II

16 ABY, Jakku

— Mówię ci, Chewie, ostatnio odbierałem sygnał gdzieś tu. Wiedziałem, żeby nie ufać Ducainowi — skarżył się Han Solo swojemu najlepszemu przyjacielowi. Wookie odpowiedział mu w języku, który bardzie przypominał ryczenie zwierząt niż słowa. Po tylu latach przyjaźni, pilot nie miał najmniejszego problemu, by zrozumieć, co powiedział futrzak. — Moja wina? Gdybyś mnie nie zostawił, nie musiałbym szukać drugiego pilota!

Sokół Milenium został skradziony, więc teraz szmugler musiał odzyskać, co mu podstępem zabrano. Piloci cisnęli się na ciasnym pokładzie jednego z gorszych statków, który udało im się kupić za marne grosze. Wytrzymywał w nim, tylko dzięki myśli o tym, że już niedługo odzyskają swój skarb. Tylko dlaczego musiało to być właśnie na Jakku? Han, nie miał pojęcia, jak Luke mógł się wychowywać w podobnym moejscu, a ta planeta była szczególnie okropna, pełna tragicznych wspomnień wojny. Nie miał pojęcia, gdzie wylądował, nie było tam praktycznie nic, poza nieskończoną pustką piachu. Nie chciał też stać w miejscu bez celu, więc chwycił Chewiego za futro i zaczął prowadzić w jakąkolwiek stronę. Po ponad godzinie zaczęło robić się chłodniej, co było mu nawet na rękę, ale wiatr zaczynał wydawać się coraz bardziej niebezpieczny.

— Chyba szykuje się burza piaskowa, lepiej będzie, jeżeli zawrócimy — stwierdził, na co Wookie ryknął, starając się przekazać mu, co on o tym sądził. — Skoro wiedziałeś wcześniej, to czemu się nie odzywałeś? — Chewbacca tylko wzruszył swoimi włochatymi ramionami.

Piach unosił się w powietrzu, zacierając wszystkie ślady, jakie po sobie zostawili. Solo mógł jedynie podejrzewać, że kierował się w dobrą stronę. Jednak minął coś, czego wcześniej nie udało mi się spotkać, przez co przekonał się, że tą drogą na pewno nie dojdzie do statku. Podejrzewali, że mogli nie dać rady dotrzeć tam na czas, dlatego mimo narzekań Chewiego, zaczął kierować się w stronę maszyny, którą zobaczył na horyzoncie. Gdy wystarczająco się zbliżył, dostrzegł co takiego tonęło na pustyni. Nie był to Sokół, ale mechaniczny potwór, który został wykorzystany do walki w czasie Bitwy o Jakku. Weszli do środka upadłego monstrum i gdy tylko Han postawił kilka kroków, poczuł ostry ból w łydce. Padł jeden cios a po nim następny. Ktoś go atakował, raz za razem uderzając go metalowym kijem. Wookie natrafiając na dobry moment, sięgnął w stronę małego napastnika i uniósł w górę, na co ten zaczął wymachiwać swoją bronią własnej roboty. Solo złapał kij i wyrwał z atakującej dłoni.

— Kim jesteście? Co robicie w moim domu? — zapytał ktoś głosem, ewidentnie należącym do dziecka, choć jego twarz była zakryta.

— A gdzie jakieś minimum gościnności? — odezwał się Han. — Chcemy się tylko schować przed burzą. Może ja ciebie szturchnę tym kijem?

— To moja broń i chcę ją z powrotem —krzyczała dziewczynka, wiercąc się w powietrzu. — Odstaw mnie futrzaku!

— Chewie, puść ją — powiedział szmugler, ale jego włochaty przyjaciel ryknął coś, zamiast posłuchać rozkazu. — Chce mieć pewność, że znowu się na nas nie rzucisz. Możesz tym komuś zrobić krzywdę.

— Na przykład osobom, które włamują się do mojego domu?

— Słuszna uwaga. Chewie? — Spojrzał w jego stronę a potem na podłogę.

Wookie wypuścił dziewczynkę półtora metra nad ziemią. Upadek zabolał, ale wypuszczona, znów była gotowa walczyć o swoje. Han i Chewbacca tylko spojrzeli po sobie, widząc wystawione piąsteczki małej dziewczynki. Nie mieli najmniejszej ochoty z nią walczyć. Gdyby mogli, daliby jej spokój, ale w tamtym momencie, najważniejszy był ich statek. Bez niego nigdzie się nie ruszą, bo maszyna, na której dostali się na Jakku, pewnie zdążyła utonąć pod gigantyczną ilością piachu. Solo uniósł ręce do góry na znak, że się poddaje, a widząc ten gest, Chewie powtórzył zachowanie. Dziewczynka uspokoiła się, opuściła ręce i rozluźniła dłonie. Widziała, że nadchodziła burza piaskowa, więc może ci dwaj naprawdę nie mieli zamiaru jej skrzywdzić, a jedynie się schować. Tylko kto byłby na tyle głupi, żeby w ogóle się tutaj zapuszczać, jeżeli nie mieli się gdzie schować?

— Jak się nazywasz? — zapytał ją Han.

— Rey — odpowiedziała, nie przestając patrzeć podejrzliwie na dwójkę przed sobą.

— Rey od kogo?

— Nikogo, tylko Rey — mówiła smutno. — Jak ty się nazywasz?

— Jestem Han.

— Han od kogo? — powtórzyła jego wcześniejsze pytanie.

— Nikogo — uśmiechnął się do niej. Już nie pierwszy raz słyszał to pytanie, ale odpowiedź wciąż pozostawała taka sama. — Han Solo, a to jest Chewie, — Ten, na dźwięk swojego imienia ryknął, witając się z małą.

Te imiona nie pozostawały dla niej obce. Znała je, słyszała historie o Wookiem, który ze szmuglera stał się wojownikiem ruchu oporu i o jego przyjacielu, Hanie Solo. Nie była pewna, czy to nie były bajki, wymyślone przez kilku Wookiech, z którymi udało jej się porozmawiać. Z drugiej strony, gdyby tak było, skąd oni znaliby te imiona? Nigdy wcześniej nie spotkała tych dwóch na Jakku. Podejrzliwość zniknęła, zastąpiona przez ciekawość. Chciałaby być bardziej gościnna, ale nie miała im nic do zaoferowania, poza osłoną z czterech metalowych ścian maszyny. Ściągnęła z głowy chustę, okrywającą jej twarz przed drobinkami piaski, której ni zdążyła zdjąć, nim w jej domu ktoś się pojawił. Miejsca nie było wiele, ale mężczyźni dali radę usiąść. Czekali tylko na koniec burzy, a wtedy odnajdą Sokoła Milenium i odlecą z tej paskudnej planety, jak najdalej.

— Czemu tu jesteście? — Rey nie dała rady powstrzymać ciekawości.

— Ukradziono nasz statek i chcemy go odzyskać — odpowiedział jej Han, a Chewie dodał coś o tym, że nie mają pojęcia jak to zrobić.

— Jak on wygląda? — dopytała z ciekawością, nie pojawiało się tam wiele statków, jeżeli ich faktycznie skończył na Jakku, wiedziałby o tym.

— Frachtowiec typu YT-1300f, najlepszy statek, o jakim można pomarzyć — powiedział dumnie Solo.

— Ta sterta złomu? Czy to w ogóle poleci? — skomentowała dziewczynka, na co Han poczuł się urażony.

— Oczywiście, że poleci, jeszcze zobaczysz. Co ty w ogóle możesz wiedzieć o statkach?

— Tutaj bez wiedzy o statkach za długo się nie przeżyje. Widziałam też ten twój. Unkar Plutt powoli sprzedaje go na części. Jestem pewna, że w tym stanie daleko nie zdążycie w nim uciec.

— Co? Jakich części?!

Lista nie była długa, ale brakujące elementy były dość istotne. Początkowy plan Hana, by ukraść swoją własność i uciec na nim jak najdalej, nie miał szansy powiedzenia. Potrzebował pomocy Rey. Skoro wiedziała jakich części brakuje, to znaczy, że miała dostęp na pokład i mogłaby naprawić szkody. Siedząca przed nim, lekko przemądrzała, dziewczynka, mogła okazać się jego jedyną szansą na ucieczkę. Głupio mu było prosić się dziecka o pomoc, ale przełknął dumę i przekonał małą, by pomogła mu zrealizować plan za parę groszy, które dla niej były największą fortuną, jaką miała w życiu. Burza minęła po czterech godzinach, było późne popołudnie, ale Solo nie miał najmniejszej ochoty spędzić więcej czasu, niż to było potrzebne, na tej paskudnej planecie. Przed wyjściem zatrzymał się jeszcze tylko na chwilę, rzucając wzrokiem na maleńki kwiatek w doniczce i dość sporą liczbę kresek na ścianie.

— Co to jest? — zapytał, wykazując na wydrapane kreski. — Kalendarz?

— Odliczam dni, od kiedy moi rodzice obiecali, że po mnie wrócą — wytłumaczyła.

— I ile już ich jest?

— Ponad tysiąc. Może tysiąc sto? Za dużo, żeby policzyć, ale oni wrócą, jestem pewna, że wrócą.

— Jesteś tu od ponad trzech lat? Niby ile masz lat? Pięć? To większość twojego życia. Sama sobie zmieniasz pieluchy? — mówił, irytując się niesprawiedliwością, z jaką spotkał się ten dzieciak.

— Osiem! — oburzyła się. — Potrzebujesz mojej pomocy czy nie? W tym tempie nie uda nam się tego zrobić do końca tygodnia. Kto wie, ile wtedy części do tej pory zdoła sprzedać Plutt.

Wyszli, kierując się w stronę placu Niima, po drodze natrafiając na statek, zakryty niemalże po czub, na którym piloci dotarli na Jakku. Zoriętowali się, że starając się znaleźć centrum, Han Solo skierował się w zupełnie drugą stronę, a Chewbacca nie zaprzepaścił okazji, żeby mu to wypomnieć. Podeszli do zakopanego statku, jego zawartość zaoszczędzi im kupowania potrzebnych przedmiotów. Musieli odmontować dach, żeby dostać się do środka i zabrać części, potrzebne do naprawy Sokoła. Na miejscu pozostało martwić się tylko o to, jak sprawić, żeby dziewczynka niespostrzeżenie dostała się do środka. Musiał zrobić zamieszanie, żeby cała uwaga zostałą skierowana na niego. Dostrzegł happabore'a, pijącego brudną wodę ze studni. Podszedł tam i wdrapał się na zwierzaka, który nie robił sobie absolutnie nic z jego obecności. Han szturchnął go nogą, starając się popędzić. Liczył na jakąś reakcję, ale wciąż nic się nie działo, zwierz tylko pił wodę. Wookie ryknął, tym razem darując sobie jakiekolwiek słowa i jedynie chciał przestraszyć stworzenie, ale i jemu nic się nie udawało. Rey patrzyła na to wszystko, kręcąc głową.

— Hej! — krzyknął ktoś. — Złaź z niego, tylko stresujesz zwierzaka.

— Bez nerwów! — odkrzyknął Solo. — Chcę się tylko chwilę przejechać, ale byłoby łatwiej, gdyby ten przerośnięty kret ze mną współpracował!

— Powiedziałem raz człowieku, złaź z niego, nie będę się powtarzał.

To wystarczyło, by zaciekawić gapiów, przynajmniej tych, których interesowało cokolwiek, co działo się na placu. Pozostali, skoro nie zwrócili uwagi na kłócącego się kretyna, nie spojrzą też na dobrze znaną im zbieraczkę złomu, która zwyczajnie może mieć zadanie od Plutta na pokładzie frachtowca. Raz już dla niego naprawiała jeden statek, tym razem nie musiało być inaczej. Wbiegła do środka i jak najszybciej zajęła się naprawą. Kłótnia Hana Solo trwała, Chewbacca również wspiął się na grzbiet zwierzaka. Kilka następnych osób próbowało wejść, by ściągnąć ich siłą, ale dwójka na szczycie zrzucała pozostałych. Wreszcie pojawił się właściciel i kazał dać sobie z tym spokój. Skoro chcieli przejażdżki, mógł im w tym pomóc. Popędził własne zwierzę, które zerwało się do biegu, a dwójka mężczyzn na grzbiecie bestii starała się, jak mogła, by z niej nie spaść.

Rey skończyła pracę i już miała wychodzić, bo może nie wszystko było zamontowane, ale sprzęt powinien działać wystarczająco, by mogli stamtąd uciec i resztą naprawy zająć się później. Wtedy przez okno dostrzegła uciekającego happabore'a i grupkę śmiejących się istot nad studnią. Domyśliła się, co się stało i chociaż nie do końca spodobał się jej plan, który miała w głowie, postanowiła zaryzykować. Jeżeli to byli prawdziwi Han Solo i Chewbacca z opowieści, których tak chętnie słuchała, jak mogłaby nie pomóc bohaterom? Nigdy nie pilotowała frachtowca, ćwiczyła jedynie na symulatorach, które odnalazła na starym komputerze myśliwca pozostałego po bitwie na Jakku. To musiało wystarczyć, uruchomiła silniki, a że powoli zbliżała się noc, jego światła rozbłysły, rozpraszając półmrok. Była szczęśliwa, że udało jej się ruszyć. Statek szarpnął i poleciał, a jego chwilowy właściciel, Unkar Plutt, wybiegł, starając się ją powstrzymać. Nie słuchała go, poleciała za nowo poznanym duetem. Dogoniła ich, zeskoczyli ze zwierzaka, lądując na piachu i dostali się na pokład utęsknionego Sokoła. Rey chciała wysiąść, twierdząc, że spełniła swoją część umowy, ale Han zdążył ją jeszcze zatrzymać.

— Hej, może przydać mi się tak dobry pilot, jak ty — odezwał się, nim dałby jej odejść na pustynię.

— Czy to jest oferta pracy? — zapytała z uśmiechem.

— To zależy od tego, czy chcesz ją przyjąć — odwzajemnił uśmiech.

— Nie mogę — stwierdziła, tym razem smutno.

Zdążyła się już przyzwyczaić do tego życia. Nie było najlepsze, ale też nie najgorsze. Z nikim nie zadawała się przez dłuższy czas, każdego dnia liczyła na to, że jej rodzice wrócą i ją stamtąd zabiorą. Zresztą, nie mogłaby odejść teraz, nie po tylu latach, ryzykując, że mogłaby się z nimi minąć. Co gorszego mogłoby się stać, niż powrót jej rodziców, w miejsce, gdzie nikt by na nich nie czekał? Ucieszyła się, gdy Han zaproponował jej, by została drugim pilotem i gdyby nie sytuacja, w której się znajdowała, zgodziłaby się bez zastanowienia. Nie zgodziła się z ciężkim sercem. Solo nikomu nie życzyłby takiego życia, jakie wiodła i mimo tego, że nie chciał pokazać małej, że nawet zależałoby mu na tym, by z nim poleciała, nie chciał pozwolić jej wrócić i dalej być nikim.

— Chcesz przez kolejne lata czekać na rodziców? Co, jeżeli nigdy nie wrócą? — zapytał, jakby potrafił czytać jej w myślach. Widział, że się wahała. Musiał ją popchnąć jeszcze tylko trochę.

— Wrócą, obiecali. Jeżeli teraz odejdę, to już nigdy mnie nie znajdą.

— Czkałaś już trzy lata, może najwyższy czas poszukać ich na własną rękę? — mówiąc, wyciągnął do niej dłoń. — Pomogłaś mi, teraz moja kolej. Jeżeli polecisz ze mną, pomogę ci ich znaleźć, umowa stoi? — Po chwili zawahania Rey uścisnęła jego dłoń.

— Stoi — zgodziła się wreszcie, myśląc już tylko o tym, jaki będą mieć wyraz twarzy, gdy to ona ich odnajdzie.

18 ABY, Yavin 4

Wszystkie głosy w głowie Bena krzyczały. Przyzwyczaił się do codziennych szeptów ciemnej strony mocy, która nie przestawała kusić go obietnicami prawdziwej potęgi. W ciągu dnia to było do zniesienia, był zajęty trenowaniem, przebywał wśród innych, a światło dnia rozpraszało jego smutek. Wtedy ciemność wydawała się łagodniejsza, przestraszona tym, że ktoś poza młodym Solo mógłby ją usłyszeć. W nocy przechodziła samą siebie, krzycząc całym chórem jak jeden mąż, a monotonne dźwięki nie pozwalały mu zmrużyć oka. Zrezygnował z prób zaśnięcia, to było bezcelowe. Zamiast tego chwycił za jeden z mieczy świetlnych, których mistrz Luke pozwałam im używać w czasie treningów i robił jedyną rzecz, która pozwalała mu oczyścić zmysły, ćwiczył. Błękitne światło migało, przecinając powietrze i przynosząc ulgę, gdy cichły głosy, przyćmione rozmyślaniem nad kolejnym ruchem.

Gdy nastał świt, Ben był bardziej zmęczony, niż gdy wieczorem kładł się spać. To zastanawiało dwunastkę pozostałych wojownikó, szkolących się na rycerzy i mistrzów Jedi, ale nikt nie był na tyle odważny czy głupi, by go o to spytać. Mimo siedmiu lat spędzonych razem, Solo nie odnalazł w grupie nawet jednej osoby, którą mógłby uznać za przyjaciela. Całe dnie spędzał jak najdalej od nich, jadał sam, nie chciał się angażować w nic, co uczyniłoby go częścią zespołu. Nawet nie chciał tam być, ale czy miał jakiś wybór? Odesłano go tam, zabrano od ojca i szkolono według własnych zasad. Okazało się, że był w tym najlepszy. Mając wybór, nawet przez chwilę nie miałby zamiaru tam pozostać, a był najlepszy i chociaż Mistrz Skywalker uparcie twierdził, że wszyscy są równi, każdy zdawał sobie sprawę, jaka była prawda.

— A możesz być jeszcze lepszy — odezwał się cichy szept w jego głowie, przerywając strumień myśli.

— Daj mi spokój — Ban krzyknął do siebie. Nikt nie zareagował.

Rzadko któryś z głosów przerywał mu medytację, a fakt, że tak się stało, oznaczał, że ciemna mocy stawała się coraz silniejsza. Nikt nie zareagował na jego krzyk, ale wszyscy słyszeli. Chłopiec udawał, że nic się nie stało, tak samo, jak przez cały czas udawał, że niczego nie słyszy. Mistrz Luke Skywalker westchnął ciężko. Od samego początku wyczuwał, jak silny wpływ miała ciemna strona na chłopca i, że od kilku dni nie dawała mu spać. Bał się, że Ben się podda, przestanie walczyć o jasną część i zostanie silnym sojusznikiem Sithów. Wciąż widział w nim walkę, ale nie mógł poradzić nic na to, że i tak się martwił. Reszty poranka minęła z nieprzerwanym spokojem.

Rozpoczęto walki. Luke pozwalał swoim uczniom używać prawdziwych mieczy świetlnych do walk między sobą, uważając, że wszyscy są już wystarczająco gotowi. Czasami dzielił ich na grupy, ale zazwyczaj walczyli w parach. Chciał ich przygotować na to, że pewnego dnia mogą powrócić dawne reguły, w tym zasada dwóch, wtedy każdy z nich dostanie ucznia, którego będzie szkolić. Nie będą musieli przechodzić tego, co on, mając pod swoją opieką trzynastkę. Będzie mistrz i jego uczeń, przywracając dawny ład. Walczyli jeden na jednego, przy czym jego uczennica, Voe, ćwiczyła razem z nim, zostając sama, wśród nieparzystej liczby uczniów. Była człowiekiem o czarnej skórze i jasnych, niemalże białych włosach, ściętych do brody, zdobionych przez trzy warkocze na czubku głowy. 

Była jedną z bardziej opanowanych osób pod jego opieką. Było wśród nich może trzech prawdziwych dorosłych, poza nim. Reszta była młodzieżą, wciąż nie dość poważną, by umieć powstrzymać się od szaleństw. Po szesnastolatce, jaką byłą Voe, nikt nie spodziewałby się, że nie będzie psocić i sprawiać problemów, tak jak pozostali, a jednak na ich tle, zachowywała się niemalże jak dorosła. Dlatego była jedną z zaledwie pięciu rycerzy, wśród jego uczniów. 

Ben ćwiczył razem z Hennixem, chłopcem rasy Quarren, o głowie przypominającej kałamarnicę z mackami wyrastającymi z brody, dwóch wystających kłach i po trzech palcach u dłoni. Solo nie miał nic przeciwko niemu, choć miewał problemy z niektórymi uczniami. Młody Quarrenianiń nigdy nie wtykał nosa w nieswoje sprawy, wolał zajmować się sobą, do Bena pochodził obojętnie, a to pasowało młodszemu Solo. Nie lubił być oceniany. Od dawna nie przegrał żadnej walki z uczniem, w ramach treningu, a jedyną osobą, która potrafiła go pokonać, był jego wuj. Tym razem coś było nie tak. Z początku walka szła mu łatwo, napierał i blokował ciosy, ale z każdym następnym czuł, jak tracił siły. Miał wrażenie, że miecz był zbyt ciężki, by móc go utrzymać, aż wreszcie wypadł mu z dłoni. Hennix powstrzymał się od zadania ciosu w ostatniej chwili, widząc, że jego przeciwnik nie będzie w stanie go odeprzeć. Ben zatrząsnął się na nogach, a jego umysł zaczął odmawiać posłuszeństwa, odbierając mu przytomność. Upadłby na ziemię, ale Quarrenianiń zdążył pochwycić go mocą, utrzymując nieprzytomnego chłopca w powietrzu.

Położył go ostrożnie na ziemi obok siebie i zawołał mistrza Skywalkra. Mężczyzna przerwał trening i podbiegł do siostrzeńca. Wziął go na ręce i zaniósł na własne łóżko. Czuł, jak ciemna strona mocy pochłaniała umysł Bena. Obiecał Lei, że się nim zajmie, że powstrzyma go od zła, które czaiło się nad dzieckiem od dnia jego narodzin. Był wnukiem Dartha Vadera, ale nie mógł pozwolić na to, by mimo wszystko, stał się taki, jak on. Prawdą było również to, że nie miał pojęcia, jak miał temu zapobiec. Wiedział na pewno, że to nie pierwszy raz, gdy Ben zapada w śpiączkę, a tym, komu udało się przywrócić chłopcu świadomość ostatnim razem, był jego ojciec. Luke zawołał A2D2, domyślając się, że bez Hana Solo, może nie udać mu się obudzić siostrzeńca.





Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top