VII
19 ABY, Yavin 4
Trójka uczniów Luka Skywalkera stała przed namiotem, służącym za pokój Anthuriego Seagoo. Jeden z mieczy Voe wciąż spoczywał w jej ręku, właśnie odnaleziony przez jej małą padawan, a drugi z nich, który służył jej na początku przybycia na Yavin Cztery, wciąż był za pasem. Luke Skywalker już zadał pytanie, proste, chciał wiedzieć ,co tam się działo, ale nikt nie chciał zacząć rozmowy. Mógł się domyślać, widząc wystarczającą ilość elementów, pozwalających ułożyć z nich pewnien obraz. Jednak chciał to usłyszeć od uczniów, by móc wciąż wierzyć w to, że stanowił dla tej młodzieży jakiś przykład, ale ich milczenie sprawiało, że tracił nadzieję. Przyglądał się im twarzom i tylko głowa Voe nie była spuszczona ze wstydu. Popatrzył jej w oczy. Nie wierzył, że kiedykolwiek mogłaby go zawieść.
— Znaleźliśmy miecz, który należał do mnie. Zniszczone urządzenie było własnością Anthuriego — Voe przerwała ciszę, gdy zebrała w sobie odwagę, żeby się odezwać. — Twój siostrzeniec jest niewinny, mistrzu. Przepraszam, że kiedykolwiek go oskarżyłam. Nie powinnam byłą wyciągać pochodnych wniosków. Byłam zaślepiona przez wściekłość. To się nie powtórzy, obiecuję.
—Charakter Bena mógł zmylić nawet mnie, nikt cię nie obwinia, za popełnianie błędów — zwrócił się do swojej uczennicy. — Mam nadzieję, że wszyscy wynieśliśmy z tego jakąś lekcję. Teraz powiedzcie mi, skąd to — wskazał na miecz w ręce Voe — się tu wzięło?
— Rey? — zwróciła się do niej mistrzyni, sugerując, żeby dziewczynka opowiedziała o swoim odkryciu.
Tak też zrobiła. Ukrywając fakt, że czytając w myślach Gem'fefi znalazła poszukiwane przez siebie informacje, opowiedziała o tym, co zobaczyła, zamieniając twierdzenia w domysły. Pamiętała tamte kilka scen, gdy Twi'lekanka niechcący trawiła własnym mieczem w trzon broni Anthuriego, przez co ten złamał się w pół. Czekano tylko na odpowiedni moment, by móc wykorzystać to, by nastawić przeciwko najmłodszemu z rodu Skywalkerów również resztki osób, których zdanie wciąż trzymało go w Świątyni Jedi. Zaczęli od podłożenia miecza, by mieć po stronie głos kogoś tak ważnego, jak Voe. Rey nie zdążyła zobaczyć, czy nie knuli niczego innego. Wciąż czuła się źle, z samym faktem, że użyła mocy do takiego celu, ale było warto, skoro udało jej się dzięki temu dojść do prawdy.Seagoo jedynie czekał, aż mała skończy opowiadać. Wydawał się niewzruszony całą sytuacją.
— Może pochwalisz się, skąd to wiesz? — zapytał ją.
— Ja... zauważyłam, że nie używasz już broni, którą walczyłeś wcześniej. Twoja była najbardziej podobna do tej, którą ma Voe. Poza tym Jedi nie zmienia miecza tak po prostu, prawda? — skłamała Rey, wciąż pamiętając dwa lata, które spędziła z Hanem Solo. Czegoś zdążył ją nauczyć.
— I niby jak zauważyłabyś różnicę? Nie kłam, dobrze wiem, że weszłaś Gem do głowy, żeby wyciągnąć informacje.
— Kto w ogóle potrafi coś takiego? — zdziwiła się, stojąca obok nich, młoda rycerz. — Naprawdę próbujesz nią odwrócić od siebie uwagę? To tylko dzieciak. Zgodzę się, że walczy lepiej, niż niejeden w jej wieku, ale to już przesada. Rey rozpoznała, że podłożyłeś mi miecz, mimo tego, że to ja władałam nim na co dzień. Możemy jej tylko pozazdrościć spostrzegawczości.
— Czyli, że nie zaprzeczasz, że to ty podmieniłeś miecze? — zapytał Luke.
— Mistrzu Skywalkerze, Ben jest niebezpieczny, nie powinien być wśród...
— Zamilcz — mężczyzna rozkazał ostro. — Jak do tej pory udowodniłeś jedynie, że nie można na tobie polegać. — Pokręcił głową, zawiedziony i spojrzał na dziewczyny. — Wróćcie na ćwiczenia, później zajmiemy się znalezieniem Bena, jeżeli sam nie wróci. Z tobą Anthuri chciałbym zamienić jeszcze kilka słów.
Rozeszli się, ale Rey nie miała zamiaru wrócić do treningu. Przynajmniej dopóki cała sprawa nie zostanie doprowadzona do końca. Odeszła kawałek ze swoją mistrzynią, ale w pewnym momencie zatrzymała się i spojrzała przez ramię, upewniając się, że mistrz Skywalker nie dostrzeże jej wymknięcia. Voe pokręciła głową, widząc, że jej mała uczennica coś knuje. Zaśmiała się pod nosem i nawet przez moment przez myśl jej nie przeszło, by ją powstrzymać. Widziała, że Rey była nieodpowiedzialna, nieprzewidywalna i często zbyt emocjonalnie podchodziła do niektórych spraw, a mimo tego młoda rycerz mogła się założyć, z kimkolwiek kto zaprzeczy, że ta mała będzie kiedyś jednym z najlepszy Jedi. Nim odeszła, zatrzymała ją jeszcze raz.
— Hej Rey? — Dziewczynka zatrzymała się. — Dziękuję.
To było wszystko, co chciała jej powiedzieć. Nie zapytała nawet, gdzie się wybierała, ale to całej tej sytuacji, nie czuła takiej potrzeby. Była pewna, że cokolwiek by to było, mogła jej zaufać. Padawan kiwnęła głową i kontynuowała drogę w swoją stronę. Nie była pewna, co chciała zrobić, głównie liczyła na to, że jej się poszczęści. Doszła do części, przy której zaczynał się gęsty las, ale weszła w głąb niego tylko odrobinę, nie chciała pałętać się wśród drzew bez celu. Usiadła na ziemi i zamknęła oczy. Wiedziała, co chciała osiągnąć, a było to znaleźienie Bena, tylko nie do końca była pewna, jak to zrobić. Medytowała, oddychając głęboko i robiła to samo, co jej powtarzano tak wiele razy w początkowych fazach treningu. Skupiała się na tym, co ją otaczało, na mocy, która z harmonią przepływała przez wszystko.
Miała w pamięci incydent sprzed roku, gdy ujrzeli siebie, stojących na przeciwko, choć ciężko powiedzieć, jak daleko byli naprawdę. Wtedy to stało się zupełnym przypadkiem, jedno z nich, a może dwoje, otworzyło most, który pozwolił im się porozumieć. Przynajmniej tak to rozumiała i tym razem chciała otworzyć to sama, bez żadnego przypadku. Harmonia mocy ją opływała, równa i spokojna w każdym istnieniu na księżycu, wśród których była też Rey i Ben. Skupiła się na tym, zamiast na poszukiwaniach, nie na konkretnej osobie, tylko na części mocy, która w nim tkwiła, odnajdując tę konkretną, odnajdzie i jego.
— Rey? — usłyszała głos poszukiwanego. Chciała się uśmiechnąć, szczęśliwa, że jej się udało, ale powstrzymała się, pamiętając, kto mógłby pomyśleć, że uśmiech skierowany był do niego. Powoli otworzyła oczy, mając nadzieje, że to nie przerwie jej skupienia, a połączenie się utrzyma. Wstała i podeszła bliżej chłopca.
— Znaleźliśmy winnego, Mistrz Skywalker właśnie z nim rozmawia. To nie było najlepsze zagranie z naszej strony, żeby od razu cię oskarżać. Jestem pewna, że odpowiednie konsekwencje zostaną wyciągnięte, możesz już wrócić. — Mniej przemyślane od planu było tylko to, co chciała mu powiedzieć, gdy już odnajdzie Bena. W tych kilku zdaniach starałą się zawrzeć wszystko i chyba powinna skończyć połączenie, ale nie miała pojęcia, czy na pewno, a nawet jak to zrobić.
— Jak to zrobiłaś? — zapytał, ale nim odpowiedziała, dotarło do niego, że mogła odebrać to na dwa sposoby, a nie chciał, by zaczęła mu opowiadać o oczyszczeniu jego imienia, to go i tak nie obchodziło. — Jak stworzyłaś to połączenie między nami? — sprecyzował. — To działa też na innych?
— Z tego, co zdążyłam odkryć, potrafię się skontaktować tylko z tobą — odpowiedziała niepewnie. — Jeżeli wystarczająco się skoncentruję, może uda mi się to powtórzyć, ale gdy próbowałam znaleźć połączenie z kimkolwiek innym, to nigdy się nie udało.
Sam nigdy tego nie próbował. Nie lubił, gdy zakłócano mu spokój, nie miał najmniejszej ochoty z nikim rozmawiać, więc ta umiejętność, chociaż niespotykana, niekoniecznie go interesowała. Wydawała się przydatna, gdyby miał kogoś szukać, ale jeżeli jest w stanie stworzyć bramę łączącą go tylko z Rey, to jaki był tego sens? Zastanawiało go, dlaczego ona. Czy to mogło mieć coś wspólnego z tym że gdy wszedł w jej myśli, ona dostała się do jego głowy, tym samym sposobem i utworzyło się coś, czego teraz nie potrafił zerwać? Czy może potrafili to od początku? Ben nieraz słyszał, że moc nigdy nie działa przypadkiem. Może przeznaczone mu było poznać tego dzieciaka. Tylko po co? Miał umiejętności, których nie rozumiał i nikogo, by o to zapytać. Szukał o tym zapisków, ale w księgach nic nie znalazł, nawet o jego umiejętności czytania w myślach było ledwo wspomniane.
— To wrócisz? Zniknąłeś na cały dzień, zaraz będzie się ściemniać, Luke nie za bardzo pozwala po sobie poznać, ale pewnie martwi się, że zrobiłeś coś głupiego. Podobno nigdy nie ominąłeś treningu — dziewczynka starała się mówić cokolwiek.
— Czemu to robisz? — zapytał, puszczając mimo uszu wszystko, co przed chwilą do niego powiedziała. — Nie przyjaźnimy się. Nawet cię nie lubię. Nigdy nie prosiłem o twoją pomoc. — Dziewczynce na chwilę zupełnie odebrało mowę.
— Zrobiłam to, co każdy powinien zrobić. Ważne, że prawda wyszła na jaw — odpowiedziała, czując się lekko zraniona przez jego słowa. — Zacznij się zbierać do świątyni, inaczej Mistrz Skywalker zorganizuje poszukiwania ciebie, a nie mam najmniejszej ochoty chodzić po nocy. Jestem zmęczona — powiedziała bardziej opryskliwie. Nie umiała zamknąć połączenia, ale uznała, że jak odejdzie wystarczająco daleko, to nie będzie szansy, by się utrzymało. Zanim zostawiła Bena samego, odwróciła się ostatni raz. — Ciężko się przyjaźnić z kimś, kto nie chce mieć przyjaciół.
Kiedy wróciła na miejsce, ćwiczenia trwały, wciąż załapałaby się na kilka minut solidnej pracy, ale nie zdążyła dołączyć, bo mistrz Skywalker złapał ją za ramię. Podniosła smutne oczy w jego stronę. Cieszyła się, że udało jej się rozwiązać zagadkę i dużo znaczyło dla niej to, że jej mistrzyni była z niej dumna i jej humor był naprawdę dobry, do pewnego czasu. Tylko dlaczego Ben nie mógł chociaż udawać, że docenia coś, co ktoś dla niego robił? Miał tylu wrogów, ale Rey nie było śród nich, nawet po tym, co zaszło pomiędzy nimi. Starała się zapomnieć nawet o chwili, gdy nazwał ją nikim. To bolało i ciągłe tłumaczenie sobie, dlaczego się tak zachowywał, coraz mniej pomagało w nie znienawidzeniu go. Ben Solo miał niezwykły talent w robieniu sobie wrogów.
— Rey, rozmawiałem z niektórymi uczniami i dowiedziałem się... kilku rzeczy. Jest może coś, co chciałabyś mi powiedzieć? — zapytał. Wiele osób potwierdziło słowa Anthuriego, Rey musiała umieć coś, co niekoniecznie należało do umiejętności każdego Jedi. Był już świadkiem, jak jego ucznia wykluczono za strach, jaki wzbudzał w innych. Jeżeli dziewczynka okaże się potężniejsza, niż na tę chwilę się zapowiada, niedługo może spotkać się z podobnym zachowaniem. Na jego pytanie tylko pokręciła głową. Nie uwierzył jej, ale uznał, że powie prawdę, gdy będzie gotowa. — Dobrze, skoro tak twierdzisz. Gdybyś umiała coś, o czym mi nie mówisz, uważałbym z używaniem tego. Prawdę mówiąc, nie używałbym tego w ogóle — powiedział i poszedł posłać swoich uczniów na kolację.
Ben wrócił i niechętnie stawił się u wuja, dla siebie zatrzymując informacje o tym, gdzie był i co robił. Nie wspomniał o tym, że głosy wróciły, choć na razie były to tylko ledwo słyszalne szepty, których znaczenia niemalże nie mógł rozróżnić. Mistrz Skywalker kazał się tam również stawić Rey i Voe, bo mimo słuszności sprawy, przez którą zachowali się tak niesubordynowanie. Uczyli się na Jedi i chociaż sprawę udało się im doprowadzić do końca, można to było załatwić zupełnie inaczej. Najstarszej z grupy odpuścił, jedyne, co młoda rycerz zawiniła, to opuszczenie kilku minut treningu, gdy jej padawan z nieznanego powodu zaczęła uciekać, ale pozostała dwójka miała gorsze przewinienia na sumieniu. Voe mogła odejść, ale jeszcze na chwilę odciągnęła Bena na bok.
—Jestem ci winna przeprosiny — odezwała się, chociaż nie było po niej widać śladu skruchy. — Oskarżenie ciebie było zbyt pochopne i na całe szczęście, Rey uparła się, żeby bliżej się temu wszystkiemu przyjrzeć, bo teraz wiem, gdzie są granice, których nigdy nie powinnam była przekroczyć. Tą granicą było stwierdzenie, że w jakikolwiek sposób masz lżej. — Ben parsknął śmiechem. W ogóle nie rozumiał, po co się starała. Był na nią wściekły, jej przeprosiny nic nie zmieniały. — Wszyscy jesteśmy traktowani równo, bo wszyscy jesteśmy sobie równi i to jest coś, o czym zapomniałam pierwszy i ostatni raz. Nie chciałam wtedy tego powiedzieć, ale byłam wściekła, jak się okazało, nie na ciebie. Wiem, w jakiej sytuacji jesteś i gdybyś kiedyś potrzebował pomocy, możesz z tym do mnie przyjść albo do niej — wskazała głową na Rey.
— Myślisz, że jestem aż tak żałosny? — zapytał wściekle.
— Tak. Tak myślę — odpowiedziała, ale bez zjadliwości. Jej celem w najmniejszym stopniu nie było sprawienie mu przykrości. — Myślę, że w ciągu kilku najbliższych lat staniesz się niezwykle potężnym Jedi, kto wie, może i najlepszym — mówiła całkowicie poważnie i chociaż Ben starał się znaleźć ironię w jej głosie, ale nie mógł dosłyszeć nawet nuty. — Ale póki co jesteś samotnym, samolubnym, przestraszonym chłopcem. Nie chcesz dopuścić nikogo, by stanął po twojej stronie. Więc może moje słowa po prostu zatrą się w twojej pamięci, ale gdyby jednak nie, to u naszej dwójki zawsze znajdziesz pomoc. Myślę, że Rey dzisiaj pokazała, że można jej zaufać.
Voe nie czekała na kolejny opryskliwy komentarz Bena i odeszła. Mistrz Skywalker został sam z dwójką swoich młodszych uczniów. Przez to, że Solo ominął tego dnia trening, a Rey jego sporą część, musieli to nadrobić. Nie było mowy o krótkiej walce, czy zadaniach, które byłyby w jakiś sposób miłe i przyjemne. Za karę oboje musieli stać na jednej ręce przez godzinę. Mogli zmieniać rękę, gdy jedna za bardzo się zmęczyła, ale nie było mowy, by obie znajdowały się na ziemi w tym samym czasie. Za każdym razem, gdy upadali, albo nie utrzymywali postawy, odliczający im czas, Artoo, raził ich prądem. Mięśnie szybko im się męczyły, a krew dzwoniła w uszach. Ich zwykle blade twarze naszły czerwienią, ale nie było mowy o protestowaniu, woleli nie wiedzieć, jaką karę wymyśliłby dla nich Luke, gdyby go nie posłuchali.
— To twoja wina — odezwała się Rey, bo długie przebywanie w niezręcznej ciszy dawało jej się we znaki. — Gdybyś nie był tak miły i przyjemny w odbiorze jak dathomiriański hydrastis, może nikt nie próbowałby się na tobie wyżywać i moja twarz teraz nie przypominałaby kolorem planety przed nami — marudziła, zmieniając dłoń. Oglądanie Yavin Prime było, w tamtym momencie, ich jedynym zajęciem, co po prawie pół godziny zaczęło robić się zwyczajnie nudne.
— Przykro mi, że ktoś oskarżył mnie o coś, czego nie zrobiłem, więc nieproszona postanowiłaś pobawić się w bohatera i teraz oboje odbywamy niezasłużoną karę — odpowiedział zgryźliwie.
— O tym mówię! — krzyknęła, przez co zachwiała się na ręce, ale utrzymała równowagę. — Gdybyś nie był takim wrednym nerfem, może ludzie nie wyzywaliby cię od potworów.
— Wyzywają mnie od potworów, bo się mnie boją. Patrząc na to, mogłabyś brać przykład, bo twoje zuchwalstwo, doprowadzi cię do zguby — próbował ją przestraszyć, ale dziewczynka tylko się zaśmiała.
— Myślisz, że się ciebie boję?
Na chwilę postawiła obie ręce na ziemi, wygięła się i kopnęła Bena w nogi, przez co chłopak stracił równowagę, po czym szybko zabrała dłoń, udając, że tylko ją zmieniała. R2D2 podjechał do przewróconego na ziemi chłopca i lekko drasnął go wiązką prądu, jak mu kazał mu robić Luke. Ben warknął na robota i uznał, że nie pozostanie dłużny Rey, więc wciąż leżąc na ziemi, uderzył dziewczynkę w zgięcie ramion, przez co ta upadła na głowę. Nogi popchnęły ją gdzieś do przodu jak w bardzo niezgrabnym przewrocie. Chłopak leżał odwrócony w dokładnie drugą stronę, więc tylko ich głowy były na równym poziomie. Spojrzał na nią, chciał być wściekły, ale w tej sytuacji nie umiał się na to zdobyć. Artoo poraził dziewczynkę niemalże w tej samej chwili, gdy padłą na ziemię, a na ten widok Ben lekko się uśmiechnął, z winy komicznej sytuacji. Musieli wstać, bo zostało im jeszcze ponad dwadzieścia minut kary, a woleli nie być popędzani przez astrodroida.
Metalowy przyjaciel Luka podjechał do chłopca, który spoglądał na niego do góry nogami. Wciąż miał zakodowaną w pamięci tę kruszynę o czarnych lokowanych włosach, która wspinała się na jego czub, żeby móc się przejechać. Artoo miał okazję spotkać dziadka Bena, gdy ten był młodszy od niego. Oglądał, jak dorastało wielu ze Skywalkerów lub ich przyjaciół czy członków rodziny, ale ten był zdecydowanie najsmutniejszym. Zlustrował go i odezwał się w języku binarnym, nie mogąc odpuścić sobie możliwości, by dać siostrzeńcu swojego mistrza znać, że miło jest widzieć, że wciąż potrafi się uśmiechnąć. Ben jedynie zignorował astrodroida, ale te słowa nie umknęły też Rey, która z kolei przegapiła chwilę uśmiechu. To pozwoliło jej wierzyć, że może młodszy Solo ma w sobie jeszcze trochę z tego, o kim opowiadał jej Han.
⭐
Zaufanie nie było łatwą sprawą dla nikogo w całym wszechświecie. Odkąd senator Organa została zmuszona do opuszczenia swojego stanowiska w Nowej Republice, zaczęło dziać się coraz gorzej. Najwyższy Porządek, który wcześniej zajmował się pilnowaniem Niezbadanej Przestrzeni, coraz bardziej dochodził do głosu w sprawach politycznych. Im więcej mieli do powiedzenia, tym więcej osób do walki było im potrzebne. Pojawił się nowy lider, Najwyższy Wódz Snoke, czuły na moc, która z dobrem nie miała nic wspólnego. Humanoidalne monstrum pojawiło się znikąd, ale nawet rodzina Hux, która miała najwięcej do powiedzenia w Najwyższym Porządku, nie negowała jego władzy. Zaczęła się rekrutacja, znów coraz więcej osób zmuszanych było do włożenia białych kostiumów szturmowców i ruszenia do walki, w której nie chcieli brać udziału.
Księżniczka planety Alderaan, Leia Organa, przejęła tytuł generała w swojej nowej rebelii. Chciała, by jej mąż stanął z nią ramię w ramię, ale po raz kolejny zmusił ją, by patrzyła, jak odlatywał. Nie załamywała się, zapalała iskrę nadziei w sercach rebeliantów, którzy coraz liczniej stawali po jej stronie. W efekcie tego, skończyło się miejsce w jej dotychczasowej bazie i musiała się przenieść wraz z ponad setką ludzi, której ilość ciągle się zwiększała. Kobieta znalazła idealne miejsce, planetę D'Qar w Zewnętrznych Rubieżeach. Pozostała jej kwestia przeniesienia się razem z całą swoją załogą, co przy rosnącym w siłę Najwyższym Porządku, było niebezpieczne. Poprosiła o pomoc swojego brata bliźniaka, ale ten nie mógł pozostawić swoich uczniów, z których większość jeszcze nie została rycerzami. Zamiast tego posłał Anthuriego, którego spiski mocno dały mu w kość.
Był to pewien rodzaj nauczki dla młodego rycerza, ale również możliwość udowodnienia, że nadawał się, by wciąż walczyć jako Jedi. Wolał też trzymać go z daleka od swojego siostrzeńca. Znał ucznia na tyle, by mieć pewność, że działał z myślą, że postępował słusznie, nawet jeżeli wyszło jak wyszło. Razem z nim poleciała również Gem'fefi, upierając się, by walczyć u boku przyjaciela. Jeden z młodszych padawanów również chciał odlecieć, ale Skywalker uznał, że Mroco był na to jeszcze zbyt niedoświadczony. Zaczęły się budowy bazy rebeliantów, w której pomoc Jedi była nieoceniona. Na młodszych uczniów wciąż czekały próby, a czując na karku nadchodzącą wojnę, Luke Skywalker zastanawiał się, jak wielu z nich zdąży uzyskać tytuł rycerza. Bał się, że tytułu mistrza nie uzyska żaden. Jego jedyną nadzieją pozostawał Ben, w którym widział wybrańca, jak dawniej człowiek, po którym dostał imię, widział wybrańca w Anakinie. Pozostało się modlić, by jego historia nie potoczyła się podobnie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top