IX

20 ABY, Yavin 4

Snoke był wściekły, słysząc wieść o tym, że grupa, którą wysłał na Klatooine,nie wróciła. Poznał plotki, które mówiły, że mieszkańcy planety zostali ocaleni przez Jedi, magicznych, legendarnych wojowników, którzy wieki temu pilnowali pokoju w galaktyce. Nie wiedział, jak bardzo mógł zaufać tym pogłoskom, ale też nie zignorował ich do końca. Do walki z wojownikami wrażliwymi na moc, potrzebował równych im, a nie bandy przebierańców, która paradowała po bazie w białych kostiumikach. Potrzebował ucznia. Byli w galaktyce chłopcy i dziewczęta, których mógłby wyszkolić, by używali ciemnej mocy, jak dawniej nauczył go jego mistrz, ale nie chciał do tego zadania byle kogo. Upatrzył już sobie jednego, zdolnego jak żadna inna istota władająca mocą. Najmłodszy Skywalker nadawał się idealnie, by podążyć jego śladami, ale od lat opierał się ciemnej mocy, której używał Sith, by wprowadzać zamęt w głowie chłopca. Niejasna była przyszłość tego dziecka, ale Najwyższy Władca Najwyższego Porządku wiedział, że przy odpowiednich obietnicach, sprowadzi go na swoją stronę.

Nie tylko losy Bena nie były jasne. Rey wierciła się przez sen, dręczona koszmarem. Zobaczyła siebie, okrytą czarnym płaszczem, a jej ciepłe, orzechowe oczy zaszły czernią. W tym śnie była starsza, u progu dorosłości. Znajdowała się w kamiennej jaskini, mogła przysiąc, że zimno bijące od wilgotnych ścian, które czuła w tamtym miejscu, było prawdziwe. Jej dłoń przesunęła się po czarnym uchwycie tronu. Rozejrzała się za władcą, a wtedy dotarło do niej, że to ona była tą, którą usadzono na najważniejszym miejscu. Ktoś dotknął jej ramienia. Odwróciła się, a widząc na sobie pomarszczoną rękę, jej serce zaczęło bić szybciej. Trzymała coś, to był miecz świetlny. Wystawiła go przed siebie i od razu rozpoznała, że nie należał do niej. Jego czerwona barwa jako jedyna odstawała od wszechpanującej czerni. Ktoś zaczął klaskać. Z początku nie zauważyła hordy humanoidalnych istot, skrytych w cieniu. Bili brawa i powtarzali jej imię. Imię swojej władczyni.

Zapanowała całkowita ciemność, chór głosów milknął, a po chwili słyszała już tylko jeden, wymawiający jej imię. Nie było w nim wiwatu. Głos był miękki, słychać w nim było strach, ale i pewną delikatność, z którą tak często budzi się dzieci. Rey rozpoznała ten głos, była pewna, że należał do jej ojca, chociaż minęło siedem lat, odkąd miała okazję usłyszeć go ostatnim razem. W kółko powtarzał jej imię, kazał jej wstać, ale ona nie chciała się obudzić. Chciała jak najdłużej móc słyszeć ten głos, należący do osoby, za którą tęsknota rozdzierała jej serce. Martwiła się, że już nigdy nie będzie miała okazji go usłyszeć, więc dlaczego miałaby teraz otworzyć oczy? Nie docierało do niej przerażenie, z którym się do niej zwracał. Chciała, by dźwięk jego słów trwał w nieskończoność.

— Rey, grozi ci niebezpieczeństwo — głos ojca w jej głowie rozbrzmiał wyraźniej. — Musisz wstać, uciekaj — przerwał i wychodziłoby na to, że to był koniec rozmowy, ale miał jeszcze jedną rzecz do dodania. — Kochamy cię córeczko. Ja i twoja mama. Kochamy cię, nigdy o tym nie zapominaj.

Otworzyła oczy i odruchowo podniosła się do siadu. Jej oddech był płytki i przyśpieszony, cała lepiła się od zimnego potu, czując chłód niemalże dorównujący temu w sali z kamiennym tronem. Chciała wierzyć, że to były tylko sny, ale wszystko było zbyt realne. Zgarnęła za ucho kosmyk włosów, który przylepił jej się do czoła. Podniosła się, wciąż targana silnym przeczuciem, że działo się coś niedobrego. Złapała za miecz, gotowa na jawie odgonić swój każdy koszmar. Wyszła z namiotu i zdążyła postawić może dwa kroki, gdy ktoś zamachnął się na nią metalową bronią. Odparowała cios, po którym szybko padł następny. Jej ruchy nie były tak zwinne, jak zazwyczaj. Do mięśni wciąż docierało, że już się obudziła. To dało jej przeciwnikowi przewagę i chociaż jego kolejny cios również chybił, przy następnym powalił ją na ziemię. Związał Rey, a drobne ciałko zarzucił sobie na plecy. Miał to, po co przyszedł, mógł spokojnie wrócić na pokład, a potem ubiegać się o nagrodę.

Szukał jej od lat, nikt nie wiedział, gdzie jej rodzice ukryli dziecko. Wtedy usłyszał historie, o dziewczynce, która walczyła, broniąc innych przed szturmowcami. Mógł tylko liczyć na to, że była nią jedyna, którą podejrzewał o wrażliwość na moc. Kolejne miesiące zajęło mu szukanie miejsca, w którym ukrywała się garstka Jedi. Przez cały czas był w tyle w nierównej walce o to, kto pierwszy przyprowadzi dziewczynkę przed oblicze pana. Wiedział, że Ochi niedawno odnalazł jej rodziców, męcząc się, by wydobyć od nich jakiekolwiek informacje. Musiał działać szybciej, zaufał sobie i opłaciło mu się to, a jego pan to doceni. Statek ukrył w głębi dżungli. Nie był na tyle głupi, by dać się zauważyć bandzie byle wojowników po jasnej stronie mocy. Sam nie władał żadną, ale wiedział, ile ograniczeń niosła ze sobą jasna strona. Uważał to za głupotę. Jedynie po stronie ciemności było się naprawdę wolnym i właśnie tej wolności posmakuje dziewczynka, którą niósł.

Gdy Rey ponownie otworzyła oczy tej nocy, zrozumiała, że to nie był koszmar. Miała związane nadgarstki, kostki i zakneblowane usta. Czuła pulsujący ból w skroni. Wyciągnęła dłonie i dotknęła rany na głowie. Pod opuszkami palców poczuła strup zaschniętej krwi. Domyśliła się, że musiała być nieprzytomna od dłuższego czasu, skoro rozcięcie już dawno przestało krwawić. Zaczęła się wiercić, ale porywacz nic sobie z tego nie robił. Już było po walce, mogła próbować uciec, to i tak by się jej nie udało, a gdyby chciała zacząć walczyć, była bez broni. Zostawił jej miecz w Świątyni Jedi. Tam, gdzie się wybierali i tak nie będzie jej potrzebny, dostanie nowy. Nie usłyszał płaczu. Nie płakała, dobrze, to znaczyło, że była silna, a nie tak żałosna, jak jej rodzice. Jego mistrz zdecydował dobrze, kiedyś wyrośnie z niej prawdziwa wojowniczka.

— Na pewno masz wiele pytań — odezwał się, wiedząc, że nie uzyska odpowiedzi. Sam o to zadbał. — Spokojnie, nie ma powodu do strachu, już niedługo zobaczysz się z rodziną.

Na te słowa znieruchomiała. Skąd mógł znać jej rodzinę? Czy ich też porwał? Nie mogła się dekoncentrować, musiała wymyślić jak się uwolnić z łap tego oprycha. Jednak nie umiała powstrzymać ciekawości. Pamiętała, co powiedział jej mistrz Skywalker, gdy ostatnim razem użyła swoich umiejętności, by wedrzeć się do głów uczniów i znaleźć winowajcę, który wrabiał Bena. Obiecała sobie, że już więcej tego nie zrobi, ale tak bardzo chciała znać odpowiedzi. Zamknęła oczy i błękitna wiązka z jej umysłu powędrowała, by połączyć się z myślami napastnika. Ujrzała rodziców, mimo tylu lat wciąż potrafiła stwierdzić, że to naprawdę byli oni. Widok ich twarzy mocno zatarł się w jej pamięci, ale teraz zapamiętywała ich na nowo. Przeszukała jego myśli, ale nie znalazła żadnej informacji o tym, gdzie mogli się znajdować. Zobaczyła jeszcze jeden obraz, człowieka, którego skóra była nienaturalnie szara i pomarszczona, tak samo, jak jego dłoń, która w koszmarze obejmowała jej ramię.

— Jakichkolwiek sztuczek na mnie próbujesz, poddaj się i tak ci się nie uda — odezwał się porywacz. Nie miał pojęcia, że już jej się udało.

Rey nie wiedziała, co jeszcze mogła zrobić. Sama nie dałaby sobie rady, ktoś musiałby przybyć jej na ratunek, ale nie miała jak krzyczeć. Nawet gdyby mogła, pewnie była już zbyt daleko, by ktokolwiek usłyszał jej wołanie o pomoc. Nie miała przy sobie komunikatora. Była skazana na siebie. Umysł mężczyzny był silny, więc nie dała rady pozbawić go przytomności. Nawet gdyby jakoś udało jej się wyjąć knebel z ust, pewnie i tak nie dałaby rady namówić porywacza, żeby ją wypuścił. Nie mogła się tak po prostu poddać, wiedziała, że została jej już tylko jedna szansa ratunku. Ben Solo spał, jego umysł był pusty, dręczony jedynie przez ciche szepty ciemnej strony, które nauczył się już blokować. Rey wkradła się w jego myśli, wykorzystując całą swoją siłę, by mógł zobaczyć chociaż przez sekundę, jej zakrwawioną twarz. Chłopak wstał z niepokojem i od razu ruszył sprawdzić, o co mogło jej chodzić. Czemu budziła go w środku nocy? Wiedział, że to nie był sen, tylko dlaczego wyglądała w nim tak żałośnie?

Bezpretensjonalnie wszedł do jej namiotu, gotów krzyczeć, by nie nękała go we śnie, ale nikogo tam nie zastał. Wtedy dotarło do niego, że to nie był żart. Złapał się za głowę i rozejrzał po pomieszczeniu. Nie znalazł nic, a jej broń spokojnie spoczywała na półce. Gdy postawił krok za wyjściem z namiotu, dostrzegł plamę, którą pominął, wchodząc do środka. Zaschnięta krew brudziła trawę kilkadziesiąt centymetrów przed nim. Pobiegł po mistrza Skywalkera, żeby poinformować go o zaginięciu Rey. Kilka chwil później wszyscy uczniowie byli już na nogach. Luke zaczął dzielić ich na grupy poszukiwawcze, ale Ben nie miał najmniejszej ochoty się w to bawić. Wrócił się pod namiot młodej padawan i po śladach krwi dotarł na skraj lasu. Szedł dalej, kierując się tam, gdzie, jak mu się wydawało, mogła być Rey.

Biegł długo, ale nikogo nie udało mu się znaleźć. Zirytowany wydał z siebie zduszony krzyk. Chodził po tych lasach tak często, starając się uciec od innych, a i tak nie potrafił odnaleźć w nim swojej sojuszniczki. Jaką pewność miał, że nie gonił za trupem? Musiał to jakoś sprawdzić. Rey udało się dwa razy z nim skontaktować, a skoro ona to potrafiła, on też musiał. Przykucnął i dotknął ziemi jedną dłonią. Osoba, której szukał,wciąż była na planecie. Szukał, myślami starał się odnaleźć jej umysł i w następnej chwili sam zdziwił się tym, co ukazało się przed jego oczami. Udało mu się, Rey była przed nim, wciąż oddychając. Tym razem to on otworzył most. Zobaczył ulgę w oczach dziewczynki, gdy pojawił się przed nią. Zauważył coś dziwnego, unosiła się w powietrzu, nie ruszała się, a i tak odsuwała się od niego. Ktoś ją musiał nieść, ale Ben nie był w stanie dostrzec nic, poza dziewczynką.

Chwycił za swój miecz, rozganiając ciemność lasu i przebił przestrzeń, w której, jak podejrzewał, mógł znajdować się porywacz. Nic się nie stało. Dziewczynka zobaczyła, jak Ben wziął zamach, a jego broń przeszła na wylot przez napastnika, jakby zaatakował go duch. Przez chwilę zwątpiła, że chłopak w ogóle tam był, a cała jego pomoc, to jedynie halucynacja. Zamknęła oczy, myśląc, że gdy znów je otworzy, Solo po prostu zniknie. Tak się nie stało, wciąż za nią szedł, zastanawiając, co mógłby zrobić. Nie mogła się ruszyć, była związana, nie mogła się nawet odezwać. Starał się wywnioskować, gdzie mogli być, szukał śladów, wskazujących na to, że kierowali się drogą, którą podążał. Rey zatrzymała się, widział, jak jeszcze przez chwilę wisiała w powietrzu, a potem znalazła się na ziemi.

Szeroko otworzyła oczy ze strachu. Byli przy statku. To była jej ostatnia szansa, by uciec, inaczej odleci z księżyca i będzie pewne, że nikomu nie uda ją się odnaleźć. Napastnik wszedł po mostku, żeby otworzyć wejście statku. Ben w tym czasie podbiegł do związanej dziewczynki i ostrożnie wyjął knebel z jej ust. Mógł ją dotknąć, sam był tym zdziwiony, tak samo, jak Rey, która z nadzieją patrzyła mu w oczy. Wzrok tej dwójki zatrzymał się na sobie może na sekundę, ale to i tak było aż nadto, by mogli dostrzec rosnącą nadzieję. Chyba jednak istniała szansa, by dziewczynka mogła uciec, ale musieli działać szybko. Ben przeciął mieczem sznury, pętające jej ręce i nogi, potem przekazał go w jej ręce. Zrobił, co mógł, teraz od Rey zależało, czy uda jej się uciec.

Porywacz wrócił się z mostka, by wnieść dziewczynkę na pokład. Nikogo tam nie zastał. Wściekł się na siebie. Cholerni Jedi, powinien był wiedzieć, że dziewucha zdoła się uwolnić, gdy tylko spuści z niej wzrok. Nie mogła uciec daleko, chciał za nią pójść, ale zdążył wykonać tylkojeden krok do przodu. Rey wyłoniła się znikąd, wybiła się w powietrze, wzięła zamach, a wtedy ktoś zaczął niemiłosiernie krzyczeć w jej głowie. Było za późno, by cokolwiek tym zdziałał. Dziewczynka wylądowała na ziemi na, opierając się na jednym kolanie, a jej miecz pozostawał uniesiony w górę, trzymała go za sobą, jakby i ją ktoś miał zaatakować zza pleców. Oddech jej przyśpieszył, a ból w głowie nie pozwalał się skupić. Martwy mężczyzna stał przez chwilę na nogach, znieruchomiały, po czym runął na ziemię, a jego odcięta głowa potoczyła się dalej.

Ben pamiętał ostatni raz, gdy zobaczył Rey dzierżącą broń jego matki. To było ponad dwa lata wcześniej. Była wtedy małą dziewczynką, która ze strachem i skruchą omijała jego wzrok. Wtedy się go bała, jak wszyscy inni, ale po tym przerażonym dziecku nie było już śladu. Nawet jej twarz straciła już swój dziecięcy urok. Dziewczyna miała na sobie prosty, lniany strój. Pierwszy raz widział ją w rozpuszczonych włosach, a nie w trzech, zabawnych koczkach, w które czesała się każdego dnia. Krew posklejała pasma jej włosów przy skroni i zalała jej twarz aż do policzka. Mimo wszystko nie umiał nie zgodzić się z cichą myślą, że dziewczyna przed nim była naprawdę piękna. Otrząsnął się, nie mógł tak o niej myśleć. Nigdy. Coś było nie tak, schowała błękitne ostrze i złapała się za głowę. Podbiegł do niej i padł na kolana, starając się skupić Rey wzrok na sobie. Zachowywała się tak, jakby w ogóle go nie dostrzegała. Nie sądził, żeby chodziło o ranę na głowie. Zajrzał do jej myśli, poczuł rozdzierający ból, z którym walczyła i ciemność, która pochłaniała jej myśli. Tak dobrze znał tę ciemność, zmagał się z nią przez całe swoje życie. Dla Rey to było coś nowego, coś nie do wytrzymania.

— Hej, hej — zaczął do niej mówić, wiedział, że im bardziej dziewczyna pozwoli pochłonąć się ciemnej mocy, tym gorzej będzie jej się stamtąd wydostać. — Musisz dać mi znać, że mnie słyszysz. Mówię do ciebie Rey, kiwnij głową, jeżeli słyszysz moje słowa — starał się przebić przez krzyczący głos w jej myślach. Usłyszała Bena, miała wrażenie, że mówił do niej przez ścianę, ale odróżniła pojedyncze słowa i kiwnęła głową. — Dobrze — powiedział bardziej do siebie niż do niej. Złapał padawan za ramiona, starał się przedrzeć do jej myśli za wszelką cenę. — Wiem, że to zwalczysz, ale musisz się skupić i przestać myśleć o walce, rozumiesz? To jedyny sposób na wygraną. — Zrozumiała, tylko nie widziała możliwości, żeby to osiągnąć. Nie dawała sobie rady. Ben obejrzał się za siebie i zobaczył poświatę unoszącą się nad rozciągającymi zewsząd bagnami. — Słońce zaczyna wschodzić — odezwał się, najłagodniej, jak potrafił, odwracając z powrotem do dziewczynki. — Jest tu światło, ale musisz otworzyć oczy, żeby je zobaczyć.

To nie było tak łatwe, jak to przedstawiał. Rey musiała zebrać wszystkie swoje siły, żeby zmusić się do otwarcia oczu. Miał rację, zaczynało świtać. Była w innym miejscu, nie dostrzegała bagien, od których odbijały się pierwsze promienie słońca, u niej jasność była łagodniejsza, przebijająca się przez korony drzew, a gdy krzyk w jej głowie zaczął się uciszać, mogła dosłyszeć nawet śpiew ptaków. To miejsce tak bardzo różniło się od planety, na której musiała dorastać. Wtedy każdy wschód słońca kojarzył jej się z męczarnią, kolejnym dniem, w którego czasie jej skórę będzie pochłaniało piekło. Na księżycu Yavin było zupełnie inaczej. Ciepło słońca odgarniało przebijający się do kości chłód nocy, promienie były przyjemne i łagodne, a co najważniejsze, odgoniły głos, który tak bardzo dręczył ją w myślach.

— Dziękuję, Ben — powiedziała, nie odrywając wzroku od zachodu i z ulgą upadła na drugie kolano.

— Dasz radę trafić z powrotem? — zapytał.

Próbowała się podnieść, ale marnie jej to wychodziło. Była ranna, nie spała przez większość nocy, a walka z ciemną stroną mocy w jej umyśle pozbawiła ją sił. Uniosła się na trzęsących nogach i niemalże znów wylądowała na ziemi, ale Ben zdążył chwycić ją za rękę i podeprzeć na swoim ramieniu. Nie wiedział, gdzie szedł, zaufał dziewczynce, która starała się wrócić tą samą drogą, którą ją tam zaprowadzono. On, ze swojego punktu widzenia, szedł w całkowicie drugą stronę, nie mając pojęcia, gdzie skończy, gdy ona będzie już w świątyni. W pewnym momencie zakręciło mu się w głowie. Miał wrażenie, że widział podwójnie. Zobaczył samego siebie, pomagającego Rey iść, podczas gdy faktycznie stał z nią kilka metrów dalej. Poczuł potworny uścisk w głowie, gdy dwie rzeczywistości zderzyły się ze sobą. Mocno zacisnął oczy. Rey zobaczyła to samo, stojąc po drugiej stronie. Na wyczerpaną dziewczynkę, zadziałało to gorzej, całkowicie odbierając jej przytomność.

Gdy Ben w następnej chwili otworzył oczy, jego kopia zniknęła, tak samo, jak dziewczynka stojąca obok niego. Dostrzegł Rey leżącą w błocie, kilka metrów przed nim. Bał się ją obudzić, wiedział, że to nie ciemna strona odebrała jej resztki sił, więc mógł być spokojny, o to, że padawan jeszcze wstanie. Na razie wolał wziąć dziewczynkę na ręce, a uniesienie jej było dla niego tak łatwe, jakby zrobił to za pomocą mocy. Był daleko od świątyni Jedi, więc pokonanie całej drogi zajęło mu większość świtu, a odnaleziono ich dopiero na skraju obozowiska, gdy spanikowani uczniowie Skywalkera błąkali się po każdym kącie. Mogli już skończyć, jeden zaczynał przekazywać informacje drugiemu, aż wreszcie poszukiwania zostały oficjalnie zamknięte.

Voe podbiegła do swojej uczennicy, chwytając dziewczynkę, gdy ta była jeszcze w ramionach Bena, przez co ten o mało co jej nie upuścił, starając się postawić ją na ziemi. Rycerz nie przejmowała się tym, że Rey mogła być przemęczona, widziała jej paskudną ranę na czole, spędziła pół nocy na szukaniu jej po bagnach, więc teraz chciała odpowiedzi. Lekko poklepała swoją padawan po twarzy, czekając na jakąś reakcję. Odetchnęła z ulgą, jak zobaczyła, że Rey zamrugała kilka razy i rozejrzała wokół siebie, z błyskiem uspokajając oddech, gdy dotarło do niej, gdzie się znajduje. Podparła się na łokciach, wciąż nie mając wystarczająco siły, by usiąść i powędrowała wzrokiem raz w stronę Bena, raz w stronę swojej mistrzyni.

— Kiedy tylko lepiej się poczujesz, dostaniesz taki wycisk, że przez tydzień będziesz się podnosić tylko dzięki mocy — zagroziła jej żartobliwie Voe. Nie mogła się wściekać, byłą zbyt szczęśliwa, że dziewczynce nic gorszego się nie stało.

— Przepraszam, że przeze mnie się martwiłaś — odpowiedziała jej z lekkimsmutkiem w głosie. Rycerz Jedi pokręciła głową, nie dowierzając w to, co usłyszała. To był ten moment, w którym dzieciak powinien myśleć o sobie, a nie przepraszać o to, że ktoś się martwił. Przytuliła ją, dziękując w myślach, że jej uczennica była w jednym kawałku. Ben stał z boku, a gdy poczuł, że był już niepotrzebny, wolał odejść, żeby odpocząć po emocjonującej przygodzie.

— Hej — krzyknęła za nim Rey, uwalniając się z uścisku swojej mistrzyni. — Jeszcze raz, dziękuję ci... za wszystko — mówiła lekko zachrypłym głosem.

— Uratowałaś mnie, a ja ciebie. Jesteśmy kwita — podsumował.

— Więc to dlatego? Gdybym nie osłoniła cię przed kamieniami wtedy na Klatooine, nie zareagowałbyś dzisiaj? — Rey zapytała zawiedziona, licząc na to, że chłopak zaprzeczy, ale tego nie zrobił. Jedynie milczał w odpowiedzi, nie chciał zdradzić jej prawdy. Nie chciał pokazać, jak przejęty był jej zniknięciem. Nawet gdyby nie Klatooine, zrobiłby wszystko, żeby jej pomóc, bo myśl, że zostałby w świątyni bez Rey, dziwnie go przerażała. Jednak nie było mowy, by jej o tym powiedział. — Za każdym razem, gdy zaczynam wierzyć, że jedynie udajesz, a tak naprawdę jesteś kimś dobrym, uparcie udowadniasz mi, że nie mam racji. Cofam wszystko. Jesteśmy kwita.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top