XIX

22 ABY, Hosnian Prime

Ktoś nacisnął na klamkę i wszedł do pomieszczenia, ale Solo był zbyt wpatrzony w punkt, gdzie upadła Rey, żeby zwrócić na to uwagę. Był to jeden pachołków porywacza, którego nazywano Sveh, co było jedynym imieniem, jakie Ben poznał w tamtym miejscu. Każdy z pracowników miał kategorycznie zabronione dobijanie osób, z których próbowano wyciągnąć informacje. Mimo tego, że zostawili chłopca na śmierć, mieli nadzieję, że wcześniej się złamie. W stanie, w jakim był, śmierć byłaby ulgą, której nie mogli mu podarować. Istota, która weszła do pomieszczenia, nie zobaczyła nikogo w środku, więc nikt nie próbował dobić dzieciaka, a ten dalej nie wydawał się skory do rozmowy. Pachołek widział, że w czasie tortur, chłopak powstrzymywał się od krzyków z całych sił. Nie chciał dawać im tej satysfakcji. Czemu miałby krzyczeć teraz? Mężczyzna uznał, że mu się przesłyszało i wolał już wyjść z pomieszczenia.

— Stój — powiedział Ben w jego stronę. Zaciekawiony Sveh podszedł i stanął przed Benem, tak by zasłaniać mu punkt, na który chłopiec patrzył. Ociągając się, ale Solo wreszcie podniósł na niego wzrok. — Podejdziesz do panelu i mnie uwolnisz — powiedział stanowczo. Jego głos brzmiał monotonnie i zdecydowanie bardziej, jak rozkaz niż prośba. Istota przed nim nie miała oporu przed jego wpływem.

— Podejdę do panelu i cię uwolnię — powtórzył i zrobił, co powiedział.

Chłopak nareszcie mógł dotknąć stopami ziemi. Wylądował w kałuży własnej krwi, brudząc nią ręce, które jako jedyne nie były nią jeszcze pokryte. Nie przejmując się, że tylko rozmazywał czerwoną maź, rozmasował pozdzierane nadgarstki. Czuł, jak z winy godzin wiszenia w powietrzu, jego mięśnie się rozluźniły i teraz zaczęły boleć. Był to ból pomieszany z ulgą, jak gdyby wyciągał szpilkę, na którą wcześniej nadepnął. Ponownie spojrzał na istotę, którą zmusił do swojego uwolnienia i manipulując jego umysłem, starał się dowiedzieć, gdzie był przechowywany jego miecz świetlny. Ten pachołek nie miał o nim pojęcia, więc Solo musiał odpuścić. Kazał mężczyźnie już tylko odejść, zapomnieć o wszystkim i napić się, świętując czas wolny.

Niedbale poprawił kombinezon, nie wiedział, gdzie podziała się jego kamizelka i kurtka, ale to niewiele go obchodziło. Odsunął się w kąt, nie chcąc ryzykować, że ktoś wejdzie do pomieszczenia i bez większego problemu go zauważy, a było tam na tyle ciemno, że przeciwnej ściany stojąc w drzwiach, niemalże nie było widać. Usiadł na ziemi i zaczął majstrować przy nadajniku, wiedząc, że to wystarczy, by Artoo namierzył, skąd pochodził sygnał. Ostatnim, czym musiał się zająć, to odzyskanie miecza świetlnego. Zdrowy rozsądek podpowiadał mu, że powinien go zostawić i uciekać, bo inaczej może dać się złapać i to z jakiego powodu, dla broni? Mimo tego, jak bardzo próbował patrzeć na miecz, jak na zwykły przedmiot, rzecz w sercu rękojeści mówiła mu coś zupełnie innego. Kyber w nim nie był zwyczajny i nie Ben mógł tak po prostu go porzucić.

Ledwo chodził, ale to nie przeszkadzało mu w próbach skradania. Korytarze były głównie puste i tylko co jakiś czas musiał przystanąć przed następnym korytarzem, by skryć się w cieniu, nim ktoś nie zniknie z horyzontu. Kierował się przeczuciem, które cicho podpowiadało mu, gdzie był jego miecz i osoba, która go zabrała. Stanął przed drzwiami i wiedział, że byli w środku. Nie myślał za dużo, nie miał na to ani czasu, ani siły, i wszedł do środka. Był tam jedynie mężczyzna w czarnym stroju, a jego chusta wisiała mu u szyi. Wreszcie mógł dostrzec jego twarz, choć nie było na niej zdziwienia, gdy szaro-niebieski miecz rozbłysnął w dłoniach chłopca, po tym, gdy chwilę wcześniej, przedmiot, jak gdyby sam z siebie, pokonał całą drogę dzielącą go od właściciela.

— No proszę, proszę, jednak jesteś Jedi — mężczyzna powiedział bez żadnych emocji.

Szybkim ruchem wyjął broń zza pleców i wystrzelił kilka razy, ale pociski nie stanowiły dla Bena żadnego wyzwania, nawet gdy był tak wycieńczony. To było dla niego łatwiejsze od chodzenia. Na dźwięk wystrzałów, dwóch rzezimieszków wyłoniło się zza drzwi. Ben wykorzystał chwilę, by odepchnąć ich mocą, po czym obu rozkazał, by rzucili się na swojego szefa. Jak zwykle, gdy mu się udało, powtórzyli i posłuchali. Porywacz próbował im jeszcze przemówić do rozsądku, ale znał sztuczki Jedi i wiedział, że nie przebije się do umysłu swoich pracowników. Nie miał czasu się z nimi bawić, jego więzień zaczął uciekać i musiał go złapać nim zniknie, a potem wróci z armią Jedi, którzy zniszczą mu cały interes. Wystrzelił do obu i nawet nie spojrzał, jak upadali a ziemie.

Ben kulał w stronę, gdzie wydawało mu się, że może znaleźć wyjście. Nie wiedział, czy Artoo odebrał jego sygnał. Poruszał się najszybciej jak mógł, ale nawet z przewagą, porywacz bez trudu go doganiał. Chłopak znalazł wejście na dach i wspiął się na tyle szybko, by skończyć na szczycie nim mężczyzna złapał go za nogę. Nie podbiegł do krawędzi dachu, w jego wypadku, to byłoby za wolne, wybił się do skoku i dzięki mocy, uniósł się na tyle, by wylądować w miejscu, gdzie chciał się znaleźć.

Na dachu zaczęły pojawiać się następne osoby z mężczyzną o czarnej chuście na ich przodzie. Solo włączył miecz i dumnie uniósł go przed siebie, gotowy do walki, choć wzrok przed nim się rozmywał. Mężczyzna pokręcił głową, mając dzieciaka za głupca i dał sygnał do strzału. Miecz świetlny wirował w powietrzu, odbijając pociski we wszystkie strony, a co niektóre wracały do wystrzeliwujących je osób. Kilki jego przeciwników padło, a Ben sam oberwał tylko jedną kulą. Trafiła go w nogę, gdzieś w okolicach kolana, ale chłopak był tak pokaleczony i obolały, że niemalże tego nie poczuł. Porywacz uniósł dłoń, a ostrzał przerwano. Młody Solo zaczął ciężko dyszeć, ale nawet na sekundę nie stracił czujności.

— To jest twój koniec dzieciaku, poddaj się. Wciąż możemy porozmawiać. Przekażesz nam kilka informacji, a ja dopilnuję, żebyś dożył ranka, co? — porywacz próbował się targować. Spotkał się z ciszą. — Twój wybór — dodał i zacisnął dłoń w pięść, dając sygnał, do ponowienia ostrzału.

To trwało ułamki sekund, ale dla Bena czas znacznie się wydłużył. Zamknął oczy i stojąc na krawędzi dachu, przechylił się do tyłu, nim jakikolwiek pocisk zdążył do niego dolecieć. Będąc w powietrzu, zdążył jeszcze dostrzec deszcz plazmowych pocisków pędzących tuż nad nim. Chwilę później poczuł uderzenie o twardy pokład myśliwca. Stojąc na dachu Solo, miał przeczucie, że ratunek się zbliżał. Mógł przysiądź, że sama moc w jego głowie, wydała mu rozkaz do skoku, więc zaufał jej i się nie zawiódł. Był w Y-wingu, na którym dostał się do Hosnian Prime. Usiadł za sterem, założył hełm i ciężko opuścił głowę na fotel.

— Dziękuję Artoo, uratowałeś mi życie — odezwał się słabo, a astrodroid odpowiedział mu w języku binarnym. — Zabierz nas stąd. Ja muszę... ja muszę na chwilę zamknąć oczy.

Nawet jeżeli droid coś jeszcze mu odpowiedział, Ben tego nie usłyszał. Był na skraju wyczerpania i walczył o każdą sekundę świadomości, ale stracił zbyt wiele krwi, by móc wytrzymać przytomnym do końca podróży. We śnie, przez wykończenie organizmu, widział tylko ciemność. Gdyby nie to, nawiedzałby go widok upadającej na ziemię dziewczyny o trzech koczkach, która z jego winy nie skupiła się na walce. W czasie swojej ucieczki nie mógł zastanawiać się o tym, czy żyła, inaczej sam by zginął i nigdy nie dowiedziałby się, jak było naprawdę. Ocknął się na chwilę przed lądowaniem, a gdy wysiadł z myśliwca, musiał opierać się o Artoo. Gdy rebelianci go zobaczyli, od razu pobiegli mu pomóc i zaprowadzili do szpitala, chociaż wykłócał się, by najpierw zdać raport. Nikt nie przejmował się jego zdaniem, bo z niedopiętego kombinezonu można było dostrzec głębokie rany. Ben ponownie stracił przytomność, nim chociażby zdążył trafić do szpitala

22 ABY, Tantive IV

Zadanie, jakie miała do wykonania Rey, przerosło ją, w efekcie czego D'Qar przestało być bezpiecznym miejscem dla rebeliantów. Dziewczynce udało się osiągnąć jedno, bomba, którą podłożyli szpiedzy, nie wybuchła. Oceniono, że przy ilości materiałów wybuchowych, które znaleziono na tamtym lądowisku, mogło to wyrządzić więcej szkód niż zniszczenie kilku frachtowców. Mogli zginąć przez to ludzie. Niewiele osób było wtajemniczonych we wszystkie szczegóły dotyczące baz, misji i transportów. Nigdy nie wiadomo, kto mógłby być szpiegiem. Tak samo ukrywano w tajemnicy przygotowywanie nowej bazy i choć mało kto kręcił się w tamtym miejscu, nieszczęście i tak mogło go dosięgnąć. Brak eksplozji był jedynym plusem całej sytuacji, bo szpiedzy ukradli statek i zniknęli.

Walka młodej padawan trwała zaledwie chwilę, więc nikt nie zdążył do niej dołączyć, a gdy frachtowiec wybił się w powietrze, na nic zdały się strzały rebeliantów z kilku małych blasterów. Rey otrzymała pomoc niemalże natychmiast, przez świadków chwili, gdy zdrajcy podstępem ranili ją bronią. Chcieli ją zabić, ale to im się nie udało. Podstawowa pomoc została udzielona jej na miejscu, droidy medyczne zdołały ustabilizować dziewczynkę, by móc w pełni zając się nią w bezpieczniejszym miejscu. Najwyższy Porządek mógł pojawić się na D'Qar w każdej chwili. Zabrano prowiant i broń, a każdy z osobna zabrał te kilka własności, które należały tylko do niego. Leia może nie miała już planety, ale wciąż była księżniczką Alderaan i z racji nazwiska Organa, miała statek po swoim ojcu, który musiał im wystarczyć, by na jakiś czas stać się nową bazą.

Ben zjawił się kilka godzin później, na niedługo, nim planeta, która jeszcze gdy wylatywał, była zamieszkana przez rebeliantów, została przez nich niemalże całkowicie opuszczona. Wyglądał nawet gorzej od Rey, ale jego stan nie był aż tak krytyczny. Ktokolwiek zadał mu rany, miały one na celu raczej nastraszyć niż zabić. Po zatamowaniu krwawienia, przemyciu i zabandażowaniu ran, młodszy Solo stał się pasażerem Tantive Cztery.

Nie było wiele osób, dla których Rey i Ben byli naprawdę ważni w równym stopniu, a w tamtej chwili oboje walczyli o życie. Generał Organa kilka razy starała się skontaktować z mężem, ale on nie utrzymywał z nią kontaktu. Nie miała pojęcia, czy wysłuchał jakąkolwiek z jej wiadomości. Dawno już zrezygnowała z prób, Han był uparty, ale musiała spróbować. Jego syn był torturowany, a dziewczynka, którą uratował z piekła i dwa lata wychowywał pod swoimi skrzydłami, mogła stracić życie w każdej chwili. Powinien dostać szansę, by się pożegnać, dopóki istniało minimum prawdopodobieństwa, że dziewczyna go usłyszy. Martwe ciało nie będzie słyszało nawet słowa. Leia nie pomyliła się, dostała odpowiedź. Gdy w grę wchodziło ludzkie życie, Solo długo się nie zastanawiał.

Zjawił się tam, gdy dwójka dzieciaków wciąż pozostawała nieprzytomna. Nie wszedł do pomieszczenia, w którym ich położono, patrzył przez okno i zacisnął pięść na widok syna, którego niemalże nie dostrzegał pod stertą bandaży. Rey już była blada jak trup, ile czasu zostało, nim wygląd zamieni się w fakt? Nie miał co tam stać i patrzeć, musiał znaleźć winnego, ale na myśl nie przyszli mu ani szpiedzy, ani łowca nagród, który torturował jego syna, żeby sprzedać Najwyższemu Porządkowi informacje, które mogliby z niego wyciągnąć. Od razu skierował się do Luke'a. Mężczyzna obiecał mu, że będzie ich pilnował. Nie obchodziły go próby i dziwne zasady Jedi, nigdy nie powinien był wysyłać ich gdzieś samych. Han wparował bez pukania do pomieszczenia, w którym był Skywalker, ale gdy przyjaciel spojrzał na niego twarzą przepełnioną smutkiem, złość nieco uleciała.

— Wiesz, że ufam ci nad życie, ale spieprzyłeś, młody — odezwał się Solo, splatając ręce na piersi.

— Skąd mógłbym wiedzieć, że tak się stanie, Han? To wszystko miało wyglądać zupełnie inaczej — tłumaczył się Skywalker.

— Może trzeba było nie wysyłać ich samych. Ile razy ratowałem twój tyłek, kiedy zachciało ci się bawić solo? — Luke parsknął na to stwierdzenie, ale bynajmniej, nie było w tym nic z radości. — Pamiętam, jak raz nawet mnie zmusiłeś, żebym brał udział w tych waszych głupich próbach. Smarkacze o mały włos nie roztrzaskały mi frachtowca — narzekał.

— Nie mogłem pozwolić im działać w grupie. Musieli przezwyciężyć swój strach. To wszystko nie tak miało pójść.

W czasie ich rozmowy Ben zdążył odzyskać przytomność. Czuł się słabo, a skutki tak dużej utraty krwi, wciąż dawały mu się we znaki. Mimo to, nie chciał pozostać w sali szpitalnej. Podniósł się z łóżka, zupełnie ignorując droidy medyczne i ruszył, by zdać raport z misji swojemu mistrzowi. Nie umiał spojrzeć się na ledwo żywą dziewczynkę, którą mijał, kierując się do drzwi. Szybko się od niej odwrócił, najpierw obowiązki, potem cała reszta. Znalazł Artoo, który kłócił się o coś z Threepio, niedaleko szpitala i dowiedział się od nich, w jakim pomieszczeniu mógł znaleźć Luke'a. Mały astrodroid dodał przed jego odejściem, że cieszy się, widząc go w lepszym stanie. Chłopak zbliżył się do drzwi wskazanego pomieszczenia, ale zza nich usłyszał własne imię i wolał się powstrzymać ,nim wszedłby do środka.

— Ben musiał iść sam. Pomimo całego swojego indywidualizmu, niczego nie boi się bardziej niż tego, że nikogo przy nim nie będzie. Jedi muszą być przygotowani na to, że mogą zostać sami, a nikt nie boi się samotności, tak bardzo, jak on — tłumaczył Luke, ale chłopak, którego dotyczyła rozmowa, pokręcił głową. Był samotny przez całe swoje życie, więc czemu miałby się tego bać? W głębi serca nie wiedział, czy umiałby sobie poradzić ze stratą jakiejkolwiek bliskiej mu osoby, ale ta informacja wciąż nie docierała do mózgu, przez co decyzja wuja wydała mu się całkowicie bez sensu. — Rey... nie doceniłem tego, na co ją stać. Ona boi się porażki, jest niezwykle silnym Jedi, ale nawet tacy mogą kiedyś zawieść. Ona nigdy nie miała znaleźć szpiegów. Wiedziałem, kim są, ale nie powiedziałem o niczym Lei, bo kazałaby się ich pozbyć jak najszybciej. Wiedziałem, że Rey nie ma informacji, bez których by ich nie znalazła, a wtedy musiałby pogodzić się z porażką. Nie spodziewałem się, że moja siostra o wszystkim jej powie.

— Nigdy nie waż się nie doceniać kogoś, kto kiedykolwiek pracował na moim statku — powiedział Solo, jakby jego syn i Rey już wyleczyli się ze wszystkich ran. Ben rozpoznał głos ojca i już nie powstrzymywał się przed wejściem.

— Dlaczego tutaj jesteś? — zapytał chłopak, gdy tylko zobaczyli go w drzwiach.

—Długo to jeszcze będę słyszał zamiast przywitania? — zapytał Han, ale nie czekał na odpowiedź. Nie spodziewał się niczego poza jadem w głosie syna. — Powinieneś odpoczywać.

— A ty powinieneś odlecieć, nikt cię tutaj nie potrzebuje — powiedział ostro i odwrócił wzrok w stronę drugiego z mężczyzn. — Przyszedłem powiedzieć, że wykonałem swoje zadanie. Znalazłem naszego rebelianta. Nie żyje, jeżeli mama chce szukać trupa, to może jeszcze uda jej się go znaleźć na terenie budowy bazy Najwyższego Porządku w stercie śmieci — nie czekał na odpowiedź, wyszedł i zatrzasnął drzwi. Wciąż nie wybaczył ojcu i nie wiedział, czy kiedykolwiek będzie w stanie. Był zły, ale smutek wziął górę, gdy chłopak po raz kolejny dostrzegł swoją umierającą przyjaciółkę. Położył się do swojego łóżka, nie chciał już o niczym myśleć.

Rey otworzyła oczy, budząc się w miejscu, które widziała po raz pierwszy. Chciała się podnieść i móc rozejrzeć, licząc na to, że przypomni sobie, jak się tam znalazła. Nie dała rady, chociażby oprzeć się na łokciach, bo ból ją sparaliżował. Padła na poduszkę, przypominając sobie, co jako ostatnie ujrzała przed ciemnością. Twarz jednego ze szpiegów, który zakradł się do niej i postrzelił, nim zdążyła się odwrócić. Mocno zacisnęła powieki na to wspomnienie, starając się przestać myśleć o bólu, jaki wiązał się z popełnionym przez nią błędem. Najgorsze było to, że zawiodła. Mistrz Skywalker przydzielił jej misję, ufał, że zdoła ją wykonać, a ona nie podołała jego wymaganiom. Nie nadawała się, by zostać rycerzem, jej próby kończyły się w tym miejscu i razem z Mroco zostanie jedynymi padawanami wśród uczniów Luke'a. Chociaż Chiss dostał kolejną szansę, by podejść do prób, więc może nawet ją prześcignie. Wtedy Rey oficjalnie będzie najgorsza.

— Wyczuwam, że jesteś smutna, ale to chyba nie ma nic wspólnego z tym że dostałaś cztery strzały w brzuch — odezwała się osoba, leżąca gdzieś niedaleko.

Dziewczyna obróciła głowę, dostrzegając jak człowiek, który w większości był zabandażowany, spoglądał w jej stronę. Czyli jednak Benowi jakoś udało się przeżyć. Gdy zobaczyła go ostatnim razem, straciła pewność, czy przeżyje. Zapomniała, że to był Solo, więc nie ważne, w jakie bagno by się wpakował, na pewno z niego wyjedzie. Wtedy zrozumiała, że byli w pomieszczeniu szpitalnym. Oboje żywi, choć ledwo uniknęli śmierci. Po raz drugi spróbowała się podnieść, chciała do niego podejść, ale gdy napinała mięśnie, czuła się, jakby ktoś do niej strzelał po raz kolejny. Ben, choć na pierwszy rzut oka wydawał się być w tragicznym stanie, w rzeczywistości czuł się dużo lepiej niż ona. Obudził się wcześniej i dopóki nie otworzyła oczu, bał się, że ją zabił. To byłoby coś, czego nie potrafiłby sobie wybaczyć. Byli wybrańcami, mieli zadanie do wykonania i cokolwiek mieli zrobić, nie dałby sobie rady sam. W odróżnieniu od niej. Gdyby któreś z nich miało umrzeć, to powinien być on, inaczej zginie też nadzieja dla jasnej strony mocy. Podniósł się i podszedł do niej.

— Zawiodłam — odpowiedziała mu smutno. — Nie udało mi się wykonać nawet tak prostego zadania — mówiła, a łzy napłynęły jej do oczu. — Nie nadaje się, by być wybrańcem. — Ben nic nie powiedział, jedynie chwycił dziewczynkę za dłoń i przyglądał się ich splecionym palcom. — Powiesz coś? — zapytała Rey, gdy cisza zaczęła dawać ją irytować.

— Jeżeli zamierzasz zrezygnować, to może od razu zajmiemy się zniszczeniem galaktyki? Jeżeli nie ty, to nikt jej nie uratuje — powiedział zupełnie szczerze, ale to nawet odrobinę nie zmieniło jej zdania.

— Ty jesteś Skywalkerem, nie ja. Nie wiem nawet, czy kiedykolwiek uda mi się zostać rycerzem, a co dopiero być gotową na to, co przygotowała dla mnie Moc — rozpaczała dalej, ale na te słowa Ben się zaśmiał.

— Mistrz Luke przydzielił ci zadanie, którego miałaś nie wykonać. Nie sądził, że w ogóle uda ci się odnaleźć szpiegów. — Dziewczynka spojrzała na niego, zupełnie nie wierząc w to, co mówił. — Przerosłaś jego wymagania. Jeżeli nie chcesz uważać tego za wygraną, okej, nie uważaj, ale chociaż zaakceptuj to, że każdy czasem może przegrać.

Zdrowy rozsądek podpowiadał jej, że Ben kłamał, starając się podnieść ją na duchu, ale przeczucie krzyczało, że to wszystko prawda. Uśmiechnął się do niej, widząc, że żyła, a wszystko, co powiedziała w tamtej chwili, było tak bardzo w jej stylu, że nie umiał się nie uśmiechnąć. Niemalże zginęła, ale potrafiła myśleć tylko o tym, że ktoś mógł się na niej zawieść. Bandaż na jego twarzy nieco się osunął, odsłaniając rany, które zostały Benowi po torturach. Rey zabrała swoją dłoń z uścisku i przyłożyła chłopcu do policzka, kciukiem gładząc część okrytą opatrunkiem. Nawet nie wiedział, jak bardzo cieszyła się, że wyszedł z tego cało. Wciąż nie potrafiła pozbyć się obrazu, gdy wisiał w powietrzu, ociekając krwią. Czy bycie Jedi w ogóle było tego warte? Byli tylko nastolatkami, a śmierć czaiła się na nich na każdym kroku i to dlaczego? Bo nosili świecące zabawki przy pasie? To nie było fair. Cała ta wojna nie była fair. Nikt nie powinien cierpieć za to, że chciał czynić dobro. Świat jednak rządził tak, jak mu się podobało.

— Co się stało? — zapytała, a Ben spuścił wzrok.

— Szpiedzy uciekli, przez co musieliśmy przenieść się na statek mojej matki... — zaczął tłumaczyć, ale Rey mu przerwała.

— Wiesz, że nie o to pytałam. — Chłopak westchnął. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę.

— Nie chcę o tym mówić — odezwał się cicho. Widział to jako swoją porażkę. Dał się złapać byle łowcy nagród, w swoich oczach był żałosny.

— W takim razie pokaż — powiedziała cicho, wyczuwając, że wstydził się przyznać do porażki, podobnie, jak ona. Z tą różnicą, że on wykonał swoje zadanie, odnalazł zaginionego rebelianta. Jego pobicie nie było powodem do wstydu, to osoba, która zachowała się tak nieludzko, powinna się wstydzić.

— Rey... — chciał zaoponować, ale delikatna, błękitna wiązka mocy lekko połączyła się z jego umysłem. Mógł ją powstrzymać, chciał to zrobić, ale fakt, że ktoś poza nim będzie wiedział, co mu się przytrafiło, przynosił ulgę, której nie potrafił się oprzeć.

Dziewczynka zobaczyła wszystko. Narzędzia, wiadro, potwora z czarną chustą. Gdyby nie była tak słaba i wyczerpana, wściekłaby się. Teraz była w stanie co najwyżej utrzymać przytomność. Obydwoje cierpieli z winy ran i zranionej godności. Tym razem to Rey złapała chłopca za dłoń. Cokolwiek by się stało, nie ważne, jakie wspomnienia by go nawiedzały, chciała mu pokazać, że nie był sam. Niedługo później do pomieszczenia wszedł Han w towarzystwie Chewiego, chcąc przywitać się z dzieciakiem, którego wyrwali z Jakku. Ben nie miał najmniejszej ochoty w tym uczestniczyć i opuścił pomieszczenie, twierdząc, że przynieście dziewczynce wodę do picia. Chewbacca nie umiał powstrzymać się, by nie poczochrać go po czarnej czuprynie, tak, jak to robił, gdy syn jego przyjaciela był jeszcze małym dzieckiem. Do Wookiego młodszy Solo nie miał żadnej urazy, nie mógł być zły za to, że przyjaźnił się z egoistą, jakim był jego ojciec. Cicho parsknął śmiechem na wspomnienie starych czasów i wygładził włosy. Han podszedł do łóżka, w którym leżała Rey.

— Wyglądasz całkiem nieźle, dzieciaku. Kilka dni i będziesz jak nowa — powiedział z uśmiechem, wreszcie widząc ją przytomną.

— Dlaczego tu jesteś? — zapytała smutno. Mężczyzna przywykł do tego, że nikt nie cieszył się na jego widok. — Dlaczego teraz? Odkąd zginęli moi rodzice, nie odpowiedziałeś na żadną moją wiadomość — powiedziała bez emocji. Nie był w stanie powiedzieć czy dziewczynka była zła, czy zawiedziona, czy jeszcze coś innego.

— To nic łatwego, być szmuglerem. Miałem ręce pełne roboty — tłumaczył się, ale nie udało mu się oszukać nawet samego siebie. Prawda była taka, że tęsknił za tą upierdliwą dziewuchą, a gdyby z nią rozmawiał, byłoby tylko gorzej.

— W takim razie, nie chciałabym ci dalej przeszkadzać — odpowiedziała, wreszcie rozumiejąc, dlaczego Ben obraził się na ojca.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top