42
- Keith? - Ciche pukanie rozniosło się po pomieszczeniu, gdzie brunet siedział zwinięty w kulkę pod kocem, mocno tuląc do siebie misia.
W tym momencie pluszak był jego jedynym wsparciem. No może jeszcze klucz w drzwiach, który miał zamiar przekręcić, aby Kubańczyk nie wtargnął do jego królestwa.
Tak, miał zamiar, ale nie zrobił tego. Mała cząstka w środku niego nadal trzymała się nadziei, że Lance wejdzie, przytuli go...
Westchnął ciężko, odrzucając od siebie miśka i koc i podszedł do drzwi. Zachowywał się jak dzieciak. To on powinien pomagać starszemu, w końcu o to prosił. Zamiast tego, udawał obrażonego ośmiolatka, jak wtedy, gdy Lance zrobił z niego durnia i wyśmiewał się. Wtedy też uciekł do pokoju, przytulając pluszaka, którego dostał od ojca podczas pożegnania w sierocińcu.
Podszedł do drzwi, otwierając je na oścież, a w jego ręce natychmiast wpadł pewien przystojny Kubańczyk.
- Quiznak! - krzyknął szatyn w szoku, zaraz orientując się w sytuacji i uniósł głowę w górę, aby spojrzeć młodszemu w oczy. - Patrz, lecę na ciebie. - Puścił mu oczko, zaraz po tym jęcząc z bólu. - Nie kopie się leżącego - zajęczał płaczliwie, dociskając swoje czoło do podłogi.
Brunet prychnął. - Nie kopię leżącego, pomagam upaść kulawemu - poprawił przyjaciela i wrócił na swoje łóżko.
- Miałem zacząć ci śpiewać, ale chyba się za mną stęskniłeś, co kotku? - Poruszył brwiami, a Keith spojrzał na niego cały zarumieniony.
- Nie jestem kotkiem, bucu! - krzyknął, uderzając pięściami w pościel. Lance zaśmiał się i podczołgał do młodszego.
- Ven y bésame mucho - zanucił, siadając obok chłopaka. Brunet patrzył na niego w przerażeniu.
- Yyy... Y no... Jabla español?
Lance zaśmiał się i przysunął niebezpiecznie blisko Kogane.
- Prawie ci to wyszło, ma bien - mruknął, przysuwając twarz bliżej tej chłopaka. Patrzył mu w oczy, przenosząc wzrok na jego usta, będąc milimetry od swojego celu.
Keith patrzył nadal wystraszony, co do ruchów starszego. Był prawie pewny, co ten chce zrobić.
Przysunął się bliżej, pragnąc, aby ich usta już się połączyły.
Nagle drzwi otworzyły się z hukiem, a do środka wpadł starszy Kogane. Widząc swojego młodszego braciszka w prawie jednoznacznej sytuacji ze swoim przyjacielem, zarumienił się mocno i równie szybko, jak się pojawił, tak znikł.
Mężczyźni wpatrywali się przez chwilę w drzwi, które przed chwilą trzasnęły, aż Lance wybuchnął śmiechem, chowając twarz w dłoniach i kładąc się na łóżku.
- Jednak el mundo importa.
||••••••••••••••||
Jeśli u mnie nie byłoby Polsatu,albo jakiejś wpadki, wiedzcie, że to nie ja pisałam rozdział XXDD
Btw, przekroczyłam limit 300 słów, przez co wyszło ich prawie 400 (z tą notką jest ich już 410);;
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top