VIII

20 ABY, Yavin 4

Najwyższy Porządek miał w swoich szeregach coraz młodszych żołnierzy. Dzieci nie buntowały się, tak jak dorośli, którzy znali już własne prawdy. Im młodszy był rekrut, tym łatwiej mu było wmówić, co wierzy, nawet wszystko, czego ich uczono, było stertą kłamstw. Rebelia starała się robić wszystko, by jak najbardziej im to uniemożliwiać. Mieli swoich ludzi wśród szturmowców, ale nikogo na wyższym stanowisku. Często to wystarczało, by dostać strzępki informacji, które były potrzebne, żeby wiedzieć, gdzie będzie następny atak. Tak było i tym razem, gdy jeden z młodszych rebeliantów poinformował z samej paszczy lwa generał Leię Organę, gdzie Najwyższy Porządek weźmie na ochotnika kolejnych, by stanęli w jego szeregach.

Szpiegujący szturmowiec podsłuchiwał z odległości najbliższej, na jakiej mógł się znaleźć, by nie wzbudzać podejrzeń, więc informacje, które wyciągnął, nie były w stu procentach pewne. Przekazując informacje Lei, nie wiedział, czy Generał Hux miała na myśli Dantooine, Klatooine czy Tatooine, więc zadecydowano, by rebelianci znaleźli się na wszystkich trzech. Mistrz Skywalker nie zostawiał walczących przeciwko Najwyższemu Porządku samych sobie. Dwóch z jego rycerzy pozostało w bazie na D'Qar i kolejnych dwóch wciąż pomagało mu na księżycu. Taiowi i Voe kazał dobrać po dwóchpadawanów, których będą mogli zabrać, na wybrane planety, a jednego z ucziów, który jeszcze nie zasłużył sobie na miano rycerza, przydzieli do Gem'fefi i Anthuriego, by dołączyli na trzecie miejsce docelowe.

— Hennix leci ze mną — odezwał się Tai, gdy tylko Mistrz Skywalker przestał przydzielać im zadania i odszedł.

— Nie ma takiej opcji, dogadujesz się tu prawie ze wszystkimi, naprawdę odbierzesz mi tę jedną z trzech osób, z którymi rozmawiam? — Voe starała się go ubłagać.

— Okej, to weź Hennixa, ja polecę z Rey — targował się.

— Oszalałeś, to mój padawan!

Nie miała szansy wygrać tej kłótni, ale wiedziała, że Tai bynajmniej nie robił jej na złość. Oni i młodszy Quarrenianin trzymali się w trójkę od samego początku ich nauki w Świątyni Jedi. Gdyby miała taką możliwość, wybrałaby właśnie ich dwójkę do tej walki, a nawet każdej kolejnej. Rey była jej uczennicą i lubiła z nią rozmawiać, ale nie nazwałaby dziewczynki swoją przyjaciółką. Jeżeli ich drogi się rozejdą, nawet nie miała pewności, czy pewnego dnia znów ją zobaczy. Na Taia i Hennixa będzie mogła liczyć zawsze, była o tym przekonana. Splotła ręce na piersi i posłała przyjacielowi spojrzenie spode łba. Nie za bardzo się tym przejął, uśmiechnął się szeroko i pocałował dziewczynę w policzek, po czym poszedł, żeby zgłosić swoją grupę do mistrza. Voe nie miała pojęcia, komu poza Rey ufa na tyle, by zabrać go ze sobą, ale ruszyła za przyjacielem.

— Wuju mówię ci, że zaatakują na Klatooine. Powinniśmy wszyscy zaatakować w jednym miejscu, żeby mieć pewność, że uda nam się ich pokonać — wykłócał się młody Solo, gdy dwójka rycerzy zalazła się przy mistrzu.

— Nie możemy ryzykować, Ben. Nie spodziewają się nas, jestem pewien, że grupy, które zostaną wysłane, poradzą sobie, niezależnie od tego, gdzie zaatakuje wróg — mistrz starał się mu wytłumaczyć.

— Nie rozumiesz...

— Ja lecę na Klatooine — wtrąciła się Voe, która podjęła tę decyzję dopiero w chwili, gdy słowa wyszły z jej ust. Przynajmniej miejsce docelowe zaklepała jako pierwsza. — Możesz lecieć ze mną i z Rey, chyba że wolisz tu zostać i czekać, aż atak się skończy — zaproponowała.

Ben niechętnie, ale przystał na propozycję. Wierzył, że nawet sam dałby sobie radę z wojownikami Najwyższemu Porządku, ale i tak uważał, że to głupota, rozrzucać Jedi po różnych planetach. Trzy z utworzonych grup odleciały, a pozostali uczniowie zostali na księżycu wraz z mistrzem, pilnując, by nie pojawili się na nim nieproszeni goście. Rey nie za bardzo podobał się fakt, że Ben leciał razem z nią. Zdarzały się dni, w które budziła się w niej nadzieja, że chłopak się zmieni, gdy potrafiła uwierzyć, że naprawdę był wybrańcem, za którego miał go Luke, ale jego siostrzeniec uparcie pokazywał, że tak nie jest. Im dalej w jego pamięci zapuszczało się wspomnienie, o tym, gdy mu pomogła, tym bardziej oschły wobec niej się stawał. Po pół roku traktował ją z tą samą podłością, z jaką podchodził do innych. Przez cały wspólny lot, nawet nie spojrzała w jego stronę.

20 ABY, Klatooine

Na Klatooine rebelianci znaleźli się znacznie szybciej, ale na planecie nie było żadnego znaku napadu szturmowców. Trójka uczniów, której został przydzielony ten teren, przyleciała na pustynną planetę, której mieszkańcy zajmowali się swoją codziennością, zupełnie nieświadomi tego, co mogło się stać. Rey wierzyła, że nic się nie stanie. Musiało chodzić o Dantooine, które miało do zaoferowania znacznie lepszych wojowników, niż tych, które mogła sprezentować Najwyższemu Porządkowi ta pustka. Już nawet Tatooine było bardziej prawdopodobne, choć przypominało Jakku w tym, że każdy omijał je szerokim łukiem. Planeta, na której się znajdowała, była kiedyś pod kontrolą Huttów, przynajmniej do momentu, gdy Leia wzięła spraw w swoje ręce i przyłączyła Klatooinian do sojuszu, ale wtedy była jeszcze częścią Nowej Republiki. Można tam było spotkać prymitywnych łowców i byłych niewolników, ale nikogo do roli szturmowca.

— Dlaczego jesteśmy akurat tu? — zapytała Rey, zwracając się do swojej mistrzyni. — Mogłaś wybrać dowolną z trzech planet, a skończyłyśmy akurat na tej, gdzie jest najmniej prawdopodobne, że zaatakują.

— Zaatakują tutaj, uwierz — wtrącił się Ben.

— Niby dlaczego? Tu nic nie ma, jesteśmy nigdzie. Nie zrobisz armii z nikogo. Nic nie zyskają — mówiła, zirytowana.

— Właśnie dlatego — odpowiedział jej zagadkowo. — Nie chodzi im o armię. Pomyśl, jeżeli zaczną atakować planety takie jak Klatooine, może i nic nie zyskają, ale mogą coś odebrać.

— Nadzieję — odpowiedziała Voe, do której szybciej dotarło, do czego zmierzał chłopak. — Chcą pokazać, że nikt nie jest bezpieczny — dodała, a Solo kiwnął głową.

Rey już nie narzekała. Nie miała najmniejszej ochoty rozmawiać z Benem, szczególnie że ten za każdym razem robił wszystko, by ją upokorzyć. Tym razem miał trochę racji, ale tak często wypominał jej, jak znacznie słabsza i głupsza byłą od niego, że wolała upierać się przy swoim. Nawet ostatnio, gdy dostali szansę, żeby polecieć na Ilum i zdobyć kryształy, które umożliwiłby stworzenie własnej broni, uparł się, że ona nie powinna lecieć. Za to była najbardziej wściekła. Mistrz Skywalker sam stwierdził, że była gotowa, ale Ben wywalczył, by nie poleciała. Zaprzepaścił przez to również swoją szansę. Upierał się, że Rey była zbyt młoda na rycerza, wymienił chyba wszystkie wady, jakie przyszły mu na myśl, a jej pozostało słuchać, jak jej szanse a nowy tytuł przepadają. Wtedy Luke zabronił też siostrzeńcowi rozpocząć próby, przez zawiść, z którą walczył przeciwko niej. Była jedna prawda, której się nie domyślała, a chłopak wolał tego nawet do siebie nie dopuszczać. Bał się, że mogła okazać się lepszym Jedi od niego.

Dziewczynka ruszyła na targ, oddalając się i od dwójki, z którą tam przyleciała i od rebeliantów. Cała planeta bardzo przypominała jej Jakku. Wszędzie był okropny piasek, przez który musiała dzień za dniem zawiązywać buty bandażami, żeby drobinki nie dostawały jej się do środka, pamiętała to prażące słońce i rozpalony metal, który zbierała, by mieć za co żyć. Wydostanie się z tego piekła było dla niej zbawieniem. Z początku myślała, że zamarznie, gdy przez pierwsze dni podróżowała z Hanem na pokładzie Sokoła, ale zdążyła już przyzwyczaić się do chłodniejszego klimatu i gdy wróciła na pustynną planetę, gorąco wydawało jej się nie do wytrzymania.

Wędrowała, oglądając ręcznie zrobione ozdoby, wystawione przez starsze kobiety, spokojnie siedzące w cieniu. Zauważyła też klatki z piszczącymi zwierzętami, którym odebrano ich wolność i dzikość. Widząc jak okaleczone i wychudzone były, miała ochotę wypuścić je wszystkie, ale wiedziała, że to nie była najlepsza pora, jeżeli Najwyższy Porządek naprawdę miał się pojawić. Gdy tylko nadarzy się okazja, uwolni je, nikt nie powinien być traktowany w ten sposób. Jej uwagę od zwierząt odwrócił krzyk dziecka. Przez chwilę myślała, że wrogowie jasnej strony wreszcie się pojawili, ale nic podobnego się nie stało.

Lekko otyły klatooiniański mężczyzna trzymał drobną istotkę za przedramię, sprawiając, że dziecko wisiało metr nad ziemią. Po piasku potoczyło się pojedyncze jabłko. Stragan przepełniony był najróżniejszymi owocami i warzywami, a zaledwie jeden owoc upadł na ziemię, upuszczony przez wychudzoną dziewczynkę. Wypuścił ją, a przy upadku, dziecko otoczyła fala piachu, który wsypał się nawet do jej chusty na głowie. Próbował się zamachnąć, ale nim udało mu się uderzyć złodziejkę, jego dłoń zatrzymała się w powietrzu, nie mogąc się wyrwać z niewidzialnego uścisku. Zaczął się rozglądać i spuścił wzrok z dziecka, które korzystając z okazji, uciekło, po drodze zabierając owoc.

Dziewczynka ominęła Rey, a wtedy rzucił jej się w oczy uchwyt miecza świetlnego, schowany u boku za płaszczem. Zatrzymała się i spojrzała na padawan, która zaciekawiona sytuacją, oglądała jej ucieczkę. Kiwnęła małej głową, upewniając ją, że to ona jej pomogła, a wtedy dziecko ponownie rzuciło się do ucieczki. Sama nie była dużo starsza od niej. Klatooinianka miała może osiem lat, podczas gdy Rey za niedługo skończyłaby dwanaście. Wiedziała, jak to było, gdy było się biednym i głodnym. Sama nie kradła, choć nieraz miała ochotę, gdy nie udało jej się zarobić, ale rozumiała, co mogło popychać do tego osoby, które nie miały żadnego sposobu, by zarobić. Ktoś pociągnął ją za rękę, obróciła się, to była jej mistrzyni, która zauważyłą właściciela straganu, który bez powodu stał z ręką w powietrzu, a potem odszedł zdezorientowany. Gdyby Jedi nie pozostawali mitem, bałby się, że na któregoś się natknął.

— Nikt nie może wiedzieć, kim jesteśmy — powiedziała dziewczynce na ucho i zabrała ją z powrotem na stanowisko, nim znów będzie próbowała zrobić coś nieodpowiedzialnego.

Trafili na miejsce rankiem, więc z każdą chwilą słońce przygrzewało coraz mocniej, dając im się we znaki. Stawali się leniwsi i znudzeni, bojąc się, że wypoczęci i niewystawieni na klatooiniańskie słońce, szturmowcy, pokonają ich w kilka chwil. O ile nie roztopią się przed ich przybyciem. Rebelianci byli porozrzucani po różnych miejscach, zrezygnowani czekając na koniec dnia. Ben sam powoli zaczynał wątpić, czy walka faktycznie rozegra się na tej planecie. W razie czego nie mieli zbyt daleko na Tatooine, ale nikt nie dawał sygnału do walki. Było późne popołudnie, gdy wielki cień pojawił się nad pustynią. Nie mylił się, a zabawa miała się dopiero zacząć. Wszyscy zajęli swoje pozycje, a statek oznaczony symbolem Najwyższego Porządku wylądował.

Biali wojownicy zaczęli wychodzić z pokładu równym, dudniącym krokiem. Na targu zrobiło się zupełnie cicho. Nikt z miejscowych nie miał pojęcia, o co mogło chodzić, ale zdawali sobie sprawę, że z cieniem,przepływającym po piasku, nigdy nie wiązało się nic dobrego. Dopóki Klatooinianie współpracowali, była cisza. Szturmowcy sprawdzali ich, mierzyli wzrokiem, oceniali jaszczurowate twarze, ale gdy kilku z nich chwyciło dzieci, by bezpretensjonalnie zabrać je na statek, rodzice zaczęli mieć coś do powiedzenia. Szturmowiec wyciągnął broń, ale nim nacisnął na spust, jeden ze snajperów rebelii go w tym uprzedził. Najeźdźcy rozejrzeli się, odwracając uwagę od tłumu mieszkańców planety, których sami zebrali, na siłę wyciągając ich z domów.

Część z białych żołnierzy ruszyła, by poszukać sprawcy, pozostali pilnowali ludzi. Padł kolejny snajperski strzał, kolejny ze szturmowców skończył na ziemi. Jedi, wykorzystując sytuację, starali się zabierać z tłumu osoby, których znikanie nie zostawało zauważone. Rey zauważyła dziewczynkę, której pomogła wcześniej tego dnia. Mała spojrzała jej w oczy, zauważając padawan skrytą w cieniu, która położyła palec na ustach, upewniając się, że nikt się nie odezwie. Machnęła ręką, a jeden ze szturmowców upadł na drugiego, powalając obu na piach. Nie mieli pojęcia, co mogło się stać. Padło kolejnych kilka strzałów, kolejne zamieszanie zostało sprowokowane przez Jedi, ilość szturmowców odrobinę się zmniejszyła. Wtedy zauważono jednego ze snajperów.

Rozpoczął się ostrzał, żołnierze ciemnej strony postanowili przyśpieszyć wykonanie zadania. Chwytali dzieci, jak worki na ziemniaki i biegli z nimi na statek. Rey miała rozkaz od swojej mistrzyni, by nie atakować, dopóki nie da jej sygnału. Gdy przyszło co do czego, jej padawan zupełnie to zignorowała. Ruszyła biegiem, a Voe mogła tylko zakląć na nią pod nosem, nie chcąc zdradzić i swojej pozycji. Mocniej przyległa do ściany i walnęła w nią pięścią, już myśląc o kazaniu, które później ogłosi swojej uczennicy. Rey zagrodziła drogę szturmowcom, stając pomiędzy nimi a statkiem, którym chcieli odlecieć z porwanymi dziećmi. Nie przejęli się nią, miała kaptur na głowie, wzięli ją za kolejne dziecko, więc niektórzy pomyśleli, że to nawet na rękę i ją też zaciągną na pokład. Wtedy wyjęła miecz za pasa, a zielone światło rozbłysło. Zdjęła kaptur i zajęła pozycję. Jeżeli któryś z nich zbliży się do statku, zaatakuje bez zachowania.

Jedynym czułym na moc, jakiego szturmowcy mogli spotkać do tej pory, był Snoke. Pierwszy raz zobaczyli Jedi, nawet jeżeli to był tylko padawan. Zdziwienie wbiło ich w ziemię. Wmawiano im, że wszyscy Jedi wyginęli, a teraz zobaczyli miecz, którym dziewczynka zwinnie machnęła, celując na nich świetlistym ostrzem. Jeden z nich wyjął pistolet i zaczął strzelać. Rey odbijała strzały, ale nie mogła skierować ich z powrotem w szturmowców, bała się, że mogłaby skrzywdzić dzieci. Coraz więcej strzałów leciało w jej stronę, z ręki każdego szturmowca, który mógł wyciągnąć dłoń, nie niosąc więcej niż jednego dziecka, pozostali próbowali przebiec obok niej. Poczuła, jak jeden ze strzałów otarł się o jej ramię, ale zacisnęła zęby i walczyła dalej. Wtedy zobaczyła, jak Voe stanęła tuż przy niej.

Nie było mowy, by któryś ze szturmowców dał radę je ominąć. Snajperzy, korzystając z tego, że dziewczyny odwracały uwagę, zdejmowali jednego szturmowca za drugim, wiedząc, nie zdradzając swoich pozycji. Dzieci uciekały, a wśród białych hełmów pokazał się Ben, odważniej niż swoje koleżanki, atakując w samym tłumie. Wtedy najeźdźcy zrezygnowali ze swojego pierwotnego planu. Dzieci zostały wypuszczone, każdy z nich chwycił za broń, a ich głównym celem stało się zabicie Jedi. Taki był cel również ich poprzedników, gdy rozkaz sześćdziesiąty szósty wszedł w życie. Żaden z wrażliwych na moc nie mógł pozostać przy życiu. Tłum zniknął, każdy wycofał się do domu, jedynie przedstawiciele dwóch walczących ze sobą stron mocy zostali. Droga do statku szturmowców została odgrodzona, mogli odlecieć, ale powrót do bazy z pustymi rękami, mógł skończyć się dla nich znacznie gorzej niż śmierć z dłoni Jedi.

Walka się przenosiła, Rey raz stawiała dwa kroki do przodu, raz trzy w tył albo zmuszona była odskoczyć. Byli blisko targu, który jeszcze tego poranka tętnił życiem. Drewniane stragany dziurawione były przez blastery, ale wciąż trzymały się kamienne wzniesienia, które łatwiej tam było spotkać niż drzewa. Rebelia zaczęła wygrywać, z małej armii szturmowców została resztka, której niedobitki walczyły na placu targowym. W tamtym momencie nawet jakby chcieli uciec, ryzykując gniewem Snoke'a, nie mieliby jak. Ben walczył przeciwko dwóm szturmowcom naraz, kręcąc bronią w powietrzu, odbijając ich strzały z całkowitą łatwością, zamachnął się, nie zwracając uwagi na przestrzeń i trafiając w przeciwników, trafił również w kamienny słup. Wszystko zaczęło spadać, a jedynym na jego drodze na ziemię były klatki z przerażonymi stworzonkami.

Jeden z ostatnich szturmowców, widząc, że nie ma już szansy na wygraną, uciekał w jednym z pojazdów, opuszczonych przez właścicieli straganów. Chciał wykorzystać moment rozproszenia chłopca, by pozbyć się chociaż jednego Jedi, i wjechał śmigaczem w kolejny słup, który zaczął upadać wprost na Bena. Rey dostrzegła, co się działo i zaczęła biec w tamtę stronę. Nie martwiąc się tym, czy ktoś ją zaatakuje i nie będzie miała się czym bronić, wyrzuciła swój miecz świetlny, który przebił się przez hełm uciekającego w pojeździe szturmowca. Widziała, że Solo był skupiony na utrzymywaniu jednej spadającej wieży, ratując niewinne zwierzęta, nie zdając sobie sprawy, że druga zawalała się na niego. Wybiła się, nie chcąc krzyczeć, by go nie rozproszyć, nim nie zmieni toru opadania kamieni ze stworzeń na piach. Rey wpadła mu w ramiona i zepchnęła na ziemię, a dwie wieże upadły, unosząc falę piachu, która otoczyła ich ze wszystkich stron.

Zastygła na ułamek sekundy, nim dotarło do niej, że nie została zgnieciona przez lawinę głazów i jak najszybciej odsunęła się od Bena, który przy upadku odruchowo też objął ją ramionami. Podniosła się i otrzepała z piachu, po czym podała mu dłoń, by pomóc wstać. Nawet gdyby chciał ją przyjąć, nie mógł się podnieść. Był wyższy, niż dziewczynka, która rzuciła się mu z pomocą i chociaż jej udało się całkowicie ominąć upadającą stertę, jego noga utknęła, przygnieciona kamieniami. Dopiero gdy każdy ze szturmowców padł martwy lub nieprzytomny, Voe rozejrzała się za swoją uczennicą. Podbiegła do śmigacza z martwym kierowcą i zabrała miecz świetlny, który zgaszony leżał na pokładzie. Gdy zbliżyła się, by porozmawiać ze swoją uczennicą, zauważyła Bena. Sterta była zbyt duża, by któreś z nich mogło podnieść ją w pojedynkę.

— Skup się i pomóż mi — powiedziała do Rey, licząc na to, że ta w końcu jej tego dnia posłucha.

Dziewczynka usłyszała złość w głosie mistrzyni i ze skruchą pomogła jej unieść stertę, która więziła młodego Solo. Wyczołgał się i próbował wstać, a Voe od razu schyliła się, by mu przy tym pomóc, pozwalając oprzeć mu się na własnym ramieniu. Z niechęcią, ale przyjął pomoc i kulejąc, zaczął się kierować ze starszą dziewczyną na statek, by móc wrócić na Yavin Cztery. Rey stała, wpatrując się na klatki, które uratował przed zgnieceniem. Jej mistrzyni nie odezwała się, była na nią zła, robiła dzisiaj tyle lekkomyślnych rzeczy i po powrocie pomyśli jak ją za to ukarać. Teraz nawet nie chciała pomóc swojemu sojusznikowi, by dojść na pokład statku. Pokręciła głową i chciała odejść, ale Ben zrozumiał, o co chodziło padawan i zawrócił, niemalże się przewracając. Rey podeszła do uwięzionych zwierząt i otworzyła pierwszą klatkę, a istotka pobiegła ku wolności. Gdy odwróciła głowę, dwójka pozostałych Jedi robiła to samo.

Rebelianci pozwolili mieszkańcom Klatooine zająć się szturmowcami i ich własnością. Dobiją ich, wypuszczą, okradną, zostawią w spokoju, nieistotne, to była sprawa pokrzywdzonych. Jedyne, co wzięli dla siebie, to statek, którym skierowano się na D'Qar, gdy tylko upewniono się, że nie można go namierzyć. Trójka wojowników jasnej strony mocy skontaktowała się ze swoim mistrzem dając znać, że było już po sprawie i wszystkie pozostałe grupy również mogły wracać do domu. Nikt z nich nie miał ochoty rozmawiać z tym drugim, więc na Yavin Cztery przez większość czasu wracali w zupełnej ciszy. Rey cieszyła się, że udało im się pokonać wrogów, ale ciężko jej było zapomnieć o fakcie, że od tego dnia miała krew na rękach. Nikt z nich wcześniej nie miał okazji zabić kogokolwiek. Znała zasady Jedi i wiedziała, że każdy z nich musi być gotowy, by w ostateczności odebrać komuś życie, ale i tak potrzebowała czasu, by pogodzić się z trupami, które zostawiła na piaszczystej planecie.

— Dlaczego musi tak być? — odezwała się dziewczynka. Pozostała dwójka nie miała pojęcia, do czego mogła się w tamtym momencie odnosić. — Dlaczego musimy ze sobą walczyć? Czy obie strony nie mogłyby po prostu odpuścić? Wtedy nikt nie musiałby ginąć — dodała.

— Słowa nie zawsze odnoszą efekt, a każdy chce, by to jego pogląd na świat był tym, którym inni będą się kierować — odpowiedziała Voe, której złość zdążyła nieco przejść. — Najwyższy Porządek chce, by go słuchano, a twoja matka — dziewczyna zwróciła się do Bena — chce czegoś zupełnie odwrotnego. Pozostaje tylko wojna, a na wojnie są ofiary.

— Naszym jedynym zadaniem jest uwolnić niewinnych od tej tragedii — wtrącił się Ben.

— Dlatego postanowiłeś uratować te zwierzęta? — zapytała go Rey, opierając brodę na dłoniach. Nie odpowiedział, więc wzięła milczenia za potwierdzenie swoich słów. — Każdy zasługuje na pomoc — podsumowała.

— Czy to jest powód, przez który ty bezmyślnie ryzykowałaś, żeby uratować moje życie? — zapytał, bardziej z wyrzutem niż z wdzięcznością. — To było głupie, mogłaś zrobić cokolwiek innego.

Sam nie miał pojęcia, co zrobiłby w takiej sytuacji. Czy pozwoliłby jej paść pod stertą kamieni? Była tak drobna i chuda, że nie zostałby po niej nawet ślad. Nie sięgała mu nawet do ramion, by spojrzeć jej w oczy, musiał patrzeć niemalże pionowo w dół. A jednak tylko dzięki tej pędzącej drobince mógł wrócić ze swojej pierwszej misji w jednym kawałku. Jedynie jego noga była w nienajlepszym stanie. Nie sądził, by była złamana, na pewno mocno poobijana, a z rozcięć zadanych przez ostre krawędzie kamieni, poleciało trochę krwi. Jednak nie było to nic, co nie zagoi się w ciągu kilku dni, a potem odejdzie w zapomnienie. Najważniejsze, że nic gorszego mu się nie przytrafiło. Ułamki sekundy i centymetry dzieliły ich obu od śmierci. Jedno potknięcie, a z jego winy umarłby też ktoś inny. Nigdy nie chciałby takiego poświęcenia od nikogo.

— To nie jedyne, co bezmyślnego i głupiego zrobiła dzisiaj Rey — dodała jej mistrzyni. — Ale o tym jeszcze porozmawiamy — mówiąc, podała dziewczynce jej miecz świetlny.

— Na śmierć o nim zapomniałam. — Padawan odebrała swoją własność, szeroko otwierając oczy ze zdziwienia.

— Tak wiem — warknęła Voe. Wtedy jej uczennica zdała sobie sprawę, że bez kary się nie obejdzie. Westchnęła, przygotowując się na wysiłek, który będzie musiała wykonać pewnie jeszcze tego dnia. — Postaraj się go nie gubić.

— To może być zbyt trudne dla kogoś zajętego zgrywaniem bohatera — Ben powiedział uszczypliwie.

— Więc tylko zgrywam? Oh, wiesz to zapewne, bo sam jesteś mistrzem udawania kogoś, kim nie jesteś — Rey wstała z miejsca i powoli zaczęła stawiać kroki w stronę chłopca. — Cały czas udajesz tego złego, wiesz, że ludzie widzą w tobie twojego dziadka. Wykorzystujesz, to, że patrzą na ciebie ze strachem, bo wierzysz, że to stawia cię wyżej od nich. To wszystko to tylko gra, bo w sercu jesteś dobry! Tak samo, jak twoja matka i ojciec, nieważne, jak bardzo się będziesz tego wypierać — przy ostatnich słowach, zbliżyła się na tyle, by dzieliło ich zaledwie kilka centymetrów. Chciała mieć pewność, że weźmie do siebie wszystkie jej słowa. — Jesteś dokładnie taki sam jak twój ojciec.

— Ty mała... — warknął, jak wilk na warczy na swojego wroga, ale Rey patrzyła mu w oczy z odwagą godną podziwu. Nie powiedział łańcuszka obelg, które szykował dla niej w myślach, bo Voe odezwała się z kokpitu. Nawet nie zauważyli, jak zniknęła, a ich statek wszedł w atmosferę księżyca.

— Będziecie się kłócić już na miejscu! — krzyknęła i zaczęła lądować, a po chwili stali już na ziemi. — Nie ma to, jak w domu — powiedziała do siebie i ruszyła, żeby przywitać się z Taiem i Hennixem.

— Nie rób tak więcej — odezwał się Ben, nim Rey też zdążyła odejść.

— Nie możesz, po prostu, powiedzieć dziękuję? — zapytała z wyrzutem. Patrzyła na niego, czekając na te słowa. Solo był jej wdzięczny, bo jak mógłby nie być? Uratowała mu życie i chciał to powiedzieć, ale powstrzymywała go własna duma. Nie wytrzymał widoku jej wściekłych oczu i spuścił głowę. Rey zrozumiała, że nie miała na co liczyć i dogoniła swoją mistrzynię, zostawiając chłopca samego. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top