XIV
21 ABY, Ilum
Widok jaskini, wypełnionej jaśniejącymi kryształami, wszystkim odebrał głos. Z każdej strony otulała ich moc w swojej najczystszej postaci. Uczniowie Skywalkera weszli do środka, kierowani jedynie przeczuciami i nadzieją, że jeden kyber spośród milionów znajdujących się w jaskini, będzie należał właśnie do nich. Wcześniej musieli współpracować, by dostać się do tego cudownego miejsca, ale teraz byli skazani na siebie, odpowiedzialni za to, co zalśni w ich broni i umożliwi zostanie prawdziwym Jedi. Najpierw musieli udowodnić, że byli tego godni. Rozeszli się, każdy kierowany intuicją w inną stronę. Rey przyłożyła dłoń do ściany, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że dotyka nocnego nieba. Niebieskie i zielone kryształki rozświetlały jej drogę, wskazując miejsce, gdzie będzie ten jedyny. Nie wiedziała, ile przeszła, nim miała wrażenie, że była we właściwym miejscu, ale poczuła, że ten, który będzie nalezał do niej, był niedaleko.
— Rey? — usłyszała głos Bena, który przestraszył ją tak bardzo, że aż podskoczyła. Czuła się, jakby przerwał jej sen, przez co musiała na chwilę wrócić do rzeczywistości. Nie spodziewała się zastać tam kogokolwiek. Jakie było prawdopodobieństwo, że w tych nieskończonych tunelach, ktoś będzie szukał kryształu w tym samym miejscu? Odwróciła się, ale nikogo tam nie było, głos był przed nią i gdy wróciła wzrokiem na uprzedni tor, zauważyła jego właściciela. Wiedziała, że tak naprawdę tam nie stał, tylko moc znów otworzyła przed nimi most. — Też to czujesz? — uśmiechnął się do niej. — Są tak blisko.
— Tak... tak czuję. Czemu jesteś tu teraz? — Przerwała na chwilę myślenie o zadaniu.
— Moc jest szczególnie silna w tym miejscu. Nie jestem pewien, ale może to ma jakiś wpływ? — odpowiedział, trochę mniej się przejmując ich połączeniem. W końcu, co zmieniał fakt, że most otworzył się teraz lub w ogóle? Pomimo lat kłótni, teraz panował pokój między tą dwójką i żadnemu z nich nie przeszkadzało, czy byli w swoim towarzystwie, czy nie. Oboje wrócili do wypełnienia swojego zadania, licząc na to, że może kiedyś dostaną odpowiedź.
Solo nie stał obok niej, tego jednego była pewna, ale było w tym wszystkim jeszcze coś dziwnego, bo czuła jego obecność, jak wtedy, gdy ją porwano i obie ich rzeczywistości się zetknęły. On i jej druga wersja, którą tylko oni mogli zobaczyć, musieli być gdzieś niedaleko. Doszła do ślepego zaułku, a ilość kryształów się zmniejszała, w efekcie czego robiło się coraz ciemniej. Tylko jeden był na wyciągnięcie ręki, dość mocno oddalony od pozostałych, ten dla niej świecił najjaśniej. Wyciągnęła rękę w jego stronę, ale wtedy zobaczyła też trzy inne dłonie. Ślepy zaułek, przy którym była, nagle przestał nim być, jakby kryształ znajdował się w nieistniejącej ścianie. Miała wrażenie, że patrzy przez szybę, chociaż świetnie zdawała sobie sprawę z tego, że osób po drugiej stronie nie mogło być. Może to jej tam nie było?
To nie mogła być prawda, minęła tysiące kyberów w samym tymkorytarzu, wolała nawet nie myśleć, ile ich mogło być w całej jaskini, a oni wybrali ten sam. Kryształ pozostał jeden, ale dwie osoby zniknęły, zostawiając Bena i Rey bez ich widmowych odpowiedników. Kyber był tak drobnym kamieniem, że nie sposób go było podzielić na dwa. Czy tylko jedno z nich będzie mogło zrobić miecz? Uznałaby to za jakiś nieśmieszny żart ze strony chłopaka, gdyby nie widziała podobnego przerażenia w jego oczach, jakie była pewna, że on widział u niej.
Dziewczynka ostrożnie położyła dłoń na ścianie, jakby chcąc zakryć kryształ, co ośmieliło drugiego z padawanów, by zrobił to samo. Złączyli je, jak przez szkło, z tą różnicą, że mogli poczuć dotyk drugiej osoby. Ben złapał za jej dłoń, łącząc ich palce, więc i Rey powoli zacisnęła rękę. Wierzyła, że moc mieszała w ich umysłach, oboje bali się, że kryber, po który wyciągnęli ręce, zniknął, że nie mogą go złapać, tak samo, jak ściany, którą równocześnie widzieli i nie widzieli, jakby z każdym mrugnięciem docierała do nich inna rzeczywistość. Wreszcie zabrali ręce, a podmuch wiatru rozszedł się po tunelu, jakby na ziemię, między dwójką uczniów, spadł odłam sufitu. Jednak to wszystko wydawało się zaczynać od ich wyciągniętych dłoni, niby rozprzestrzeniając wiatr, który wraz z niebieską wiązką światła, oddalał się, uciekając w krańcach powiększającego się koła.
Rey poczuła, że coś ciążyło w jejdłoni, otworzyła pięść i zobaczyła, że to ona dostała kyber. Niebieski kryształek o nierównych brzegach. Zastanawiało ją, czy to nie on wywołał całe to zamieszanie. Może wszyscy mieli takie przywidzenia? Może to był jakiegoś rodzaju sprawdzian jaskini i tylko jeżeli udało jej się przejść, mogłaby go otrzymać? Tylko dlaczego człowiek, którego najwidoczniej sobie wyobraziła, dalej przed nią stał? Spojrzała w stronę Bena, nie miała przywidzeń, chłopak dalej tam był, jak najbardziej materialny, prawdziwy, co niszczyło jej teorię. Most sam się zamknął, tylko kiedy? W jaskini panowała zupełna cisza, przez co można było usłyszeć, jak serca waliły im ze strachu. Chłopak stał, wpatrując się w swoją zamkniętą pięść, spodziewając się, że nic nie zobaczy. Wreszcie się odważył, a na wyciągniętej dłoni był dowód, że i Solo nie został bez niczego.
— To nie jest możliwe — powiedziała do niego, widząc, że trzymali ten sam kyber. Chwycili za jedną rzecz, ich dłonie wciąż trzymały ten sam kryształ, a jednak ten był w dwóch miejscach.
— Boje się, że nasze połączenie nie kończy się na przypadkowych spotkaniach — odpowiedział, samemu również nie dowierzając w to, co się stało. Czuł, że to był ten sam kryształ, intuicja podpowiadała im, że nie mogło być inaczej.
Nie byli pewni, jak wrócić, im obu wydawało się, że weszli tam z zupełnie innych stron, nawet jeżeli nie byli pewni, od których, a teraz szli się jeszcze gdzie indziej. Myśleli, że się zgubią i kto wie, kiedy uda im się wydostać, ale kierowani przeczuciami, zdołali wrócić do świątyni jako pierwsi. Pytania ich zadręczały, ale nie było mistrza, który żył wystarczająco długo, by móc go spytać o ich połączoną moc, nie było księgi, która przetrwałaby tak długo, by móc o tym przeczytać. Byli skazani na siebie, a nie potrafili odezwać się nawet słowem. Przyglądali się posągom zakapturzonych mistrzów, których nie potrafili rozpoznać. Było spokojnie i tak cicho, że najgorszy hałas robił dźwięk ich oddechów, który zmieszany z chłodem powietrza, tworzył szarą chmurkę pary.
— A jeżeli jeden z nich zniknie? Jeżeli któryś to tylko iluzja, lustrzane odbicie tego drugiego? — Rey nie potrafiła już dłużej utrzymać zżerających ją pytań dla siebie.
— Nie brakuje nam mieczy świetlnych, ten, który dostałem od matki, całkiem dobrze mi służył, i jeżeli stanie się tak jak mówisz, może służyć dalej — odpowiedział, przy czym delikatnie dając jej do zrozumienia, że nie tylko może zastąpić swój miecz, gdy coś się stanie, ale w razie, gdyby to jej broń zniknęła, będzie mógł oddać jej swoją.
— Co,jeżeli będą połączone i jedno z nas będzie mogło kierować jego ruchami, a drugie będzie tylko powtarzać? — martwiła się dalej, ale Ben zaśmiał się cicho z jej niepotrzebnej paniki. — Jak możesz być taki spokojny?!
— Dlaczego tak się tym przejmujesz? Miecz świetlny jest symbolem Jedi, ale to nie on czyni go wojownikiem. To jak będziemy się nim posługiwać, to tylko nasza zasługa. Wierzę w to, że dam sobie radę, niezależnie od tego, czym będę walczyć i wiem, że ciebie też na to stać. Mogłabyś też w siebie uwierzyć — mówił spokojnie, patrząc, jak na jego słowa, z dziewczynki ulatniały się złość i strach. — Cokolwiek niesie ze sobą ten kryber, poradzimy sobie.
Ben był pewien siebie, świetnie wiedział, na co go stać w walce, znał swoje silne i słabe strony, dlatego nie martwił się o to, co mogła przynieść przyszłość, a broń? To była tylko broń. Dla wielu też symbol nadziei, ale nie dla Jedi. Rycerz sam w sobie powinien nieść nadzieję, nie tylko reprezentować ją za pomocą świecącego kija. Widział to w sobie, wiedział, że z mieczem świetlnym czy bez pomoże niewinnym w wojnie z Najwyższym Porządkiem, dlatego łatwiej było mu pogodzić się z połączeniem mocą z Rey, nawet jeżeli też zadręczały go pytania. W niej widział to samo, gdy z pewnością siebie spoglądała na wrogów, na chwilę nim sprawiła, że padają na ziemię, widział grację, z jaką walczyła, zręczność, z jaką pomagała innym, nim spotkała ich krzywda. Nawet tego dnia zdążyła go złapać w ułamku sekundy, nim spadłby na ziemię z niemalże szczytu lodowej ściany. Czemu sama nie potrafiła tego dostrzec? Po chwili wydawała się spokojniejsza, ale wciąż smutna, nie wierząc w jego słowa.
— Też wierzę w to, że sobie poradzisz, Ben, ale ja... Zwyczajnie nie dam rady — odezwała się dziewczynka, z nerwów bawiąc się rękami. — Jest coś, czego nie wiesz, co mogło mieć wpływ, na to, co się dzieje. Spojrzał na nią, pytająco. — To, co potrafię... czego nauczyłam się przez ostatnie lata w Świątyni Jedi, to niekoniecznie... ja nie do końca... nauczyłam się tego sama? Nie, to brzmi bez sensu — zacinała się, zdenerwowana, nie potrafiąc znaleźć właściwych słów. Widząc zupełne zdezorientowanie na twarzy Solo, wzięła głęboki wdech i zaczęła od nowa. — Pamiętasz dzień, kiedy przyleciał twój ojciec i byłeś wściekły, przez to, co przed tobą ukrywał? Na pewno pamiętasz, wciąż masz bliznę, po walce ze mną, za co cię przepraszam, ale tak bardzo się bałam, że zrobisz albo powiesz coś, czego będziesz żałował i... — mówiła mętnie.
— Czy możesz przejść do rzeczy? Tak pamiętam ten dzień —powiedział zniecierpliwiony.
— Gdy wszedłeś do mojego umysłu, ja weszłam do twojego, jak po nitce do kłębka — tłumaczyła mu, mówiąc już spokojniej. Ledwo o tym pamiętał, ale był raczej pewien, że nie dopuścił jej do swoich myśli, więc co takiego mogła z nich wyczytać? — Blokowałeś swoje wspomnienia, więc je zostawiłam, ale... Nie blokowałeś wiedzy. Dlatego udało mi się ciebie pokonać, tamtego dnia. Dowiedziałam się wszystkich zasad, jakie znałeś do tamtej chwili. Mam twoją wiedzę od samego początku, to dzięki tobie tak dużo potrafię — mówiła z ciężkim sercem. Chłopak chciał coś na to odpowiedzieć, ale to nie było wszystko, co Rey miała do powiedzenia. — Boje się, że tego dnia mogłam przypadkowo coś zrobić, co stworzyło u nas połączenie.
— Rey, jesteś dobrym Jedi, ale nie aż tak dobrym, by w ten sposób manipulować mocą, szczególnie gdy dopiero zaczynałaś szkolenie. — Pokręcił głową. — Przypomnij sobie pierwszy raz, gdy most otworzył się przed nami. To było jeszcze wcześniej. Nie możesz mieć z tym nic wspólnego. Co do mojej wiedzy, sam czytałem podręczniki, to co wiem, nigdy nie było tylko i wyłącznie moimi wnioskami, bo ktoś już to wcześniej wiedział. Masz rację, to trochę niesprawiedliwe, że poszłaś na skróty, ale to było lata temu. W tym czasie oboje poznaliśmy nowe rzeczy, nauczyliśmy się dużo więcej. Nie liczy się teoria, którą znamy, tylko jak ją wykorzystujemy.
To zamknęło jej usta. Wciąż była przestraszona tym, że to mogła być jej wina. Nie umiała kłócić się ze słowami Bena, była w całkowitym szoku słysząc, że w ogóle je wypowiedział. Ostatni rok mocno go zmienił, pozwalając dziewczynce już nie pierwszy raz dostrzec szansę, by mieć w tym chłopcu prawdziwego przyjaciela. Podziękowała mu, za wszystko i przytuliła, wiedząc, że kolejny Solo nie był już dla niej tylko sojusznikiem. Był pierwszym przyjacielem, do którego mogła się zwrócić. Nie potrafiła zmusić się, by uwierzyć w jego słowa. Wolała uparcie trzymać się zdania, że jest słaba, bo wtedy przegrana nie bolałaby jej tak bardzo, jak gdyby nigdy nie wierzyła w zwycięstwo. Uczniowie Skywalkera na długo utknęli w jaskini i zdążyła minąć godzina, między chwilą gdy pierwsza dwójka wyszła z bramy, a kolejna osoba pojawiła się w świątyni.
— Ha, jestem trzeci! — wykrzyknął uradowany Hennix, patrząc jak Ben i Rey siedzą znudzeni na piedestale w samym środku świątyni. — Kto z was był pierwszy?
— Ben — odpowiedziała dziewczynka, nie dając szansy, by Solo zdradził prawdę. — Wychodzi na to, że jest najlepszy.
⭐
21 ABY, Yavin 4
Zdobycie kyberu było trudniejszą częścią zadania, ale to wciąż nie zmieniało faktu, że miecze padawanów nie były w całości. Mieli zapewnione wszystko, co było im potrzebne do stworzenia broni, metale, materiały na uchwyt, emiter i inne cuda, bez których nie mogliby się obejść. Miecz, wygląd uchwytu, a nawet kolor ostrza różniły się u każdego ucznia, nawet jeżeli niektóre wydawały się podobne, zawsze było w nich coś niepowtarzalnego. Tak samo, jak płatki śniegu, każdy miecz świetlny był inny, stając się wizytówką jego właściciela. Im bardziej zbliżone były do siebie bronie, tym bardziej podobne były do siebie osoby, które je stworzyły. Kryształ, znajdujący się w sercu miecza świetlnego, dopasowywał się do władającego bronią, stając się ciemniejszy, jaśniejszy, lub innego odcienia danego koloru. By naprawdę poznać Jedi, wystarczyło uważnie przyjrzeć się broni, którą dzierżył.
Padawani nie musieli bawić się w mechaników i inżynierów, ich nowe miecze powstawały w zupełnie inny sposób. Nawet gdy przychodziło do tworzenia urządzeń, intuicja była najważniejszym, na czym powinni polegać. Części mieczy leżały rozłożone przed uczniami. Siedzieli wewnątrz Świątyni Jedi na kamiennej podłodze, medytując i szukając w umyśle podpowiedzi, które pomogłyby wypełnić ich zadanie. Odtwarzali w głowie układ broni, który wydawał im się labiryntem, pełnym połączeń i przewodów. Pojedyncze kawałki unosiły się w górę, szukając, jak powinny dopasować się z pozostałymi częściami, tworząc najpierw małe, wspólne elementy, a dalej składając następne. Osaasha ukończyła swój jako pierwsza, łącząc ostatnie trzy części w całość, dokręcając je siłą umysłu, a urządzenie kliknęło, dając znać, że wszystko było na miejscu.
Torgutanka wzięła głęboki wdech, wiedziała, że jeżeli coś było nie tak, miecz mógł nawet eksplodować i zranić pozostałych uczniów. Uspokoiła się, pamiętając, że strach do niczego nie prowadził. Nacisnęła guzik, zagłuszając w głowie wszystkie głosy zwątpienia. Ze srebrnego uchwytu o równych, granatowych zdobieniach, wyłonił się miecz, którego zielona poświata ciemniała, im dalej znajdowała się od środka. Nic nie wybuchło, dobrze się spisała. Osaasha z uśmiechem kilka razy machnęła przedmiotem, który sama stworzyła. Brzęczał za każdym razem, gdy przecinał powietrze, a ten dźwięk cieszył ją jak nic innego. Była dumna, że udało jej się stworzyć coś samej i wszystko, co musiała przejść, by to osiągnąć, wydawało jej się tego warte. Była najmniej wojownicza wśród znajdujących się tam padawanów, skupienie przyszło jej łatwiej, ale w zupełnie innej sytuacji był Hennix, którego osiągnięte już połączenie części, rozpadło się, a on zmarnowany upuścił wszystko na ziemię.
— Czemu w ogóle zawracam sobie tym głowę? Nigdy nie uda mi się tego poskładać — zniechęcił się.
— Hej, nie poddawaj się — odezwała się do niego Osaasha, która jako jedyna do tej pory ukończyła zadanie. — Pamiętaj, że Mistrz Skywalker mówił, że jemu stworzenie miecza zajęło tygodnie. Daj sobie czas — próbowała go pocieszyć.
— Z tą różnicą, że MistrzSkywalker tylko upewniał się, że jego broń jest tak dobra, jak tego oczekiwał — upierał się chłopak.
— Jeżeli nie skończysz, nigdy nie dowiesz się, czy mogło ci się udać, Hennie. — Togrutanka podniosła niebieski kyber, który przed nim leżał, i wyciągnęła w jego stronę. Quarrenianin spojrzał na nią, marszcząc czoło, wiedząc, że to, co powiedziała, było logiczne, ale i tak zupełnie bez sensu. Wziął od niej kryształ i uniósł go w górę, a zaraz za nim pozostałe części miecza, ponownie podchodząc do zadania. Nie podda się przynajmniej do czasu, nim wszyscy nie skończą.
Dawna zbieraczka złomu otworzyła jedno oko, chcąc podejrzeć, jak radził sobie Ben i przyłapała go na tym, że próbował zrobić to samo. Oboje szybko zamknęli oczy. Nie byli tak skupieni na stworzeniu miecza, jak na tym, żeby wyprzedzić to drugie. To drobne rozproszenie sprawiało, że wykonanie zadania zajmowało im więcej czasu, niż mogłoby, gdyby rywalizacja nie kradła ich uwagi. Nie przejmowali się stworzeniem miecza tak bardzo, jak pozostali uczniowie. Rey, dzięki przyjacielowi, zrozumiała, że broń to tylko broń. Duma, która kazała im dwojgu wygrać wyścigi, to było już coś zupełnie innego, ale paradoksalnie, oddalała ich od spełnienia zadania. Elementy powoli trafiały na właściwe miejsca, a niedługo później, gotowe miecze wylądowały w ich dłoniach. Różnica czasu była na tyle nieduża, że ciężko było powiedzieć, kto z nich był pierwszy, a gdy spojrzeli na siebie ponownie, zauważyli, że to drugie, też już skończyło.
Podeszli bliżej siebie, żeby pochwalić się tym, co udało im się stworzyć, a efekt na chwilę odebrał im mowę. Ben, tak samo, jak Rey, spodziewali się, że ich broń nie będzie mogła za dużo się od siebie różnić, w końcu dzieliła ten sam kryształ. Nie spodziewali się, że miecze będą jednakowe. Spośród sterty elementów, z których mieli korzystać, wybrali te wyglądające tak samo. Stawiali w głównej mierze na najciemniejszy z odcieni srebra i czarne elementy, jak proste paski, zwężające się od rękojeści w stronę czubka, ale niemalże ginęły, wtapiając się w ciemne tło. Stworzyli bliźniacze bronie, których sercem był ten sam kyber. Ben jako pierwszy uruchomił swój nowy nabytek i bez uprzedzenia zaatakował dziewczynkę, której udało się zareagować w ostatniej chwili. Spojrzała na niego, zupełnie zbita z tropu, ale on tylko się uśmiechał.
— Widzisz?Nie znikają — odezwał się, ale nie dał Rey czasu na odpowiedź i zaatakował ponownie.
Padawan odparowała i ten cios. Zaczęli walczyć, nie przejmując się tym, że pozostali uczniowie wciąż starali się poskładać własne miecze. Sala świątyni była ogromna, ale atakując w zapomnieniu, prędzej czy później natrafiali na miejsce, gdzie był któryś z uczniów, zahaczając o ramię, uderzając w plecy, lub potykając się o kolano. Rey wpadła w składający się w powietrzu miecz Mita, który posłał jej wściekłe spojrzenie, gdy kawałki jego broni spadły na ziemię. Przeprosiła go szybko i uchyliła się, nim niebieskie ostrze broni Solo skróciłoby ją o kok na szczycie głowy. Odbiegli, a dziewczynka odbiła się od ziemi i wskoczyła na wyższą część sali, lądując po płynnym salcie. Ben nie przejmował się gracją, podskoczył, biegnąc w powietrzu i z mocno uderzając o ziemię, znalazł się obok niej, zmuszony, by odparować cios, gdy tylko się tam pojawił.
Walkę traktowali tylko trochę jak trening, ale bardziej jak zabawę, ciesząc się, że żart jaskini z Ilum nie zaszkodził w żaden sposób wykonaniu ich zadania. Broń działała tak, jak powinna, a nawet lepiej, niż jakakolwiek, którą wcześniej dane było im dzierżyć. Mogliby jeszcze długo prowadzić walkę, nim któreś z nich, chociażby zaczęło w niej prowadzić, ale Rey rozproszyła się, słysząc głos kolegi. Hennix, uradowany tym, że jego miecz nie wybuchł po naciśnięciu guzika, uniósł wreszcie skończoną broń w górę, ogłaszając wszystkim, że mu się udało. Dziewczynka odwróciła się jego stronę na ułamek sekundy, który wystarczył, żeby Ben podstawił jej ostrze pod nos. Wyłączył broń, wygrał, a jego zawadiacki uśmiech stał się dla młodej padawan całkowicie irytujący. Schowała też swój miecz, oglądając jak ostrze o niebieskiej, choć mocno wpadającej w szarość, barwie, powoli gasło i zniknęło.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top