Upadli w Wiatrach
Szare ściany przesiąknęły nikotyną, podczas gdy okna stały się na tyle brudne, że krajobraz stolicy, wciąż pięknej, choć zniszczonej Warszawy, nie był już widoczny. Bowiem tak właśnie wymarzyli zaborcy.
Młody mężczyzna wszedł do pomieszczenia, przerywając monolog oficera. Nic dziwnego, że zaraz po przekroczeniu progu, zaniósł się ogromnym kaszlem. Oficer rosyjskiej armii skarcił go spojrzeniem.
- Jakie raporty, żołnierzu? - Spytał z niewyjaśnioną niechęcią, patrząc w falujące drobinki kurzu.
- Polacy na zachód od Krakowa, złożyłem meldunek u agenta. - Odpowiedział rudowłosy Wiktor.
- Coś jeszcze? - Przejrzał zielonookiego, wwiercając się w umysł.
- Nie, oficerze. - Powiedział. Zaraz później rozejrzał się po pokoju i wrócił spojrzeniem do starszego mężczyzny. - W czymże przerwałem? - Spytał z czystej uprzejmości.
- Naszła mnie pewna myśl, towarzyszu... - przerwał, aby zaciągnąć się dymem cygara. Nie oczekując, aż młodzieniec spyta, kontynuował, patrząc w zniszczone biurko. - Cóżże jak to, iż ludzie dzielą od lat swoich pobratymców. Źli, lub dobrzy. Przecież jesteśmy jedynie ludźmi, Wiktor. - Przerwał, by spojrzeć na stojącego u drzwi chłopaka. - Jesteśmy czymś pomiędzy, stworzeni do dóbr i morderstw. - Patrzył na niego uparcie i beznamiętnie, choć w spojrzeniu tym kryła się pewna ciekawość.
- Oczywiście. - Potwierdził, bez chwili namysłu.
- A w takim razie, jak wyjaśnisz to? - Spytał oficer, gwałtownie podrywając się z krzesła, aby otworzyć okno i wpuścić wiatr.
- Dobro przepadło w zło, oficerze. - Odpowiedział niepewnie.
- Pomyślcie, Wiktor. Ile ciał, żyć i ziem. Czyż to nie dobro? - Spytał, krocząc w jego stronę sprężystym i żwawym krokiem, niczym drapieżnik.
- To zło, oficerze. - Powiedział cicho, odwracając wzrok od rozmówcy.
- Co moje uszy słyszą? - Zaśmiał się gorzko, rzucając cygaro pod swoje obuwie, których twarda podeszwa przygniotła je do ziemi. - Jesteście aż tak niewdzięczni. Jak śmiesz mi się sprzeciwiać? - Spytał, z szaleńczym błyskiem w oku.
Żołnierz tracił pewność siebie, jednak odpowiedział.
- Dokładnie, oficerze... - przerwał wypowiedź, by zaczerpnąć wdech. - Śmiem.
- Nie oczekiwałem tego od ciebie. Tych słów. Jesteś zbyt młody, uparty, by poddać się słowom starych... Ach, jakaż szkoda, że takich ludzi nikt i nie szuka. - Uśmiechnął się zwycięsko.
- A jakich szukają, oficerze? - Spytał uważnie.
- Tych, co dają się ugnieść grudniowym wiatrom i słowom. Nie jesteś taki. - Spojrzał w ścianę. - Jesteś młody. - Westchnął starszy.
Dni mijały w ułamkach sekund, grób oficera leżał pod leśną ziemią, a ilekroć żołnierz na nią spojrzał, przypominał te słowa.
Choć w pamięci oficera wciąż był młody, teraz ani trochę się nie zmienił mimo upływu lat.
A mówią na każdy róg.
Człowiek się zmienia po wojnie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top