XXVI
24 ABY, Dagobah
Sny Bena mieszały mu się z rzeczywistością, sprawiając, że jego przyszłość szła w stronę, z której Rey za wszelką cenę starała się go odciągnąć. Marnie jej to wychodziło, bo na odległość niewiele mogła zdziałać, szczególnie że chłopak usilnie zamykał wszystkie mosty, utworzone między nimi. Nie mogła tak po prostu wrócić i na nowo stać się padawanem Skywalkera czy Voe. To nie była droga dla Rey. Jak miałaby uczyć się w Świątyni Jedi, uparcie twierdząc, że nim nie była? Jednak tylko to sprawiłoby, że byłaby blisko osoby, która tak bardzo jej potrzebowała. Bena otaczał mrok i nieważne, jak bardzo Luke z tym walczył i jak dobrze dawał sobie z tym radę do tej pory, już niedługo mógł kompletne stracić nad wszystkim panowanie. Tylko ona mogła mu pomóc, wiedziała to, ale nie rozumiała dlaczego. Co mógł poradzić jeden były padawan, na wielką siłę ciemnej strony mocy. Musiała ukończyć próby, ale postanowiła, że osiągnie to na swoich zasadach.
Poziom medytacji, w jakim Rey musiała się pogrążyć, nie był niczym łatwym do osiągnięcia. Nieraz próbowała skupić się, ale zawsze ją coś rozpraszało. Ani Sokół Millenium, ani najróżniejsze miejsca na planetach jej na to nie pozwalały. Musiała znaleźć się w jakiejś świątyni, ale jedyne, jakie znała, to ta na Ilum i Yavin Cztery, a obie nie wchodziły w grę. Nie poradzi sobie sama z wejściem do świątyni na lodowej planecie, a na księżyc, który tak długo był jej domem, jeszcze nie mogła wrócić. Potrzebowała pomocy i od dawnych mistrzów Jedi liczyła na podpowiedź. Medytowała, w kółko powtarzając prośbę, by przyszli do niej, dając odpowiedzi, bez których nie mogła wrócić do domu. Powtarzane raz za razem "przyjdźcie do mnie" wreszcie irytowało Hana, a wtedy jej medytacje dobiegały końca. Jeszcze mu nie powiedziała, że chce wrócić, ale pilot pomagał jej, nie pytając za wiele, gdy mówiła, że chodzi o sprawy Jedi.
Myślała o mistrzu, do którego mogłaby się z tym zwrócić. Jedyny, który wciąż żył, to Luke Skywalker, ale jego pod żadnym pozorem nie brała pod uwagę. Słyszała historie o Anakinie, ojcu Luke'a, Obi-Wanie Kenobim, jego mistrzu i Ahsoce Tano, która na kilka lat przed narodzinami Rey była członkinią Rebelii, ale nikt z nich nie posłuchał próśb zbieraczki złomu. Wreszcie na myśl przyszedł jej mistrz Yoda, którego ducha mocy spotkała raz, na bagiennej planecie, podczas swojej pierwszej próby. Jak na złość, nie chciał pokazać się nawet ten raz więcej, akurat, gdy tak bardzo był potrzebny. Pamiętała rozmowę z niskim staruszkiem, gdy bezprawnie wyparowała do jego chatki. Może mógł rozmawiać tylko stamtąd? Ustawiła lokalizację Sokoła na Dagobah, co nie do końca podobało się jej mentorowi, który jedynie od Luke'a słyszał historie o tej planecie, wcześniej będącej pod władzą Sithów.
Han nie mógł się na to nie zgodzić, to byłoby całkowicie niesprawiedliwe wobec Rey. Młoda musiała tyle razy wyciągać go z tarapatów, że zdążył zapomnieć o czasach, gdy jej przy nim nie było. Mógł podejmować się trudniejszych zadań, bo wiedział, że gdy sytuacja stanie się za gorąca, dziewczyna przyjedzie mu z odsieczą. Wszystkie swoje kredytki od wieków wydawał, by utrzymywać Sokoła Milenium przy życiu. Mógłby za to kupić lepszy statek, który nie wymagał tylu poprawek, ale Solo był zbyt przywiązany do tego starego frachtowca. Teraz wreszcie było go stać, by zacząć oszczędzać i może spłacić część długów, by zmalała cena jego za pojmanie, na którym zarobiliby łowcy głów. Sam nigdy by tego nie osiągnął, przez co pozostanie dłużnikiem Rey. Była cudownym dzieciakiem, ale patrząc na nią, nie umiał powstrzymać się od rozważań, co by było, gdyby to Ben teraz z nim był. W głębi serca wiedział, że ona nigdy nie zastąpi mu syna.
Dolecieli na Dagobah, a już przy samym lądowaniu, Han miał ochotę odlecieć. Wszędzie było pełno błota i mężczyzna bał się, że jego statek zniknie, zatopiony w bagnach. Wolał nie wysiadać, by w razie czego odlecieć, nim poziom wody zacznie się zwiększać. Dalszą drogę Rey skazana była pokonać samotnie. Tak czy inaczej, nie było nic, w czym starszy Solo mógłby jej pomóc. Ponownie musiała odszukać chatkę Yody i liczyć, że tym razem uda jej się dostać odpowiedzi na wszystkie pytania. Poczuła jak z jednego miejsca, moc wolała tak głośno, że zdawała się krzyczeć. Rey zdawało się, że to mogła być droga, którą powinna się kierować, by móc porozmawiać z duchem mocy. Po dotarciu do źródła domyśliła się, co takiego mogło ją przywoływać. Była to Jaskinia Zła, jedyne miejsce, którego Mistrz Skywalker nie pozwolił odwiedzić żadnemu ze swoich padawanów. Rey stawiła czoła już każdej próbie, nie była tak niedoświadczonym dzieciakiem, jak gdy pierwszy raz odwiedzała tę planetę.
Weszła do jaskini porośniętej pnączami, kierowana ciekawością, chcąc poznać jej mroczne tajemnice. Z każdym krokiem robiło się coraz ciemniej, ale nawet przez chwilę nie myślała o tym, żeby się cofnąć. Gdy ledwo mogła dostrzec swoją dłoń w otaczającym ją mroku, usłyszała zza pleców dźwięk uruchamianego miecza świetlnego. Chciała sięgnąć po swój, ale gdy przyłożyła dłoń do pasa, niczego tam nie znalazła. Zdążyła uchylić się, nim czerwone ostrze trafiłoby, chociaż w kok na jej głowie. Jednak osoba przed nią nie przestała biec, jakby to nie Rey była jej celem. Bo nie była. Czerwone ostrze złączyło się z niebieskim, ale to nie byłą padawan brała udział w walce. Pobiegła, by móc z bliska przyjrzeć się dziwnej scenie.
Jedna z postaci miała na sobie długi płaszcz, a głowę skrytą pod głębokim kapturem. Dziewczyna nie mogła dostrzec jej twarzy, gdy osoba, a sądząc po drobnej posturze, kobieta, była w ciągłym ruchu. Rey miała wrażenie, że już gdzieś widziała czerwone, podwójne ostrze, które służyło walczącej za broń. Drugi z mieczy znała aż za dobrze. Wszędzie rozpoznałaby ten błysk, niebieski, ale tak bardzo pozbawiony tego odcienia, że zdawał się być całkowitą szarością. Osobę, która nim walczyła, mogła dostrzec tylko dzięki białym szatom. Dwie kobiety zdawały się tańczyć, gdy kręciły się wokół Rey, będąc raz z prawej strony, z lewej, gdzieś za nią. Wreszcie pojawiły się tuż przed nią, a miecze ciemnej i jasnej strony mocy rozjaśniły ich twarze. Obie były takie same jak u obserwującej je dziewczyny. Jej mroczna wersja walczyła o dominację nad tą jasną. Była uczennica Skywalkera jedynie stała, przyglądając się, gdy obie kopie wzmacniały nacisk na miecze, starając się zepchnąć przeciwniczkę na ziemię. Jak pierwotna wersja miała cokolwiek z tym zrobić, skoro jej broń zniknęła?
Chciała wziąć jakiś kij, by stanąć po stronie Rey, o błękitnym mieczu albo mogłaby zacząć krzyczeć, by rozproszyć dzierżącą krwawe ostrze. Pozostawało jej pytanie, czy zwycięstwo jasnej strony mocy, było tym, co chciała osiągnąć? Nie umiała się odnaleźć po żadnej z nich, więc czemu zwycięstwo jasnej strony miałoby być lepszym wyjściem? Jak na złość, ciemna zaczęła wygrywać i zakapturzona wersja dziewczyny nacierała bronią na siedzącą na ziemi przeciwniczkę, która mogła już tylko odpierać atak. Oddech oglądającej dziewczyny przyśpieszył, wewnątrz siebie wiedziała, że pogrążenie się w mroku, z dwojga złego, było gorszą opcją. Na całe szczęście, Rey o białych szatach podniosłą się i równowaga znów była utrzymana.
Ani przegrana, ani wygrana którejkolwiek ze stron nie podobała się prawdziwej wersji walczących odbić jej walczącego sumienia. Obie wersje powoli stawały się zmęczone. Siła uderzenia Rey po jasnej stronie, odrzuciła zakapturzoną wojowniczkę o kilka metrów, dając czas tej pierwszej, by mogła odsunąć się o parę kroków, by chociaż uspokoić oddech. Właścicielka czerwonego ostrza przez chwilę dyszała ciężko, klęcząc na ziemi i pozwalała, by przeciwniczka oddalała się od niej. Wtedy wstała i rycząc ze wściekłości, pobiegła w jej stronę, wierząc w to, że ten cios będzie tym ostatecznym. Dziewczyna w białych szatach uniosła miecz, przygotowując się, by odeprzeć atak. Dzielił ich metr, gdy reprezentantka ciemnej strony mocy wybiła się, a miecz uderzyłby z powietrza, gdyby nie reakcja prawdziwej Rey. Uczennica Hana Solo wyszła, stając pomiędzy obiema swoimi wersjami i wyprostowała ręce w poziomie i wykorzystując swoją moc, odepchnęła obie kopie od siebie, nim padł jakikolwiek cios.
— Walka dobiegła końca! — wrzasnęła na nie.
— Nie możesz powstrzymać tego, co nadchodzi — odezwała się mroczna Rey.
— Możesz! Wciąż możemy ją pokonać. Nie będzie miała żadnych szans z naszą dwójką — proponowała przedstawicielka jasnej strony.
— Nie ja jestem twoim wrogiem — warczała kopia o czerwonym mieczu. — Ona jest powodem każdej twojej słabości. Pozbądź się jej, a zostaniesz niepokonana!
— Kłamstwo! — wrzasnęła dziewczyna w białych szatach.
Obie, niemalże równocześnie, chciały ponownie zaatakować siebie nawzajem, uderzając tuż nad głową Rey. Pierwowzór wyciągnęła rękę. Chciała pustą dłonią stanąć na drodze dwóm mieczom świetlnym, ale gdy jej ręka pokonywała powietrze, złote ostrze do niej wróciło. Trzy miecze skrzyżowały się, by po chwili zostało już tylko jedno. Kopie zniknęły, rozmywając się w powietrzu, ale nie było już w nich gniewu i chęci do walki. Zapanował pokój, a wśród ciemności pnączy, dziewczyna znów mogła dostrzec światło. Poczuła spokój w sobie, gdy jej podzielona na dwie części dusza, wreszcie stała się jednością. Rey znalazła wyjście z Jaskini Zła i ruszyła dalej, by odnaleźć osobę, dla której tam przyleciała. Idąc, intuicja dała znać, że ktoś się jej przyglądał, ale gdy dziewczyna się odwróciła, nie zastała tam mistrza Yody, chociaż i tym razem, był to duch mocy.
— Kim jesteś? — zapytała mężczyznę, który przyglądał się jej ze spokojem.
— Nazywam się Qui-Gon Jinn, byłem mistrzem Obi-Wana Kenobiego —zaczął tłumaczyć duch, ale samo imię najwyraźniej było wystarczające. Czytała o nim, zmarł jeszcze przed Wojnami Klonów.
— Dlaczego ty tutaj jesteś? Gdzie jest mistrz Yoda? Możesz się z nim jakoś skontaktować? Muszę mu zadać dużo pytań.
— Spokojnie, dziecko — powiedział, starając się wyłapać jak najwięcej z jej rozszalałego potoku słów. — Jestem tu, bo wiem, na jakim rozdrożu stoisz i chcę ci pomóc, bo sam kiedyś byłem w tej sytuacji.
Nie uwierzyła mu. Skąd w ogóle mógł wiedzieć, co czuła w związku z czymkolwiek? Był mistrzem Jedi, walczył po jasnej stronie mocy, a za jego czasów Sithowie nie stanowili żadnego zagrożenia. Przynajmniej dopóki nie pojawił się Darth Maul, który niestety pozbawił go życia. To jednak nie wyjaśniało mu jej uczuć. Wtedy ciemna strona w ogóle nie była opcją. Nie musiał zastanawiać się, co było w nim silniejsze, bo Zakon Jedi był u szczytu swojej władzy, przed bitwą o Yavin, przed Wojnami Klonów i nawet przed tym, nim młody Darth Vader po raz pierwszy trzymał w swoich rękach miecz świetlny. Rey świetnie znała obie strony, walczyła po stronie jednej i przeciwko drugiej, a teraz wiedziała, że żadna z nich nie ma racji. Qui-Gon wyczuł jej niedowierzanie i poprosił, by usiadła.
— Nawet gdy to jasna strona była siłą całej galaktyki, mrok nie odpuszczał. Każda z nich chce istnieć i nie można ich na stałe zniszczyć, bo zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie starał się przywrócić jedną do życia — wytłumaczył jej. — Moim mistrzem był Hrabia Dooku i nigdy bym nie podejrzewał, że kiedykolwiek przejdzie na ciemną stronę.
— Są pokusy, którym ciężko się oprzeć — odezwała się Rey.
— I może nie one wszystkie powinny zostać przez nas odepchnięte? — zapytał tajemniczo. Dziewczynka zmarszczyła brwi, zastanawiając się, dlaczego w ogóle tak mówił? — Nigdy nie zostałem wybrany do Rady Jedi, bo nie umiałem do końca przekonać się, co do ich zasad. Czasami podejmowałem decyzje, które kwestionował nawet mój własny uczeń. Dalej nie sądzę, by wszystko, co do powiedzenia miała Rada, było poprawne.
— Co dobrego może nieść ze sobą ciemna strona? — dziewczynka zapytała o to, co dręczyło ją najbardziej. — To, że po jasnej stronie są minusy, już wiem, ale czy jest cokolwiek dobrego, co wiąże się z mrokiem?
— Nawet to, że teraz rozmawiamy, czy masz to za coś złego? — zapytał, unosząc jedną brew. Dziewczyna pokręciła głową. — Jako pierwszy odkryłem, jak zostać duchem mocy, ale nic by z tego nie wyszło, gdyby nie wiedza Sithów. Są zasady, którymi kierują się obie strony. Dla jednych najważniejsze jest odcięcie się od emocji, podczas gdy dla drugich, jest to siła, która napędza wszystko, co robią. Jedi wierzą, że ich wiedza pokona wszystkie przeciwności, podczas gdy mroczna strona stawia na siłę. Tylko... czy to nie wiedza daje nam prawdziwą władzę? Czy to nie zwycięstwo umożliwia harmonię? Czy to nie pasja pozwala osiągać nam cele? Niezależnie od tego, po czyjej stronie stoimy, to wciąż jest ta sama moc.
To dało Rey do myślenia. Przez cały pobyt w świątyni uczono ją innych zasad. Chaos nie mógł być rozwiązaniem, jedynie harmonia, zaciekłość i pasja musiały ustępować miejsca łagodności, tam, gdzie była ignorancja, miała znaleźć się wiedza, a żaden Jedi nie mógł pozwolić sobie na emocje, jedynie na pokój. Dziewczyna nigdy nie umiała do końca pogodzić się z tymi zasadami. Nie pozwalając sobie na pasje w walce, nie czuła się człowiekiem, chaos zawsze wkradał się w jej ruchy, a emocje... To była jej największa przeszkoda i gdy Rey zmuszona była z nią walczyć, zrezygnowała. Czuła się za słaba, by zrezygnować z uczuć, szczególnie gdy nigdy nikt jej nimi nie obdarował. Straciła rodziców za szybko, a Han nie mógł jej ich zastąpić. Gdy poczuła coś pierwszy raz, to do kogoś, kto również nie mógł pozwolić sobie na nic wobec niej.
— Kiedy prosiłem Yodę, by przyjął Anakina do zakonu, wierzyłem w to, że przywróci równowagę. Jednak nie miałem na myśli tego, co inni Jedi. Dla nich właściwym stanem rzeczy było, że to jasna strona miała naturalną władzę. Ja liczyłem tylko na to, że pomiędzy obiema stronami nastanie balans. Nie ma światła bez ciemności — kończył swoją opowieść. — Jednak nawet Anakin dał się skusić jednej z nich. Teraz jego zadanie przeszło na ciebie.
— I Bena — dodała dziewczyna.
— Los Bena jest wciąż zbyt niejasny, ale mrok zdaje się w nim wygrywać. Nie sądzę, by zdołał go pokonać — Mistrz Jinn mówił, jakby spisywał młodego Solo na straty. Gdyby ktoś powiedział mu wcześniej, o przyszłości innego chłopca, gdy zabierał go z Tatooine, nie uwierzyłby, tak samo, jak teraz nie chciał wierzyć w to, co mogło przytrafić się jego wnukowi.
— Uda mu się, pomogę mu to pokonać — upierała się dziewczynka — Muszę tylko do niego wrócić.
— Więc dlaczego jeszcze tam nie jesteś?
— Nie mogę wrócić do bycia padawanem. Podchodzenie do ostatniej próby jeszcze raz, ja... nie sądzę, bym dała sobie radę. Jeżeli wrócę, może to nie przynieść ze sobą nic dobrego — mówiła ze wstydem.
— Uklęknij, Rey — rozkazał jej, samemu wstając.
Nie zrozumiała, o co mogło mu chodzić, ale wykonała polecenie. Odebrał jej miecz i uruchomił, by złoto rozjaśniło mrok Dagobah. Odmawiał słowa przysięgi, które dobrze znała, ale pierwszy raz były skierowane prosto do niej. Jej własny miecz niemalże dotknął jej ramienia, potem drugiego i jak za każdym razem, ceremonialny gest kończono tuż nad głową. Rey nie chciała zostać Jedi, dlatego zdziwiło ją, że Qui-Gon Jinn, który nigdy nie zajmował miejsca w Radzie Jedi, postanowił mianować ją na rycerza. Wszystko stało się bardziej zrozumiałe, po ostatnich słowach, które różniły się od standardowej wersji przysięgi.
— Powstań, szary rycerzu, strażniczko świątyni — nakazał.
— Szary rycerz? — zapytała z szerokim uśmiechem.
— To, czego dokonałaś w Jaskini Zła, umożliwiło co zaliczenie piątej próby, ale to nie w imię jasnej strony mocy będziesz walczyć. Nie zapominaj, Rey, istnieje tylko jedna moc. Nie jesteś Jedi, tylko strażniczką świątyni i do ciebie należy pilnowanie sprawiedliwości między jedną a drugą stroną — mówił dumnie.
— Jakiej świątyni? Niby gdzie miałabym się wybrać? — pytała, wciąż nie rozumiejąc, co działo się wokół niej.
— Myślę, że na to pytanie już znasz odpowiedź.
Po swoich ostatnich słowach, zniknął, rozpływając się w bagiennej mgle. Nie mylił się, Rey dobrze wiedziała, którą ze świątyń miał na myśli. Uszczęśliwiona zaczęła biec, żeby wrócić do Hana i Chewbaccy. Frachtowiec musiał obniżyć lot, żeby dziewczyna dała radę doskoczyć na pokład. Wspięła się, a wejście za nią, zamknęło się, trzeszcząc. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, co robiła. Znowu to wszystko zostawi, nie będzie już częścią załogi Sokoła Milenium, po raz kolejny zmieni to, w jaki sposób przyzwyczaiła się żyć. Znowu zostawi Hana, dokładnie tak samo, jak gdy była dzieckiem. Ile razy będzie jeszcze zmuszona skrzywdzić bliskich z winy własnej głupoty? Była wściekła na samą siebie. Co, jeżeli pomyślą, że wyobrażała sobie, że jeżeli rodzice ją zostawili, to teraz ona mogła bezkarnie porzucać innych? Modliła się w myślach, by nikomu to kłamstwo nie przyszło do głowy, inaczej nie wie, czy da sobie radę z kolejnym pożegnaniem. Han wyszedł jej na powitanie, ręce trzymając na biodrach i otworzył usta, chcąc zapytać o przygodę, z której właśnie wróciła, ale nim chociaż jedno słowo padło z jego ust, dziewczyna mocno go do siebie przytuliła.
— Przepraszam — pisnęła, wtulając głowę w jego ramię.
— Najpierw musisz mi powiedzieć, co zrobiłaś — powiedział jej, odsuwając dziewczynę, by móc spojrzeć jej w oczy, i położył jej dłonie na ramionach. — Powiedz prawdę, znowu bawiłaś się kompresorem? — zapytał, całkiem poważnie, a Rey nie umiała powstrzymać się, by nie parsknąć śmiechem, przebijającym się przez smutek.
— Nie chodzi o kompresor. Nie mogę dłużej z tobą podróżować, Han — próbowała naprostować sprawę. — Muszę wrócić do świątyni.
— Cóż, mam nadzieję, że hotel Sokół Millenium dobrze ci służył — powiedział z ironią, czując, jak ogarniała go złość.
Wyszedł do kokpitu pilota, chcąc na tamten moment zakończyć rozmowę. Rey czuła się winna. Łzy napłynęły jej do oczu i czuła się jak najgorszy człowiek w galaktyce. Nie chciała skrzywdzić pilota, ale jak mogła wybierać pomiędzy swoim mentorem a chłopcem, który bez jej pomocy może przegrać swoją najważniejszą walkę? Han Solo poradzi sobie sam, jeszcze nie widziała, żeby wpakował się w kłopoty, z których nie wydostałby go sarkazm i niezaprzeczalna charyzma. Potrzebował czasu, żeby pogodzić się z jej odejściem, ale w końcu mu przejdzie, co ukryje pod zgryźliwymi żartami. Chewbacca mocno ją przytulił, a jego miękkie futro przynajmniej odrobinę odganiało jej ponure myśli. Solo wyznaczył kurs na Yavin Cztery, wiedząc, że po raz kolejny będzie zmuszony z kimś się tam żegnać. Wzrok znad steru podniósł, dopiero gdy jego najlepszy przyjaciel ryczącym głosem przypomniał mu o tym, że sam nie był lepszy.
— Leia jako przykład, to cios poniżej pasa, Chewie — odpowiedział mu Han, ale Wookie podawał kolejne argumenty, tłumacząc, że ciągłe opuszczenie Generał Organy, to dokładnie to samo. — Nie, ona nie mogła ze mną podróżować, a ja nie mogę zostać w jednym miejscu. Dobrze wiesz dlaczego! Rey nic nie powstrzymuje. Odchodzi, bo chce, nie dlatego, że musi.
Ostatnie powarknięcie włochatego pilota było krótkie, a znaczyło "Skąd wiesz, że nie musi?". Na to Solo nic nie odpowiedział, według niego ta rozmowa do niczego nie prowadziła. W kółko powtarzał sobie w myślach, że jego sytuacja i sytuacja Rey, to zupełnie dwie inne sprawy, ale z upływającym czasem, przestawał być pewien, czy to była prawda.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top