...
Siedział przy różowym stoliku w pokoju Sally.
-Dolać ci herbaty Kathalia?-Pyta ze słodkim uśmiechem Sally .
-Oczywiście.-Uśmiecham się ,podnoszę plastikową filiżankę a ona nalewa mi wyimaginowanej herbaty.
-Tobie też nalać Abigail?-Dziewczynka kręci przecząco głową.-Trochę już mi się nudzi.-Wzdycha Sally.-Abi chodź pobawić się lalkami.-Ciągnie ją za rękę.
-To ja już nie będę wam przeszkadzać.-Wstaje z podłogi i wychodzę z pokoju.Burczy mi w brzuchu,kiedy ostatni raz coś jadłam? No tak wczoraj wieczorem,schodzę do kuchni.
-Hej Toby.-Witam się z chłopakiem stojącym przy gofrownicy z kubkiem herbaty.-Robisz gofry?-Pytam.
-Hej,oczywiście.-Marszczę nos,i przyglądam mu się uważniej zauważam czerwoną plamę na rękawie.
-Co sobie zrobiłeś w ramię?-Szybko zakrywa plamę.
-To nic takiego.-Mówi obojętnie.
-Prze nic takiego nie traci się tyle krwi.Pokazuj albo zrobię to siłą.-Przewraca oczami i podwija rękaw chwytam jego przedramię i przyglądam jej się.-Nie wywiniesz mi się , głębokie rozcięcie.Może się wdać zakorzenię.Masz mi to przemyć i ani się waż wychodzić z kuchni, bo i tak cię znajdę.-Grożę wybiegam z kuchni do mojego pokoju,szybko znajduję średniej wielkości drewniane pudełko i wracam do kuchni.-Dobrze że przyniosłeś krzesła.-Uśmiecham się do niego.
-Nie ma za co.Mogę wiedzieć co tam masz?-Otwieram pudełko,wyjmuje igłę i nić.
-Wszystko jest czyste niczym szkodliwym cię nie zarażę.-Informuję go,przekładam nić zawiązuję.Siadam na krześle.-Pokaż te ranę.-Wyciąga do mnie rękę,zgrabnie zakładam trzy szwy.Wstaje i wyjmuję z kasetki bandaż i siadam z powrotem na krześle.-Możesz mi powiedzieć kto cię tak urządził?
-A nieważne wypadek przy pracy.-Owijam ranę bandażem i zawiązuje.
-Gotowe.-Mówię z uśmiechem.
-Dzienks. Zręcznie posługujesz się igła.-Stwierdza.
-Musiałam sama sobie zszywać rany większe niż twoja,doszłam do wprawy.-Uśmiecha się do mnie łobuzersko.
-Coś mi podpowiada że nie tylko swoje.
-Raz,może dwa.-Polubiłam Tobyiego ,nikomu o niczym nie powiedział,jest powiernikiem mojej tajemnicy.Uśmiecha się do mnie.
-Dobra zjedzmy te gofry.-Mówi.
-Nie głupi pomysł.-Uśmiecham się.Przy jedzeniu strasznie się wygłupialiśmy,rozpętała się nawet wojna , na ciasto i posypkę którą trwała by w najlepsze gdyby nie Manksy który przyszedł nas zwyzywać i kazał sprzątać(ciastem w twarz też oberwał.)
-Kati!Kati!-Słysze jak ktoś mnie.Do kuchni wchodzi Jeff.
-Czego chcesz Jeffrey?-Pyta uśmiecha się.
-Raz,dwa,trzy zabijasz ze mną ty.
-Aha,na nic więcej cię nie stać?
-No,weź Kati.-Mina pięciolatka.
-Dobra.-Biorę do ręki gogle Toby'ego i zakładam je.Zaczynam się śmiać.-Jestem gotowa.
-Ej to moje!-Toby goni mnie bo całej kuchni.
-Pożyczam tylko....oddam w stanie nienaruszonym....znaczy postaram się!-Cała trójką zaczynamy się śmiać.
-Co wam tak wesoło?-Pyta L.Jack.
-Nic...-Chichoczemy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top