziców i zmuszał do walki za coś, w co nigdy nie wierzyliśmy, ale to właśnie się skończyło. Od dzisiaj, jesteśmy wolni! — Finn zakończył swoją przemowę i wyrzucił pięść w powietrze, na co rozległy się oklaski. Białe hełmy mieszały się z błotem, a chłopak zaczął schodzić z ruin i gdy tylko postawił stopy na ziemi, przyjaciel wbiegł w niego, łapiąc w ramiona i niemalże przy tym przewracając.
— Nie wiem, czy nazwać to, co zrobiłeś odwagą czy głupotą — powiedział Poe, stając naprzeciwko niego.
— Odwagą. Gdy tylko o tym pomyślałem, wiedziałem, co powinienem... — Finn próbował odpowiedzieć.
— Głupota, to była czysta głupota — poprawił go pilot i uderzył byłego szturmowca w ramię. — Nie rób tak więcej! — Chłopak popatrzył się na przyjaciela spode łba. Właśnie wszczął bunt wśród szturmowców i zamiast gratulacji, jedynie oberwał. — Okej, myślę, że możemy się zbierać — zadecydował i rozejrzał się wokół siebie i dostrzegł, że ilość nowych rebeliantów, których będą w jakiś sposób musieli przetransportować na pokład Tantive Cztery, nie będzie ich jedynym problemem. — A gdzie pozostali?
Jedi zniknęli mu z pola widzenia, nie było nawet Rey, która jeszcze przed chwilą walczyła u ich boku. Dziewczyna, gdy zauważyła, że przemowa Finna faktycznie skutkowała, uznała, że od tego momentu, chłopcy sami sobie poradzą z tym zadaniem i poszła szukać Kylo Rena. Uczniowie Skywalkera odwiedli go dość daleko i gdy Rey trafiła na miejsce, była świadkiem sceny, jak jej dawny przyjaciel wybija się w powietrze, by wylądować na kamiennym wzniesieniu. Tai i Hennix nie potrafili się wyskoczyć tak wysoko, ale dla Voe to nie stanowiło wyzwania. Quarrenianin rzucił się za nią biegiem, a Rey starała przyśpieszyć kroku, by jak najszybciej dołączyć do walki. Rycerz była w powietrzu, a zaślepiona złością nie brała pod uwagę przewagi, którą miał jej przeciwnik. Upadły Jedi machnął ręką, gdy starsza dziewczyna szykowała się do uderzenia, stojąc na skraju wzniesienia.
Zaczęła spadać, a Kylo, rozumiejąc, że może pozbawić życia osobę, która dawniej była dla niego dobra, jako jedna z niewielu, odnalazł w sobie resztki człowieczeństwa i złapał ją mocą, nim runęła o ziemię. Musiał się skoncentrować, ale Hennix, widząc, jak jego przyjaciółka była o krok od śmierci, wściekł się i rzucił mieczem świetlnym w Rena. Ten niemalże instynktownie, odbił go od siebie, przez co upuścił Voe. Miała tyle szczęścia, że w ostatniej chwili złapał ją Tai, mocą łagodząc upadek, który i tak skończył się przygnieceniem go do ziemi. Dla Quarrenianina zakończenie nie było tak różowe. Miecz, którym rzucił, wrócił do niego, wbijając się mu w brzuch. W pierwszej chwili, Jedi, padł na kolana, by później bez życia runąć na trawę. Rey wrzasnęła z oddali, co odwróciło uwagę Kylo Rena, od paskudnego czynu, którego nie chciał popełnić. Była już tak blisko, jeszcze kilka chwil i będzie miała szansę za zemstę za przyjaciela.
Zobaczyła, jak jej przeciwnik zaczął uciekać. Czyżby się jej bał? Rey, zaślepiona wściekłością, nie zauważyła statku, który przeleciał nad jej głową. Wskoczyła na wzniesienie, skakała, starając się nadrobić wysokość, na jaką wspiął się Ren, ale nie miała szansy go dogonić. Drzwi Gwiezdnego niszczyciela się otworzyły, co zakończyło pierwsze spotkanie tej dwójki od miesięcy. Kylo wskoczył do środka, a statek popędził w powietrze. Strażniczka wybiła się po raz ostatni, bezmyślnie starając się sięgnąć rycerza za zamykającymi drzwiami, ale przeliczyła się, chybiając o centymetry. Trafiła z powrotem na wzniesienie i krzyk frustracji poniósł się za uciekinierami. Nie mogła się zmusić, by ruszyć za Taiem i Voe, którzy w tamtym momencie na pewno zdążyli odkryć, co stało się z ich przyjacielem.
— Jestem pewien, że wcześniej mieliśmy większą armię — stwierdził Ren, gdy zamknęły się za nim drzwi. Na pokładzie nie było nikogo, poza nim Huxem, pilotem i Kapitan Phasmą, której udało się wyczołgać z tłumu szturmowców.
— Bo tak było, dopóki ten parszywy zdrajca nie zaczął wygadywać bzdur! — poskarżył się Armitage. Zapadła cisza, rycerz nie skomentował tego w żaden sposób, jakby zupełnie nie obchodziła go wizja powstania wśród wojsk. —Gdy we śnie będą ci wbijać nóż w plecy, też będziesz milczał? — zapytał, podirytowany brakiem reakcji na całą sytuację.
— Zabiłem Hennixa, jednego z uczniów Skywalkera — odpowiedział, zdradzając nękające go myśli.
— Jedną rycerską szumowinę mniej — stwierdził Hux, zastanawiając się, po co Kylo mu to mówił. Nie dostanie za to orderu. — Najlepiej by było, gdybyś wreszcie wybił ich wszystkich.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top