33

Mężczyzna otarł krew z policzka, splunął czerwoną cieczą, która na szczęście nie należała do niego. Jego rywal spoczywał w szpitalu z wybitymi zębami, podbitym okiem, wstrząsem mózgu i rozbitym łukiem brwiowym. Wilson omiótł wzrokiem jeszcze raz arenę na której nie tak dawno walczył za ciężki mieszek spoczywający w jego kieszeni. Myślał że kupi za te pieniądze nowe życie, ponad cztery tysiące Świętych Monet. Oczywiście było ich mniej, ale wykonanych z lepszego metalu i o wysokich nominałach, po dwieście każda. Na rewersie znajdował się Święty Król Gregorij ze swoją lancą. Specyficzny smak towarzyszący ugryzieniu twardego metalu nie pozostawiał wątpliwości, że było to czyste złoto.

Teraz trybuny były puste, pokaz zakończył się trzy godziny temu, teraz został tylko nowy czempion podziemnych walk na pięści oraz jakiś chłopak zmywający krew z kamiennej podłogi. Gdy zegar ścienny wybił jedenastą wieczór Wilson wstał, kiwnął głową chłopakowi i wyszedł z dusznej piwnicy na ulicę Legionu Grit. Podrapał się po brodzie, którą skrócił poprzedniego dnia u fryzjera, był zadowolony z efektu. Teraz nikt nie powinien go rozpoznać jako byłego Łowcę Plugastwa. A to pozwalało rozpocząć nowy rozdział w jego kurczącym się życiu. Lekarze dawali mu nie więcej niż cztery lata. Stan zdrowotny Vilsona podyktowany był dużą ilością alkoholu, tłustymi biesiadami oraz buntowniczym życiem na arenie. Znachorzy mówili tak jeszcze przed przybyciem Gerga Kurta na Wyspy Klanu Rayd, wtedy Wilson zbywał ich i walczył na arenie jeszcze zacieklej. W 758 RPWC, gdy pamiętnej nocy do drzwi jego pokoju zapukał blondyn z włosami do ramion z propozycją odpłatnego zabijania potworów i awansu społecznego nie zastanawiał się długo. Poznał kilkunastu Łowców Plugastwa, a właściwie zapaleńców takich jak on, tyle że on był świadom ryzyka, co nie oznaczało że inni Łowcy byli gorsi. Nie. Byli niedoświadczeni, a doświadczenie jakoś trzeba zdobyć. Wspominał Savomira i ich sprawę z wilkołakiem, oraz inną, bardziej tragiczną… Wspominał wielu którzy zmarli podczas masakry wojsk Wielkiego Imperatora Morza Północy Einmara Drynna, jak się teraz zaczął tytułować. Tych, których nie zastali dopadli w lasach i na traktach.

Ale czemu ich ścigano? Czyż nie czynili dobra? Einmar Drynn wypowiedział się jasno, wszyscy Łowcy Plugastwa pod rozkazami Gerga Kurta zostają ekskomunikowani z Wysp oraz terytorium Quinty w Berawen, a ci którzy nadal pozostają w zasięgu jurysdykcji Wielkiego Imperatora Morza Północy zostają skazani na śmierć. Był to śmiały ruch ze strony Drynna, który w każdym Łowcy upatrywał spiskowca. Pogłoski dotarły do Veredu, gdzie królowa Mauritta Yurda wyraziła swój sprzeciw zamykając granice największego portu w Dolinie Lart dla statków z oznaczeniami Quinty. Jak długo potrwa ten pokaz siły? Czy honor jest silniejszy niż interesy i komitywa z potężnym handlowym sojusznikiem?

Vilson nie wiedział, i go to nie obchodziło. Chciał po prostu zniknąć, zapaść się pod ziemię i zniknąć z polityki i problemów. Ale nim to zrobi musi załatwić jeszcze jedną sprawę.

W zaułku, gdzie śmierdziało grochem i zgniłą kapustą dostrzegł postać. Rozejrzał się ostrożnie czy nikt ich nie śledzi i wszedł do zaułku, pod latarnię rzucającą chybotliwy blask płomienia.

Calhy Lires podał dłoń Wilsonowi i razem ruszyli w stronę portu. O tej godzinie Fort Stuarta świecił pustkami, tylko kilku marynarzy wykrzykiwało jakieś pieśni, bo śpiewem tego zawodzenia nie sposób nazwać.

-Jak walka? - zapytał Calhy spoglądając w gwieździste niebo. Pogoda była dobra. W sam raz na ucieczkę.

-Jak zwykle. - uśmiechnął się pod nosem Vilson wyciągając mieszek i pokazując go towarzyszowi. - Teraz to sami amatorzy startują, nie to co kiedyś… Kiedyś byli trudniejsi przeciwnicy.

-Skoro tak mówisz. Chcesz jeszcze wrócić tu, na Wyspy?

-Po co. Nic tu na mnie nie czeka. Tylko wykluczenie i życie w strachu. A nie o to chodzi. Chcę jeszcze się wyszaleć, pojechać gdzieś, gdzie znów poczuję się beztrosko… Może Stare Stepy? Byłeś tam Calhy?

-Ja nie, ale mój ojciec był. Jeździł tam co roku na pielgrzymki. Bardzo zachwalał tamtejszą przyrodę i klimat, że hartuje. Może Ci pomoże.

-Oby. - Vilson był pewien, że nic mu już nie pomoże. Czasem dostawał drgawek, skurczy, nie panował nad ciałem. I to go niepokoiło. - A ty? Gdzie popłyniesz?

-Nie wiem. Na początek Stare Sonuvaki, to wyspa w zatoce Kirgutta przy Wichrowym Porcie. A potem… Kto wie?

Znaleźli się na pomoście między dwoma okrętami. Jeden był typowym okrętem pasażerskim, drugi zaś towarowym, oficjalnie transportował Krwawe Kamienie, niewielu jednak wiedziało o tym, że Carpenter Eyck w wyspiarskim podziemiu jest największym eksporterem Grassy. A że okręt i kilka innych jednostek pływających należało właśnie do fikcyjnej spółki Carpentera, nietrudno domyśleć się prawdziwego ładunku. Za odpowiednią opłatą statki te oferują transport ludzi, bez pytań i komsekwencji.

-Tu nasze drogi się rozchodzą na dobre. Powodzenia, gdziekolwiek ta krypa cię zabierze. Postaraj się nie wypalić za dużo. Widziałem co to zielsko robi z człowiekiem… - Vilson uścisnął dłoń Lires'a i mimo protestów wepchnął do niej niedużą sakiewkę.

-Też się trzymaj, gladiatorze… Zdorwiej, a może kiedyś wypijemy za wspólne przygody. Biedny Gerg nie miał tyle szczęścia…

-Jesteś pewny? Bo myślę, że jeszcze nas zaskoczy. To w jego stylu…

-Tak. To w jego stylu.

Chwilę po tym jak Calhy wkroczył na pokład, statek z zaopatrzeniem Krwawych Kamieni odbił od portu i fale poniosły go na pełne morze, czy raczej ocean. Vilson patrzył na oddalającą się rufę statku, po czym postanowił wejść na swój. Nie było mu to dane. Statek pasażerski znanego przewoźnika zakołysał się, a później coś z trzaskiem pękło. Marynarze pospiesznie opuścili pokład, uprzednio pomagając nielicznym pasażerom. Statek zakołysał się raz jeszcze i było jasne, że nabiera wody.

Vilson przezornie opuścił torbę i dyskretnie wyciągnął mały, kieszonkowy pistolet. Stały się ostatnio bardzo popularne ze względu na krztałt oraz poręczność. Do komory wchodziło nieco ponad dziesięć pocisków małego kalibru.

Nagle z wody wyskoczyło coś wielkiego, i wcale nie była to ryba. Był to człekokrztałtny wilk, czyli fachowo Wilkor, ale ten był nad wyraz przerośnięty, do tego wiele ludzkich rys, czy to twarzy czy normalne dłonie wskazywały bardziej na jakąś formę mutacji, niż na wrodzoną czy nabytą chorobę. Poza tym nie było pełni.

Pasażerowie, obsługa i marynarze jak to ludzie przesądni i nieobyci ze zjawiskami nadnaturalnymi zaczęli krzyczeć i uciekać, część nawet wskoczyła do wody. Potwora najwidoczniej to rozwścieczyło, bo złapał jedną kobietę w wieczorowej sukni i cisnął ją na tonący statek. Kobieta uderzyła o maszt i osunęła się na pokład.

Vilson z przerażeniem zauważył, że nikt nie kwapi się jej pomóc, nawet mąż, który czmychnął razem z resztą. Były czempion walk na arenie wskoczył na chybotliwy pokład i podtrzymując kobietę odeskortował ją na trzęsące się deski pomostu. Gdy zobaczył, że kobieta jest w bezpiecznej odległości, odwrócił się do potwora, któey zajęty był rozrywaniem ciała armatora i kolorowaniu okolicy na czerwony kolor wnętrznościami tego samego armatora. Monstrum również dostrzegło Vilsona, i nie czekając ani  chwili rzuciło się za nim w pogoń.

Vilson nawet nie wiedział, że będzie to jego ostatnia przygoda

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top