45

Eryk Getwald kołysał czerwoną cieczą w pucharze. Ostatnio zaczął gustować w winie z Mosforu, co skłaniało go do pozytywnych przemyśleń o nowej władzy rodzinnego miasta. Nie popierał represji wobec biedoty, sam się z niej przecież wywodził, ale wino robili naprawdę dobre. Eryk nawet rozmyślał nad spotkaniem się z osobnikiem imieniem Jaren Utraus, człowiekiem czynu, który wymordował całą rodzinę królewską Mosforu… Czy raczej prawie całą. Bo jedna osoba prześlizgnęła się pod toporem losu i przeżyła. Edrick Mikkel Balbdur. Jedyny spadkobierca króla Huberta Balbdura II teraz błądzi po Południu w towarzystwie jakiegoś Serguina, a Malkolm Valdenbert depcze im po piętach. Na temat Białego Rycerza szpiedzy Ligi Słowa nic nie wiedzieli, ale nawet pomimo braku informacji, Eryk czuł, że ten człowiek żyje, i ma się dobrze. I że po niego idzie.

-Niech idzie. Zostałem sam. Bez przyjaciół, bez nikogo. A mój Pan mi dopomoże… - szepnął Eryk i rzucił pucharem o ścianę. Zawartość zabarwiła tynk na czerwono i uformowała kałużę na podłodze. Eryk sapnął gniewnie. Nic nie szło po jego myśli. Skutkiem zasiania terroru w Quincie były masowe emigracje pospólstwa na obrzeża królestwa, co utrudniało zbieranie podatków i produkcję rolną oraz przemysłową, bo brakowało specjalistów. Eryk ubolewał też nad ucieczką Helmuta Kalkena, który pod osłoną nocy i specyfiku zapewniającego niewidzialność opuścił Monkenmart i zniknął jak kamień w wodę. 

-Cholerny… Za dobrze go traktowałem… Oj tak, za dobrze… Ale na wszystkich przyjdzie pora… Tak. Na wszystkich. Wszyscy poza wtajemniczonymi umrą. A ja przeżyję, i będę przewodził najsilniejszym państwem powstałym na gruzach Kontynentu… - niemal bezgłośnie jęknął Eryk i podjechał wózkiem inwalidzkim do regału z książkami. Wyciągnął tom obity w skórę i zaczął przerzucać kartki, aż znalazł mapę Berawen. Długo się jej przyglądał, aż z płaczem wyrwał rycinę i wrzucił ją do kominka. Po chwili wylądowała tam reszta książki, która z sykiem poddała się destrukcyjnej siłę ognia. 

-Zostałem sam… - zaszlochał Getwald i spojrzał w wysokie lustro z kryształu. Ujrzał w nim zniszczonego człowieka w złotej masce, z ambitnym planem i głosami w głowie. Zobaczył szaleńca. 

-Nie zostałeś sam! - Usłyszał dudniący głos. Eryk rozejrzał się po pomieszczeniu, ale nikogo nie ujrzał. 

-Kto tu jest?!

-Dobrze wiesz. Weź się w garść i dopilnuj wszystkiego, Getwald! Jeśli chcesz dostąpić zaszczytu stania u mego boku, musisz wszystko kontrolować! - Głos rozbrzmiewał z blizn na całym ciele Eryka Getwalda, wibrował i zmieniał tony tak, że nie sposób było rozróżnić płci ani wieku. Ale to nie była ludzką istota, to było pewne.

-Twoi ludzie już tu jadą z nowym ciałem. Był to wielki władca Zimnego Lądu, z królestwa, którego nazwa została zapomniana! Wykonasz wszystko, co powiem, a gdy stanę o własnych siłach, zostaniesz królem. Ale wcześniej… Musisz zająć się jedną kobietą. I to szybko. Potwory z Gwiazd nie będą wiecznie czekać, a gdy zaatakują i zajmą cały Kontynent, mordując wszystkich ludzi, tylko my i nasi ludzie przetrwają te straszne czasy. A potem… Potem nastanie Nowa Era, w której nie będzie czasu na słabości - mówił Głos, a Eryk kiwał głową. - Musisz o wszystko zadbać, wtedy nasz plan się powiedzie. Wierzyłem, że jesteś moim idealnym następcą i uczniem od czasu, gdy zobaczyłem się tam, w Mosforze. Nie zawiedź mnie!

-Nie… Nie zawiodę - szepnął Eryk i spuścił głowę. Czekał, lecz nic się nie wydarzyło. Było cicho i spokojnie. Jak w grobie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top