XVIII

*Osobom wrażliwszym na krwawe sceny odradzam czytanie tego rozdziału po ostatniej gwiazdce*

22 ABY, D'Qar

Do tej pory młodych uczniów czekały te same zadania, które mieli do wykonania w czasie swoich prób. Strach nie był czymś, do czego mogliby podejść wspólnie. Każdy bał się różnych rzeczy w różnych stopniach i tylko w głębi serca wiedzieli, co naprawdę ich przerażało. W ramach próby odwagi musieli odkryć, czego bali się najbardziej i to przezwyciężyć. Rebelianci Ruchu Oporu mieli problem, ich informacje pojawiały się w dyspozycji wroga, a to znaczyło, że na D'Qar był szpieg i jak najszybciej trzeba było się nim zająć, nim Najwyższy Porządek pozna zbyt dużo tajemnic. Generał Organy nie dziwiło to, że ciemna strona mocy wysłała człowieka, który miał dla nich otwarte oczy i uszy, sama też tak robiła, ale jej informator zamilkł kilka dni wcześniej.

Zadaniem Rey było pozostać na miejscu, by odkryć, kto zdobywa informacje, których znać nie powinien, a Ben wprost odwrotnie, musiał dowiedzieć się, co się stało z rebeliantem, który działał po stronie wroga. W teorii mieli działać sami, ale Rey dostała partnera, którego zadaniem było odpowiadać na wszystkie jej pytania. Threepio, skrzypiąc, przedstawił się swojej nowej partnerce w misji, nie zapominając dodać, że jest androidem protokolarnym specjalizującym się w ludzkich relacjach. Podobnie Ben nie został bez nikogo. Do y-winga miał zasiąść w towarzystwie przyjaciela swojego mistrza, Artoo, którego Luke z ciężkim sercem zgodził się pożyczyć. Ten zabawny android miał w sobie coś, co sprawiało, że właściciele mocno się do niego przywiązywali.

— Ma wrócić w jednym kawałku — powiedział Luke, w ramach pożegnania z siostrzeńcem.

— Nic nam nie będzie — odpowiedział chłopak, zakładając kask.

Ben był ubrany w kompletny strój pilota, włącznie z pomarańczowym kombinezonem, który wydawał mu się zbyt jaskrawy. Jego wuj położył mu dłoń na ramieniu i życzył szczęścia, słowami, których wolałby nie mieć na ustach tak często "niech moc będzie z tobą". Odsunął się, ale nie stanął zbyt daleko, zaledwie kilka kroków, by być w ramię w ramię ze swoją bliźniaczką. Leia potrafiła myśleć tylko o tym, gdy to właśnie Luke wciskał się w rebeliancki kostium i zakrywał oczy za żółtym szkłem hełmu. Bała się, że jej dziecku mogłaby się stać krzywda, ale nie potrafiła ukryć dumy, widząc, jakim bohaterem się stawał. To wszystko dzięki dziewczynce, która również chciała się z nim pożegnać nim odejdą, by wykonać własne zadania. Puknęła młodego Solo pięścią w biały hełm z logiem Ruchu Oporu.

— Miałam podobny na Jakku. Obawiam się, że spadł z jakiegoś trupa — powiedziałą dla żartu, starając się jakoś odwrócić uwagę Bena od powagi misji, którą miał wykonać. Wyszło zupełnie odwrotnie i chłopak spiął się ze strachu na samą myśl. Patrzył na nią przez chwilę w ciszy, a Rey widząc, jak się denerwował, bezceremonialnie go przytuliła na pożegnanie z cichym "chodź tu". Solo odwzajemnił uścisk, a jego matka, stojąca obok nie mogła uwierzyć, że nie przebił dziewczynki mieczem za tak zuchwały ruch. Dziewczyna złapała jeszcze za żółte szkło hełmu i nasunęła mu je na nos, przez co przed oczami widział tylko ciemność. — Przypilnuj, żebym nie musiała ściągać go z twojego — dodała i odeszła, żegnając się jeszcze z Artoo i robiąc miejsce na ostatnie pożegnanie.

— Powodzenia — krzyknął za nią.

Księżniczka Leia również nie miała najmniejszej ochoty wypuścić chłopca na misje, nim nie zdąży go uściskać. Pozwolił jej na to, nie czuł już gniewu i żalu, które kiedyś przyćmiewały każdą jego myśl o matce. Zostawiła go i to wciąż kuło chłopca w serce, ale ból pulsował tępo, a pewnego dnia zniknie całkowicie, bo Ben się zmieniał i nawet on sam to zauważał. Generał Organa chwyciła chłopca za oba ramiona, chcąc się mu przyjrzeć, nim odleci, ryzykując życie. Nie była to misja bardziej niebezpieczna od pozostałych, ale myśl, że tym razem nie będzie przy nim nikogo, mocno ją przerażała. Wreszcie go wypuściła, by mógł wsiąść za stery myśliwca i odsunęłą się, równając się z dwójką pozostałych żegnających go osób, by oglądać, jak wylatuje. Zniknął na niebie, tak samo szybko, jak bliźniaków opuściła Rey, pamiętając o misji, którą sama miała do wykonania.

— Świetnie znam ten wzrok. Tak samo patrzył Han, z tym że Benowi brakuje głupiej odwagi ojca, żeby coś z tym zrobić — odezwała się Leia.

— To jego pierwsza samotna misja, nie dziwne, że jest trochę przestraszony — odpowiedział jej Luke. Siostra spojrzała na niego, unosząc brwi.

—Nie misję miałam na myśli.

— To niby co...? — zapytał, ale nie czekał na odpowiedź, bo prawda go uderzyła. — Rey? Nie myślisz chyba, że się w niej zakochał. To nie jest ścieżką Jedi, by...

— Może najwyższa pora, żeby Jedi przestali podążać utartymi ścieżkami? — bliźniaczka weszła mu w zdanie, nim po raz kolejny zacząłby jej wymieniać zasady, o których nie miała najmniejszej ochoty pamiętać. Luke nie zgadzał się z nią, ale nic nie powiedział. Walka z Leią nie należała do tych, które mógłby wygrać.

22 ABY, Hosnian Prime

Ben miał tylko strzępki informacji na temat tego, gdzie mógł znajdować się szpieg Ruchu Oporu. Zaginiony, w swoim ostatnim raporcie, przekazał rebeliantom informacje o tym, że Najwyższy Porządek tworzy sobie nową bazę, terroryzując ludność Hosnian Prime. Ben na dobry początek postanowił pojawić się w miejscu budowy. Gdy wysiadł, na pomarańczowy kombinezon zarzucił sobie brązową kurtkę pilota. Czuł się źle z tym że nie miał swojego płaszcza z głębokim kapturem, pod którym mógłby się ukryć. Musiało mu wystarczyć, że schylił głowę, ukrywając twarz za ciemnymi włosami. Planeta była rozwinięta technologicznie, neonowe światła raziły go po oczach, a metalowe konstrukcje zupełnie różniły się od budynków, do których przywykł na Yavin Cztery.

Znalazł miejsce, o którym mówił rebeliant. Na razie były tam fundamenty i stalowe słupy, a o miejscu mówiono, jak o budowie nowego sklepu. Jeszcze nikt nie wiedział, co takiego mogło tam powstać. Ben rozejrzał się wokół, zastanawiając, czy ktoś go nie obserwował, ale nikogo nie dostrzegł. Była już noc, miał większą okazję natknąć się na bandę zwykłych rzezimieszków i kieszonkowców niż na budowlańców czy samych szturmowców. Zeskoczył, chcąc bliżej przyjrzeć się miejscu budowy, a będąc na dole, zdał sobie sprawę, jak dużą przestrzeń miał do przeszukania. Artoo zjechał z góry i nim sięgnął ziemi, dwa niebieskie płomienie pozwoliły mu unieść się nad nią i łagodnie wylądować.

Przy fundamentach niczego nie znalazł. Wspiął się na rusztowanie, licząc na to, że stamtąd będzie miał lepszy widok i nie pomylił się. Niewiele ścian było wybudowanych, ale kilka pomieszczeń było dość solidnych, by ukrywać swoje wnętrze, szczególnie dla osób, które patrzyły z dołu. Nie widział, co było wewnątrz, dlatego przeszedł się wzdłuż rusztowania, wspiął na sam szczyt i zeskoczył do jednego z pomieszczeń. Wylądował przodem do wyjścia, mógłby okrążyć powstający budynek i dostać się tam przez otwór, wciąż czekający na drzwi, ale tak było szybciej. Wciąż nic nie znalazł. Stanął, by pomyśleć przez chwilę. Skąd szpieg mógł dowiedzieć się o tym wszystkim? Mógł podsłuchać rozmowę, ale czemu pakowałby się w to miejsce? Musiał zostać tu wysłany? Może pomagał je budować? Spekulował chłopak w myślach.

Popytałby, żeby dowiedzieć się, gdzie sypiali budowlańcy tego miejsca, ale z tego mogło nic nie wyjść, bo od zewnętrznej strony wznoszącego się budynku dostrzegł plamę krwi. Wtedy zrozumiał, że najpewniej szukał trupa. Nie miał pomysłu, w jakim miejscu mogli pozbyć się ciała. Wciąż było za mało wybudowane, by można go było ukryć gdzieś wśród murów. Nie sądził, by ktokolwiek zbytnio się przejął zwykłym szpiegiem, szczególnie jeżeli sprawę załatwił nietykalny Najwyższy Porządek, dlatego chłopak ruszył w stronę połamanych prętów i stert odpadków po materiałach, które ułożono w wielką górę. Sterta śmieci. Niedługo pewnie się tego pozbędą, ale nim to się stanie, Ben miał chwilę, by to przeszukać. Niemalże niezauważalnie przesuwał mocą grat za gratem i na szczęście czy nieszczęście, odnalazł to, czego się spodziewał.

Chciał sięgnąć po martwego rebelianta, czemu poświęcił swoją uwagę, nie spodziewając się, że ktoś to widział. Nie było przy Benie Artoo, który zgubił się, gdy chłopak wspinał się po rusztowaniu, przez co nie było nikogo, by go ostrzec, gdy metalowy słup pędził w stronę głowy młodego Jedi. Solo zupełnie stracił przytomność, a krew zaczęła czerwienią brudzić jego czarne loki. Napastnik zarzucił sobie chłopca przez ramie. Ben był wysoki, ale nie umywał się wzrostem do goryla, który go niósł, a łatwiej było podnieść nastoletniego dzieciaka, niż słup, którym rozbił mu głowę. Ben na chwilę odzyskał przytomność i w swoim ostatnim, jasnym spojrzeniu dostrzegł astrodroida, który pędził za nimi na metalowych nóżkach. Chłopak pokręcił głową, dając znak, by się nie zbliżał, po czym znowu mógł jedynie obserwować ciemność.

22 ABY, D'Qar

Szukanie jednego szpiega wśród armii rebeliantów niczym nie różniło się od szukania igły w stogu siana. Odkrycie w jaki sposób byle hazardzista oszukiwał w karty, wydawało jej się z tej perspektywy tak łatwe, jak oddychanie. Żałowała, że nie mogła teraz podejść do każdego i zapytać, czy to on przypadkiem nie był szpiegiem. Wiedziała, że to wzbudziłoby niepotrzebną panikę, a ponadto dałoby poszukiwanemu czas na ucieczkę. Droid, którego miała do pomocy, nie do końca wypełniał to zadanie. Nie ukrywała, że w Threepio było coś specjalnego, ale z pewnością nie były to jego umiejętności szpiegowskie. Jej zadanie było o tyle trudne, że informacje, które wyciekły, nie były dostępne, nawet dla niej, a starała się jak mogła, by doprosić złotego droida o cokolwiek na ten temat. Nie chciał jej zdradzić nawet słowa.

— Jesteś bardzo trudny, wiesz? Miałeś mi pomagać. Ukrywając przede mną informacje, nie pomagasz — powiedziała, po raz kolejny starając się dowiedzieć cokolwiek.

— Gdyby panienka miała mieć te informacje, ktoś by je panience przekazał prawda? — mówił swoim zaprogramowanym głosem. — Gdybym je teraz wyjawił, mogłoby się to wiązać z konsekwencjami.

— Jakie konsekwencje mogą zostać wyciągnięte wobec ciebie? Wymienią ci śrubki na te gorszej jakości? — przekręcił głowę i zamilkł, co Rey wzięła za to, że faktycznie mógł jej uwierzyć. — Jakim cudem droid może być tak strachliwy, czy oni to w waszym modelu programują? Nie wydajesz się być taki jak inne.

— Im dłużej funkcjonuję, tym więcej doświadczenia zdobywam. Obawiam się, że zobaczyłem dość, by wiedzieć, czym jest strach — powiedział, na co dziewczynka odpaliła swój miecz świetlny, ale nie odsunął się od niej o krok.

— Szkoda tylko, że nie boisz się mnie na tyle, żeby mi je zdradzić — podsumowała i schowała ostrze.

Nie odbywała się żadna rada i Rey nie miała okazji, żeby przyjrzeć się, czy ktoś nie podsłuchiwał. Zastanawiała się, czy nie mieli jakiegoś przedmiotu, na którym Najwyższemu Porządkowi mogłoby zależeć, ale jeżeli tak było, te informacje trzymał dla siebie ten przeklęty droid. Może chcieli jedynie zaszkodzić Ruchowi Oporu, pozbawić ich rzeczy potrzebnych do życia, czy walki? Sprawdziła zbrojowni, spiżarnie i schowki, ale nie kręcił się tam nikt podejrzany. Zauważyła jednak coś innego. W każdym z pomieszczeń, w którym była brakowało części zawartości, jakby ktoś szykował się na dłuższą podróż. Zwróciła na to uwagę Threepio, ale ten najpierw upierał się, że wszystko było tak, jak być powinno, a potem, że to nic ważnego. To musiało łączyć się ze sprawą, o której nie chciał jej nic powiedzieć.

— Powiesz mi teraz, o co z tym wszystkim chodzi — rozkazała dziewczynka, machając droidowi dwoma palcami przed metalową twarzą, starając się go kontrolować.

— To nie działa, nie mam umysłu, który mogłabyś kontrolować — odpowiedział, a ona spuściła głowę.

— Przygotowujemy się, by wyruszyć do nowej siedziby. Boimy się, że D'Qar może zostać zaatakowane i organizujemy jeszcze jedno miejsce, by w razie problemu mieć gdzie uciekać — odpowiedziała Leia, która całą sytuację oglądała, stojąc w drzwiach. — Naprawdę próbowałaś kontrolować umysł złotej puszki? Bez urazy Threepio.

— Warto było spróbować — usprawiedliwiła się dziewczynka. — Więc to informacja o zapasowej siedzibie wyciekła. To wyjaśnia, czemu nikomu nie powiedzieliście, zgadzam się, że jej lokalizacja nie powinna być znana, ale... — zacięła się, czując, jak zachwianie równowagi mocy nieco mieszało jej w głowie. Coś było nie tak i jeżeli zaraz się wydarzy, może nieść ze sobą potężne konsekwencje. — Gdzie składujecie rzeczy do wywiezienia?

— We frachtowcu, ma je przetransportować w nowe miejsce — wytłumaczyła Generał Organa, której moc dała znacznie delikatniejszy sygnał.

— Za ile wyruszają? — zapytała, odruchowo kładąc dłoń a rękojeści miecza.

— Za kilka minut — odpowiedziała księżniczka, a Rey zerwała się do biegu. — Gdzie ci się tak śpieszy?!

— Mam co do tego złe przeczucia — podsumował Threepio.

22 ABY, Hosnian Prime

Ben odzyskał przytomność, wisząc przykuty wiązką elektromagnetyczną za ręce do metalowej konstrukcji. Czuł, jak ból tępo pulsował mu z tyłu czaszki, a jasne światło raziło po oczach. Nie wiedział gdzie był, kto go porwał i gdzie ukryty był jego miecz świetlny. Chłopak spojrzał na swój nadajnik u rękawa kombinezonu, ale ktoś zadbał o to, by zniszczyć go, żeby przypadkiem porwany nie wezwał pomocy. Miał nadzieję, że Artoo go jakoś odnajdzie, inaczej nie miał pojęcia, jak mógłby wydostać się z tej tragicznej sytuacji. Próbował wymyślić, jak dostać się do komunikatora, bo wiedział, że gdy uda mu się wywołać kilka spięć, może dać radę nadać kilka urwanych sygnałów, po których jego astrodroid go odnajdzie. Nie miał ku temu okazji, bo ktoś wszedł do pomieszczenia.

— Może powiesz nam teraz, czego tam szukałeś — odezwał się mężczyzna, który bez zbędnego owijania w bawełnę wystawił przed siebie miecz świetlny — Jedi?

— Szukałem złomu, który mógłby sprzedać i znalazłem to przy trupie. Czy to wy, wy go zabiliście? Wypuście mnie, nikomu nie powiem! — Ben kłamał, ale porywacz nie dał się nabrać.

Chłopak starał się mu przyjrzeć, ale nie do końca miał na co patrzeć. Mężczyzna przed nim miał twarz do połowy przykrytą czarną chustą a na oczach okrągłe, przyciemniane okulary i czarne, sięgające do ramion włosy. Ciężko było określić, do jakiej rasy mógłby należeć, więc gdyby Ben chciał go kiedyś odnaleźć, to mogłoby być niemożliwe. Spróbował zmanipulować jego umysłem, z naciskiem kazał się wypuścić, ale sztuczka odbiła się echem, nie przynosząc żadnego rezultatu. Spróbował jeszcze wejść w jego myśli. Chciał przejrzeć wspomnienia, znaleźć w nich czuły punkt, do którego mógłby się odnieść, ale nic z tego nie wyszło. Solo miał wrażenie, że stara się przejrzeć przez metalową płytę. Kimkolwiek była ta osoba, sztuczki Jedi na nią nie działały. Porywacz zbliżył się do Solo i złapał jego twarz w dłoń, uważnie przyglądając się chłopcu i bez ostrzeżenia z całej siły uderzył go pięścią w twarz. Z wargi chłopca zaczęła lecieć krew, ale nie dał poznać po sobie, że ruszyło go to w najmniejszym stopniu. Spojrzał wściekle na mężczyznę, przez co oberwał po raz kolejny. Istota przed nim rozmasowała sobie dłoń, nie bolała go, dla niego to nie była nawet rozgrzewka. Chciał wyciągnąć od młodego Jedi informacje, by później targować się z Najwyższym Porządkiem i zarobić niezłą sumkę. Czy w czasie przesłuchania zginie jakiś dzieciak? To już go nie obchodziło.

— Może zaczniemy jeszcze raz. Czego szukasz na Hosnian Prime, żałosny rycerzyku, co?

— Już mówiłem, szukałem czegokolwiek, co można sprzedać. Nie chce mieć kłopotów. Zniknę i więcej mnie tu nie zobaczycie — trwał przy swoim, ale mężczyzna tylko pokręcił głową.

— Szkoda jeszcze gorzej krzywdzić taką śliczną buźkę — powiedział, odgarniając Benowi włosy z twarzy, które przykleiły się potem do czoła i przyglądał się długiej bliźnie.

Solo zastanawiał się, czy nie wykorzystać okazji wykorzystać nóg do walki, bo je wciąż miał wolne. Jednak to by go nie uwolniło, a mogłoby przynieść jeszcze gorsze konsekwencje. Mężczyzna chwyciła z kubeł wody, który wcześniej musiał przygotować, gdy Ben pozostawał nieprzytomny i teraz wylał na niego całą zawartość. Kiwnął na kogoś głową, co musiało znaczyć, że nie byli sami w pomieszczeniu, ale światło jarzące chłopca po oczach, nie pozwalało mu widzieć w tak odległe części pomieszczenia. Ktoś coś uruchomił, a prąd przeszył cało padawana. Oddychał ciężko, ale wciąż nie chciał nic zdradzić. Porywacz stwierdził, że podziwia jego upór. Może kłamał, może nie. Górna część kombinezonu pilota zwisała u pasa, dając potworowi dostęp do gołej skóry. Solo dziękował sobie w duchu, że hełm pozostawił w myśliwcu, bo gdyby odkryli, że był z Ruchu Oporu, długo nie pozostawiliby go przy życiu.

Uparcie nie chciał wyjawić nic, skłamał, nawet, gdy zapytano go o imię. Z każdą przemilczaną odpowiedzią czekała go nowa kara, zmieniana co jakiś czas, by nie przyzwyczaił się do jednego rodzaju bólu. Czuł, jak coś rozcinało mu plecy, raz mógł być to bat, raz miecz, nóż, czy inne urządzenie. Mógł tylko zaciskać zęby. Porywacz założył coś na pięści, kastety, o zaostrzonych końcówkach. Uderzał chłopca w brzuch, raz za razem, zostawiając głębokie rany. Strzepał krew z rąk, ponowił pytanie, żadnej odpowiedzi. Kolejna fala prądu opłynęła ciało Bena, ale on wciąż upierał się za tym, że jedynie szukał co cenniejszych rzeczy na sprzedaż. Miał wrażenie, że męczarnia ciągnęła się dnami, choć minęło kilka godzin. Nie mogli udowodnić mu nic, aż wreszcie się poddali, nawet jeżeli mu nie wierzyli. Ledwo żył, jeżeli będą kontynuować, padnie i na pewno nic nie powie. Chłopak miał siły tylko na tyle, by splunąć krwią, która mieszała się z jego śliną.

— Sevh, koniec, smarkacz jest uparty — mężczyzna z zakrytą twarzą krzyczał w ciemnej części pomieszczenia. Spojrzał w stronę Bena i chociaż ten tego nie zauważył, uśmiechnął się pod maską. — Za kilka godzin wykrwawi się na śmierć. Wróć tu potem i posprzątaj.

Zniknęli, jaskrawe światło zelżało, ale Ben potrzebował kilka chwil, żeby przyzwyczaić oczy. Spoglądał na ziemię, gdzie tworzyła się kałuża jego krwi. Gdy następnym razem podniósł głowę, był już sam. Musiał coś zrobić, odłączyć się od urządzenia, żeby móc naprawić nadajnik u rękawa kombinezonu, który w tamtym momencie, zwisał gdzieś u jego kostek. Widział miejsce, z którego kontrolowano urządzenie, do którego był przypięty. Jak na złość, panel sterowania był po drugiej stronie i chłopak nie widział nic, co mógłby przełączyć. Nie miał siły, słyszał tylko, jak jego krew kapie na ziemię, raz za razem odbijając się od kałuży a ten dźwięk stawał się nie do wytrzymania, gdy poza nim była tylko cisza. Nie mógł otworzyć mostu, by zobaczyć Rey, a jednak pojawiła się przed nim, wezwana tam przez moc.

Nie wiedzieli, na czym polegały ich wzajemne zadania. Mógł zobaczyć już tylko efekt, Rey walczyła, ale nie wiedział z kim. Nie słyszał strzałów, ale widział, jak odbijały się od jej miecza świetlnego, gdy zwinnie skakała, by złapać kogoś, kto stał za bronią. Z jej punktu widzenia, sytuacja wyglądała nieco gorzej. Udało jej się dobiec do frachtowca na czas, zobaczyła, że ktoś podłożył ładunki wybuchowe, żeby pozbyć się całej zawartości statku wraz z nim. Zdjęła bomby, ale ktoś, kto je podstawił, nie był z tego faktu do końca zadowolony i zaczął do niej strzelać. Nie była do końca pewna, skąd padały strzały, ktoś się poruszał, przez co raz strzelał z jednej strony raz z drugiej. Nie wiedziała tylko, jakim cudem udawało mu się to tak szybko.

— Jestem teraz trochę zajęta — powiedziała, nie odwracając się w jego stronę. Nie mogła spuścić wzroku z pocisków blastera.

— Tak, ja trochę też — dodał słabym głosem.

Słysząc to, Rey szybko zerknęła w jego stronę. Obiła kolejny pocisk i niedowierzając, w to, co było przed nią, spojrzała jeszcze raz. W życiu nie widziała, by ktoś mógł tak potraktować drugą żywą istotę. Chłopiec po drugiej stronie, był ofiarą nieludzkiego traktowania. Łzy napłynęły jej do oczu. Jego nadgarstki były spętane, a wisiał tylko za nie. Cała jego klata była pokryta gęstą, przez co niemalże czarną krwią. Miał spuchnięte oko, pokiereszowaną twarz, pełną strupów. Czerwień pokrywała większą część jego skóry i nasiąkł nią nawet, zwykle zabawnie pomarańczowy, kombinezon pilota. Ten widok zupełnie ją rozproszył, przez co dopiero w ostatniej sekundzie odbiła strzały, pędzące w jej stronie.

— A kuku — powiedział ktoś, stojąc za nią.

W sekundzie, gdy się odwracała, pociski blastera przebiły ją na wylot. Oberwała cztery razy, jeden za drugim i padła na ziemię, wypuszczając z dłoni miecz. Wśród rebelii nie było jednego zdrajcy, tylko dwóch, a jeden z nich wykorzystał chwilę i zakradł się, by pozbyć się przeszkadzającego dzieciaka. W chwili, gdy Rey straciła przytomność, połączenie się zerwało. Ben został sam, w pamięci mając widok, jak doprowadził swoją jedyną przyjaciółkę do zguby i jej nieruchome ciało, leżące na ziemi. Solo nie potrafił powstrzymać się od krzyku. Nie był pewien, czy Rey zginęła, nic nie poczuł w mocy, ale był zbyt okaleczony i słaby, żeby móc się na tym skupić. Powtarzał sobie, że to była jego wina. Jego wina. Gdyby jej nie rozproszył, pokonałaby wroga bez najmniejszego problemu. Dlaczego się na niego spojrzała? Powinna była skupić się na walce, a on, gdy tylko zobaczył dziewczynę z mieczem świetlnym w ręku, powinien skupić się na tym, by zamknąć most, a nie ją rozpraszać. Nie był pewien czy płakał, pogubił się już, czy to były łzy czy krew i szczerze już go to nie obchodziło.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top