XXX

24 ABY, Tantive 4

Nim odlecieli z księżyca Yavin, Tai cofnął się, by zabrać ze sobą ciało Mroco. Chiss był Jedi i zasłużyłna godny pochówek. Po dotarciu na statek Lei Organy, Rey spotkała się z okrzykami radości i ulgi, gdy pozostali uczniowie zobaczyli, że przetrwała walkę z Benem. Szybko ją okrążyli, na chwilę nie zwracając uwagę na inne osoby, wychodzące z pokładu. Voe i Hennix przecisnęli się przez tłum. Nie było ich w czasie tragedii, to, że przeżyli, nie dawało takiej ulgi, jak ujrzenie Rey całej i zdrowej. Radość trwała jedynie przez chwilę, po której zauważyli swojego mistrza i jednego ze starszych uczniów, niosącego martwe ciało Mroco. Zapadła cisza, a mieszane uczucia dręczyły młodych Jedi. Mieli się cieszyć, że ich Mistrz Skywalker żyje, czy bać się, że i ich będzie chciał skrzywdzić? Mieli się cieszyć, bo jeden z przyjaciół przetrwał, czy opłakiwać śmierć drugiego?

— Ben go zabił? — zapytał Anthuri, który wciąż nie dowierzał, w to, co się stało. Dowiadując się o przyjeździe pozostałych Jedi, nie odpuścił, dopóki nie wyciągnął od nich wszystkich informacji, ale prawda uderzyła go, dopierodopiero gdy zobaczył efekt na własne oczy. Rey kiwnęła głową. — Ten smarkacz za to zapłaci — powiedział wściekle.

— To Mroco zaatakował pierwszy — dziewczyna starała się go usprawiedliwić.

— I to dało mu prawo, żeby odebrać życie?! — wrzasnęła Gen'fefi. — Podobno powiedział wam, że zabił Mistrza Skywalkera, wszyscy powinniście z nim walczyć, a nie pozostawić go na pastwę tego potwora!

— Powiedział też, że zrobił to, by się bronić, gdy Mistrz Skywalker próbował zabić go we śnie — dodała Osaasha. — Mistrzu, czy to prawda? Próbowałeś zabić swojego siostrzeńca? — zapytała, a jej głos był tak smutny, że wstyd niemalże odebrał Luke'owi mowę i rozdzierał serce na pół.

— Tak — powiedział słabo, ale cisza, która nawiedziła ich po tym, gdy pytanie padło, pozwoliła wszystkim dokładnie usłyszeć odpowiedź.

Czy miał się z tego tłumaczyć? Może powinien, ale nie umiał znaleźć słów. Anthuri stanął za tym, że Mistrz Skywalker powinien zabić Bena, gdy miał ku temu okazję, inni byli po drugiej stronie, wstawiając się za młodym Solo, który niemalże zginął zaatakowany przez tchórza, który nawet nie stanął do otwartej walki, tylko zakradł się pod osłoną nocy. Utworzyły się trzy strony, jedni bronili Luke'a, drudzy Bena, a trzeci zamilkli, nie mając pojęcia, co o tym wszystkim myśleć. Byli to ci, którzy na Tantive Cztery przylecieli jako ostatni. Rey spojrzała smutno na Skywalkera, nie chcąc szukać winy ani u niego, ani u Bena, a gdzieś na dnie umysłu kryła się myśl, że to wszystko było jej winą. Luke był przekonany, że to on był za wszystko odpowiedzialny. Ben to był jego uczeń, jego siostrzeniec i każdy jego błąd, był też błędem Luke'a. Tai nie wytrzymał przekrzykujących się głosów pozostałych Jedi i wrzasnął donośnym głosem, czym skupił na siebie uwagę.

— Mamy ważniejsze rzeczy na głowie niż kłótnie. Mistrz Skywalker przeżył, ale on — wskazał na Mroco — nie żyje. Zginął walcząc i zasłużył na pogrzeb.

— I czemu ty niby się tym tak przejmujesz? To był nasz przyjaciel, ciebie nawet nie obchodził! — zwróciła się do niego Twi'lekanka.

— Ja pamiętam, jaka jest moja rola. Na każdym życiu zależy mi w tym samym stopniu. Czy Mroco był moim przyjacielem, czy nie, zależało mi na nim, tak samo, jak na każdej żywej istocie. Jedi mają być obiektywni. Najwyższy czas dla ciebie, by się tego nauczyć — zapytał ją, patrząc oskarżycielsko.

— Przypomnę ci też, że trwa wojna. Ludzie będą ginąć, winni czy nie winni, ale od nas też zależy, kto może przetrwać. Gdyby nie ci tchórze, Mroco wciąż by żył — mówiła, przez zaciśnięte zęby.

Gem'fefi przykucnęła nad jednym ze swoich najlepszych przyjaciół z czasów, gdy mieszkała na Yavin. Pamiętała, jak ten dzieciak ją denerwował na początku ich znajomości. Był gadatliwy, wielu osobom się przymilał, przez co szybko stawał się lubiany. Ona go nie lubiła, był kłamliwy i z jej punktu widzenia, dziecinny. Gem zawsze wolała prawdę, nieważne jak bardzo mogła ją skrzywdzić. Mroco przyczepił się do Anthuriego, widząc w nim wzór do naśladowania. Nie miała pojęcia, jak to się stało, że zaprzyjaźniła się z tym wkurzającym dzieciakiem, ale pewnego dnia, zwyczajnie przestał ją denerwować. Przy kłótniach, misjach czy treningach, mogła na niego polegać, a to było dla niej najważniejsze, uczciwość, którą obradował ją i Anthuriego, jak niewielu innych. Teraz był martwy, a jego śmierć była zupełnie niepotrzebna, bo gdyby Mistrz Skywalker posłuchał ich lata temu, Ben nie miałby szansy go skrzywdzić. Nikogo by nie skrzywdził.

— Nie są tchórzami. Czasami zamiast miecza trzeba użyć głowy. Gdyby wtedy stanęli do walki z Kylo Renem, byliby martwi — odezwała się Rey. Przez to, że od dłuższego czasu nie powiedziała nawet słowa, wszystkie oczy zwróciły się w jej stronę.

— Kim do cholery jest Kylo Ren? — zapytała Twi'lekanka. — To Ben z wami walczył.

— Ben... odszedł, gdy mistrz wbił mu nóż w plecy. Potwór, którym się stał, to Kylo Ren. I nie będę nazywać go inaczej, dopóki mój przyjaciel nie wróci do świadomości.

— Zaraz, zaraz. Chcesz, żeby wrócił do zakonu człowiek, który pozbawił życia jednego z nas i groził pozostałym? — zapytał Anthuri, ale to pytanie wszystkim pojawiło się w głowie. — Oszalałaś.

— Nie dam rady tego zrobić bez was — Rey rozejrzała się po twarzach rycerzy, ale nikt nie miał zamiaru jej w tym pomóc. Nie widzieli Bena, tylko potwora, którym się stał. — Proszę — dodała błagalnie, ale to nie przyniosło żadnego efektu. Anthuri i Gem'fefi podnieśli przyjaciela, żeby zająć się pogrzebem. Pozostali też zaczęli się odsuwać, dając jej znać, że jeżeli chce uratować Bena, musi to zrobić na własną rękę.

— Przykro mi Rey. Ben przepadł. Nigdy nie było dla niego szansy na inną przyszłość. Wiedzieliśmy, że to się stanie, prędzej czy później. Ty też musiałaś się tego domyślać — Voe starała się rozwiać złudzenia dawnej padawan. Znowu widziała ją jako małą dziewczynkę, której próbuje wytłumaczyć, dlaczego świat był niesprawiedliwy. Tym razem ta nawet nie starała się zrozumieć swojej byłej mistrzyni. — Jedi nie są w stanie mu pomóc — dodała, kładąc Rey dłoń na ramieniu.

— Nie jestem Jedi — odpowiedziała twardo, czując żal do starszej dziewczyny, za to, że nawet ona nie chciała jej pomóc. Od początku wiedziała, że nigdy nie uda im się zostać przyjaciółkami, ale teraz boleśnie się o tym przekonała. — I nigdy się nie poddam.

Ciało Mroco umieszczono na płaskim blacie, a droidy zajęły się przygotowaniem go, ukrywając rany, zszywając ubrania i wygładzając włosy. Wszystko to robione było po to, by jak najbardziej upodobnić trupa do śpiącego. To było zupełnie zbędne, bo przecież nikt nie chciałby żegnać śpiącej osoby. Zebrał się każdy, kto go znał. Niektórzy powiedzieli kilka słów, pochwalono jego odwagę, opowiedziano historie, wylano kilka łez. Rey stała niewzruszona, patrząc na istotę, przez którą jej przyjaciel stał się mordercą. Gdyby sam nie wyzwał Kylo Rena do walki, teraz by żył. Ceremonia dobiegła końca, ale będąc w przestrzeni kosmicznej, nie mogli spalić ciała. Owinięto je w całun, zakrywając twarz Chissa, po czym otworzono właz, przez który zostało wypuszczone w kosmos. Potem mogli już tylko oglądać je przez okno.

Uczniom Skywalkera ciężko było uwierzyć, że to wciąż była ta sama noc. Nastał ranek i gdyby wciąż byli na Yavin Cztery, właśnie zaczęliby się budzić, zgodnie kierując się do świątyni, by wspólnie medytować. Świątynia Jedi spłonęła, czterech Jedi przeszło na ciemną stronę mocy, a jeden z nich zginął. Sam Mistrz Skywalker ledwo uszedł z życiem i stracił szacunek połowy własnych uczniów. Nawet nie chciał myśleć o konfrontacji z Leią. Jak miał powiedzieć, że próbował zabić jej syna? Według Rey zginęły tej nocy dwie osoby, Mroco i Ben, obaj zabici przez Kylo Rena. To dla niego była na pogrzebie, widziała w tym ceremonie dla swojego przyjaciela. Odeszła, szukając pomieszczenia, w którym mogłaby odespać ciężką noc. Większość osób już wstała i zaczęła chodzić po pokładzie. Dziewczyna chciała podejść i kogoś zapytać, ale wtedy mały astromech przytoczył się pod jej nogi.

— Hej, Beebee-Ate. Zgubiłeś właściciela? — zapytała, schylając się do droida.

— Nie. Nie słucha właściciela — odezwał się Poe, lekko sapiąc. Za nim był Finn, ale szedł spokojnie, zamiast ganiać za droidem. — Rey, dawno cię tu nie było. Jedi dali ci karę na pomaganie rebeliantom?

— Odeszłam z zakonu — odpowiedziała, nic nie tłumacząc.

— Oh, em... Finn! — krzyknął chłopak, nie mając pojęcia, jak zareagować na jej stwierdzenie. Pogratulować jej? Zwyzywać Jedi? Nic nie wymyślił, na szczęście były szturmowiec wreszcie ich dogonił. — Pamiętasz Finna, nie? — pytał, ciągnąc kolegę za ramię. Dziewczyna potwierdziła. Jak można było zapomnieć jedynego szturmowca, który przeciwstawił się Najwyższemu Porządkowi?

— Hej, Rey — przywitał się cicho, po czym zmarszczył brwi. — Wyglądasz beznadziejnie — dodał, a Poe uderzył go w żebro, za brak dyskretności. — Wszystko gra? — zapytał, kompletnie ignorując przyjaciela.

Miał rację, wyglądała źle. Była przemęczona po nieprzespanej nocy, przez co ciemne wory pod jej oczami zaczęły przypominać sińce. Sporą ilością zadrapań, stłuczeń i poparzeń też mogła się pochwalić. Deszcz zmył sadzę z jej skóry, ale brudne plamy i wypalone dziury wciąż szpeciły jej szatę. W roztrzepanych włosach miała zaschnięte błoto i czarne drobinki popiołu, które mokre przykleiły jej się do włosów i wyschły w czasie podróży. Wyglądała, jakby przeszła przez piekło i z powrotem, co nie było dalekie od prawdy. Z jej perspektywy, taka podróż byłaby znacznie przyjemniejsza niż tragedia, którą musiała znieść tej nocy. Nie chciała z nikim rozmawiać, ale troska w oczach Poe'a, gdy zaproponował, że mogą w trójkę napić się gorącej czekolady, sprawiła, że Rey nie potrafiła mu odmówić. Trwało śniadanie, więc spełnienie propozycji nie było dla młodego pilota niczym trudnym.

— Zdążyło mi się obić o uszy, że odbył się jakiś pogrzeb — powiedział Dameron, stawiając przed dziewczyną kubek, z którego wciąż unosiła się para. — Wiesz może, o co chodzi?

— I gdzie jest syn Generał? Sądziłem, że się przyjaźnicie — kolejne pytanie zadał Finn. Chłopcy połączyli poszlaki, choć niekoniecznie trafnie i spojrzeli na siebie znacząco z szeroko otwartymi oczami. Rey domyśliła się, o czym pomyśleli.

— Nie! Nie, to nie Ben. To jest... trochę bardziej skomplikowane — uspokoiła ich.

— Mamy czas — stwierdził Finn, popijając swoją czekoladę.

Dziewczyna westchnęła. Niby czemu miałby im to wszystko opowiadać?Z drugiej strony, była jedną z osób, która przyczyniła się do narodzin Kylo Rena, a ten może stać się jednym z najgorszych wrogów Ruchu Oporu. Mieli prawo wiedzieć, z kim będą walczyć. Wszyscy rebelianci i tak niedługo dowiedzą się, co zaszło w Świątyni Jedi. Zrezygnowana i zawstydzona, zaczęła im opowiadać. Nie przerwali jej nawet jednym pytaniem, nie ważne, czy znikąd wtrącała inną historię, jak ta, że Mroco już raz zaatakował Bena, czy mówiąc o którymś razie, jak przyjaciel ją ratował. Miała ochotę płakać, a jej głos stawał się coraz bardziej zachrypły, im bliżej była momentu jej pierwszej walki z rycerzem Ren, którego tożsamość przejął Solo. Musiała wymyślić coś, by go odzyskać. Nie pozwoliła, by po jej policzku spłynęła chociaż jedna łza. Była szarrym rycerzem, a to znaczyło, że musiała być ponad płacz. Skończyła opowiadać, a po jej ostatnim słowie zapanowała kompletna cisza.

— Mi możemy ci pomóc — stwierdził Poe, odstawiając na stół dawno opróżnioną szklankę.

— Naprawdę? — zapytała Rey, której lekko poprawił się humor.

— Naprawdę? — powtórzył po niej Finn, nie wiedząc czemu, jego przyjaciel wyraził zgodę na udział ich obu w tym szaleństwie.

— Tak — dodał całkiem poważnie. — Jestem mu coś dłużny — dodał, domyślając się, że przyszła jego kolej na opowieść. — Gdy zostaliśmy wtedy wysłani na Jakku, miałem wrażenie, że skądś kojarzyłem Bena. Był wśród kolonistów na Yavin Cztery. Tam dorastałem. Nie wiem, co Jedi robiłby w tamtym miejscu, ale miałem szczęście. Szedłem gdzieś, dostałem pieniądze od dziadka, pewnie kazał mi coś kupić, a ja jak skończony kretyn grzechotałem sakiewką, żeby posłuchać, jak brzęczą w niej kredytki. Po chwili podeszli do mnie jacyś starsi goście, z myślą, że nie ma łatwiejszego sposobu, żeby zarobić, niż okradnięcie dziecka. Nie miałem zamiaru się bić, nie miałem jak się bić, bo jeden z nich brudnym łapskiem uniósł mnie nad ziemię. Próbowałam rozmawiać, ale powiedzmy, że moje słowa wydały się dla nich... — przerwał, szukając odpowiednich słów.

— Irytujące? — wtrącił się były szturmowiec, a Poe posłał mu spojrzenie spode łba, udając, że był zły, chociaż tak naprawdę nie miał nic przeciwko małemu żartowi.

— Nie do końca potrzebne w tamtej sytuacji — pilot poprawił go z dumą. — Zabrano mi sakiewkę i uznano, że na pewno o wszystkim wygadam, więc lepiej było się mnie pozbyć. Myślałem, że zginę i to dlaczego? Bo potrząsałem kredytkmi? To byłaby taka głupia śmierć. Wtedy kopanie ustało, a jak otworzyłem oczy, zobaczyłem, jak jeden z osiłków poleciał na drzewo. Ben skopał trzech mężczyzn, którzy z mojego punktu widzenia, byli niemniejsi od gór. — Wtedy myślał, że mogli być w podobnym wieku, Solo nawet wtedy był wysoki, jak na swój wiek, ale teraz Poe podejrzewał, że chłopak mógł mieć osiem, może dziewięć lat. Był młodszy nawet od niego, przez co było mu jeszcze bardziej wstyd. — Kiedy rzucał mi sakiewkę, zdążyłem przyjrzeć się jego twarzy, ale chwilę później założył kaptur i odszedł, jakby nic się nie stało. Pewnie nawet tego nie pamięta.

Gdy Dameron skończył mówić, podniósł głowę, bo oczy od dłuższego czasu miał zwrócone na kubek i spojrzał na Rey. Dziewczyna niemalże zasnęła, gdy on opowiadał historię, której nikt przedtem nie słyszał. Dziadkowi skłamał, że pobił się z kolegą, ratując jakąś dziewczynkę. Zrobił z siebie bohatera, podczas gdy był głupcem. Oczy strażniczki uciekały, gdy ona usilnie starała się utrzymać w przytomności, ale była zbyt zmęczona. Wtedy Poe zrozumiał, że nadal był głupcem i jego gniew momentalnie zniknął. Nie powinien jej dręczyć tak długo, gdy świetnie zdawał sobie sprawę, w jakim stanie była. Wstał od stołu i złapał półprzytomną dziewczynę pod ramię, a Finn zrobił dokładne to samo, chwytając z drugiej strony. Zaprowadzili ją do jednej z wolnych kabin sypialnianych, a Rey, brudna, spocona i wciąż pokryta resztami popiołu, wpakowała się do łóżka. Chłopcy wyszli, zostawiając na straży BB-8, który pilnie czuwał nad jej łóżkiem, by już nikt nie zakłócił jej odpoczynku.

Kilka pomieszczeń dalej, równie zmarnowany Luke Skywalker wreszcie zdobył się na odwagę, by porozmawiać ze swoją bliźniaczką. Przeszli ze sobą niejedno, jednak nie zachowywali się jak inne rodzeństwa. Wychowali się jako jedynacy, ona jako księżniczka, a on na farmie wuja. Żadne z nich nigdy nie odczuwało pomocy ze strony drugiego z rodzeństwa. Byli bardziej jak najlepsi przyjaciele, których nie mogłaby rozdzielić nawet najgorsza kłótnia. Tak przynajmniej było dotąd, bo Luke nie sądził, by potrafiła mu wybaczyć coś takiego. W końcu chodziło o jej jedynego syna. Niemalże przerażony, lekko zapukał do drzwi, które Leia otworzyła, patrząc na brata smutnymi oczami. Nigdy nie czuł się tak żałośnie, jak w tamtej chwili. Zawiódł ją i to w najgorszy sposób, łamiąc najważniejszą obietnicę. Kobieta wpuściła go do środka, a drzwi za nimi się zamknęły. Luke myślał, że zacznie na niego krzyczeć, nawet bić, był na to przygotowany. Chociażby miała udusić go gołymi rękami, wiedział, że na to zasłużył.

Tak zareagowałaby każdy inny rodzic, którego dziecko zostało skrzywdzone, ale nie Leia Organa. Już wcześniej usłyszała, co się stało. Zerwała się na równe nogi, gdy tylko dowiedziała się o niespodziewanym przylocie młodych Jedi, wśród których nie było jej brata. Usłyszała wtedy, że Luke nie żyje i to zabity właśnie przez Bena. Jej świat się załamał, ale nie wierzyła, że to mogła być prawda. Czuła, że żył, jak wtedy, w czasie wygranej bitwy o Endor. Po prostu wiedziała, że jej brat żyje. Usłyszała też, co zrobił, nim jej syn zdecydował się przejść na ciemną stronę mocy. Nie miała mu tego za złe, bo zupełnie jej to nie zaskoczyło. Leia była przekonana, że jej syn skończy w ten sposób, gdy tylko usłyszała, że znów staje się taki, jak kiedyś. Gdy mrok zaczął władać nim po raz drugi, spisała Bena na straty, domyślając się, że nie zdoła drugi raz wygrać tej samej walki. Nie była z siebie dumna, ale nie pozwoli się oszukiwać pięknemu kłamstwu. Dla jej syna nie było już szansy.

Zareagowała w sposób, który zupełnie zbił Luke'a z tropu. Przytuliła go, przez chwilę czekając, aż jej brat odwzajemni uścisk. Skywalker wolno oplótł siostrę ramionami, podwajając, by w chwili słabości mogła wypłakać się w jego rękaw. Powiedziano jej, że nie żyje, a on tak długo zwlekał, by przyjść do niej i pokazać, że to nieprawda. Zwykle radziła sobie sama, była panią generał, nikt nie mówił jej, co miała robić, ale w tamtej chwili czuła się zupełnie bezradna. Nie potrzebowała Jedi, nie potrzebowała przyjaciela, tylko brata, który jako jedyny mógł zrozumieć, w jakiej sytuacji była. Dwójka dzieci najgorszego człowieka we wszechświecie, Dartha Vadera, musiała pogodzić się z tym, że kolejny członek ich rodziny został skuszony przez ciemną stronę. Czasami Leia zastanawiała się, czy na ich rodzie nie ciążyła jakaś klątwa, przez którą musieli wciąż męczyć się z tym koszmarem.

— Co my teraz zrobimy, Luke? — zapytała, tuląc policzek do jego serca. — Jak mam walczyć z własnym synem?

— Boje się, że to już nie jest twój syn — odpowiedział jej chrapliwym głosem. — Ben zginął, zabity przez ten sam mrok, który ciążył nad nami jeszcze przyszliśmy na świat.

— Co masz na myśli, mówiąc ten sam? — zdziwiła się generał, uwalniając się z uścisku. Spojrzała na brata, unosząc brwi. — Nie sądzisz, chyba że to może być... nie. On nie żyje — twierdziła uparcie.

— Nie jestem pewien, ale gdy zobaczyłem koszmar Bena... To nie mógł być nikt inny.

Bez problemu domyśliła się, kogo Luke miał na myśli. Tylko jeden człowiek dręczył jeszcze jej ojca, gdy ten był dzieckiem. Imperator Palpatine, który zginął z rąk własnego ucznia, choć wcześniej Sith sam odebrał życie własnego mistrza. Nie miał prawa żyć, nawet najgorsze licho nie przeżyłoby takiego upadku, a później wybuchu, gdy druga Gwiazda Śmierci wyleciała w powietrze. Niestety, Leia, chociaż nie była Jedi, jako Skywalker miała niezwykle silną więź z mocą i w głębi serca wiedziała, że ten potwór żył. Nękał jej syna, odkąd ten jeszcze był w jej łonie, nasycając jego myśli mrokiem. W jednej chwili smutek ustąpił zastąpiony czystą wściekłością. Leia miała już tylko jeden cel, pozbawić życia bestię, która zabiła jej syna, za życia skazując go na tortury. Luke jednak nie wyglądał, jakby skończył przekazywać siostrze złe wieści, jednak milczał, gdy wazon z jej ręki poleciał na ziemię, rzucony w wściekłości.

— Jak długo jeszcze będziesz milczał? — zapytała ostro brata. — O co jeszcze chodzi?

— Ten sam mrok, dokładnie to, co wyniszczało Bena... to krąży też wokół Rey — wykrztusił wreszcie.

— Co? Więc jakim cudem nie skończyła jak mój syn?

— Moc może nie robić takiego wrażenia, na osobach, które łączą więzy krwi — odpowiedział niepewny, jakiej reakcji powinien się spodziewać po siostrze. Poza Leią nikt nie mógł usłyszeć kolejnego zdania, nawet dziewczyna, której to dotyczyło. — W Rey jest krew Palpatine'ów.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top