X

20 ABY, Zewnętrzne Rubieże

Fakt, że ktoś zdołał włamać się do Świątyni Jedi, mocno przestraszył jej mieszkańców. Spodziewano się, że nie przez cały czas będzie tam bezpiecznie, dlatego koloniści zamieszkujący księżyc, mieszkali daleko od Skywalkera i jego uczniów. Porwanie Rey postawiło na nogi wszystkich Jedi, bo dało im do myślenia to, że starano się porwać właśnie ją. Powszechną wiedzą było, że padawan była tylko osieroconą zbieraczką złomu z Jakku. Więc dlaczego akurat ona? To pytanie spędzało Luke'owi Skywalkerowi sen z powiek. To nie mógł być przypadek, musiało być coś więcej w dziewczynce, którą Han przywiózł na pokładzie Sokoła. Widział, że moc była w niej niemalże tak silna, jak u Bena, ale nie podejrzewał, kto inny mógł to widzieć. Nie był nawet pewien, czy to o to chodziło. Może ktoś chciał ich tylko nastraszyć...

Najwyższy Porządek rósł w siłę. Zrezygnowano z przyjmowania dorosłych rekrutów, nie sprawdzali się. Zbyt często dochodziło do buntów, na które potem marnowano amunicje, zbroje i środki do czyszczenia, a ze zmywaniem krwi zdrajców było za dużo roboty. Tak zarządził młody generał, Armitage Hux, a biorąc pod uwagę, kim bili jego rodzice, nikt nie miał zamiaru tego kwestionować. Odkąd on sam był dzieckiem, wiedziano, że będzie miał niezwykle ważną rolę w grze pomiędzy jasną a ciemną stroną. Nawet jeżeli jego ojciec nigdy nie chciał dopuścić do siebie tego faktu, jego syn dążył ku wielkości. Niestety, Armitage niedawno musiał pożegnać się z drugim rodzicem, który opuścił go na zawsze. Wtedy na niego przeszły wszystkie obowiązki związane ze świetnością Najwyższego Porządku. Nie mógł zaprzepaścić takiej szansy.

Ostatnia podróż, by zdobyć nowych rekrutów, była szczególnie owocna. Sześćdziesiątka dzieci leciała na pokładzie, którym zarządzał, by dotrzeć na miejsce, gdzie zrobią z nich najlepszych wojowników. Już niedługo i oni będą przynosić chwałę mu i imperium, które starał się stworzyć. Ci żałośni buntownicy, którzy kilka razy przeszkodzili w realizacji jego planów, tym razem również starali się coś zdziałać, ale był lepiej przygotowany. Wiedział czego się spodziewać. Poza szturmowcami, na pokładzie byli też rycerze Ren, a z nimi nawet Jedi nie dawali sobie rady. Wojownicy, władający ciemną mocą, swoją siłą dorównywali Sithom, którym, w latach, gdy Hux był jeszcze małym chłopcem, dowodził sam Lord Vader. Garstka nowicjuszy nie stanowiła dla nich żadnego zagrożenia. Dopóki Snoke udzielał mu swojej zgody, byli na każde jego skinienie.

— Mamy, jak gdyby nigdy nic, wlecieć TIE'ami na pokład jednego ze statków z transportem i tak sobie odbić sześćdziesiąt osób? — zapytał przestraszony Hennix. — O nie, nie, nie, ja się na to nie piszę. — Chciał odejść, ale Tai złapał go za ramię i odwrócił, w stronę naradzających się uczniów Skywalkera wraz z ich mistrzem.

— Będziemy przebrani za szturmowców. Nasza dwunastka bez problemu zleje się w tłumie setek szturmowców — starszy chłopak próbował go pocieszyć.

— To znaczy również, że jak coś nam się nie uda, to będziemy mieli na głowie setki szturmowców — Quarrenianin narzekał dalej.

Młodzi Jedi nie mieli innego wyboru, musieli uwolnić porwanych. Jeżeli to się nie uda, tamci staną się kolejnymi osobami, które będą do nich strzelać. Rebelia zdążyła zebrać to, co było potrzebne, stroje szturmowców, myśliwce, blastery. Mieli również jednego ze swoich ludzi, który działał tam pod przykrywką od dłuższego czasu. Jego zadaniem było dyskretne wpuszczenie ich do środka i służenie swoją kartą dostępu, by mogli odbić dzieci. Potem wystarczyłoby, że dostaną się z powrotem na myśliwce, poza jedną osobą, która wsiądzie we frachtowiec i ucieknie razem z dziećmi. Luke chciał wyruszyć z nimi, ale to mogłoby ich wydać. Większość żołnierzy ciemnej strony była młoda, więc rzucałby się w oczy.

— Zawsze mógłbym wyruszyć jako szturmowiec — odezwał się do bliźniaczki, nim jego uczniowie weszli na pokłady statków.

— Jesteś za niski na szturmowca — zażartowała, jak gdy pierwszy raz się spotkali i szeroko uśmiechnęła się do brata. — A poza tym, nie robią tak szerokich strojów — dodała, trącając go łokciem w brzuch, który w ciągu ostatnich dwóch dekad zdążył się nieco powiększyć.

Luke musiał odpuścić i przekazać wykonanie zadania młodszym pokoleniom. Pamiętał, gdy sam był młody, nawet młodszy niż niektórzy z jego uczniów, wciskających się w te paskudne, białe stroje, w których on i Han ratowali Leię. Nie żałował niczego, nawet momentu, gdy wylądowali w zbiorniku na śmieci i myślał, że już nigdy nie pozbędzie się tego zapachu, którzy przesiąkł nawet jego włosy. Z perspektywy czasu, potrafił się tylko z tego śmiać, nawet jeżeli wtedy serce waliło mu ze strachu tak bardzo, że prawie wyrwało mu się z klatki. Ryzykował własne życie, pakował się w kłopoty, lądował na nieznanych mu planetach i nigdy wcześniej nie brakowało mu tego tak bardzo. Teraz wyszkolił kolejne pokolenie, które musiało przeciwstawiać się ciemnej stronie mocy. Oni wyszkolą następne, a bohaterowie nigdy nie przestaną być potrzebni w tej nieskończonej walce dobra ze złem.

— Czy wszyscy wiedzą, jak tym kierować? — zapytał jeden z rebeliantów, którykończył tłumaczyć szczegóły, które Jedi słyszeli już niepierwszy raz.

— Nie! — wykrzyknął młody Quarrenianin. — Mogę wyjść?

— Hennix, przecież sama cię uczyłam! — poskarżyła się Voe. Chłopak skłamał, bo tak naprawdę świetnie sobie radził z pilotowaniem. Schował się w sobie, obrażony jak dziecko, które chciało wrócić do domu. W tej samej chwili silnik w jednym z T-wingów został uruchomiony. Ben nie miał najmniejszej ochoty słuchać tamtych bzdur, zwyczajnie ruszył.

—Hej! — krzyknął za nim rebeliant. — Jeszcze nie zdążyłem powiedzieć wszystkiego!

—Nie powiesz mu nic, czego nie wie. Uczył go sam Han Solo — odezwała się Rey, po czym uruchomiła silnik swojego myśliwca. — Tak samo, jak mnie — dodała i odleciała za Benem.

Pozostali uczniowie Skywalkera odebrali to za sygnał do startu i wszyscy ruszyli na transportowiec, żeby wreszcie móc odbić dzieci. Zachowywali się według instrukcji, które im przekazano, więc dostanie się do środka, nie sprawiło żadnego problemu. Zaczęła się ta gorsza część, musieli odnaleźć porwanych i załadować sześćdziesiąt młodych osób na pokład frachtowca. Na tamtą chwilę nawet nie wiedzieli, gdzie Najwyższy Porządek mógł ich przetrzymywać. Statek, na którym wylądowali, był ogromny. Nie tak wielki, jakimi nieraz podróżowali żołnierze ciemnej strony mocy i zdecydowanie daleko mu było do Gwiazdy Śmierci, ale i tak robił wrażenie na młodych Jedi. Czarne i białe hełmy przesuwały się jedne za drugimi jak fale, więc i uczniowie nie mogli stać w miejscu.

Szpieg się nie przedstawił, lepiej było, gdy nikt nie znał go z imienia. Wolał być pewien, że nikt nie wyda go nawet przypadkiem. Zaczął ich prowadzić w stronę pomieszczenia, w którym byli najmłodsi rekruci, ci, których mózgi jeszcze nie zostały wyprane przez kłamstwa Najwyższego Porządku. Jedi nie szli w zbitej grupie, rozdzielili się na tyle, by wciąż móc obserwować szpiega, który pomagał im wykonać zadanie. Każdemu przeszły przez głowę podejrzenia, że to może być ktoś kto wprowadzi ich w pułapkę, ale intuicja podpowiadała im, że można mu było zaufać. Przeszli przez kilka pomieszczeń, wciąż nie wzbudzając żadnych podejrzeń. Byli tylko bezmyślną częścią armii, nic nie znaczyli, więc i tak byli traktowani.

Wreszcie dostali się do miejsca, w którym zaczynała się ich akcja ratunkowa. Dzieci, z których najstarsze miało może siedem lat, siedziały skulone po kątach, niektórym z oczu leciały łzy, a twarze były brudne od piachu i smarków. Jedi mogli wyczuć niemalże namacalne poczucie tęsknoty tych maluchów za rodzicami. Rey, tak samo jak Ben, potrafiła się z tym utożsamić. Nie ważne jak młody Solo upierał się, że nie chciał mieć żadnego kontaktu z Leią i Hanem, tęsknił za nimi, a przez pierwsze kilka lat treningu u Luke'a spędził zasypiając ze łzami w oczach. Dziewczyna o trzech kokach wciąż wracała myślami, do dnia, gdy pozostawiono ją na pustyni. Wiedziała, co czuły te dzieci, bo w tamtej chwili czuła dokładnie to samo, a ten ból nigdy nie przechodził.

— Jak ich wydostaniemy? — Mit N'ivig zadał na głos pytanie, które pojawiło sięw głowach ich wszystkich.

— Nie możemy ich przebrać za żołnierzy. Są zbyt mali. I tak ryzykujemy tym, że jest z nami Rey — odezwałsię Tai.

— Hej, mam ponad metr pięćdziesiąt — warknęła dziewczynka. Była przebrana za szturmowca, żeby nie było widać jej dziecięcej twarzy, a buty miała za duże i wypchane, by dodać jej kolejne kilka centymetrów. To i tak nie dawało jej więcej niż jeden i sześć dziesiątych metra. — Chciałabym, żeby jakiś astrodroid tu był. Sprawdziłby mapę systemu wentylacyjnego i spróbowalibyśmy wyprowadzić ich do frachtowca tamtędy.

— Możemy ich przebrać za astrodroidy — zaproponował Hennix.

— Nawet jakby ci się to udało, choć nie mam pojęcia, skąd wziąłbyś stroje, naprawdę myślisz, że by się nie zorientowali? — Tai zgasił jego zapał. Dzieci patrzyły dużymi oczami na całą trzynastkę. Nie miały pojęcia, co się działo, kim były istoty przed nimi, ani co się zaraz z nimi stanie. Kilkoro z dzieci zaczęło płakać jeszcze bardziej.

— Głosuję za planem Rey — Ben wreszcie zajął swoje stanowisko. — Wolę się zgubić w szybie wentylacyjnym niż stać tu i dalej marnować czas, którego nie mamy.

Nie od razu, ale zgodzono się z nim. Musieli już tylko namówić dzieci, żeby poszły z nimi. Voe ruszyła pierwsza, wyjęła swój miecz świetlny, włączając zielone ostrze, na widok którego maluchy zamilkły. Rey i kilku innych poszło za jej przykładem. Broń, którą dzierżyli, była znakiem Jedi. Nie było dziecka, które nie słyszałoby o magicznych rycerzach, ratujących cały wszechświat. Błyszczące, kolorowe miecze dały im nadzieję, że już niedługo wrócą do domów, a to właśnie obiecała im Voe. Dopilnuje tego, choćby miała przy tym zginąć. Szyb wentylacyjny był nad nimi. W kilku podskokach i machnięciach mieczem pozbyto się zamykającego go kawałka żelastwa i złapali go, nim runął na ziemię, tworząc hałas, którego by nie chciano. Stwierdzono, że skoro pomysł należał do Rey, powinna iść przodem. Był jeden Jedi co piątkę dzieci, a wszystko zamykał rebeliant. Przynajmniej taki był plan, dopóki nie rozległ się dźwięk z głośników z nazwą, jaką przybrał mężczyzna pod przykrywką. Musieli się zorientować, że wpuścił niezarejestrowane pojazdy.

— Nie możesz tam iść, zabiją cię, jak się zorientują, że nam pomagasz — Tai starał się go powstrzymać.

— Potrafię się sobą zająć, inaczej, jak myślisz, jakim cudem przetrwałbym w tym miejscu aż tak długo? — zapytał, rozbawiony tym, że dzieciak przejmował się jego bezpieczeństwem. Cały czas ryzykował, to nie było nic nowego. Wziął swój identyfikator i wcisnął mu go w rękę. — Bierz to i idź za resztą, zanim generał się zorientuje, co się dzieje.

Wyszedł, a ostatnia dziesiątka dzieci powędrowała podawana mocą z rąk do rąk, aż wszystkie nie znalazły się w szybie. Gdzieś za drzwiami trwała rozmowa z osobą, dzięki której nic z tego nie byłoby możliwe. Szturmowcy wiedzieli, że to jego identyfikatora użyto, by wpuścić nieznane myśliwce, ale on uparcie przystawał za tym, że ktoś mu ją ukradł. Niemalże wszyscy ruszyli, jedynie Tai został z tyłu. Mocą przyciągnął do siebie kratę i przyłożył do miejsca, w którym była pierwotnie, a mieczem świetlnym starał się przyspawać ją z powrotem. Szpieg nie był tak sprytny, jak mu się wydawało, uwierzono mu, że zgubił kartę, ale nie żadne słowo na temat tego, co robił, będąc tak blisko małych rekrutów. Zepchnęli go, weszli do pomieszczenia i nie dostrzegli w nim nikogo. Jeden z nich nazwał rebelianta zdrajcą i wystrzelił tak szybko, że nie zdążył mu odpowiedzieć nawet słowem.

Rozejrzano się po pomieszczeniu. Młody rycerz Jedi dostrzegł w porę, że otwierały się drzwi i schował miecz, ale bał się, że jeżeli się ruszy, dostrzegą go. Powtarzał sobie w myślach, by nie spojrzeli w górę, oby tylko nie spojrzeli w górę. Jego nadzieją umarła, gdy chwilę później został dostrzeżony. Jeden z załogi celował do niego, ale nim zdążył wystrzelić, został schwytany mocą i rzucony na współpracownika, a siła uderzenia odebrała im przytomność. Tai nie wiedział, ile zostało im czasu, nim ktoś zorientuje się, co zaszło na dole. Nie mógł nic przekazać pozostałym, przestraszyłby dzieci, a nie chciał wywołać paniki. Każdy i tak zdawał sobie sprawę z tego, jak mało mieli czasu. Dogonił ich i popędzał jak mógł, nawet jeżeli nie wiedziano, dokąd w sumie się kierowali.

Rey wędrowanie po wentylacji szło całkiem sprawnie, miejsca nie było za dużo, ale to jej nie przeszkadzało, by przeć przed siebie. Co jakiś czas patrzyła przez kraty, sprawdzając, gdzie mniej więcej się znajdowała, a gdy rozpoznała jeden z korytarzy, odetchnęła z ulgą. Jeszcze kilka minut i będą u celu. Przez jedną z krat dostrzegła osoby podobne do szturmowców. Byli czarni, ich maski miały metalowe elementy, a w rękach zamiast blasterów trzymali urządzenia, których nigdy wcześniej nie spotkała. Naszło ją dziwne uczucie, że gdzieś już to widziała. Ciarki przeszły jej po plecach i całkowicie zastygła w bezruchu. Ben szedł jako następny z uczniów Skywalkera, oddzielony od dziewczynki piątką dzieci.

— Rey, wszystko gra? — zapytał, zmuszony, by się zatrzymać. — Czemu stoisz?

— Tak — odpowiedziała mu niepewnie, wracając do rzeczywistości. — Wszystko gra — dodała, odwracając wzrok od żołnierzy w czarnych strojach.

Przyśpieszyła, chociaż dzieci były już zmęczone i nie dawały rady za nią gonić. Zostało tak niewiele, że chciała mieć już to wszystko za sobą. Intuicja podpowiadała jej, że to tylko jedna prosta i przez następną kratę dostaną się do frachtowca. Musiała przygotować się na walkę, bo nie sądziła, że nikogo nie zastaną. Była z przodu, więc innym jeszcze nie udało się dostać do najdłuższego tunelu z ostatnią prostą. Przesunęłą się paręmetrów, ale gdyby zdążyła szybciej pokonać jeszcze kilka centymetrów, strzał z blastera przeszyłby jej głowę. Znaleźli ich. Po szybie rozległ się chórek przerażonych szeptów. Nie mogli zawrócić, nie gdy byli już tak blisko. Dziewczynka wyciągnęła miecz i wycięła nim dziurę, wystarczająco dużą, by się tam zmieścić i na tyle małą, by pozostali ją ominęli.

— Musicie tu chwilę poczekać, jeżeli nie będziecie się ruszać, nic wam się nie stanie — rozkazał im Ben, przepchnął się do przodu i skoczył za Rey.

Wolał nie liczyć, ilu szturmowcom podała się na talerzu. Bez namysłu rzucił się do walki a niedługo po nim i wielu innych Jedi, zostawiając dzieci pod opieką trzech uczniów, w tym Taia, który wziął sobie za punkt honoru, żeby doprowadzić je wszystkie do frachtowca. Przerwano ostrzał na szyb i skupiono się na wojownikach na dole. Szturmowcy padali jeden za drugim, nie mając szansy z uczniami samego Skywalkera. Niewalcząca trójka podzieliła dzieci na sześć grup. Dwóch z nich ruszyło przodem, zostawiając Taia z całą sześćdziesiątką, ciągnącą się tak daleko w tunel, że nie miał pewności, czy miał przy sobie wszystkich. Dwójka musiała zmierzyć się ze szturmowcami przy frachtowcu, którzy byli zdecydowanie mniej liczni, niż ci w pomieszczeniu obok. Tam nikt nie dobiegał, natomiast przy większej grupie Jedi zbierało się coraz więcej wojowników ciemnej strony mocy.

Rey odetchnęła z ulgą, gdy wreszcie ilość wrogów zaczęła się zmniejszać. Wtedy do pomieszczenia wszedł ktoś inny. Rudy mężczyzna, któremu nie dałaby więcej niż dwadzieścia parę lat. Po dumnych chodzie i odznaczeniach założyła, że mógłby to być generał, ale to nie jego widokiem się przejęła, tylko osób w czarnych strojach, których dostrzegła wcześniej przez kratę. Kto nie zauważył ich wejścia, niemalże zdążył się ucieszyć, gdy ostatni z białych szturmowców padł na ziemię, ale radość nie trwała zbyt krótko. Dziewiątka Jedi utworzyła koło by nikt nie zaatakował ich od tyłu, i unieśli miecze obok głów, dając znać, że byli gotowi do dalszej walki. Generał nie ruszył się z miejsca, ale wydał sygnał swoim wojownikom, który dumnie ruszyli przed niego.

Jedi nie atakowali pierwsi, czekali, aż któryś z wrogów zdecyduje się uderzyć, ale oni zrobili coś dziwnego. W tłumie odnaleźli Bena Solo, któremu ręce zaczęły drżeć ze zniecierpliwienia. Czekał w napięciu, aż zaatakują, byli tuż przed nim, patrząc zza czarnych hełmów dokładnie na niego. Czuł, jak przewiercali go wzrokiem, choć nie mógł dostrzec ich oczu. Sam Armitage Hux nie miał pojęcia, co się działo i powoli zaczynał tracić cierpliwość. Czemu Rycerze Ren bawili się w jakieś podchody? Mieli jasne rozkazy od Snoke'a, że mieli słuchać generała!Był wściekły, ale nie dawał nic po sobie poznać. Wtedy każdy z rycerzy padł na jedno kolano i schylił głowę przed chłopcem, który pierwszy raz tego dnia naprawdę się przestraszył.

— Co wy robicie, kretyni, mieliście się ich pozbyć! — wykrzyknął rudy mężczyzna.

— Kylo Renie — zwrócił się do Solo jeden z klęczących rycerzy — przyłącz się do nas i wypełnił swoje przeznaczenie.

— Po moim zimnym trupie! — wrzasnął, dając upust złości. Tyle walczył z ciemną stroną mocy w swoim umyśle, pokonał niezliczoną ilość koszmarów, a teraz musiał to znosić też w prawdziwym świecie. Kiedy zrozumieją, że nie stanie się takim, jak oni?

— Jak sobie życzysz — powiedział ten sam z rycerzy i wziął zamach mieczem, ale nim trafił chłopca, jego broń skrzyżowała się z mieczem Voe. Nikt z pozostałych uczniów, nawet Rey, nie chciał ruszyć na pomoc Benowi, nie umiejąc pozbyć się wątpliwości co do tego, po czyjej stronie był chłopak. Dopiero reakcja dziewczyny sprawiła, że znów unieśli swoje bronie, nawet jeżeli w ich sercach wciąż kryła się niepewność.

— Zwątpiłam w ciebie raz i nie popełnię tego błędu ponownie — powiedziała do Solo i odepchnęła broń przeciwnika, a wtedy walka rozpoczęła się na dobre.

W pomieszczeniu obok walka się skończyła. Jedi mieli wolną drogę, by przeprowadzić dzieci przez ostatnią część tunelu wentylacji, znieść je na ziemię i wprowadzić na pokład frachtowca. Wtedy usłyszeli dudniące kroki z głębi szybu. Tai, który jako jedyny z uczniów Skywalkera wciąż był u góry, podając dzieci pozostałej dwójce. Nie miał pojęcia, ile z nich poszło, a ile wciąż czekało na swoją kolej, gdy zobaczył szturmowców. Musiał się streszczać, nie mógł równocześnie przekazywać porwanych dalej i walczyć ze szturmowcami, a to mogło znaczyć, że nie wszystkie trafią na frachtowiec.

Rycerze Ren byli znacznie mniejszą grupą niż szturmowcy, którzy przed nimi walczyli z uczniami Skywalkera. Walczyli ze zwinnością godną Jedi, przez co można było podejrzewać, że bylirówne wrażliwi na moc. Ben robił wszystko, żeby nie pozwolić oślepić się wściekłości, która go ogarniała. Tak usilnie walczył, żeby nie być kojarzony z ciemną stroną, żeby już nikt nie miał wątpliwości, że zostanie Jedi, a oni zniszczyli to wszystko w kilku słowach. Jak teraz ktoś miałby mu zaufać? On sam nie był pewien, czy miał do siebie zaufanie. Mroczni wojownicy byli zbyt silni, żeby ich pokonać. Uczniowie nie byli na to przygotowani, więc jedyną możliwością została ucieczka.

Dzieci zaczęły krzyczeć, porywane przez szturmowców, a ich płacz roznosił się po całym statku. Wreszcie nie zostało żadnego, które Tai mógłby przenieść, zrobił, co mógł, a żołnierze zbliżali się wjego stronę. Wyciągnął miecz i cofnął się głębiej w szyb, chcąc odzyskać pozostałe. Odbijał strzały blasterów i starał się nakierować je z powrotem na atakujących. Wtedy ci zmienili taktykę, widząc, że chłopak coraz bardziej zaczął zbliżać się do dziury, zrobionej przez Rey. Ostrzelali ją obok, a coraz większa siatka pęknięć wreszcie się zerwała, porywając Taia i dwóch innych szturmowców w sam środek walki. Bana nie obchodził zerwany sufit, wykorzystał chwilę rozproszenia rycerzy, gdy jeden z ich ludzi został zgnieciony przez Jedi i popchnął mocą na ścianę rycerza, który z nim walczył i rzucił się do ucieczki, a za nim cała reszta.

Taiowi nic się nie stało, gorzej było z rycerzem, na którym wylądował. Gdy zobaczył, jak Ben biegł w stronę pomieszczenia, gdzie znajdował się frachtowiec,odbił się od nieprzytomnego wojownika i pobiegł za swoim sprzymierzeńcem. Rey ostatnia zaczęła uciekać, nie ruszyła się z miejsca, dopóki jej przeciwnik wciąż był przytomny. Gdy walczyli, zbliżyła się do niego na tyle, że w walce było to nie wygodne, do zadania ciosu. Rycerz nie przejął się, myślał, że dziewczynka machnie bronią gdzieś ponad jego głową, wystawił tam rękę z mieczem, chcąc zahamować cios, który padł zupełnie gdzie indziej. Rey niespodziewanie schowała ostrze i z całą siłą wepchnęła rękojeść w twarz rycerza. Złamała maskę, dzięki czemu mogła dostrzec część twarzy napastnika. Gdy runął na ziemię, ruszyła się z miejsca.

— Rey, pośpiesz się! — krzyknęła Voe, odwracając się w biegu w stronę swojej padawan.

Nie zauważyła, że generał Hux, wściekły na swoich rycerzy, których sekundy dzieliły od całkowitej porażki, wyciągnął blaster i zaczął do nich strzelać. Gdy z ust młodej rycerz padło ostatnie słowo, poczuła, jak strzał przeszył jej brzuch. Wcześniej ruszyła zaraz za Benem, którego udało jej się dogonić, choć w tamtej sekundzie był już kilka metrów z przodu. Usłyszał, jak krzyknęła i zatrzymał się i spojrzał za siebie. Kazał pozostałym biec dalej, a sam cofnął się, by pomóc jedynej osobie, która w niego nie zwątpiła. Strzały wciąż się rozlegały, a Rey nadbiegła, goniona przez kilku Rycerzy Ren. Solo przyłożył dłoń do rany na brzuchu Voe i zamknął oczy, a kilka sekund później miejsce postrzału wyglądało znacznie lepiej. Jej padawan odbijała lecące w ich strony strzały, pilnując, by nikt więcej nie oberwał.

— Jak to zrobiłeś? — zapytała Voe, całkowicie zdziwiona.

— Podziękujesz później — powiedział, zakładając sobie jej dłoń na szyję, żeby podpierać ranną, gdy będą uciekać. — Rey, to koniec, uciekaj! — wydarł się na lekkomyślną dziewczynkę. Dałby sobie radę, nie musiała zgrywać bohatera.

Padawan widziała, że rycerze byli zbyt blisko i z pewnością zdążą ich dogonić, nim dotrą z ranną Voe na pokład frachtowca. Silniki statku zostały włączone, jeżeli nie dotrą na czas, pozostali uczniowie odlecą bez nich. Z paniką rozejrzała się po pomieszczeniu i zauważyła rozpadający się szyb wentylacyjny tuż nad głowami żołnierzy ciemnej strony mocy. Wyciągnęła dłoń, a szyb wyrwał się z metalowych zapór, oddzielając trójkę uczniów od ich wrogów. Rycerze Ren zatrzymali się, patrząc wprost na Rey, a wtedy dotarło do niej, że to nie przeczucie, ale kiedyś naprawdę ich spotkała, chociaż było to tak dawno temu, że nie umiała przypomnieć sobie sytuacji. Sufit leciał na ziemię, a Rey dogoniła swoich sprzymierzeńców i wskoczyła na unoszący się w powietrzu frachtowiec

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top