IV

18 ABY, Yavin 4

Słońce powoli zaczynało zachodzić na czwartym księżycu planety Yavin Prime. Voe szkoliła swoją małą uczennicę i nie można jej było odmówić, że była dobrym nauczycielem. Jako pierwsza dostała swojego padawana, choć nie jako pierwsza została rycerzem. Poza nią tylko trzy osoby miały ten tytuł. Ne było wśród nich Bena Solo, tak zazdrosnego, że pozostali mogli się już nazwać rycerzami Jedi, choć gdyby mógł, ominąłby i ten etap, od razu zostając mistrzem. Luke wciąż mu powtarzał, że ma być cierpliwy, a pewnego dnia, na pewno nim zostanie. W kółko słyszał, że jest nadpobudliwy, zbyt emocjonalny i egoistyczny, by stać się Jedi, ale nie przejmował się tym, wiedział, że był najlepszy, a kto w to nie wierzył, mógł stanąć z nim do walki, wtedy udowodniłby, co potrafił. Nikt nie chciał się z nim mierzyć, woleli gadać za jego plecami. Czasami ich słyszał, mówili wtedy, że nie powinno go tu być. Nieraz usłyszał, że jest potworem, ale jeżeli naprawdę w to wierzyli, pokaże im, że dopiero może się nim stać.

— Możemy już skończyć? Wszyscy inni już poszli na kolację — marudziła Rey swojej mistrzyni.

— Będziemy tu, dopóki nie wykonasz zadania — zarządziła Voe i nie było już szansy, by dalej się kłócić.

Dziewczynka musiała stać na rękach, w tym samym czasie układając wieżyczkę z kamieni leżących obok niej. Powinna ćwiczyć mięśnie i umysł w tym samym czasie, ale nie najlepiej jej to szło. Potrafiła skupić się tylko na tym, jak krew napływała jej do rąk i twarzy, jak męczyły jej się mięśnie w ramionach i jak ciężkie były kamienie, które musiała unieść mocą. Mała sterta rozsypywała się za każdym razem i Rey powoli zaczynała mieć wrażenie, że nigdy stamtąd nie odejdą. Starała się oczyścić umysł po raz ostatni. Powstrzymała drżenie mięśni, które były przemęczone od długiego stania na rękach, a nogi wyginały się we wszystkie strony, utrudniając jej utrzymanie równowagi. Nie myślała o tym, całą swoją uwagę skupiła na pięciu kamieniach, które starała się ułożyć w kolejności od największego do najmniejszego. Z pierwszymi trzema poszło szybko, powtarzała to wiele razy, ale czwarty zawsze spadał. Tym razem nie chciała pozwolić na to, by upadł.

Wzięła oddech i sięgnęła mocą za ostatni kamień. Powędrowała nim na szczyt małej wieży, a gdy zerwała połączenie, kamień nawet nie drgnął. Udało jej się ułożyć cztery z rzędu, to był jej rekord. Rozradowana chwyciła za piąty, powtarzając wszystko dokładnie tak samo, jak przy czwartym, ale zrobiła to zbyt szybko i była zbyt zadowolona z poprzedniego sukcesu, przez co rozproszyła się i wszystko runęło po raz kolejny, a ona sama upadła. Leżała plackiem na ziemi, nie mając najmniejszego zamiaru się ruszyć. Voe zaśmiała się i położyła obok dziewczynki. Rey była zmęczona, głodna i bolały ją wszystkie mięśnie. Uważała, że to niesprawiedliwe, że wszyscy mogli już skończyć, a ona dalej musiała trenować. Spojrzała na swoją mistrzynię, która uśmiechała się do niej szeroko. Byłej zbieraczce złomu nie było do śmiechu.

— Może Ben ma rację? Może ja się po prostu do tego nie nadaję? — zapytała dziewczynka.

— Naprawdę tak uważasz? — zapytała z niedowierzaniem młoda Jedi. — Myślisz, że Ben mógłby mieć rację?

— A nie ma? — zdziwiła się dziewczynka. — Nie jestem w stanie nawet podnieść kilku kamyków. Jak miałabym kiedyś zostać Jedi?

— Wiesz ile z tych kamieni, ja byłam w stanie ułożyć w twoim wieku? — zapytała, na co Rey pokręciła głową, zaprzeczając. — Trzy, a Mistrz Skywalker trenował mnie wtedy od lat. Ile tu jesteś? Dwa tygodnie? A już udało ci się ułożyć cztery. Zostaniesz kiedyś Jedi, Rey. Mało tego, zostaniesz najlepszym. Nie słuchaj wszystkiego, co mówi o tobie Ben, tylko robi mi na złość.

— Ale dlaczego? Dlaczego robi na złość akurat tobie? — mówiła żałośnie. Tak bardzo zaprzyjaźniła się z jego ojcem, czemu syn nie mógłby być bardziej do niego podobny? Miała tyle historii, które mogłaby mu opowiedzieć, o jej wspólnych wyczynach z Hanem, ale Ben nie chciał słuchać.

— Nie ma w tym nic wyjątkowego. Zwyczajnie jest zazdrosny. Nie rozumie, że jeszcze nie zasłużył, by zostać rycerzem Jedi, a co dopiero, by dostać padawana i wyżywa się na nas, za to, że mi się udało. Przepraszam, że musi tak być. — Voe podniosła się do siadu. — To jak, gotowa, żeby coś zjeść?

Głosy w głowie Bena ucichły, odkąd udało mu się pokonać je ostatnim razem. Czasami budził się w nocy, dręczony koszmarami, ale było to nic, w porównaniu do tego, co jeszcze niedawno musiał przeżywać. Teraz mógł się w pełni skupić na tym, by zostać najlepszym z Jedi. Wciąż dręczył go tylko jeden obraz. Jego ojciec, który jak przez mgłę, mówił mu, że żałował tego, że pozwolił go zabrać. Miał wrażenie, że to stało się naprawdę i zapaliło światełko jasności, która pomogła mu się przebić do świadomości i przebudzić się ze śpiączki. To mogło być prawdą, inaczej dlaczego właśnie teraz zdecydowałby się zaproponować mu powrót na Sokoła? Odsuwał od siebie tę myśl, to i tak były bzdury. Stracił swoją małą pilot, tę nieznośną dziewuchę, więc potrzebował zastępstwa, a czemu miałby nie wziąć Bena, skoro ten już świetnie się na tym znał? Jakikolwiek plan miał Han Solo, jego syn nie da się już nabrać na żadne z gierek.

Na treningach trzymał się z dala od wszystkich, ale w szczególności unikał Rey, która, być może nieświadomie, posyłała mu ukradkowe spojrzenia. Wiedział, że spędziła ponad dwa lata na podróżach z jego ojcem, a to mogło znaczyć, że stała się tak nieznośna, jak on. Wolał tego nie sprawdzać, przez co nawet raz do niej nie podszedł. Tego dnia ćwiczenia nie były w parach czy czwórkach, jak to miało miejsce zazwyczaj. Luke podzielił swoją czternastkę uczniów po siedem osób, w zależności od kolorów ich mieczy świetlnych, by móc ich odróżnić, a grupa, która jako pierwsza wykluczy pozostałych, wygra. Rey, Voe i Hennix byli po jednej stronie, ponieważ ich miecze lśniły zieloną barwą, podczas gdy Ben i Tai stali po drugiej, wśród niebieskich ostrzy.

Mała bitwa się rozpoczęła, a jej przebiegu czujnie pilnowali Luke i Artoo, gdyby ten pierwszy nie dał rady dopatrzyć się wszystkiego. Odpadał każdy, kto się przewrócił, przekroczył granicę areny, zgubił broń czy został dotknięty ostrzem przez przeciwnika. Ich zadaniem nie było się nawzajem zranić, nawet jeżeli było to ciężkie do uniknięcia. Dużo czasu minęło, nim odpadła pierwsza osoba, wszyscy dobrze się znali, a wierząc w słowa mistrza Skywalkera, wszyscy byli sobie równi, więc ich walka mogłaby trwać w nieskończoność. Pierwszy odpadł Dathomirianin, jeden z młodszych padawanów, więc nikt nie był szczególnie zdziwiony, że drużyna zielonych straciła pierwszego członka. Zakładano jedynie, że przed nim odpadnie Rey, ale ona dumnie się trzymała w walce przeciwko dziewczynce o czerwonej skórze z rasy Togruta, która mogła być starsza od niej o może dwa lata.

Rey wiedziała o niej tyle, że nazywała się Osaasha. Wcześniej zbytnio jej się nie przyglądała, Togrutanka nigdy specjalnie nie rzucała się w oczy. To było błędem, bo w tej sytuacji Rey nie wiedziała, jak mogłaby ją przechytrzyć. Zwykle walczyła z Voe, ale tym razem musiało wystarczyć, że przypomni sobie wszystko, czego się od niej nauczyła. Machała zielonym mieczem, a jedyne w jej głowie pojawiła się myśl, że Jedi to nie tylko wojownik. Musiała użyć głowy, inaczej nie miała szans, przeciwko znacznie lepiej wytrenowanej w walce osobie. Przestała atakować i jedynie blokowała ciosy, postanawiając skupić się na czymś, co szło jej znacznie lepiej. Ktoś odpadł, nie miała pojęcia kto i z czyjej drużyny, nie chciała się rozpraszać. Cofała się, odpierając ciosy, dopóki nie znalazła odpowiedniego momentu, by z bloku uczynić atak.

Mocno odepchnęła przeciwniczkę i sama odskoczyła w tył. Znalazła się na tyle daleko, by mieć chwilę i wykorzystać moment zaskoczenia, wyszarpując mocą broń z jej dłoni, w czasie, gdy Togrutanka, robiła rozbieg, by mocniej uderzyć. Rey miała obie bronie we własnych rękach. Skrzyżowała oba miecze, a jej przeciwniczka wyhamowała na chwilę przed tym, nim na nie wpadła. Rey uśmiechnęła się szeroko, a w tej samej sekundzie dobiegł do nich głos Mistrza Skywalkera.

— Osaasha, to dla ciebie koniec walki — oświadczył Luke.

Rey przelotnym spojrzeniem oceniła obie grupy. Jej drużynie brakowało jednego przeciwnika, przeciwnej dwóch, Większość młodszych została wyeliminowana z gry, z nich została ona, Ben, Hennix i może kilka z osób, które jeszcze nie zasłużyło na miano rycerza Jedi, pozostali byli starsi i lepiej doświadczeni w walce. Spoglądając na grupę, udało jej się również dostrzec jej mistrzynię, do której od razu podbiegła, by pomóc jej w walce. Obie dużyny malały, aż na polu bitwy nie ostał się nikt poza nią, Voe, Benem, Taiem i jeszcze jednym człowiekiem z grupy zielonych, który samotnie stawiał czoła młodemu Solo. Tai również był trudnym przeciwnikiem. Na oko siedemnastoletni chłopak o opalonej cerze i ogoloną głową. Był naprawdę dobry w walce, ale młoda rycerz Jedi bez większego problemu dawała sobie z nim radę. Voe uśmiechnęła się do niego, a Rey odesłała do walki przeciwko Benowi, twierdząc, że sama poradzi sobie z Taiem. Padawan nie kwestionowała rozkazów swojej mistrzyni i podbiegła, gdzie jej kazano.

Ben nawet nie zwrócił na nią uwagi, bo czemu miałby przejmować się małą dziewczynką? Odpierał ciosy atakującej go dwójki, raczej bawiąc się przy tym, niż przejmując że któreś z nich naprawdę mogłoby odebrać zwycięstwo jego drużynie zwycięstwo. W kilku następnych ruchach posłał przeciwnika na ziemię, a Rey patrzyła, jak jej kolega z drużyny odpada. Wciąż nie była pewna wszystkich imion, ale on prawdopodobnie nazywał się Anthuri. Wysoko uniosła miecz, pokazując Benowi, że nie boi się walki z nim. Młody Solo uśmiechnął się, szedł po zwycięstwo. Zadał jeden cios, drugi, a dziewczynka już ledwo dawała radę utrzymać broń w dłoniach. Ktoś odpadł, nie chciała sprawdzać, czy to Voe, czy Tai i przekonać się, że została sama z drużyny zielonych. Ben uderzył mocniej, a siła uderzenia lekko ją przekręciła. Został jeden cios i pewnie odpadłaby z gry, ale zielone ostrze osłoniło ją przed następnym atakiem. Odpadł Tai, a przed małą stałą jej mistrzyni. Mrugnęła do niej, uśmiechając się szeroko. Rey też zaczęła się uśmiechać. Obie natarły na Bena, który nie przejął się ich przewagą nawet przez chwilę. Kwestią czasu było, nim broń Voe odleciała kilka metrów dalej, a to wystarczyło, by wykluczyć ją z gry. Na polu walki zostały już tylko dwie osoby.

— Niech moc będzie z tobą — powiedziała mistrzyni do swojej uczennicy i zeszła z miejsca do ćwiczeń, siadając razem z pozostałymi osobami, które odpadły.

Rey była wolniejsza niż Ben, mniejsza i słabsza, a ponadto brakowało jej lat treningu, by mieć szansę wygrać to starcie. Mimo wszystko nie chciała przestać wierzyć w to, że mogłoby jej się udać. Mocno zaparła się na nogach, przygotowując na pierwszy cios. Solo zaatakował niemalże od razu. Dziewczynka mogła przysiąc, że siła ciosu wcisnęła ją w ziemię dobre kilka centymetrów. Na całe szczęście, spodziewała się tego. Sparowała jeszcze kilka uderzeń, robiła unik za unikiem, skacząc i kręcąc się w powietrzu, ale dla jej przeciwnika to była gra w kotka i myszkę. Powoli zbliżali się do granicy pola, którego przekroczenie wiązało się dyskwalifikacją z gry. Wtedy Rey wpadła na pomysł.

Starała się atakować, chociaż wiedziała, że żadne z jej uderzeń nie będzie w stanie przybliżyć ją do zwycięstwa. Chciała zachować pozory, wiedziała, że Ben nie był głupi i nie da się nabrać, jeżeli będzie się tylko broniła i cofała. Im bliżej granicy się znajdowała, tym bardziej musiała się skupiać, żeby nie martwić się wprzód, że jej się nie uda. Zatrzymała się na krok przed przekroczeniem pola, a ich bronie się skrzyżowały. Ben napierał na dziewczynkę z całej siły, a iskry ich mieczy świetlnych trzeszczały przy twarzach. Młoda padawan zamknęła oczy, musiała się skupić, czekając na odpowiedni moment. Chłopak był pewny tego, że dzieliły go sekundy od wygranej, a wtedy Rey wybiła się w powietrze, domyślając się, że siła, w jaką jej przeciwnik włożył, by móc ją przewrócić, przechyli go do przodu, wtedy przekroczy linię.

Podskoczyła, ale nie wylądowała na ziemi. Na jej nieszczęście, Benowi udało się zachować równowagę. Chłopak odwrócił się i mocą złapał dziewczynkę w locie. Miecz wyślizgnął jej się z dłoni, próbowała go chwycić w powietrzu i prawie jej się to udało, ale minęła uchwyt o minimetry. Broń upadła, a wraz z zetknięciem się z ziemią, Luke ogłosił zwycięską drużynę. Solo wypuścił Rey, która złagodziła upadek dzięki wyciągniętym rękom, które jako pierwsze uderzyły o powierzchnię księżyca. Zwinnie zrobiła przewrót, po czym od razu wstała, a mocą przywołała do siebie miecz, gotowa do dalszej walki, gdyby to zwycięstwo nie wystarczyło najmłodszemu z rodu Skywalkerów. On już nawet na nią nie patrzył, z uśmiechem spoglądał na wiwaty swojej drużyny. Bywały dni, kiedy naprawdę podobało mu się w Świątyni Jedi, a zwycięstwo sprawiło, że to był jeden z nich.

— Gratuluję wygranej — powiedziała Rey, chowając ostrze miecza, mając pewność, że był to już koniec walki. Nie dostała żadnej odpowiedzi, Ben po prostu ją minął i podszedł do tłumu wiwatujących dzieciaków. Nim się obejrzała, grupa zielonych stała tuż obok i z niemniejszym entuzjazmem niż zwycięzcy, unieśli ją w górę, wiwatując jej imię. Jeszcze chwilę temu była smutna, byłą pewna, że ich zawiodła, a jednak, wszyscy się cieszyli. Znalazła wzrokiem Voe, która z szerokim uśmiechem trzymała ją za przedramię, stojąc gdzieś z brzegu uratowanego tłumu.

— Czemu się cieszycie? Przecież przegraliśmy — zapytała ją.

— To tylko zabawa, a ty, mój mały padawanie, byłaś niezwykle blisko wygranej. — Rozumiejąc, że te dwie chcą porozmawiać, pozostali członkowie drużyny odłożyli dziewczynkę na ziemię, po czym obie grupy zmieszały się, zmierzając na wspólną kolację. — Cieszę się, że walczyłaś też głową, a nie tylko mieczem.

— Szkoda tylko, że się nie udało — westchnęła.

— Ben pokazał, że jest tylko lepszy w walce. Jak dla mnie, to ty dzisiaj jesteś zwycięzcą — powiedziała, przytulając swoją małą podopieczną.

Była jedyną, która tak uważała, ale to wystarczyło, by chociaż trochę odbudować podupadłą dumę dziewczynki. Szybko zapomniała o przegranej, w czym pomógł gwar młodych ludzi, mówiących o nowych strategiach, co powinni poprawić następnym razem i wychwalających i żalących się na siebie nawzajem. Rey wsłuchiwała się w rozmowy, starała się uczyć też na cudzych błędach i nie potrafiła ukryć, że trochę podobało jej się, że i ją chwalono. W końcu odpadła jako ostatnia ze swojej grupy, a uczyła się na Jedi zaledwie od kilku tygodni. Nawet z Benem rozmawiało się nieco milej niż zazwyczaj. Fakt, że nie chodził wśród swoich jak zwykle z obrażoną miną, sprawiał, że patrzono na niego przychylniej. Poczuł, że naprawdę może zostać częścią tej grupy.

— Cieszę się, że miałem okazję walczyć po twojej stronie — powiedział do niego Tai.

— Równie dobrze się walczyło ramię w ramię z tobą — odpowiedział mu szczerze Ben, nieco zaskakując tym samego siebie. Nigdy nie sądził, że dobrze mu się będzie walczyło nie tylko w pojedynkę. — Mam nadzieję, że to nie ostatni raz. Zawsze watro jest mieć silnego sojusznika.

— Jeżeli chcesz mieć naprawdę silnego sojusznika, zainteresują się z tą małą — odezwał się Dathomirianin.

— Po czym stwierdzasz, N'vig? Odpadłeś jako pierwszy — wzburzył się Ben.

— Dlatego od samego początku miałem szansę podziwiać, jak skopuje ci tyłek — przypominający diabełka chłopak kontynuował żart, nie zauważając wściekłości, która powoli zaczynała się malować na twarzy Solo.

— To ja pokonałem ją — usprawiedliwił się.

— Poszczęściło ci się. Jeszcze kilka kroków i byś odpadł — powiedział i uśmiechnął się z diabelskim urokiem.

Uznać jego wygraną za zrządzenie losu, to była już przesada. Chłopak uderzając o stół, odłożył swoje naczynie, wstał bez słowa i wyszedł z pomieszczenia. Mitowi N'vigowi twarz zrobiłaby się czerwona ze wstydu, gdyby już nie był tej krwawej barwy. Zawołał za młodym Solo, przepraszając i mówiąc, że chciał się z im tylko podroczyć. Nie spodziewał się, w jaki sposób to się mogło skończyć. Ben zdawał sobie sprawę, jak mało brakowało by przegrał, ale przechytrzyć Rey. Domyślił się przecież, jaki miała plan, wiedział, że zbliżali się do granicy. Na chwilę, nim wywinęła się przy ostatnim uderzeniu, specjalnie zluzował nacisk, by się nie przewrócić. Wszystko poszło zgodnie z jego planem, ale i tak wszyscy rozczulają się nad małą dziewczynką. Luke zawsze powtarzał, że wszyscy Jedi byli równi, a w takim razie, dlaczego jest traktowany zupełnie inaczej niż ona, skoro dzieli ich tylko wiek, który w tej walce nie powinien mieć znaczenia?

Rey spojrzała w stronę wyjścia, nim obrażony chłopak minął jego próg. Poczuł, że ktoś mu się przygląda i odwrócił się w jej stronę. Wściekł się na sam widok tych dziecięcych oczu. Rzucił dziewczynce krótkie spojrzenie spode łba i zniknął za kotarą. W jej głowie pojawiła się wspomnienie, gdy jej mistrzyni powiedziała, że Ben jest tak opryskliwy dla niej, bo zazdrości Voe, że ta już ma padawana, a Rey nie lubi tylko tak dla zasady. Patrząc w jego ciemne, pozbawione koloru oczy miała wrażenie, że tak naprawdę nienawidził tylko jej. Nie wiedziała dlaczego, ale była przekonana, że tak było. Lekko potrząsnęła głową, starając się odpędzić niemiłe myśli. Chciała się teraz cieszyć, tak samo, jak inni. To, że Ben miał z nią problem, to była tylko jego wina i dopóki sam sobie nie poradzi ze swoim negatywnym podejściem do wszystkiego, będzie nieszczęśliwy. Ona nie musiała. Tai podszedł do ich stołu i poczochrał małą po głowie, siadając obok Voe. To pozwoliło Rey zupełnie skupić się na rozmowie z przyjaciółmi, dopóki czas kolacji się skończył i każdy musiał wrócić do swojego namiotu.

Rey rozpuściła swoje koczki i rozczesywała włosy, by łatwiej jej było je uczesać następnego dnia. Nie miała w pokoju lusterka, na które udało jej się namówić Hana, gdy wraz z nim podróżowała na pokładzie Sokoła. Siedziała na leżance, patrząc się pustym wzrokiem na ścianę i pilnując, by nie ominąć żadnego kołtuna. Nagle przed oczami stanęło jej coś dziwnego. Z początku zamazana twarz zaczęła kształtować się tuż przed nią. Potem dostrzegła go wyraźniej, Ben jakby nagle pojawił się w jej małym kamiennym pokoiku, a ze strachu wymieszanego ze zdziwieniem dziewczynka upuściła trzymany przedmiot. Oddalony o kilka kilometrów chłopak dostrzegł ją. Siedział na jednym z kamieni, obserwując srebrne światło odbijające się od tafli bagiennej wody, gdy obraz Rey, siedzącej niedaleko niego, pojawił się znikąd.

— Co robisz w moim pokoju? — zapytała, zastanawiając się, czy nie ma halucynacji.

— Nie jestem w twoim pokoju — odpowiedział, wściekły, że znowu musiał oglądać jej twarz.

Rey wstała, robiąc kilka kroków do przodu i powoli zaczęła wyciągać dłoń. Chciała się przekonać, że to nie był jakiś głupi żart, że nie stał przed nią hologram, a prawdziwy człowiek. Ben też wstał, sam był ciekawy, o co w tym wszystkim chodziło. Nie zatrzymał jej ręki, która złapała go za przedramię. Mogła go dotknąć, musiał tam być, tylko dlaczego kłamał, że jest inaczej. Chłopak, gdy sam się przekonał, że osoba stojąca przed nim jest materialna, wyrwał swoją rękę z lekkiego uścisku, a Rey odskoczyła, przestraszona, że mógłby ją zaatakować. W porównaniu do niej poczuł różnicę pomiędzy tym, a prawdziwą istotą. Wiedział, że dziewczynki tam nie było, ale nie był w stanie wytłumaczyć nic innego.

— Wynoś się z mojej głowy — warknął.

— Ale to nie ja! — pisnęła.

Ben miał już dość tego dnia, miał już dość tej upierdliwej dziewuchy, która nawet w tym miejscu nie mogła zostawić go samego. Wyciągnął zza pasa miecz świetlny, który swoim błękitnym blaskiem rozświetlił ciemność nocy, z nikłymi promieniami światła, które przedostawały się przez gęsto rosnące drzewa. Rey krzyknęła, bojąc się, że chłopak naprawdę mógłby ją zaatakować. Zamknęła oczy, a gdy je otworzyła, znów była sama. Chwilę później w jej pokoju pojawiła się Voe, która słysząc krzyk dziecka, jak na alarm popędziła do jej namiotu. Nic tam nie zastała, jedynie swoją padawan z kilkoma łzami w oczach, która klęczała na leżance. Nie poznała od niej prawdy o tym, co się stało, wierzyła, że to był tylko koszmar.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top