Rozdział 5

8.09.1972

Przysięga

Był piątek po południu, skończyłam już ostatnią lekcję eliksirów i czekałam na Candice na błoniach. Pogoda nie rozpieszczała, pomimo tego, że świeciło słońce i tak było mi zimno. Myślałam o tym, jak będą teraz wyglądały nasze spotkania, trafiłysmy do innych domów. Dużo się zmieni, nie jestem nawet pewna, czy nasza przyjaźń to przetrwa. Jest dla mnie jak siostra i chcę, żeby tak zostało. Zastąpiła mi drogę uśmiechając się do mnie.
- Hej Lou, jak tam życie z kujonami? - zażartowała.
- Hej CJ, jak tam życie, jako jedyna Ślizgonka w rodzinie? - szturchnęłam ją lekko.
- Spadaj kujonie. - szturchnęła mnie w odwecie. - Idziemy nad jezioro?
- Jasne, Wężu. - złapałam ją za dłoń i ruszyłam we wskazanym kierunku.

Położyłyśmy się na trawie niedaleko tafli wody i patrzyłyśmy w niebo. Czułam się, jak w ten pamiętny kwietniowy poranek, dzień przed urodzinami Candy. Pamiętam, jaka była podekscytowana perspektywą czarowania, wyobrażałyśmy sobie wtedy nasze życie w Hogwarcie, codzienne piżama party i mieszkanie razem, a teraz jesteśmy w innych domach i nie mamy nawet czasu, żeby spotkać się w ciągu tygodnia.
- O czym myślisz? - podparła się na łokciu i odwróciła w moją stronę.
- O nas, o tym, jak bardzo się myliłyśmy co do naszego życia tutaj. - wskazałam ręką zamek.
- Ale najważniejsze, że nadal się przyjaźnimy, prawda? - zapytała.
- I nigdy nie przestaniemy. - dodałam.
- Tak, bo razem przetrwamy nawet piekło. - uroczyście przełożyła rękę do piersi.
- Mam nadzieję, że nie będziemy musiały. - przytuliłam ją. - Kocham cię CJ.
- Ja ciebie też maluchu. - wyszeptała w moje włosy.
- Sama jesteś maluchem. - odparłam w jej ciemną czuprynę.
- Pamiętasz, jak dostałaś list? - oderwała się ode mnie.
- Jak mogłabym zapomnieć, to był jeden z najlepszych dni w moim życiu. - rozmarzyłam się.

Istotnie był to jeden z najlepszych dni. Był w pierwszej trójce zaraz po narodzinach mojego brata i poznaniu Candice. Co prawda byłam pewna, że go dostanę, ale to zawsze jest ważna chwila w życiu czarodzieja. CJ została wtedy u mnie na noc, ale nie spałyśmy, siedziałyśmy i rozmawiałyśmy całą noc czekając na sowę. Ona miała swój list już od paru miesięcy, ale czekała na mój, żebyśmy razem mogły iść na Pokątną zakupić potrzebne rzeczy. Rano okazało się, że niepotrzebnie wyczekiwałyśmy sowy, bo przyleciała dopiero około ósmej. Szczęśliwa, przyciskając list do piersi, zrobiłam w podskokach kilka obrotów, uściskałam Candice i Briana oraz obudziłam Vane'a, który zaniepokojony zaczął głośno szczekać, a wręcz wyć. Następnego dnia razem z moją przyjaciółką i naszymi rodzinami za pomocą proszku Fiuu dostaliśmy się do sklepu Ollivandera kupić różdżki. Musiałam wypróbować z pięć zanim trafiłam na tą właściwą, a była ona niezbyt giętka, o długości 12 1/2, rdzeniu z pióra Feniksa i z drewna jaworowego,a ułożono ją w pięknym czarnym pudełku wyłożonym błękitnym niczym egzotyczne morze jedwabiem. Następnie poszliśmy po szaty, książki i całą resztę rzeczy zapisanych na naszej liście. Gdy mieliśmy już wracać rodzice powiedzieli mi, że mogę sobie wybrać sowę, którą zabiorę ze sobą do szkoły, a która będzie jednocześnie moim prezentem urodzinowym i w ten sposób zdobyłam Alfę.

- Wiesz co Lou?
- Hmm?
- Słyszałam dziś w Pokoju Wspólnym coś strasznego.
- Co takiego? - zmarszczyłam brwi.
- Zbliża się wojna Lucy, Sama Wiesz Kto rośnie w siłę. Boję się.
- Ja też się boję, ale obiecaj mi, że cokolwiek się stanie nie wstąpisz w jego szeregi.
- Oczywiście, że nie wstąpię, za kogo mnie masz? - wzburzyła się.
- Mówię poważnie Candice.
- Tak długo, jak ty nie wstąpisz ja będę trwać u twego boku.
- Przysięgasz?
- Mogę złożyć ci nawet Wieczystą Przysięgę. - złapała moją dłoń.
- Do tego akurat potrzebna byłaby nam trzecia osoba.
- Znajdę kogoś, kto się zgodzi. Dam ci znać kiedy.
- Nie wiem czy to dobry pomysł. - odwróciłam głowę, nie mogłam jej powiedzieć, że wątpię w przyszłość naszej przyjaźni.
- To świetny pomysł, a teraz chodź wracamy do zamku, ciemno już. - pomogła mi wstać i razem pobiegłyśmy w stronę szkoły.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top