25
Łowcy Plugastwa spędzali święto Orlando w ruchu i stresie. Pakowali wszystko, co tylko mogło się przydać na dzikich, północnych terenach Zimnego Lądu, w tym ciepłe i szczelne ubrania. "Ci Drudzy", jak nazywali Łowcy ludzi pod dowódctwem Harry'ego Wirdena, byli gotowi do drogi, tu objawiał się profesjonalizm, szpiegiwskie oraz wojskowe przeszkolenie agentów Ligi Słowa. Gdy cała kolumna, złożona z przeszło setki ludzi, wozów z amunicją, ubraniami, sprzętem, zwierzętami hodowlanymi(coś w końcu trzeba jeść), oraz filtrami wody i płutnami namiotów ruszyła na północ, w kierunku Pasma Gór Stennisa i Starych Stepów, od razu przystąpiono do rozmów, oczywiście w grupach. Na przedzie jechali Łowcy, z Filipem Tregiem i Carlem Yorkishem na czele, tył zamykali zbrojni Ligi Słowa, przewodzonej przez Harry'ego Wirdena i Augusta Bodersta.
Tak minęło święto Orlando, w drodze i poruszeniu. Wszyscy patrzyli w niebo, wypatrując jakiejś pozytywnej nowiny, czegoś co pomogło by zmierzyć się z myślą o nadchodzących potwornościach. Ale nic takiego nie miało miejsca, a Łowcy znów patrzyli pod nogi swoich wierzchowców.
Carl popędził konia, zrównał się z Filipem.
-Oby pogoda była dobra. Nie możemy sobie pozwolić na problemy. Nie teraz. Gdybyśmy tylko mogli latać. -zamyślił się Treg i westchnął. -Jak myślisz, można mu ufać?
-Komu?
-A komu nie ufamy? Wirdenowi. Nie wiem, jak na siebie wpadliście... Ale chyba go akceptujesz. Jeśli można to tak ująć.
-No... uświadomił mi kilka rzeczy. Wyjaśniliśmy sobie... pewną sprawę z przeszłości. Pomijając jego parszywy charakter... on też akceptuję to, kim się stał. A teraz nam pomaga.
-Nie z własnej woli. - przypomniał Filip rozpinając pikowany płaszcz pod szyją. Było mu ciepło. -Wszystko dzięki przewrotowi Getwalda. Był dla mnie jak ojciec... Ale widząc, kim się stał i jak to wpływa na otaczający nas świat... zaplanował wszystko z wyprzedzeniem, ustawił nas jak pionki, mnie, Ciebie, Marię... nawet własną śmierć. Zastanawiam się, czy podobnie nie stało się z tymi kosmicznymi potworami.
-Jaki mógłby mieć motyw?
-A jaki motyw mają szaleńcy? Myślę... że wszyscy zwariowaliśmy. Przewróciło nam się w głowie od tej wolności, od świata. Kiedyś... była tylko Dolina Lart, nawet nie cała, tylko Mosfor, Hrauttengard, Obiurt i Vered. I wszystko było jasne. Teraz popatrz na nas... na tych wszystkich ludzi, którzy przyszli do nas szukać celu w życiu. Pokazaliśmy, że niemożliwe jest możliwe. I co z tego mamy? Porwania, śmierć, zabranie duszy... a właśnie! Gdzie podział się Mistirian Obedo?
-Zniknął. Po prostu zniknął. Rozpłynął się.
-Jak to magicy. Ale ty... wtedy gdy mogłeś zabić Bertrama... Białego Rycerza. Nie zrobiłeś tego. Okazałeś litość.
-Ciekawe, ilu przez tę litość umrze. Ilu umarło przez nas? Mnóstwo ludzi. Nie wiem też, czy przymusowa zmiana władzy w Mosforze nie jest naszą winą.
-Nie wszystko jest naszą winą. Czasem... po prostu tak się dzieje. Pamiętasz, gdy po zassaniu Mgły szukaliśmy jakiegoś cely? Dworskie życie nie jest dla nas, mamy swoją mroczną przeszłość, i jeden dobry uczynek tego nie wymaże. Dlatego zostaliśmy Łowcami. I robimy to, co robimy. By chronić innych i tych na których nam zależy.
-Na przykład żonę i syna...
-Tak... jak wrócimy... rzucam to wszystko. Chcę mieć zwykłe, normalne życie. Po tak długim czasie, będzie ciężko odzwyczaić się od przyspieszonego tętna, smrodu trupów i zapachu prochu strzelniczego... Ale chcę spróbować. Myślę, że wystarczająco zrobiłem dla Berawen i mogę odpocząć. Nie wiem, czy to zrozumiesz... Ale nie jestem już młody. Zapał do przygód opadł. A wy... ty, Harry, Henrik... wszyscy jesteście młodzi. Nie zmarnujcie życia przedwczesną śmiercią. Proszę, Carl.
-Ech... Dobrze. Czy... Maria wie?
-Wie. I się zgodziła. Nie chce takiego życia dla małego Williama. Ja też nie chcę. Ty chyba też. Ale to moje plany na przyszłość. Wy wszyscy... zrobicie co chcecie. Co uznacie za słuszne.
Carl zwolnił, poczekał aż zrówna się z Henrikiem.
-Co mówił? - zapytał mężczyzna.
-Tak jak myślałem. Chcę odejść.
-Jego wybór. - skwitował Putterd klepiąc szyję wierzchowca. -A co wtedy z Łowcami Plugastwa?
-Nie wiem. Myślę, że sami się wytracą. Ja też myślałem o innym życiu. Ludzie poradzą sobie z potworami, których zresztą jest coraz mniej. I nie bez naszej pomocy, z czego jestem dumny. Ale to, Ludzie z Naah... myślę że to ostatni krok przed emeryturą Filipa, moją... i wielu innych. Za długo tak żyjemy. To powoli zmienia nas w potwory, które mordujemy.
-Może... Wiesz, co będziesz robił? Potem.
-Ja... nie wiem. Myślałem o policji. Albo czymś podobnym. Mój ojciec był detektywem. Może pójdę w jego ślady. A ty?
-Mną się nie martw. Coś wymyślę. Jak zawsze. - Uśmiechnął się Henrik i popędził konia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top