Rozdział 13 - finał

Obudził mnie jakiś smród.
Otwarłem zaspane oczy. Było gorąco. Nie wiedziałem która jest godzina, gdyż nie mogłem namierzyć zegara. Zobaczyłem jednak coś o wiele gorszego. Wszystko stało w płomieniach. Zerwałem się ignorójąc ból i pobiegłem do sypialni wołając Mię.
Nie odpowiadała. Wbiegłem do pokoju.
Na szczęście była cała, a pokój był jedynie zadymiony.
- Mia obudź się. Mia - dziewczyna nie reagowała.
- Cholera jasna - powiedziałem i sprawdziłem, czy żyje. Wyczułem jej tętno na szyi, po czym wziąłem ją na ręce, po czym ruszyłem w stronę wyjścia, omijając wszechobecne płomienie.

Jednak nie było nam dane uciec. Nagle podłoga zaczęła głośno trzeszczeć i trząść się. Byliśmy na trzecim piętrze. To nie mogło skończyć się dobrze.
Zaczęły powstawać pęknięcia wokół mnie. Zatrzymałem się. Wiedziałem, że gwałtowne ruchy tylko pogorszą sprawę. Zacząłem myśleć, co zrobić, gdy nagle usłyszałem wybuch i poczułem wstrząs.
Zatrzęsło całym pokojem, a podłoga zaczęła się rozpadać. Teraz napewno spadniemy. Zacząłem panikować. Pomyślałem o moich skrzydłach. Przydałyby się w tym momencie choćby, żeby ochronić Mię. Ja dałbym radę.

Następne wydarzenia działy się bardzo szybko. Gdy podłoga zaczęła się zapadać, poczułem mocny ból pleców. Tak jakby coś z nich wyrastało. Ignorując ból przycisłem Mię jeszcze bardziej do siebie. Chciałem ją osłonić swoim ciałem jak najbardziej. Zamknąłem oczy.

Zaczęliśmy spadać.
Uderzaliśmy o różne rzeczy. Czułem okropny ból. Lecz był on dziwny. Nie czułem go w rękach, czy nogach. Czułem go w dwóch miejscach na plecach i dalej. Identycznie, jak kiedyś, gdy miałem skrzydła. Ale to przecież niemożliwe, że je mam.

W końcu spadliśmy na dół. Uderzyłem prawym bokiem o ziemię i poczułem paraliżujący ból, któremu towarzyszyło głośne chrupnięcie. Otworzyłem oczy lecz to co zobaczyłem, było najdziwniejsze w całej tej sytuacji. Byliśmy owinięci moimi skrzydłami, które troszeczkę zamortyzowały upadek. Nie miałem pojęcia, skąd one się wzięły. Przecież nie jestem już demonem.

Podniosłem się z trudem i ponownie wziąłem Mię na ręce. Zacząłem słabnąć, przez dym, który utrudniał oddychanie, a sytuacji nie poprawiał fakt, że moje prawe skrzydło najprawdopodobniej było złamane.

Po pewnym czasie zdołałem dotrzeć do wyjścia. Cały budynek płonął. Z ogromnym trudem schowałem skrzydła i rozejrzałem się. Nie było nikogo wokół lecz słyszałem z oddali jakieś złowrogie krzyki. Był chyba środek nocy, ale przez pożar, na ulicy było dość jasno.

- Wybacz mi to Mia - oznajmiłem i ruszyłem w stronę zaułka, kaszląc - Tutaj będziesz bezpieczna dopóki nie wrócę.
Ukryłem ją wśród worków i kubłów na śmieci. Tak wiem, że to ochydne, ale tylko tutaj nikt nie będzie jej szukać. Przykryłem ją moją bluzą i ruszyłem w stronę budynku. Gdy byłem z dziesięć metrów od wejścia wszystko wybuchło. Fala uderzeniowa odrzuciła mnie praktycznie na drugą stronę ulicy.

Wstałem po chwili. Okropnie dzwoniło mi w uszach. Nagle zobaczyłem jakiś ludzi wychodzących zza zakrętu. Było ich czterech i wyglądali jak członkowie gangu IceSphinx.

- Patrzcie - zawołał szyderczo jeden z nich cały czas zmniejszając odległość, która nas dzieliła - Ktoś przeżył.
- Czego tu chcecie? - spytałem, kiedy się zatrzymali. Wtedy go poznałem. To był ten sam facet, któremu dostarczałem ostatnio dług.
- Nie twój interes gówniarzu - wysyczał i wyciągnął spluwę - Czekaj, czekaj, czy my się czasem nie znamy?
Zacisnąłem zęby, nie odpowiadając.
- To ty ostatnio przywiozłeś mi spłatę długu od Jonesa, mam rację? - uśmiechnął się przy tym szyderczo.
- Czego wy od nas chcecie? - powtórzyłem pytanie, czując, że bicie mojego serce przyspiesza.
- Tylko i wyłącznie dokończyć coś co zacząłem pięć lat temu.
- Matka Mii - oświeciło mnie - To ty ją zabiłeś. To nie był wypadek, tylko morderstwo.
- Jaki nam się mądry znalazł. Ale owszem. To moja sprawka. A teraz dokończyłem robotę - oznajmił i wskazał na płonący budynek - Chociaż nie. Zostałeś jeszcze ty.
Po tych słowach rozległ się odgłos strzału.

Poczułem palący ból w brzuchu. Lufa pistoletu mężczyzny dymiła się i była skierowana centralnie we mnie. Spojrzałem na mój brzuch. Bluzka w jednym miejscu zaczęła się robić szkarłatna.
Spojrzałem przerażony na mężczyznę, po czym upadłem, trzymając się za ranę i ciężko oddychając.
- Zen, Tech idźcie po auto. Rot. Leć do pałacu i oznajmij Lucyferowi, że chłopak nie żyje. Rozkazał mężczyzna i gdzieś się oddalił.

Leżałem na ziemi nie mogąc nic zrobić. Powoli umierałem. Czułem jak krew powoli ze mnie wypływa i tworzy wokół mnie kałużę.
- Nie wiem, czy to co teraz powiem będzie miało wogóle sens - zacząłem, patrząc się w niebo i krztusząc się krwią - Nie wiem wogóle czy mnie słyszysz. Czy jest wogóle taka możliwość. Ale jeśli tak.... Tato.... Chciałem przeprosić. Źle zrobiłem. Nie powinienem się na ciebie gniewać. To wszystko była moja wina. Ty musiałeś tylko podjąć trudną decyzję, którą sam wrzuciłem na twoje barki, przez swoją lekkomyślność. Byłem wściekły za to, że mnie wygnałeś, ale zrozumiałem, że może to nie było coś złego? Poznałem dobrych ludzi... Zakochałem się.... Przepraszam, że cię zawiodłem. Jest jednak jeszcze coś. Zawsze mówiłeś, że mogę cię prosić, zawsze, kiedy będę tego bardzo potrzebował. Nigdy tego nie wykorzystałem, gdyż zawsze miałem wszystko. Ale teraz.... P-proszę... - z trudem wziąłem oddech, gdyż zacząłem już kaszleć krwią - P-proszę ochroń M-mię.....

Znalazłem się w jakimś dziwnym pokoju. Wyglądał jak...mój pokój z dzieciństwa. Niebieskie ściany, mnóstwo półek na których stały przeróżne rzeczy.
Nagle do pokoju wbiegły trzy osoby. Dziewczynka o nieskazitelnej urodzie, chłopiec o czerwonej skórze i jeszcze jedna, nieco wyższa osoba. Wyglądała okropnie. Tak jakby ktoś zdarł z niej skórę. Rozpoznałem tę osobę. To byłem ja.
Cała trójka okładała się poduszkami, śmiejąc się przy tym do rozpuku.
Mimowolnie się uśmiechnąłem. Po chwili cała trójka i pokój zniknęli, a pojawił się ogród i dwie postacie. Pod jedną otworzył się portal, który wciągnął chłopaka o dziwnym wyglądzie. To również byłem ja. Ostatnim co zobaczyłem, była beżowa sofa, stojąca pośrodku nicości. Siedziała nią niej Mia. Sama. Smutna. Chciałem do niej podejść, ale nie mogłem. Coś mnie zatrzymywało. Po mojej twarzy spłynęły łzy.

- Witaj synu - usłyszałem za sobą znajomy głos. Zmęczony lecz wciąż silny głos. Po moim ciele przeszły ciarki.
- Tato? - wydusiłem, nie potrafiąc się odwrócić.
- Wszystko w porządku - powiedział, kładąc swoją rękę na moim ramieniu - Zapewne zastanawiasz się, co to jest. Otóż to jest to, co by się stało, gdyby cię tam nie było. Dzięki tobie było tak.
Obraz się zmienił. Teraz na sofie siedział jakiś chłopak, a Mia leżała wtulona w niego. Była szczęśliwa.
- I co z tego, skoro teraz będzie jeszcze gorzej - rzuciłem. Krew zaczęła we mnie buzować.
- Tego nie wiesz - oznajmił ojciec - Może coś się stanie.
- Ale... Nie.... - upadłem na kolana i zacząłem płakać z bezsilności i bólu.

- Rafaelu posłuchaj - powiedział spokojnym głosem - Wiem, że zależy ci na niej zależy...
- Nic nie wiesz - krzyknąłem. Nie chciałam nikogo słuchać. Chciałem zostać sam.
- Wiem, że cierpisz. Już kolejny raz, ale jest wyjście.
- Niby jakie? Przecież nie żyję. Jak mam ją ochronić?
- Owszem umarłeś. Ale kto powiedział, że nie możesz wrócić?
Zaskoczył mnie tym.
- J-jak to m-mogę wrócić? - spytałem - Przecież to nierealne dla zwykłego człowieka.
- Przecież nie jesteś zwykłym człowiekiem. Jesteś demonem.
- Już nie jestem.
- W takim razie skąd skrzydła? - spytał dość podejrzanym tonem - Zwykli ludzie nie mają skrzydeł.
- Ja... Nie wiem. To...nie jest normalne.
- A musi być? Chyba możemy trochę poszaleć, no nie? - zaśmiał się, a ja wstałem i po raz pierwszy od długiego czasu spojrzałem na twarz ojca. Wyglądała tak samo jak wtedy. Stara, pomarszczona, zwieńczona siwą brodą. Twarz osoby, w której zawsze miałem oparcie.

- Ja...przepraszam. To wszystko moja wina - powiedziałem, spuszczając głowę - Byłem głupi i...i..
- Synu, już dobrze - oznajmił i objął mnie - Nie gniewam się. To też i moja wina. Zareagowałem zbyt gwałtownie, przez co najbardziej ucierpiałeś ty.

- Czuwaj nad Mią, proszę - oznajmiłem, puszczając go i odchodząc na dwa kroki w tył.
On odwrócił się i zaczął iść przed siebie.
- Nie mogę - oznajmił, będąc jakiś kawałek ode mnie.
- Dlaczego? - spytałem mocno zdezorientowany.
- Ponieważ to twoje zadanie - powiedział odwracając się do mnie.
Po tych słowach zniknął i pojawiło się bardzo mocne światło, które mnie pochłonęło.

- Hhhhhhhhh - zerwałem się do siadu, biorąc gwałtowny wdech. Ponownie byłem na ulicy, obok płonącego baru. Nie wiedziałem jak, ale żyłem.
Nagle usłyszałem po mojej prawej jakiś szelest. Spojrzałem w tę stronę i zobaczyłem jak jeden mężczyzn zbliża się do miejsca, gdzie leżała Mia. Od razu poczułem gniew i siłę.
Wstałem, nie czując żadnego bólu. Jedyne co czułem, to jak całe moje ciało się zmienia i regeneruje.

Podeszedłem do mężczyzny, który zdążył się do mnie odwrócić. Gdy mnie zobaczył, krzyknął z przerażenia i zaczął do mnie strzelać lecz nic mi to nie robiło.
Chwyciłem go mocno za gardło i uniosłem w górę.
- Cz-cz-czym ty j-jessteś?? - wydusił z siebie przerażonym głosem.
- Twoją śmiercią - oznajmiłem i ścisnąłem jego gardło jeszcze mocniej, czemu towarzyszyło chrupnięcie.
Ciało mężczyzny zwisło bezwładnie, trzymane jedynie przez moją prawą rękę, która ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu, nie była mechaniczna. Była normalna.

Rzuciłem ciałem w stronę ulicy, wprost pod koła jakiegoś samochodu. Auto się zatrzymało, a ze środka wyszło dwóch przerażonych mężczyzn. Użyłem magi materializując nóż i podeszłem do nich.
Szybko chwyciłem pierwszego od tyłu i poderżnąłem mu gardło. Drugiemu sprawnie wytrąciłem z ręki broń i trzy razy wbiłem mu nóż w gardło. Upadł na ziemię, charcząc lecz po chwili zamilknął.

Po chwili się uspokoiłem. Rozejrzałem się po okolicy i zobaczyłem, co narobiłem. Od razu ukryłem demona i pobiegłem do Mii.
Dziewczyna leżała w tym samym miejscu wciąż nieprzytomna. Położyłem ją na chodniku i sprawdziłem, czy żyje. Na szczęście oddychała. Kamień spadł mi z serca. Odsunąłem z jej twarzy pojedyncze kosmyki włosów po czym dotknąłem jej skóry. Nie była tak ciepła jak zawsze. Musiała marznąć. Ubrałem Mii moją bluzę, żeby było jej ciepło.

- Muszę Cię gdzieś zabrać - powiedziałem, i wziąłem ją na ręce - Tylko gdzie?... Domek letniskowy. Tam będziesz bezpieczna.
Rozpostarłem skrzydła, wzniosłem się powietrze i udałem się na zachód.

Po dziesięciu minutach dotarłem na skraj miasta. W oddali dostrzegłem drewniany domek, który dookoła obrastały róże.
- Ulubione kwiaty matki Mii - pomyślałem i obniżyłem lot.
Gdy doleciałem na miejsce, wszedłem z Mią do środka i położyłem ją na kanapie i poszedłem poszukać jakiegoś koca. Gdy go znalazłem wróciłem i przykryłem nim Mię. Było z nią źle. Wciąż się nie obudziła, a teraz zaczęła kaszleć i była cała rozpalona. Pobiegłem po apteczkę lecz nie znalazłem w niej nic, co pomogłoby zbić gorączkę.
- Kurwa - rzuciłem apteczką o podłogę - Gdzie ja teraz znajdę jakieś leki?
- Nie wiem, ale napewno coś się znajdzie - usłyszałem kogoś i aż podskoczyłam przerażony, gdyż byłem tu sam z Mią.

Odwróciłem się do intruza gotowy do walki. Jednak gdy zobaczyłem kim jest nieznajomy, prawie nie padłem z zaskoczenia.

- Michał? - spytałem z wytrzeszczonymi oczami.
- No witaj kuzynie - powiedział uśmiechnięty. Cały on. Dziwiło mnie jednak to, że był w swojej pełnej zbroi.
- Co cię tu sprowadza? - spytałem.
- Twój ojciec mnie przysłał - oznajmił, co zaskoczyło mnie jeszcze bardziej - Uznał, że jednak mała pomoc ci się przyda.
Po tych słowach wyciągnął z kieszeni jakąś małą fiolkę z czerwonym płynem.
- Wyciąg z róży leczniczej - powiedziałem. Za dobrze znałem tą substancję - Po co ci on?
- Mi po nic. Tobie jednak widzę, że by się przydał - oznajmił spoglądając na Mię i podając mi fiolkę.

- No bierz - dodał po chwili, gdy nic nie zrobiłem - No chyba, że ona ma umrzeć.
Zabrałem od niego fiolkę i podeszłem do Mii. Było coraz gorzej, gdyż zaczęła majaczyć. Podniosłem jej głowę i powoli wlałem substancję do jej ust, po czym opuściłem spowrotem jej głowę na poduszkę.
- Teraz trzeba czekać - oznajmił Michał.

- Nie jesteś tu tylko z tego powodu, mam rację? - spytałem po chwili ciszy.
- Nie - westchnął, widocznie spięty - Jest jeszcze coś. Mam sprowadzić Lucyfera i resztę do domu. Ale boję się. Gdyby chodziło o samego Lucyfera, to dałbym rady. Ale jest z nim Layal i moje siostry.
- Ja mam pomysł, ale może ci się nie spodobać - powiedziałem patrząc na Mię.
- To ty zawsze miałeś lepsze pomysły, więc słucham.
- Chcę cię prosić, żebyś z nią został - oznajmiłem wskazując na dziewczynę - Z Lucyferem muszę rozprawić się sam.
- Zwariowałeś?!? - wydarł się - Nie dasz rady.
- Mało mnie to obchodzi. Muszę zrobić porządek z młodszym rodzeństwem.
- Ojciec dobrze mówił, że nie odpuścisz - westchnął i chwycił jakiś duży worek oparty o fotel - A ja uznałem, że może ci się to przydać.

Odebrałem od niego worek z jakimś żelastwem i zajrzałem do środka.
- Moja zbroja - powiedziałem, wyciągając kawałek metalu - Ale skąd?
- Ty serio myślałeś, że ojciec wyrzucił twoje rzeczy? - powiedział - I tak był w złym stanie po tym co zrobił. To by go dobiło, ale to chyba wiesz.
Uśmiechnąłem się lekko.
- Dzięki - powiedziałem.
- Leć się przygotować - rozkazał - Bo oni rosną w siłę.

Po dwudziestu minutach leciałem już nad miastem w pełni uzbrojony.
- Ponoć są w jakimś pałacu - powiedziałem do siebie - A w ninjago jest tylko jeden pałac. Pałac tajemnic.
Skierowałem się w tę stronę przyspieszając.
Po kolejnych kilku minutach dotarłem na miejsce. Wylądowałem przed bramą i ruszyłem długą alejką do drzwi pałacu.
Przed wejściem stały jakieś postacie tonące w ciemnych szatach i zdające się lewitować nad ziemią.

- Musisz mieć kamienie zamiast mózgu, żeby tutaj przychodzić śmiertelniku - oznajmiła jedna z postaci. Upiór strażniczy. Lucyfer musiał ściągnąć obsadę - To jest forteca Lucyfera, a ty jesteś sam.
- Może i jestem sam, ale i tak nie macie za mną szans - oznajmiłem zamieniając się w demona i wyciągając rękojeść miecza, z której po chwili wystrzelił czarny płomień, tworzący klingę.
- Miecz śmierci - oznajmił jeden z upiorów - Nie to niemożliwe. Rahemaael?
- Miło, że pamiętacie, ale mam spotkanie z bratem - oznajmiłem i za pomocą magii, rzuciłem nimi w drzwi, które wyleciały z zawiasów i wpadły do środka. Wszedłem do pałacu i ruszyłem długim korytarzem. Po drodze zaatakowali mnie kolejni lecz rozprawiłem się z nimi równie szybko.
Gdy dotarłem do końca korytarza, potężnym pchnięciem otworzyłem drzwi, które uderzyły z hukiem o ścianę.

To co zobaczyłem w środku sali tronowej, zaskoczyło mnie dość mocno. Na tronie siedział Lucyfer. Po prawej stała Layla, a po lewej Terra i Flora. Na środku stał jakiś mężczyzna.
Wszyscy jak jeden mąż spojrzeli na mnie, a ich miny były bezcenne.

- Niespodzianka - oznajmiłem wchodząc do pomieszczenia.
- A-ale j-jak t-ty... - mężczyzna był tak przerażony, że nie potrafił nic z siebie wydusić.
- Umarłem? Owszem. Ale wróciłem - powiedziałem, po czym przebiłem go na wylot moim mieczem. To był czwarty mężczyzna, który był przy płonącym barze. Oswobodziłem jego ciało, które runęło na ziemię bez życia.

- Wracając do tematu - zwróciłem się do brata - Nie za wygodnie ci?
- Bracie jak to możliwe? - powiedziała Layla - Wciąż jesteś demonem. Takim jak kiedyś. Jesteś zdrowy.
- I masz swoją zbroję - dodała Flora - I miecz.
- Myślisz, że się przestraszę? - rzucił Lucyfer ignorując tamte pytania - Jesteś nikim. Nic mi nie zrobisz.
- Teoretycznie nie mam tego w planach, jeśli zaraz wrócicie do domu - powiedziałem prosto z mostu - Jeśli nie, to sam was tam wyprawię.
- Ty mi grozisz, zdrajco? - oburzył się.
- Tylko ostrzegam. A teraz nie pierdol, tylko zbieraj manatki, bo wakacje się skończyły.

Lucyfer nie wytrzymał. Zerwał się z tronu i przywołał swój kostur.
- Zmuś mnie - oznajmił i zaatakował.
Jego ataki były nieprzewidywalne i silne. Był w kompletnej furii. Wyprowadzał uderzenia z każdej strony, żeby zdobyć przewagę. I po części mu się to udawało.
W pewnym momencie oberwałem i zostałem odrzucony w tył.
- Miałeś zginąć w pożarze - zawołał, a jego lewa dłoń zapłonęła fioletowym ogniem - Skoro żyjesz, sam dokończę robotę.
Po tych słowach, z ziemi wystrzeliły fioletowoczarne macki, które oplotły mi się wokół nóg, powalając mnie na ziemię. Szybko odciąłem je mieczem, wstałem i tym razem to ja rozpocząłem natarcie. Wyprowadzałem szybkie ciosy, chcąc zmęczyć brata. Stało się jednak coś innego. Wziąłem zamach i wyprowadziłem mocny cios, który starł się z blokiem Lucyfera. W wyniku czego, kostur brata złamał się na pół.
Lucyfer padł na podłogę.
- Nie nie nie. To niemożliwe - zawołał zdezorientowany, a ja wyciągnąłem rękę z mieczem trzymając klingę tak, żeby nie mógł wstać.
- To koniec - powiedziałem - Dość już narobiłeś problemów. Wracaj do domu.

Po tych słowach schowałem miecz i podeszłem do siostry i kuzynek.
- Nie - usłyszałem za swoimi plecami krzyk brata. Odwróciłem się, żeby zobaczyć jak stoi zaraz przy mnie i bierze zamach, trzymając nóż. Sprawnie zablokowałem cios, po czym chwyciłem jego dłoń od zewnętrznej strony i dwoma szybkimi ruchami wykręciłem mu rękę, kierując ją w stronę jego uda.
Lucyfer krzyknął i padł na ziemię z nożem wbitym w nogę.

Nagle z tyłu pomieszczenia otworzył się portal, z którego wyszły dwie osoby. Michał i mój ojciec.
Layla, Flora i Terra jak na zawołanie uklękły i zwiesiły głowy.
- Michał co ty tu robisz? - spytałem - Miałeś zostać z...
- Jest bezpieczna - powiedział spokojnie ojciec - Wszystko jest dobrze. Obecnie śpi i nie obudzi się przed twoim powrotem.
Ulżyło mi.
- I co wyście narobiły siostry? - spytał Michał - Po co wam to było?
Flora i Terra nie odpowiedziały tylko zaczęły się czerwienić.

- Mniejsza o to - powiedział mój ojciec - Pora wracać do domu. Michale pomożesz Lucyferowi?
- Oczywiście - oznajmił i podszedł do mojego brata, pomógł mu wstać i razem przeszli przez portal. Zaraz za nimi ruszyła Terra i Layla. Zanim jednak przeszły, podeszły do mnie mnie uściskały, przepraszając. Została jeszcze Flora, która wyglądała na zmieszaną.
- Ja wiem, że to może być niemożliwe, nie tylko przez to, co zrobiłam, ale chciałabym tu zostać - powiedziała, co mnie zaskoczyło.
- Mogę spytać dlaczego? - mój ojciec był jak zawsze nad wyraz spokojny.
- Ja... No... - Flora wyglądała na bardzo spanikowaną - Przyszliśmy tu za namową Lucyfera. Mieliśmy mu pomóc. Ja z siostrą mieliśmy robić zwiad w szkole. I...
- Chodzi o Lloyda? - spytałem domyślając się, o co chodzi. Widziałem jak patrzą na siebie.
- Skąd ty...? - moja kuzynka spaliła totalnego buraka.
- Domyśliłem się. Zresztą widziałem was w szkole. Harumi to ciekawe imię, tak poza tym.
Flora patrzyła na mnie, jakby zobaczyła ducha. Zmieniłem wygląd na ludzki.
- Raf? - jej mina była bezcenna - To byłeś cały czas ty?
- Tak, ciekawie się wszystko oglądało - oznajmiłem z uśmiechem.
- Napewno tego chcesz? - spytał nagle mój ojciec, przerywając naszą rozmowę.
- Tak - powiedziała - Przy nim czuję się szczęśliwa.
- Dobrze więc - zgodził się - Ale co powie twoja siostra?
- Tak naprawdę to ona podsunęła mi ten pomysł. Tylko jej powiedziałam co czuję.
- Ale co z twoim aniołem? - spytałem przypominając sobie co się stało ze mną - Stracisz go.
- Niekoniecznie - oznajmił ojciec - Ten pomysł nie był dobry. Wprowadziłem poprawki. Teraz już go nie straci. Nikt nie straci.

- Tato? - rzuciłem, zanim wszedł do portalu - Czy ja mogę cię o coś poprosić?
- Pewnie.
- Czy.... - wahałem się - Czy mógłbyś sprawić, że będę zwykłym człowiekiem? Dla Mii.
Ojciec widocznie zaczął się zastanawiać.
- Wiesz, że wtedy wszystkie twoje rany powrócą? No oprócz tej ostatniej.
- Nie przeszkadza mi to. Chcę, żeby ona była szczęśliwa.
Starzec uśmiechnął się i wyciągnął coś z kieszeni.
- Załóż go - powiedział, podając mi jakiś amulet - Kiedy będziesz go nosił, będziesz mógł korzystać z zdolności demona. Po postu będziesz demonem  Bez niego będziesz zwykłym człowiekiem.
- Dziękuję - powiedziałem.
- Żegnajcie i kto wie? Może do zobaczenia - powiedział, po czym przeszedł przez portal, który po chwili zniknął.

- Czyli zostaliśmy tutaj sami - stwierdziła Flora - Masz gdzie się podziać?
- Mam, a ty?
- Szczerze to nie wiem - oznajmiła i posmutniała.
- Floro - powiedziałem i położyłem ręce na jej ramionach - On też Cię kocha. Widziałem. Idź do niego. Powiedz mu. Nie ważne, że go odrzuciłaś.
- Dzięki - powiedziała i mnie objęła - I przepraszam za wszystko.
- Nic się nie stało - powiedziałem po chwili - Leć do niego i w końcu bądź szczęśliwa.
- Zobaczymy się jeszcze?
- Myśle, że tak.

Po tych słowach wybiegła z sali tronowej.
Ja uśmiechnąłem się i rozejrzałem po pomieszczeniu. Po chwili i ja ruszyłem w stronę wyjścia.

𝓚𝓸𝓷𝓲𝓮𝓬

I tak dotarliśmy do końca historii Rafaela. Dziękuję wszystkim za obecność i komentarze których nigdy dość. A teraz żegnam się z wami.
Do usłyszenia w moich innych dziełach.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top