XXXI

24 ABY, Ilum

— Ben, rozpoznaję te współrzędne — odezwała się do niego Sollona. — Dlaczego lecimy na Ilum?

— Nie żyje już żaden Ben! — warknął ostro. — Moje imię od dziś brzmi Kylo Ren i nie waż się nazywać mnie inaczej! Masz lecieć, gdzie jest wskazane, nie zadawać pytania.

— Myślałem, że baza Najwyższego Porządku jest na Hosnian Prime — Ap'lek odważył się stwierdzić.

— Bo tak miałeś myśleć. Tak samo, jak rebelianci.

— Skąd masz te informacje? — zapytał ostatni z podróżujących, Ushar, ale Kylo mu nie odpowiedział.

Głosy w głowie Bena Solo były chaotyczne, niemożliwe do zrozumienia i jedynie dręczyły jego myśli, ciągłym kszykiem. Czasami mógł rozpoznać proste słowa, które kusiły go, by przybył tam, gdzie było jego miejsce. Teraz poddał cię ciemnej stronie, a wszystko stało się prostsze, głosy już nie znęcały się nad chłopcem, a dawały porady i wskazywały drogę. Chciały rozmawiać tylko z Kylo Renem, nie z tym żałosnym synem szmuglera i wiecznie przeciwstawiającej się prawdzie rebeliantki. Dążył tam, gdzie głos mu poradził i chłopak ufał, że poprowadzi go we właściwe miejsce. Nie pomylił się, nawet przez szalejącą burze śnieżną z łatwością można było dostrzec mury nowej kryjówki Najwyższego Porządku i ich czerwone flagi, z czarnym symbolem, który dawał czwórce uczniów nadzieję na lepszą rzeczywistość, niż ta, w której zmuszeni byli żyć do tej pory.

Budowa tego miejsca zaczęła się lata wcześniej. Nawet gdy ostatnia grupa padawanów trafiła na lodową planetę, w poszukiwaniu kyberów do ich pierwszych mieczy, powstawały pierwsze zalążki fortecy, którą niedługo ludzie poznają pod nazwą Starkiller. Szturmowcy starali się włamać do świątyni, ale na nic im się to zdało. Jedynie kryształ, który nie wytrzymał ciągłych wstrząsów, zerwał się z łańcucha i upadł na ziemię. Główne centrum bazy wybudowano w lesie, wśród czarnych drzew, które nigdy nie miały szansy na pokrycie się liśćmi, gdy mróz zabijał wszystko, nim zdążyło się narodzić. Wylądowali i chociaż wyszli ze statku, wyróżniającym się między pozostałymi, Kylo Ren szedł dumnie, nie bojąc się blasterów wycelowanych w jego stronę. Komunikator zabrzęczał w dłoni jednego z żołnierzy, broń opuszczono, a byli Jedi przeszli do wejścia, jak gdyby wchodzili do domu.

Jednak nikt nie ufał im na tyle, by pozostawić rycerzy o niebieskich mieczach na wolną rękę. Wewnątrz byli szturmowcy, których zbroja różniła się od tych standardowych. W miejsce bieli pojawiła się czerwień i to właśnie kilku żołnierzy o tych jaskrawych kolorach, odprowadziło nowo przybyłych do swojego lidera. Snoke kontrolował postęp budowy tego miejsca, które już niedługo będzie można uznać za skończone. Świetnie zdawał sobie sprawę z obecności gości. Cała czwórka pierwszy raz miała okazję, by ujrzeć zdeformowaną twarz Najwyższego Wodza. Nie wyglądał na silnego, przez co przyszło im na myśl, że w ciągu kilku chwil byliby w stanie go pokonać, a jeżeli to było możliwe, to co to byłby za wódz? Snoke wyczuł ich wątpliwości w jego siłę i jednym kiwnięciem palca, mocą przybliżył do siebie Ap'leka. Chłopak wisiał kilka metrów nad ziemię, starając się łapać oddech, czując ucisk na swoim gardle.

— Zabij mnie — rozkazał wódz, ale były uczeń Skywalkera mógł jedynie szamotać się w powietrzu. Padł na ziemie, gdy zdeformowany człowiek go wypuścił. — A ty Kylo, też myślisz, że byłbyś w stanie mnie pokonać? — zwrócił się do niego.

— Nie, Najwyższy Wodzu — odpowiedział chłopak, potulnie jak pies.

— Dobrze — mruknął Snoke szorstkim głosem, przeciągając wyraz. — Wiem, czemu tu jesteście. To, co mają do zaoferowania Jedi, to tylko plugawe kłamstwa o miłości do wszystkich istot. Jak mogą kochać wszystkich, skoro uczucia są im zakazane? — zapytał, a drzwi do sali cicho się otworzyły, gdy wezwani chwilę wcześniej, rycerze Ren, zjawili się, by spełnić rozkaz, a za nimi szedł generał Hux, sprawujący funkcję ich dowódcy. — Są tylko bandą szaleńców, czczącą bezwartościowe zasady. Najwyższy Porządek, oh, my jesteśmy rodziną — mówił dumnie, jakby naprawdę w wierzył w te słowa — i wszystkich darzymy uczuciami, jakimi darzy się rodzinę — mówiąc to, podszedł do Ap'leka, który klęczał na ziemi, pocierając obolałe gardło. Snoke pomógł mu wstać i położył dłonie na ramionach, spoglądając w oczy chłopca. — A rodzina nie myśli o wzajemnym zniszczeniu, prawda?

— T-tak — odpowiedział chłopak. Wódz delikatnie pogłaskał go dłonią po twarzy i wypuścił, by mógł stanąć wśród pozostałych.

Snoke machnięciem ręki przywołał do siebie rycerzy Ren, a Armitage stał na baczność, z daleka oglądając całą sytuację. Nie miał pojęcia, co się działo. Wewnątrz jego bazy było czterech Jedi, ich największych wrogów, a Najwyższy Wódz opowiadał im bajki o rodzinie? Powinni jak najszybciej skończyć z mieczem przebitym na wylot, a nie urządzać sobie pogaduszki z kimkolwiek z Najwyższego Porządku. Emanowała od generała wściekłość i niecierpliwość, którą każdy wrażliwy na moc mógł wyczuć, ale żaden się tym nie przejął. Rycerze stanęli tuż za grupą nowoprzybyłych sojuszników i grzecznie czekali na dalsze rozkazy. Te jednak nie dotyczyły już tylko ich. Wódz rozkazał wszystkim wyciągnąć broń, by w następnej sekundzie, kazać całej siódemce rzucić się na Kylo Rena.

Z początku, to wyglądało jak podchody, gdy ten, któremu krew Skywalkerów płynęła w żyłach, stawiał krok do tyłu, a cała reszta, krok do przodu. Całe stado czaiło się jak na ofiarę. Kylo po raz kolejny w życiu poczuł się zdradzony. Co się stało z obietnicą Snoke'a? Najwyższy Porządek miał być nową rodziną! Chłopak poczuł, jak ogarniała go wściekłość. W pierwszym odruchu miał ochotę ją z tłumić, jak czynił to, będąc Jedi, ale głos w jego głowie zasugerował coś innego. Wykorzystaj to! Usłyszał kuszący krzyk i bez dalszych namysłów, posłuchał. Nie był ofiarą, tylko drapieżnikiem, nie musiał czekać na ich pierwszy ruch. Wystarczyło, że machnął dłonią, a Ap'lek i Ushar polecieli na ścianę. To byłaby okazja, którą rycerze Ren i Sollona mogliby wykorzystać, by wreszcie zadać przeciwnikowi pierwszy cios, ale on jeszcze nie skończył z tamtą dwójką. Dawni rycerze Jedi, wciąż trzymani uściskiem mocy, runęli na Rena najbliżej Kylo, przez co pierwsza trójka z siódemki już nie stanowiła zagrożenia.

Kolejnych dwóch rycerzy Ren zaatakowało go niemalże równocześnie. Byli zgrani, na pewno spędzili ze sobą lata na treningach, ale to wciąż było za mało przeciwko zręczności upadłego Jedi. Uchylił się, przez co metalowe bronie Renów skrzyżowały się w powietrzu. Kylo odepchnął mocą Sollonę, która szarżowała na niego z uniesionym mieczem świetlnym. Nie włożył w to dużo siły, musiał skupić się na bliższych przeciwnikach. Oni też nie marnowali czasu, od razu zamachnęli się po raz kolejny. Chłopak, wciąż klęcząc na ziemi, zablokował oba, napierające na niego ciosy. Szybko zgasił swój miecz, przewrotem przemieszczając się za plecy swoich wrogów. Rękojeścią uderzył w hełm najpierw jednego z nich, następnie drugiego. Siła uderzenia pozbawiła ich przytomności, co wyeliminowało z gry dwie kolejne osoby. Ostatni z Renów, widząc, że jego sojusznicy leżeli pokonani na ziemi, wykorzystał swoją broń.

Był to Cardo Ren, który najbardziej wyróżniał się wśród rycerzy. Lata wcześniej, w czasie jednej z walk prowadzonych przeciwko Jedi, stracił swoją rękę, gdy lecący z sufitu szyb wentylacyjny niemalże pozbawił go życia. Rękę zmuszeni byli amputować, ale zamiast tego wstawiono broń palną, dzięki czemu nie musiał znajdować się blisko wroga, by wygrać walkę. Ustawił pociski na ogłuszające i wystrzelił w stronę Kylo, ale nie docenił go, nawet po tym, co dane mu było zobaczyć, gdy chłopak rozkładał pozostałych rycerzy, jeden po drugim. Pocisk zatrzymał się w powietrzu, a nowy ulubieniec Snoke'a uśmiechnął się do tego, który wystrzelił. Strzał cofnął się, wracając do nadawcy, przez co ostatni Ren został pokonany.

Kylo spojrzał w stronę, gdzie przed chwilą była Sollona, ale tam zobaczył tylko puste miejsce. Dziewczyna wybiła się z mocnym zamachem, starając się wymierzyć mu cios w plecy. Zorientował się w ostatniej sekundzie i uniknął ataku, ale było to tak niezdarne, że skończył na ziemi. Zrobił przewrót w tył, wybijając się barkami, dzięki czemu zdołał podnieść się na jednej ręce i wylądować na nogach. Mocno chwycił za miecz, był gotów na ostatnie starcie. Dziewczyna była zdeterminowana, chciała udowodnić, na co było ją stać. Wokół siebie nie widziała żadnej innej kobiety, musiała upewnić się, że będą ją brać na poważnie. Rycerz przed nią tylko się uśmiechał, nie widział w niej najmniejszego zagrożenia. Właśnie rozłożył na łopatki sześć osób w tej niesprawiedliwej walce. Co takiego mogła zrobić jedna? Jego uśmiech zdenerwował Sollonę, która zaatakowała z agresją. Jej ciosy były silne i sprawne, co udowadniało, dlaczego wciąż brała udział w walce.

Zdołała uniknąć lub sparować uderzenia Kylo, a cała ich walka trwała dłużej, niż zajęło mu rozprawienie się z pozostałymi. Sollona była dobra, to musiał jej przyznać, ale nie na tyle, by pokonać Skywalkera. Chłopak włożył w ostatnie uderzenie całą siłę, a jej zmęczone ręce poleciały do tyłu. Nie upuściła broni, ale dała przeciwnikowi możliwość, by jej następny atak mógł zablokować mocą, a nie mieczem. Kopnął Sollonę w brzuch, przez co wypuściła rękojeść, wciąż będącą w powietrzu. Miecz powędrował do wolnej ręki upadłego Jedi. Chłopak skrzyżował ze sobą ostrza, łącząc szaro-niebieskie iskry z jasną, jaskrawą zielenią. Pozostali zdążyli się ocknąć, niezdarnie unosząc się z ziemi, ale świat w ich głowach wirował zbyt szybko, by mogli powrócić do walki. Kylo wygrał, ale dziewczyna jeszcze nie upadła. Uniosła ręce, zaciskając je w pięści i zakryła twarz. Każdy podziwiał jej upór, ale nie miała okazji do popisu.

— Wystarczy! — zarządził Snoke, a Kylo spojrzał na niego, przymrużając oczy. To w końcu chciał się go pozbyć, czy nie? Każe im przerwać walkę, bo nie spodziewał się, że jego rycerze polegną? — Nie. Od początku wierzyłem w to, że uda ci się wygrać — odpowiedział, wyczuwając zwątpienie chłopca, jakby czytał w jego myślach. — Jako prawdziwy przywódca, musisz być najlepszy, mieć ich szacunek, a tą walką udowodniłeś, że jesteś godzien tytułu Mistrza Rycerzy Ren.

Chłopak nie wierzył w to, co się działo. Miał zostać mistrzem? To było coś, o czym jako Jedi mógł marzyć w dalekiej przyszłości, jednak Najwyższy Porządek doceniał jego umiejętności, nie wiek. Kylo oddał Sollonie jej miecz, a ona uklękła przed nim na jedno kolano, czym pokazała, że akceptuje jego przywództwo. Inni poszli w jej ślady, rycerze Ren, teraźniejsi i przyszli, byli na jego rozkazay. Kylo został ich przywódcą i jego rolą było poprowadzenie ich do zwycięstwa w każdej walce. Wreszcie został obdarzony szacunkiem, na jaki zasługiwał. Najwyższy Wódz poprosił, by czwórka, która dołączyła do jego armii, uklękła przed nim. Zdeformowany mężczyzna uniósł trzy z ich mieczy, niszcząc je, bo broń Jedi już na nic im się nie przyda. Jedynie jeden został cały, czekając na nową przyszłość. Snoke mianował Kylo rycerzem Ren, a następnie kazał mu powtórzyć swoje słowa i samemu pasować pozostałych. Tego Armitage Hux nie był już w stanie wytrzymać.

— Oni są moją armią! — zawołał, zbliżając się do wodza, na co ten kazał odejść wszystkim, poza przywódcą rycerzy Ren.

— Byli twoją armią i odpowiadałeś za nich bardzo dobrze, młody generale — powiedział Snoke ze spokojem. — Twoim obowiązkiem było przejąć rolę ich dowódcy, dopóki prawdziwy nie wypełni swojego przeznaczenia. Dziś jest szczęśliwy dzień, Kylo Ren dołączył do nas. Nie ma powodu do obaw generale, dostaniesz swój oddział. Możesz odejść — zarządził, ale rudowłosy chłopak go nie posłuchał.

— Zdradziłeś Jedi — zwrócił się do młodego rycerza, stając kilka kroków przed nim — jaką mamy mieć pewność, że gdy przyjdzie co do czego, nie zdradzisz i nas? — warczał.

— Najwyższy Porządek jest moją rodziną. Jedi nigdy nią nie byli. Będę ci ufał, jeżeli ty będziesz ufał mnie, a wtedy będzie to godna współpraca — stwierdził i wyciągnął dłoń w stronę Armitage'a. — Zgoda? — Generał odtrącił dłoń, a uderzenie tępym echem obiło się od ścian pomieszczenia, w którym panowała zupełna nisza. Kylo zastygł w pozycji z ręką wygiętą w tym momencie, gdy po ciosie zatrzymał ją w powietrzu. — Twój wybór — powiedział i ruszył się znienacka, jakby cofał się czas, wracając ręką do poprzedniego miejsca, z tą różnicą, że gwałtownie uderzył Huxa wierzchem dłoni, wracając do pozycji, w której zaczął rozmowę z nim. Siła uderzenia powaliła generała na ziemię, na co ten przeklął pod nosem.

— Generale Hux, odejdź — rozkazał Snoke drugi raz i jeżeli chłopak i tym razem nie posłucha, również i ostatni.

Armitage podniósł się i poprawił swój czarny mundur, strzepując z niego kurz. Jego policzek jarzył się czerwienią, ale to nie przeszkadzało mu, by iść dumnie i pewnymi krokami wyjść z pomieszczenia. Wtedy Najwyższy Wódz podszedł do Kylo i kładąc mu obie dłonie na ramionach, przyjrzał się jego twarzy. Widział na niej wściekłość, smutek i nienawiść. Skywalker nie dał po sobie pokazać, że był wykończony po dwóch ciężkich walkach i nieprzespanej nocy. Koszmary dręczyły go tak długo, że brak snu nie robił mu już większej różnicy. Snoke był dumny, nareszcie doczekał się, by jego wymarzony uczeń dołączył do ciemnej strony mocy, a ponadto był nawet silniejszy, niż mężczyzna kiedykolwiek mógłby podejrzewać. Przytulił go, witając w swojej nowej rodzinie, a Ren odwzajemnił uścisk, mając pewność, że to Najwyższy Porządek od początku był tym, za co powinien walczyć.

— Będziesz moim uczniem, a ja twoim mistrzem. Nauczę cię wszystkiego, co sam potrafię, a już niedługo twoje imię będzie budziło grozę, jaką kiedyś niosło ze sobą imię twojego dziadka — obiecał mu i wyciągnął dłoń. —Najpierw, nim przejdziemy do szkolenia, musisz przekazać mi swój miecz świetlny.

Echo jego dawnej osoby, Bena, głośno krzyczało, żeby tego nie robił. Nie mógł nikomu oddać tej broni, nie było nic ważniejszego, niż właśnie ten miecz świetlny. Nie miał do niego prawa, bo nie był tylko jego własnością, Rey wciąż miała takie samo prawo, by nim władać. Jednak ona już nie żyła, spłonęła wśród ruin Świątyni Jedi i to z jego winy. Teraz tylko on był właścicielem miecza. Chłopak powoli zaczął wyciągać dłoń w stronę swojego mistrza i przekazał mu swoją własność. Snoke bezceremonialnie rozłożył broń, dostając się do jej serca. Wyjął kyber i przyjrzał mu się. Był czysty, biały o lekkim, niebieskim odcieniu. Tylko tyle chciał zrobić, następnie oddał Kylo i kryształ i rękojeść. Upadły Jedi wiedział, co musiał zrobić. To nie niebieskie ostrze reprezentowało stronę mocy, po której dane mu było walczyć, tylko czerwone.

Mógł odejść. Pozostali zostali już zaprowadzeni do swoich kwater, by odpocząć po długiej nocy, więc i na niego nadszedł czas. Pokój, jaki mu przydzielono, był większy niż jakikolwiek, który kiedykolwiek do niego należał. Chłopak położył się na łóżku i gdy tylko zamknął oczy, zasnął. Nie nawiedził go żaden koszmar, nawet najmniejszy szept nie przeszkodził mu w spokojnym śnie, pierwszy raz od lat, mógł naprawdę odpocząć.

Obudził się po kilku godzinach. Czuł się dobrze, był wypoczęty, ale wciąż było coś, co nie dawało mu spokoju. Rey nie żyła. Doprowadził do śmierci swojej jedynej przyjaciółki i już nigdy... Nie! Uciszył swoje myśli, nie mógł już wspominać Rey, nie ważne, jak bardzo go to bolało. Musiał pozwolić przeszłości odejść, zacząć nowe życie. A to stanie się, dopiero gdy jego miecz po raz pierwszy zalśni czerwienią. Nie wiedział tylko, jak powinien to zrobić. Złapał za kryształ, medytował nad nim, ale nic się nie działo. Wyszedł z pokoju, zabierając ze sobą kyber i pozostałe części miecza. Odnalazł pomieszczenie, w którym wisiały nieużywane mundury i ubrał jeden, spodziewając się, jaki chłód czekał go na zewnątrz. Mógł być pewien tylko tego, że Baza Starkiller nie była miejscem, w którym mógł wykonać swoje zadanie. Śnieg sypał, jak zawsze na Ilum, przez co ciężko było chłopcu odnaleźć drogę, ale dotarł na miejsce, tuż pod mury świątyni.

Jako padawan, samemu nie dałby rady otworzyć wejścia, ale teraz jego siła była nie do poskromienia. Lodowe mury zniknęły, a Kylo znalazł się w środku, zastając ten sam, zabierający dech w piersi, widok. Podszedł do centrum i położył kyber na piedestale, wokół niego rozkładając pozostałe elementy miecza, które później będzie musiał poskładać. Skupił się na otaczającej go mocy. Świątynia należała do Jedi, bał się, że to mogłoby mieć wpływ, ale zrozumiał, że Rey w jednym miała rację. Moc to moc, sama w sobie nie była ani dobra, ani zła. Ponownie zaczął medytować, próbował przelać swoją wściekłość i nienawiść na kryształ, ale nie spodziewał się, że ten będzie się bronić.

Obudził się w nim Ben, który uświadomił sobie, do jakiej tragedii doprowadził. Przez niego Świątynia Jedi stanęła w ogniu. Zniszczył swój dom, zabił mistrza, który był dla niego jak ojciec. Nigdy nie przebaczył Hanowi, a przecież mógł, wiedział, że jego ojciec się starał i gdyby tylko Ben go do siebie dopuścił, wszystko mogłoby się ułożyć. To jednak nie było najgorsze. Wreszcie do niego dotarło, jak wielką tragedią dla niego była utrata Rey. Był słaby, jak mógł przestać walczyć z ciemnością? Odeszła, zostawiła go jedynie na rok, a on już zdążył się poddać. Jak mógł ją nienawidzić chociaż przez sekundę? Walczył z nią, skrzywdził ją, och, tak bardzo ją skrzywdził, bo wmówił sobie, że sam był skrzywdzony. Teraz jej już nigdy nie zobaczy, bo potwór, w którego się przemienił, kazał mu zostawić ją na pastwę płomieni. Był taki głupi i już nie wróci czasu, ale jeszcze nic nie było stracone.

Wrócił do bazy Starkiller, ukradł jeden z TIE-fighterów i wstukał dane, gdzie spodziewał się znaleźć statek swojej matki. Jeszcze nie zdążyli uciec, odnalazł ich. Z początku nie chciano go wpuścić, już każdy zdążył usłyszeć, czego się dopuścił, ale Laia uparła się, by mógł wejść. Z myśliwca wyszedł zupełnie zawstydzony. Chciał się cofnąć, ale nie mógł, czuł, że musi błagać ich o przebaczenie. Czekali na niego, ojciec i matka, a wzrok zdradzał ambiwalentne uczucia wobec całej sytuacji. Nie było śladu Rey i Luke'a, nie mylił się, zabił ich, przez co łzy zaczęły mu cieknąć po policzkach. Padł przed matką na kolana i zdołał wykrztusić tylko jedno słowo "wybacz", po czym objął nogi Lei, plącząc jej w spódnicę. Kobieta złapała go za ramiona i podniosła, by popatrzył jej w twarz. Wybaczyła mu, wybaczyła! Była jego matką, jak mogłaby postąpić inaczej? Spojrzał w stronę ojca, na co Generał Organa postawiła kilka kroków w tył. Han delikatnie przyłożył dłoń do policzka syna. Tak długo nie pozwalał mu się dotknąć. Ben otarł łzy, przed ojcem chciał stać dumny. To jednak nie miało żadnego znaczenia, gdy mężczyzna mocno go do siebie przytulił, wiedząc, że teraz już wszystko zacznie się układać.

— Przepraszam! — wrzasnął chłopak, budząc się z wizji. Kamień walczył, a w sercu Bena, ta walka była wygrana. To, co zobaczył, takiej przyszłości chciał, marzył, by była prawdziwa, ale nie wszystkim się to podobało. Młody Solo chwycił za miecz, chciał z powrotem umieścić kyber bliźniaczych broni w sercu miecza, ale krzyk wściekłości wytrącił go z równowagi. Mrok też tak łatwo nie odda walki.

— To nie jest prawda. To nigdy się nie stanie. Już za późno Kylo Renie. Zabiłeś jednych z nich, jeżeli tam wrócisz, oni zabiją ciebie — mroczny głos mącił mu w głowie.

— Nieprawda, wybaczą mi! — kłócił się.

— Odmów jasnej stronie. Ona doprowadzi do twojej zguby. Musisz jej odmówić! — ochrypły krzyk przebijał się przez wszystkie myśli, pozwalając Kylo Renowi odzyskać władzę. Chłopak mocą uniósł kryształ, który lekko unosił się nad jego dłonią. — Chcesz zawieść swoją nową rodzinę? To oni są wszystkim, co masz, nie Ruch Oporu. Nie twoja matka, która jest bliźniaczką człowieka, który próbował cię zabić! Jasna strona cię zabije, odmów jej, nim nie jest za późno. Bądź tak potężnym, jakim był twój dziadek, gdy to on musiał przemienić swój kyber.

To wystarczyło, skrzywdzony chłopak wierzył w każde słowo, pozwalając pochłonąć się pokusie ciemnej strony. Ponownie przekierował swoją moc na kyber, pozwalając, by spłynęły na niego wszystkie uczucia. Gniew, smutek, nienawiść, samotność i duma. Tym wszystkim w ciągu kilku chwil napełnił się kryształ bliźniaczych mieczy. Nie był jednak całkowicie czerwony, wyglądał raczej, jakby krew wewnątrz się rozlała, a sam kryształ nie wytrzymał mrocznego procesu, pękając w kilku miejscach. Właściciel zachrypłego głosu nie przewidział jednej rzeczy. Pamiętał, jak to było z Anakinem Skywalkerem, młodzieńcem, pragnącym potęgi tak bardzo, że poświęcił dla niej miłość swojego życia. Ben był inny, to nie był jego mrok, chłopak nie przeszedł na ciemną stronę mocy, jedynie się jej poddał, a to nie wystarczyło, by mógł podążać drogą Dartha Vadera. To miało wpływ również na kyber, który przez sprzeczność, wciąż tak żywą w myślach chłopca, nie zapłoną czerwienią, jak inne w mieczach Sithów.

Kylo Ren złożył swoją broń, ale gdy nacisnął guzik, eksplozja odrzuciła go na kilka metrów. Uderzył o podłogę i mięśnie zaczęły go boleć, a w uszach dzwoniło. Poza tym nie stała mu się żadna krzywda. Odszedł do miecza, nie rozumiejąc, co się stało. Rękojeść pękła w dwóch miejscach, a metal wydawał się przypalony. Będzie to musiał naprawić, ale jeżeli kryształ się zniszczył, to w pierwszej kolejności musi znaleźć nowy. Nie sądził, że jeszcze wytrzyma zmuszanie kybru, by krwawił. To mogło go przerosnąć. Rozłożył miecz i jeszcze raz się mu przyjrzał, składając od nowa, tym razem z większą precyzją. Przerażony, chwycił mocą za rękojeść i z daleka nacisnął przycisk. Tym razem nie było wybuchu, bo czerwone ostrza już nie musiały przebijać się przez metal tej niebezpiecznej konstrukcji. Z mieczem coś było nie tak, nie powinien jażyć się tak chaotycznie, jak żywy ogień, powinien być gładki, jak inne, ten jednak szalał.

Gdy Przywódca Rycerzy Ren wróci do bazy, będzie musiał zespawać kilka elementów, by dwie wiązki czerwonego światła nie uciekały z dziur, z których wystawały przewody. Jednak w tamtej chwili to musiało mu wystarczyć. Był wściekły na siebie, na Luke'a Skywalkera, na wizję, którą zobaczył. W zapomnieniu zaczął uderzać o kamienne pomniki, wspiął się na kolumnę, zrywając łańcuchy z kryształami, które pozwoliłby otworzyć wejście do jaskini, przeciął lodowy piedestał. W kilka chwil wszystko obróciło się w drobinki lodu, a Kylo dyszał ze zmęczenia. Po tamtym miejscu nie zostało już nic pięknego, żaden Jedi już nie stworzy miecza, nie, mając kyber z tego miejsca. Z tą myślą, opuścił świątynię, nie przejmując się, by lodowa ściana wróciła na miejsce. Chłopak wrócił do Bazy Starkiller i stanął przed Snoke'em, wciąż mając na sobie mundur Najwyższego Porządku. Czerwony miecz rozbłysnął w jego dłoni, jarząc się trzema, nie jednym ostrzem, a mistrz uśmiechnął się szeroko do swojego ucznia.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top