27
-Tu rozbijemy obóz. Yaghul już niedaleko. Nie oddalajcie się. Szczególnie ty, Surio. Miejcie go na oku. - warknął generał Dan Geriho, głównodowodzący wojsk Doverstein. Nie ufał Białemu Rycerzowi, tym bardziej że lata temu ich wystawił. Ale od początku…
Bertram został ocucony zimną wodą. Krztusząc się, próbował zobaczyć coś przez zalane oczy.
-A więc… znów się spotykamy, Bertramie Surio, szerzej znany jako Biały Rycerz. Twoje imię cię wyprzedza. Ucieczka z szubienicy w Luandii, inaczej zwanej Ziemiami Kryka Mocarza… zaimponowałeś mi. Tej samej sztuczki użyłeś w 753 roku po Wojnie Centralnej… niezgorsza sztuka, zaiste… Ale teraz znów tu jesteś.
-Cesarzu… -wyjąkał Bertram, ale uderzenie trzonkiem halabardy o kafelki przerwało jego wypowiedź.
-Cisza! Ja mówię! Okradłeś mnie, nie tylko z pieniędzy, ale i z honoru! Co sobie myślałeś, wysadzając świątynię Buguanta? Hę?!
-No… ładnie ją odbudowali… prawie jak poprzednia… - nim Bertram ugryzł się w język dostał rękojeścią miecza między żebra.
-Przemilczę to… Ale… mam dla ciebie propozycję. Znaleźliśmy na brzegu Czarnej Rzeki pewną dwójkę. Mówili coś o tobie. Chłopak, krótkie włosy. Drugi był wysoki, miał jasny zarost i kręcone włosy. Tak, wiesz o kim mówię… jeśli chcesz ich jeszcze zobaczyć, ruszysz z generałem Geriho i jego świtą na pustynię Yaksabath, pomóc w walce z rebeliantami. Po burzy piaskowej, która zatarła szlaki i kanały komunikacyjne, mieszkańcy są skazani na łaskę, lub jej brak, Dzieci Pustyni. To niebezpieczny kult gotowy podjąć wojnę w obronie zagarniętego terytorium, a jak wiadomo, apetyt rośnie w miarę jedzenia. Ruszycie tam, skontaktujecie się z ostatnim ocalałym oddziałem i razem rozniesiecie tych heretyków i zwyrodnialców w puch!
-A jeśli odmówię? Jeśli nie chcę zabijać?
-Domyśl się. Musisz się dostosować. Jeśli nie jesteś użyteczny, to twoi kompani tym bardziej.
-Dobrze. Ale potem nas wypuścisz? Tą dwójkę i mnie? Cesarzu?
-Ich na pewno. I… mam ochotę cię zabić, ale jeśli przyczynisz się do odzyskania terenów pustyni oraz Yaghul, perły wśród miast handlowych za czasów mego ojca… wtedy puszczę cię wolno. Razem z tymi drugimi. Mamy umowę?
-Tak. - mruknął Bertram po chwili milczenia.
-Więc zejść mi z oczu. Dajcie mu coś, jedzenie, czy czego tam potrzebujesz. Broń dostaniesz gdy zrobi się gorąco. Jasne? Geriho, ty zostajesz, muszę z tobą pomówić.
To były ostatnie słowa władcy Doverstein jakie Biały Rycerz usłyszał. Podczas podróży wspominał miłe chwile, gdy istniał dla niego Mosfor, zresztą nie tylko dla niego, były jeszcze Obiurt, Hrauttengard oraz Vered. Z Veredu pochodził Harry Wirden, Łowca Plugastwa z którym zawarł osobliwy pakt, z Hrauttengardu Carl Yorkish, a i to tylko przejściowo, bo urodził się w Mosforze. A ze stolicy Doliny Lart, największego i majestatycznego miasta pochodził on, William Yorkish, człowiek który napsuł mu mnóstwo krwi w czasie młodzieńczych lat, podobnie z Erykiem Getwaldem… przecież wszystko było tak dobrze! Ale czasem nawet ktoś, kogo znasz całe życie, wbija ci nóż w plecy i patrzy jak zdychasz. A, i oczywiście Filip Treg. Bertram nienawidził tej grupy. Na szczęście co najmniej dwójka gryzie piach, dwóch byłych gliniarzy, jeden został złodziejem, drugi detektywem. A mimo to się kumplowali. Jakże osobliwie.
-Hej! Ty, Rycerzu! Ogarnij się. Wyjeżdżamy wcześniej, rozkaz generała. -warknął komandos noszący zabawne przezwisko, które bynajmniej nie wzięło się znikąd.
-Hej, Pijak! Zostaw go, mamy wspólną robotę, a ten człowiek to po prostu legenda! W rok po tym jak zwiał dalej gadano o tym w knajpach! Miałem szczęście, że widziałem to na własne oczy! A ty miałeś jeszcze większe!
- zawołał niski dryblas o fizjonomii karpia, wszystko przez fałdy tłuszczu pod brodą i ogólną toporność twarzy.
-Ta, szczęście! Ty to miałeś, bo w sumie tylko tłumu pilnowałeś, a ja trzymałem tego skurczybyka i pętle mu założyłem! A jak spieprzył, to szalety pół roku szorowałem. Zabrali mi medale, co z tego że byłem jednym z najlepszych, skoro podpalacze świątyń uciekają z moich rąk?! Musiałem na wszystko harować od początku!
-Ej! Kompania! Zamknąć mordy, śniadanie robić! Za godzinę ruszamy! I musicie się jakoś dogadać, bo potrzebujemy tego człowieka. Nawet po tym co zrobił naszemu narodowi, bo mamy wspólny cel, i nie będę tolerował niesubordynacji! Pamiętajcie o tym, a ty, Surio, najbardziej!- krzyknął Dan Geriho. Godzinę później konie popędzane ostrogami mknęły piaszczystym traktem, podczas gdy na horyzoncie malowały się pierwsze powykrzywiane budynki ze szkła. Miasto Yaghul było tuż tuż...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top