VI

19 ABY, Yavin 4

Z czasem rany się goiły, a Ben pozbył się czarnego szwa, który zakrywał część jego twarzy. W jego miejscu znajdowała się wyblakła, wąska blizna, która na pierwszy rzut oka była niewidoczna. To jednak wystarczyło, by wzbudzać u Rey wyrzuty sumienia za każdym razem, gdy widziała jego twarz. Oficjalnie przyjęła się historia, że chłopak sam zranił się mieczem świetlnym, gdy na własną rękę trenował na bagnach, a najmłodsza z uczennic, kręciła się niedaleko, czekając, aż jej dawny mentor skończy rozmowę, przez co jako jedyna usłyszała krzyk jego syna. To wciąż nie odpowiadało na wszystkie pytania, ale wystarczyło, by uciszyć plotki.

Czternastoosobowa grupa Jedi była podzielona. Zbyt wielu bało się Bena, by móc swobodnie uczyć się w jego obecności. Nigdy nikogo nie skrzywdził, ale nikt nie chciał przekonać się, czy był do tego zdolny. Zaledwie garstka, szczególnie ci urodzeni po tym, gdy zniknął ostatni ślad po Lordzie Vaderze, potrafiła traktować Solo, tak samo jak z czasów, gdy nie mieli pojęcia o jego przodku. Starsi Jedi z każdym dniem doszukiwali się w nim podobieństwa do pana Sithów, nawet gdy argumenty te powstawały na siłę. Chciano się go pozbyć, ale Mistrz Luke nie mógł na to pozwolić. Nie złamie obietnicy danej swojej siostrze i dalej będzie szkolił jej syna.

Treningi trwały i ciężko było nie zauważyć znacznego postępu Rey, która walczyła teraz lepiej niż niejeden ze starszych. Skywalker zgodził się, by mogła zacząć trenować z pozostałymi, a nie tylko ze swoją mistrzynią. Starał się, by każdego dnia pary się zmieniały, nie dając swoim uczniom przyzwyczaić się do stylu walki jednego przeciwnika. Tego dnia, najmłodszej do walki przypadł Hennix. Trening z nim nie sprawiał jej większej trudności, traktowała to raczej jak zabawę, więcej skacząc i unikając, niż zmuszając się do faktycznej walki. Mało kto był na tyle odważny, by ćwiczyć z Benem Solo. Mało kto potrafił też przestraszyć Voe, która sama zgłosiła się do treningu z nim. Nie przepadała za tym chłopcem, ciężko było lubić kogoś, kto wcale tego nie chciał, ale żal jej było tego, co go spotykało. Był nieustanie odrzucany, a w takim tempie, stanie się tym, za kogo wszyscy go postrzegali. Nie chciała na to pozwolić.

— Rey, możesz się wreszcie zatrzymać? — narzekał zmęczony Hennix. — Mam już dość ganiania.

— Najpierw musisz mnie złapać — odpowiedziała, nie zatrzymując się nawet na chwilę.

Voe nie bawiła się tak dobrze, jak jej uczennica. Robiła, co mogła, skupiając się na walce. Wiedziała, że miała przed sobą naprawdę dobrego przeciwnika i nie chciała się przed nim zbłaźnić. Jego podejście wobec niej i tak było zbyt protekcjonalne. Ostatnimi czasy nawet jej padawan traktował z większym szacunkiem niż ją. To była szansa, by pokazać mu, że był w błędzie. W końcu musiał istnieć powód, dla którego ona miała już tytuł rycerza, a Ben wciąż walczył mieczem świetlnym matki. Ćwiczenia trwały długo, a szala przechylała się raz w jedną raz w drugą stronę. Wreszcie natrafił się moment, który dał jej chwilową przewagę. Chłopak potknął się o coś i zachwiał, a to wystarczyło, by następny, zadany przez dziewczynę cios, przewrócił go na ziemię. W zwyczajnej walce nic by to jeszcze nie oznaczało, ale według panujących zasad w Świątyni Jedi, kto upada, przegrywa.

Ben od razu podniósł się z ziemi i otrzepał ubrania, a dziewczyna bez słowa wyciągnęła dłoń, w podziękowaniu za wspólny trening. Krzyczała w duszy ze szczęścia, że udało jej się go pokonać, ale nie mogła pokazać żadnych emocji. Przegrany schylił głowę, nie chcąc patrzeć jej w oczy, ale uścisnął czekającą dłoń Voe i odszedł w swoją stronę. Większość osób wciąż walczyła, więc dziewczyna usiadła w wysokiej trawie, obserwując, jak jej uczennica skacze z jednego miejsca w drugie, a biedny Quarrenianiń zmuszony był ganiać za nią. Uważała, że mu się należało, zawsze robił wszystko, żeby unikać wysiłku, a teraz nadrabiał wszystko, od czego tak bardzo chciał się wymigać. Ciężko było to stwierdzić po wyglądzie, ale chłopak niedawno skończył trzynaście lat, więc był starszy od Rey może o dwa. Mogliby się zaprzyjaźnić, Voe nie obraziłaby się, gdyby jej padawan zaczęła rozmawiać z kimś poza nią.

Walczyli do końca, nikt z nich nie wygrał ani nie przegrał, co nie było niczym dziwnym, bo Rey robiła wszystko, by wymigać się od zadawania ciosów. Pozostała im tylko chwila do kolacji, w czasie której mogli zdążyć jedynie na zmianę ubrań, przemycie się i odłożenie broni. Od kilku dni podczas kolacji panowała cisza. Ludzie szeptali między sobą, zbici w ciasne grupki, wszyscy siedzący gdzieś obok siebie, poza jedną osobą, Benem, o którym ciężko było powiedzieć czy odpowiadała mu taka sytuacja, czy wręcz przeciwnie. Cenił sobie samotność, ale to nie to samo, co bycie wykluczonym. Jedzenie, to czas, gdy Solo spędzał, będąc niemalże najbliżej ludzi, w ciągu całego dnia, nie licząc treningów. Czasami gdzieś znikał i nie sposób było go znaleźć. Tak samo zniknął i wtedy, jako jeden z pierwszych kończąc jedzenie.

Zmęczeni po ćwiczeniach uczniowie nie marzyli już o niczym innym niż sen. Każdy pozwoli zbierał się do swojego namiotu, w pełni świadomy tego, że wraz z pierwszym promieniem słońca będzie musiał wstać. Voe weszła do miejsca, któe służyło za jej pokój i już w samych drzwiach miała wrażenie, że coś było nie tak. Rozejrzała się i bez większego problemu dostrzegła źródło, wprawiające ją w niepokój. Jej miecz świetlny był złamany w pół. Przyjrzała się mu bliżej i dostrzegła wypalone krawędzie ułamanych końców i pokruszony, zielony kryształ. Pierwsza broń, którą dane jej było stworzyć, była nie do odratowania. Miała ochotę cisnąć nią w ziemię, ale powstrzymała wściekłość i poszła z przepalonym na pół mieczem świetlnym do osoby, która jako jedyna mogła posunąć się do takiego czynu.

Kiedy weszła do jego namiotu, Ben siedział na leżance, czytając stare zapiski, jeszcze z czasów istnienia rady Jedi. Nie miał pojęcia, o co mogło chodzić i bardzo nie podobał mu się fakt, że ktoś zakłócał jego spokój, więc gdy Voe nad nim stanęła, nawet nie podniósł wzroku. Jedyne, co przyszło jej na myśl, to, że udawał, że nic nie wie. Nie było po nim śladu złości, którą musiał wyładować, przecinając jej broń w pół. Raz udało jej się z nim wygrać i tylko ten jeden raz wystarczył, żeby się mścić? Nie potrafił przegrywać, nawet jeżeli z początku myślała, że przyjął to z godnością. Szturchnęła go w ramię, chcąc skupić na sobie uwagę, a gdy na nią spojrzał, wystawiła przed siebie złamany miecz. Chciała wyczytać z wyrazu jego twarzy, czy był winny, ale nic nie zdradzał. Milczał, zastanawiając się, po co mu go pokazywała.

— Czy to ty to zrobiłeś? — zapytała wreszcie.

— Dlaczego miałbym niszczyć twoją zabawkę? — odezwał się, nie spuszczając wzroku z młodej Jedi.

— Kto inny miałby to zrobić? Jako jedyny miałeś powód. Myślisz, że każdy pozwoli ci wygrywać, bo jesteś siostrzeńcem Mistrza Skywalkera?

Dopiero przez te słowa Ben przestał bagatelizować sytuację i ogarnęła go podobna wściekłość, co oskarżającą go dziewczynę. Nikt nigdy nie pozwalał mu na wygraną. Każde jego zwycięstwo było efektem ciężkiej pracy i lat ćwiczeń. Nie miała prawa sugerować, że ktoś obchodził się z nim łagodniej, bo był spokrewniony z Lukiem Skywalkerem. Gdyby nie zaślepiała jej złość, zauważyłaby, że zawsze miał pod górkę, że przez jego powiązania rodzinne zawsze oczekiwano od niego więcej niż od pozostałych i nigdy nie mógł nie być w czymś zły. Tyle poświęcał, by zyskać, chociażby szacunek innych, a jednak wciąż zdarzały się osoby, które podejrzewały, że coś poza jego umiejętnościami, pozwoliło mu być tak wysoko. Prawda, wygrała z nim, ale oboje byli w Świątyni Jedi, by się uczyć. Miał prawo popełnić błąd. Voe udowodniła jedynie, że zasłużyła na swój tytuł, ale będą mierzyć się o to, kto jest lepszym Jedi, gdy on otrzyma swój.

— Myślę, że powinnaś stąd wyjść — odpowiedział stanowczo.

— Gdybyś miał, chociaż odrobinę godności przyznałbyś się — Voe mówiła wściekle.

Nie miało sensu, by kłóciła się dalej. Wyszła, stawiając mocne kroki, jakby irytacja kazała jej przebić się przez ziemie. Uznała, że do swojego Mistrza należy podjęcie decyzji, co dalej zrobić w tej sprawie. Był następną osobą, do której się skierowała. Opowiedziała mu wszystko, co wiedziała o tej sprawie, ale reakcja mężczyzny niekoniecznie jej się spodobała. Po części miał rację, gdy powiedział, że to tylko broń i nie jej to sprawa, która nie mogła zaczekać do następnego dnia. Dla niej nie było to takie nieistotne. Zrobiła ten miecz własnymi rękami, ten był pierwszym, jaki udało jej się stworzyć i choć nie spodziewała się, że to nim będzie władać do końca, myślała, że straci go w walce, wizja tego, że uszkodzi się w czasie treningu, mniej się podobała, ale wciąż była lepsza niż to, że ktoś zniszczył go za jej plecami. Chciała jedynie sprawiedliwości, ale to musiało zaczekać do rana.

Niedługo po tym, gdy nastał świt, każdy wiedział o tym, co się stało. Nie wszyscy uważali, by zniszczenie miecza było na tyle ważne, by robić z tego wielkie halo, ale inni szeptali, zastanawiając się, kto i po co to zrobił albo samemu domyślali się swoich domniemanych winowajców. Nie chodziło też o zabawkę, tylko o prawdziwą broń. Voe nie została z pustymi rękami, wciąż miała swój miecz, którego używała, nim dostała tytuł Jedi. Wcześniej nie miała z nim żadnego problemu, ale teraz wydawało je się, że broń źle układała jej się w dłoni, a niebieski kolor był bardziej jaskrawy niż zieleń, do której zdążyła przywyknąć. Machnęła nim kilka razy, słuchając, jak dźwięcznie przecinał powietrze. Wydawało jej się, że jest ciężki, przez co nie posługuje się nim tak zwinnie, jak powinna. Schowała ostrze i spuściła głowę, zawiedziona. Ta broń na razie musiała jej wystarczyć.

— Naprawdę myślisz, że to on? — zapytała Rey, przyglądając się swojej mistrzyni.

— Ben nie należy do najbardziej opanowanych osób. Chciał się zemścić, więc zrobił mi na złość — wytłumaczyła jej. Dziewczynka kiwnęła głową, choć wciąż nie była do końca przekonana, czy Voe miała rację.

— Mogę zobaczyć zniszczony miecz?

Młoda Jedi nie miała powodu, by odmówić swojej uczennicy. Podała jej zniszczoną broń, a Rey przyjrzała się urządzeniu, nie zauważając niczego nowego. Przepalony metal, rozkruszony kryształ, brzęczące, ułamane części wewnątrz. Jedno proste przecięcie wystarczyło, by na stałe wykluczyć ten przedmiot z użytku. Chciała go odłożyć, nie umiała nic wywnioskować i nie mogła pozbyć się wrażenia, że coś z tym było nie tak. Przyłożyła jedną część do drugiej, starając się przywołać w pamięci obraz, jak dokładnie miecz wyglądał przedtem. Pamiętała czarne wzory na wąskim, szarym walcu, o kilku prostych, estetycznych wcięciach. Tworząc broń, stawiano na minimalizm, przez co wszystkie były dość podobne, ale nie na tyle, by każda z nich była nie do odróżnienia. Fakt, jak bardzo miecz był zniszczony, utrudniał sprawę, ale Rey była pewna, że urządzenie w jej dłoniach nie było własnością jej mistrzyni.

— A co, jeżeli to nie był twój miecz? — zapytała, wyciągając go w stronę Voe. — Wydaje mi się, że nie był tak szeroki, a czarne elementy nieco płynniej łączyły się z pozostałymi. Te są jakby... ostre?

— Zaczynasz wyobrażać sobie rzeczy — stwierdziła młoda Jedi i zabrała zniszczoną broń z dłoni uczennicy. — Może nie pamiętam każdej rysy, ale wiem, że to mój miecz. Rozpoznałabym, że jest inaczej.

— Mistrzyni? — zaczęła niepewnie dziewczynka, czując się nieswojo z tym, co miała zamiar powiedzieć dalej. — Głupio mi to sugerować, ale... Co, jeżeli złość cię zaślepiła?

Voe pokręciła głową, a jej padawan spłonęła rumieńcem. Wciąż myśląc, że Rey przesadza, chociażby z samej ciekawości, rycerz Jedi spojrzała na zniszczony miecz, pierwszy raz przyglądając mu się z uwagą i na spokojnie. Chwyciła jego część i faktycznie układał się inaczej, nie pozwalając jej wystarczająco zacisnąć pięść. Czarne wzory uchwytu zwykle zlewały się w miejscu, gdzie stykały się z metalem, w pewnym momencie barwiąc go na ciemną szarość, podczas gdy ten miał wyraźnie oddzieloną linię między jednym a drugim, jednak było to w takim miejscu, że początkowo myślała, że było przepalone. Podniosła wzrok na dziewczynkę, która siedziała na szafce, machając nogami w powietrzu.

— Jak często przyglądałaś się mojej broni, skoro potrafisz wyłapać takie szczegóły? — zapytała, unosząc jedną brew.

— Kilka? Lubiłam na nią popatrzeć, zastanawiając się, jak mi uda się stworzyć własną — dziewczynka odpowiedziała bez namysłu, a Voe ostatni raz spojrzała na miecz, pewna, że nigdy wcześniej do niej nie należał.
— Nienawidzę, gdy masz rację — warknęła starsza z dziewczyn.

— Co?

— To — wyciągnęła miecz przed siebie — nie należy do mnie. Zbieraj się, musimy znaleźć moją zgubę.

Rey uśmiechnęła się szeroko i zeskoczyła z szafy. Nie miała pojęcia, gdzie zacząć, ale to jej nie zraziło. Cieszyła się, że jednak miała rację. Poza tym, dostrzegła coś, czego wcześniej nie udało się zobaczyć jej mistrzyni, a przechytrzenie nauczyciela zawsze przynosiło dużo satysfakcji. Voe nie podobała się ta sytuacja. To było zwyczajnie nielogiczne, bo po co Ben miałby podstawić jej cudzy, zniszczony miecz i zabrać sprawny? Jego broń miała niebieski kryształ, więc to było niemożliwe, żeby chciał ją podmienić. Gdyby zniszczył cudzą własność i męczyłby się, żeby zabrać ją stamtąd, pamiętać, że jej jest podobna, bawić się w podmienianie... To byłoby bez sensu i nie w jego stylu. Jeżeli w grę nie wchodziła zemsta, nie ukrywałby się z tym, że coś zniszczył. Nie była szczególnie z tego faktu zadowolona, ale coraz bardziej powątpiewała, by to Ben był winny.

Skierowały się do Luka Skywalkera, który zdążył już porozmawiać ze swoim siostrzeńcem. Oskarżony chłopiec wszystkiego się wyparł, nawet nie licząc na to, że jego wuj mu uwierzy. Już zdążył pogodzić się z tym, jak postrzegany był przez rodzinę. Ich rozmowa trwała krótko, więc Ben zdążył zniknąć, nim Voe wraz z padawanem przekroczyły próg namiotu Mistrza Jedi. Nawet jeżeli dziewczynie zrobiło się głupio za oskarżenia i słowa, które wczorajszego dnia mówiła pod jego adresem, nie miała okazji go za nie przeprosić. Zniknął ze świątyni Jedi, samotnie błąkając się gdzieś po bagnach księżyca. Voe uciszyła sumienie, porozmawia z Benem, gdy chłopak wróci, nie mógł przecież przez cały dzień kręcić się sam po księżycu. Skupiła się na tym, żeby ze szczegółami opowiedzieć mistrzowi, co wyszło na jaw.

Pozostała sprawa odkrycia sprawcy. Mogła po prostu sprawdzić broń każdego z uczniów i rycerzy, żeby przekonać się, kto teraz dzierżył miecz Voe, ale nie podejrzewała, by ktoś z nich był na tyle głupi i ryzykował, nosząc ją przy sobie. Nie wiedziała, co powinna zrobić. Dzień musiał trwać, zaczęły się ćwiczenia, więc uznała, że w ich czasie postara się przyjrzeć uczniom. Ben się nie pojawił, wciąż czuł się zraniony przez niesprawiedliwe oskarżenie i wciąż nie miał pojęcia, że zdecydowano się zdjąć z niego winę. Rey miała nieco inny plan, by dowiedzieć się, kto był sprawcą, ale odwlekała go jak najdłużej, wiedząc, że to, na co chciała się zdecydować, nie należało do rzeczy, z których Jedi mógłby być dumny. Znów chciała walczyć z Hennixem, wiedziała, że lekko leniwy uczeń nie będzie się przykładał do walki i będzie mogła w spokoju skupić się na poszukiwaniach.

Przyglądanie się pędzącym w walce mieczom świetlnym było z góry skazane na porażkę. Nie było niczego szczególnego, co Voe byłaby w stanie dostrzec wśród nich. Wciąż rozproszona Jedi zajęła się walką. Jej padawan, gdy wreszcie udało jej przekonać się samą siebie do złamania kilku własnych, moralnych zasad, na chwilę zastygła z mieczem w powietrzu, zdążyła odskoczyć dość daleko od Hennixa, więc miała czas, dopóki do niej nie dobiegnie. Wtedy sięgnęła mocą do ucznia najbliżej siebie. Szybko przejrzała jego myśli, chciała znaleźć tylko informacje o tym, kto jest winny zniszczenia broni Voe. Wciąż musiała powtarzać sobie, że robi to w dobrym celu, bo zaglądanie komuś do głowy mocno kłóciło się z jej postanowieniami. Nie robiłaby tego, gdyby istniała inna możliwość. Nie zobaczyła w jego myślach nic na temat, który ją interesował. Osoba, w której głowie siedziała Rey, czuła, że coś było nie tak, ale nie mogąc stwierdzić co, tylko się rozejrzał. Quarrenianin zaatakował dziewczynkę, stojącą z zamkniętymi oczami, a ona odpowiedziała na atak, opuszczając myśli jednego z uczniów, w porę odsuwając od siebie podejrzenia.

Z czasem zrobiła drugie podejście, a po nim następne. Jej partner w walce nabiegał się za nią, ale nie było to dla niego nic nowego, każdy jego trening z nią tak wyglądał, z tą różnicą, że zwykle na niego nie czekała. Przejrzała umysły ponad połowy osób, nim natknęła się na coś, co miała związek ze sprawą. Zerwała połączenie z myślami Twi'lekanki, walczącą niedaleko niej. Bała się zajrzeć do głów wyższych rangą uczniów, bo mogli szybciej domyślić się, co się robiła. Tak jak podejrzewała, Gem'fefi, nie zareagowała w taki sposób, jak pozostali, natomiast próbowała stawiać opór. Ray musiała skupić się bardziej. Wspięła się na drzewo, a siedząc wysoko w koronie, popchnęła błękitną nić swojej mocy, by przebić się przez tarczę, którą stawiała Jedi. Dostrzegła wtedy, co takiego stało się z mieczem, który później trafił zniszczony w ręce jej mistrzyni.

Rey zeskoczyła z drzewa, a dzięki temu, że była tak czuła na moc, wysokość, która dzieliła ją od ziemi, nie stanowiła żadnego wyzwania. Nie tłumacząc nic Hennixowi, zaczęła biec, opuszczając część polany, która stanowiła pole do ćwiczeń, a chłopak jedynie wzruszył ramionami. Nigdy za nią nie nadąży. Zawołał ją po imieniu, nie spodziewając się odpowiedzi, po czym postanowił, że potrenuje sam, na spokojnie. Voe usłyszała wołanie za jej uczennicą i spojrzała na trzy koczki, oddalające się w stronę namiotów. Nie dając lepszego przykładu, niż dziewczynka, pobiegła za nią, bez słowa porzucając swojego partnera w walce. Nie one jedne tak zareagowały. Twi'lekanka powiedziała swojemu ludzkiemu partnerowi w walce, czego zdążyła się domyślić, a ten rzucił się w pościg za pozostałymi.

Luke, spojrzał na chaos, który ogarnął jego uczniów. Trzech zaczęło uciekać, jeden walczył w pojedynkę, jedna nie walczyła wcale, a jeszcze jeden nie zjawił się na ćwiczeniach, choć bywały dni, gdy ciężko go było namówić na odpoczynek. Spojrzał na swojego astrodroida, bojąc się, że wszystko, co zbudował własnymi rękami, może zacząć się sypać. Nie pozwolił porzucić ćwiczeń reszcie uczniów, a Quarrenianin był od tamtej pory skazany na Gem'fefi, dopóki mistrz Skywalker nie dowie się, co takiego zmusiło jego uczniów do ucieczki. Nie ruszył za nimi biegiem, ale powoli kierował zię za odzieloną grupą i lepiej dla nich, żeby mieli dobrą wymówkę.

— Rey! Rey? Wszystko gra? Czemu uciekłaś? — pytała młoda rycerz, wchodząc za dziewczynką do jednego z namiotów. Mała grzebała w niepoukładanej stercie przedmiotów. — Nie powinnaś tego robić, to nie twoja własność. — Nie dostawała żadnych odpowiedzi, dopóki jej uczennica nie odwróciła się, podając jej urządzenie, które świetnie znała.

— Proszę — odezwała się wreszcie Rey, podając swojej mistrzyni jej miecz świetlny.

— Jak? Skąd wiedziałaś, że tutaj będzie? — pytała niedowierzając.

— Też chciałbym to wiedzieć — odezwał się głos za nimi.

— Anthuri? — zdziwiła się, widząc człowieka, którego uważała za jednego ze swoich przyjaciół. Byli jednymi, którzy trafili do Świątyni Jedi jako pierwsi, razem przechodzili przez próby Jedi, a on zrobił jej takie świństwo. — Dlaczego masz mój miecz?

— Gem'fefi przecięła jego uchwyt w czasie jednego z treningów — wtrąciła się Rey. — Chcieli wrobić Bena, żebyś ty też stanęła za jego usunięciem. Wykorzystali okazję, gdy wygrałaś.

— Mała wiedźma jest sprytna. To ciemnej mocy użyłaś, żeby wyciągnąć tę informację z głowy Gem? — Chłopak splótł ręce na piersi, czekając na odpowiedź.

— Nie waż się tak mówić, do mojego padawana — wściekła się Voe.

Wtedy w drzwiach do małego namiotu pojawił się również ich mistrz, wychylając głowę i każąc całej trójce stawić się na zewnątrz. Był zły i zawiedziony na jednych ze swoich najlepszych uczniów. Dostrzegł miecz, który rzekomo został zepsuty, a teraz w jednym kawałku spoczywał w dłoni młodej rycerz. Zakrył twarz w dłoniach, zastanawiając się nad tym, co powinien zrobić z tym zrobić. Będzie musiał ich ukarać, wszystkich, ale na tamten moment to musiało zaczekać. Najpierw chciał poznać wszystkie odpowiedzi, na to, co tam się właściwie wydarzyło.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top