4

- Więc, czemu mi pomagasz? Bo nie z dobroci serca…

- Znowu zaczynasz… dzieciaku, daj spokój… kaca mam, przez sen wypiłem flaszkę…

- Acha, przez sen, razem z jakimś brodatym dziadem z ulicy…

- To był Lakko, mój nowy kumpel… sam się na ulicy wychowałem, i odpowiadając na twoje pytanie, to jedyną rzeczą dla mnie ważną jest przeszłość. W Mosforze spędziłem całe swoje życie, nie miałem nadziei na opuszczenie Muru, nie to co mój towarzysz niedoli, Getwald… byłem związany ze Średnim Miastem, i ogółem z tym miejscem. A teraz? Jestem gdzieś na południu, z dziedzicem mojej ojczyzny, która jest rozrywana przez anarchistów i gangsterów! Jesteś ważnym pionkiem w tej grze. Ci co cię porwali, mieli wpakować ci kulkę, jednak woleli na tobie zarobić, podobno im się to zwróciło w postaci złamania każdej kości, wyłupienia oczu, wybiciem zębów i wyrwania paznokci… Ale teraz, gdy Jaren Utraus prawdopodobnie wysłał swoich przydupasów, w tym samego Malkolma Valdenberta, kawał skurwiela, kiedyś z nim pracowałem, z jego bratem zresztą też, obaj to kawały drani… może nie jestem święty, ale nigdy nie zgwałciłem podejrzanego przy pomocy naładowanej strzelby i nie wystrzeliłem mu śrutem w… no… no w odbyt. Zapewne gość jeszcze długo błagał o życie, ale wtedy wyszedłem z pokoju… wtedy zrozumiałem, że świat pełen jest potworów, a największymi z nich są ludzie… a że ludzie są też przekupni, lubią plotkować i powielać informacje, mój stary znajomy się dowie, że ci pomogłem. I wyda na mnie wyrok. A lubię życie. I jeszcze nie chcę oddawać go Valdenbertowi. Więc, chciałbym cię o coś prosić. Jeśli się z tego wykaraskamy i odzyskasz tron… dostanę azyl. I może jakąś posadę na dworze.

- Chcesz wykorzystać moją beznadziejną sytuację, w której jestem od ciebie uzależniony, pod groźbą śmierci z rąk Malkolma Valdenberta… to szantaż - Zaprotestował Edrick Balbdur.

- A kto mówi, że masz jakiś wybór? To raczej jednorazowa propozycja. A ja zawsze mogę zmienić zdanie i uznać, że ta inwestycja mi się nie opłaca i lepiej uciekać na zachód, kupić trochę czasu nim najemnicy, łowcy głów i inne szumowiny z Berawen mnie dopadną… Więc? Jak będzie? Słuchaj, chcę dla ciebie jak najlepiej, naprawdę, ale potrzebuję twojego królewskiego słowa, że mi pomożesz… pomożesz?

- Ech… pomogę. Pomogę…

- Cieszę się, że doszliśmy do porozumienia. Niech Atlur ma cię w opiece, królu. Spójrz tylko na ten widok - Zachwycił się Bertram Surio.

Przed nimi malowały się zamglone szczyty Gór Pork. Majestatyczne formacje i strumyki płynące spomiędzy szczelin i znikające w rozpadlinach…

- Zmieniłem plan na bardziej praktyczny. Przejdziemy góry, dojdziemy, albo dojedziemy konno, zobaczy się, do Czarnej Rzeki, odwiedzimy Doverstein, spłyniemy promem na południe, ominiemy Cmentarz Bogów, dotrzemy na Wolne Wrzosowiska, potem tylko Pasmo Agariusa… i już, Kuratus przed nami. Powtarzamy cykl, tyle że na odwrót. Czyli na północ. No i do Mosforu… to niezła wycieczka…

- No… bardzo niezła…

- Nie marudź, jako król poznasz krainy, kulturę i zaznasz prawdziwej przygody, o której taki Kryk Mocarz mógłby tylko pomarzyć… no! To w drogę - Zawyrokował Biały Rycerz i zakrył twarz chustą. Burze piaskowe były tu codzinnością.

TYMCZASEM

Malkolm Valdenbert patrzył na powykręcane z bólu ciało, wbił kopię raz jeszcze, przebijając płuco i druzgocząc klatkę piersiową.

- Więc… powtórz, bo nie dosłyszałem… jesteś w stanie powtórzyć? - spytał gardłowo. Podrapał się po wąsach, otarł pot z blizny biegnącej przez całą twarz, poprawił czapkę. A gdy nie doczekał się odpowiedzi, kopnął leżącego w twarz podkutym buciorem, wybijając mu drugą połowę zębów.

- Ppp… powiem - mężczyzna pluł krwią. Był nagi, jego ubrania i zbroja leżały na stercie dobytku obok przewróconego dyliżansu. Ze środka dobiegały krzyki i płacz.

- Jeśli chcesz ocalić skórę, i może nawet swoją rodzinkę, powiedz prawdę. Komu sprzedaliście chłopaka? Wiesz, ja to bym cię od razu zabił, ale Jaren Utraus ma rozkazy. A ja rozkazów się trzymam, z czegoś żyć trzeba. Więc? Powiesz coś więcej?

- Nazywał się… Jocas Hiviuk… dawał dużo, chciałem uciec, skończyć z tym fachem… po prostu żyć! - zapłakał mężczyzna krwawiąc obficie. - Do Portu Wytchnienia pojechali… może nie sprzedał jeszcze chłopaka…

- Oby. Bo jak nie, to odwiedzę cię w Otchłani, osobiście, i skopię ci dupsko za twoje kłamstwa… no, panowie! Dawać go!

Dwóch drabów w kapturach i kolczykami przedstawiającymi węże zwisającymi z uszu złapali chłopa pod ręce, trzeci otworzył przewrócone drzwi dyliżansu, pogroził kobiecie i zapłakanej dziewczynce karabinem, po czym wepchnięto męża i ojca w jednej osobie do środka i zatrzaśnięto drzwiczki.

- Co teraz? - spytał ten trzeci.

- Teraz podpalamy - Uśmiechnął się Malkolm Valdenbert wycierając krew z noża i chowając go do pochwy. - Do Portu trzy, cztery dni jazdy! Pośpieszcie się tam, i ruszamy! Dzień i noc, aż nie znajdziemy chłopaka! Sam go zabiję… palcami. Wbiję w oko… a zresztą, po co robić plany? Zobaczę co będę miał pod ręką… no! Panowie? Żwawo! Niech płonie jak czarownica na stosie!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top