XXXVIII
26 ABY, Takodana
Rey pilotowała frachtowiec, którym lecieli do zamku Maz Kanaty, więc Kylo Ren miał czas, by przemyśleć wszystko, co przytrafiło mu się tego dnia. Jeszcze rankiem wierzył, że Najwyższy Przywódca uczyni go mistrzem, ale ten nasłał na niego swoich strażników. Do tego ten głos, który zabronił mu zabić Rey. Kylo był pewien, że Snoke też to usłyszał, zobaczył to po jego twarzy, a jednak mistrz sprzeciwił się ciemnej stronie. Rycerz powoli zaczynał podejrzewać, do kogo należał ten głos. To musiał być Palpatine, który był zbyt zaskoczony, by mącić mu w głowie głosem Dartha Vadera. Co go łączyło ze Snoke'em? Nie mógł być jego mistrzem, przecież był martwy. W takim razie, skąd wzięła się ta transmisja? Nic nie trzymało się kupy. Do tego Rey była spokrewniona z Palpatinem. Urodziła się po jego śmierci, więc nie mogła być jego córką. Czy on w ogóle miał dzieci? Ren nigdy o tym nie słyszał, ale to było jedyne wytłumaczenie, na jakie potrafił wpaść.
Starał się skupić na tamtych rzeczach, próbując połączyć kropki, ale nie potrafił wpaść na nic konkretnego. Stracił swoją pozycję jako przywódca rycerzy Ren. Miał na głowie zarówno Ruch Oporu, jak i Najwyższy Porządek. Już cała galaktyka nienawidziła Kylo Rena, nie było dla niego miejsca nigdzie. Powinien był umrzeć od ran zadanych mu przez Huxa. Na pierwszym miejscu, nigdy nie powinien się narodzić, bo jego życie nigdy nie niosło ze sobą nic dobrego. Miał dość nieustanej walki ze światłem i ciemnością. Ben Solo został ulubieńcem mroku, nim w ogóle zdążył przyjść na świat, a jego imię było kolejną klątwą. Ben, po Benie Kenobim, niesamowitym mistrzu Jedi, którego żadne przeciwieństwo losu nie przeciągnęło na ciemną stronę. Ren nigdy nie miał wyboru, nigdy! Zawsze kazano mu walczyć albo po jednej stronie, albo po drugiej, a wewnętrzny konflikt go wyniszczał. W tamtej chwili chłopak rozleciał się na kawałki.
Wcześniej tego dnia, chciał zabić swojego ojca, szykował się do tej szansy, by móc udowodnić swoją wartość. Chciał zobaczyć Hana Solo martwego, a myśl o tym, z początku przynosiła mu ulgę, później smutek, a teraz był niemalże zły na siebie, że chociażby próbował. Obwiniał ojca o wszystko. Gdyby nigdy go nie oddał, Bena nie poddałby się ciemności, nie doprowadził do spalenia świątyni, do śmierci Luke'a, Mroco, Hennixa i wielu innych, a większości nawet nie potrafił wymienić z imienia. Gdyby został na pokładzie Sokoła, jego życie wyglądałoby zupełnie inaczej i może byłby szczęśliwy. Jak miał to wybaczyć ojcu? Nie potrafił się do tego zmusić, a wstyd już nigdy nie pozwoli Benowi spojrzeć w oczy ojca.
Chciał coś zniszczyć, dać upust złości, ale sam nie był pewien, czy w ogóle się wściekał. Nie mógł utrzymać szlochu. Płakał z żalu i bezradności. Nie było dla niego przyszłości, to był koniec wszystkich ścieżek, którymi mógłby podążać. Nie stał po stronie dobra, nie stał po stronie zła, nie pozostało mu już nic. Długo powstrzymywany płacz poniósł się tak głośno, że zerwał Rey na nogi. Dziewczyna wybiegła z kokpitu pilota, jakby ster poraził ją prądem. Znalazła Kylo, który zgięty w pół, przywarł do podłoża pokładu. Uderzał dłonią w metalową powierzchnię, a jego dłoń zaczęła pokrywać się krwią. Przed kolejnym uderzeniem, dziewczyna złapała rękę rycerza, czym dała mu znać, że się pojawiła. Uczucie rozpaczy w pomieszczeniu było niemalże namacalne i nie trzeba było być wrażliwym na moc, by poczuć ten smutek.
— Dlaczego mnie tam nie zostawiłaś? — zapytał przez łzy. — Nigdzie już nie ma dla mnie miejsca.
— Twoje miejsce jest wśród Ruchu Oporu i Nowej Republice — odpowiedziała, ale sama zdawała sobie sprawę, że to były zwykłe kłamstwa. Ren parsknął gorzkim śmiechem, żadne z nich nie wierzyło w te słowa.
— Oboje moich mistrzów próbowało się mnie pozbyć. Chcieli mojej śmierci, bo wiedzieli, że nie jestem godzien żadnej ze stron.
— Luke chciał wyłączyć miecz. Nie zaatakowałby cię... — próbowała bronić swojego dawnego mistrza.
— Nigdy nie powinien był go włączyć — powiedział i miał rację, bo niby jak inaczej miał to odebrać. Mistrz Skywalker chciał go zabić, myślał o tym, niemalże się tego dopuścił, to i tak było coś, co nigdy nie miało prawa nastąpić. — Jestem przegrany w oczach wszystkich.
— Nie wszystkich, w moich nigdy nie byłeś — mówiła cicho. — Nie zostawiłam cię, bo tego chciałam. Musiałam dowiedzieć się, kim jestem. Teraz jest twoja kolej, by to odkryć, a ja pomogę ci to osiągnąć, tylko nie możesz się poddać.
Rey zamknęła jego dłoń w uścisku, a chłopak spojrzał na nią i pierwszy raz, poczuł coś, w czego istnienie powątpiewał już od dawna. Nadzieję. Nie sądził, że jeszcze kiedyś uda mu się wierzyć, że jutro może przynieść lepszy dzień. Dziewczyna przytuliła Bena, obejmując go wokół pleców i pozwoliła, by ukrył przed nią twarz, gdy próbował się uspokoić. Nie był już tak przygnębiony, ale policzki wciąż miał mokre od łez. Po chwili odchylił się lekko do tyłu, by móc oprzeć się o jej ramię, a Rey przerwała uścisk, by chwycić go za rękę i przywarła policzkiem do czubka jego głowy. Znów mogli być przy sobie i nawet tak delikatne gesty, pozwalały im pamiętać, że nie byli sami. Przy niej, młody Solo czuł się bezpiecznie, chociaż cały zewnętrzny świat chciał rzucić się na niego z pięściami.
Siedzieli na podłodze, aż im oczom nie ukazał się system Takodany. Strażniczka podniosła się, niechętnie wypuszczając Bena z objęć. Musiała wylądować, podczas gdy chłopak zdjął z siebie zbroję, zostając w wysokich, czarnych spodniach i nieco ciemniejszej od szarości bluzce, której rękawy były obwiązane czarnym materiałem po palce, a rozcięcie na głowę, ciągnęło aż do ramion. Nie chciał już w niczym przypominać Kylo Rena, nawet jeżeli nie widział sensu w powrocie do dawnego imienia. Nie pozbył się tylko miecza, nie pozwoli sobie zostać bezbronnym w obliczu zagrożenia. Gdy wyszli, Rey uśmiechnęła się do niego. Znów wyglądał jak chłopak, o którego walczyła przez ostatnie lata. Słońce wciąż było na niebie, grzejąc równie przyjemnie, jak gdy pierwszy raz trafili w to miejsce. Wtedy szara strażniczka przypomniała sobie, że wszystko stało się tego ranka, nawet jeżeli czas działał różnie na wielu planetach, wciąż trwał ten sam dzień.
Ruszyli do zamku, mijając kolorowe flagi i pomnik Maz Kanaty, by odnaleźć ją we własnej osobie. Starsza kobieta kręciła się po swojej kantynie, rozmawiając to z jednym to z drugim klientem. Na widok pary, która przekroczyła próg pomieszczenia, właścicielka odwróciła się w ich stronę i powoli zaczęła się tam kierować. Słyszała wieści, wiedziała, że obok Rey, jak gdyby nigdy nic szedł przywódca rycerzy Ren. Gdyby to powiedziała głośno, wielu by się na niego rzuciło, jedni chcąc okupu za niego od Najwyższego Porządku, drudzy, by pozbyć się zabójcy ich rodzin. Na to Maz nie mogła sobie pozwolić. Żadna przemoc nie była mile widziana w jej zamku. Widziała strach w oczach Bena, nie przyszedł tu atakować, więc mógł być bezpieczny, jak reszta klientów. Nie jej zadaniem było ingerowanie w to, która ze stron mocy wygra, schron był dla wszystkich.
— Jesteście nieco więksi, niż zapamiętałam — stwierdziła Maz, dla której kilka lat mijało tak szybko, jakby to były dni. — Gdzie twój mistrz? — zapytała, zwracając się konkretnie do Rey. Ben domyślił się, że właścicielka kantyny była dobrze poinformowana o jego historii, więc opuścił głowę.
— Mistrz Skywalker... — zaczęła Rey, ale nie mogła wydusić z siebie reszty zdania. Cała sprawa była dla niej jeszcze zbyt świeża. Wciąż nie mogła pozbyć się wrażenia, że gdy wróci na Ajan Kloss, Luke tam będzie, uśmiechnięty, obok swojej siostry, gdy jego siostrzeniec wreszcie wróci do domu. Niemalże wszystko z tej historii było nierealne.
— Nie żyje — dokończył za nią Solo.
— Och... emm... w takim razie przykro mi z powodu waszej straty — powiedziała, ściągając okulary z nosa, by móc spojrzeć na nich bez szkieł powiększających.
— Wojna niesie ze sobą ofiary — powiedziała Rey, cicho. — Dlatego na jakiś czas chcielibyśmy się od niej odciąć. Zatrzymalibyśmy się tutaj, jeżeli w twoim zamku są jeszcze jakieś wolne pokoje.
— Na pewno coś się znajdzie — odpowiedziała właścicielka i uśmiechnęła się do nich delikatnie. Zaczęła wyprowadzać ich z kantyny w stronę nieco mniej uczęszczaną. Minęli kilka tuneli, a wtedy w głowie Maz pojawił się pomysł. — Kiedy byliście tu ostatnim razem, Luke przekazał mi coś do ukrycia, a teraz... już raczej tego nie odbierze. Chodźcie ze mną. Ten przedmiot nigdzie nie będzie bezpieczniejszy niż w rękach uczniów Skywalkera.
Rey od wielu lat nie słyszała, by ktoś nazwał ją w ten sposób. Od czterech? Może dłużej. Nie odezwała się, by poprawić Maz, chciała zobaczyć, o co jej chodziło, a jeżeli będzie trzeba, wymyśli coś, by dostarczyć przedmiot do Jedi. Zagłębiali się w trójkę w mroczny tunel, u którego końca leżała jedna skrzynka. Nikt nie był upoważniony, by przychodzić w to miejsce, poza samą Maz, a ona nie pozwalała zapuszczać się tam nawet własnym droidom. To wyjaśniało, dlaczego wszędzie kłębiły się warstwy kurzu i pajęczyn, a robactwo gnieździło się po kątach. Kanata wzięła skrzyneczkę i opierając ją na ramionach, otworzyła, by Ben i Rey mogli zobaczyć zawartość. Wewnątrz był miecz świetlny, ale nie wyglądał jak ten, którym walczył mistrz Luke. Był prostej budowy, minimalistyczny i srebrny o czarnej końcówce, choć broń, którą wcześniej tego dnia dzierżył Skywalker, była nieco bardziej wymyślna, o okrągłych zdobieniach. Rey wyjęła ją ze skrzynki i nie miała pojęcia skąd, ale wiedziała, że przedmiot miał do niej prośbę.
— Chce wrócić do właściciela, ale nie wiem, kim on może być — powiedziała dziewczyna i uruchomiła broń, z którego wysunęło się niebieskie ostrze.
— Ja wiem, rozpoznaje je z holokronów szkoleniowych na Yavin — odezwał się Ben. — Ten miecz należał do Anakina Skywalkera.
— Więc jak mamy go oddać? Twój dziadek zginął, nim przyszedłeś na świat — zdziwiła się Rey.
— Czy to w ogóle istotne? Jedyne, co wciąż chciałbym zrobić to odkryć, czego dotyczyła transmisja, ekhem, wiesz kogo. Nie mam najmniejszej ochoty uganiać się za Jedi, który zgubił swój mieczyk.
— Wszyscy szukają, czegokolwiek chciał Pal... on, już od lat. Niby jak chcesz to odnaleźć?
— Odpowiedź na twoje pytanie jest bliżej, niż myślisz — odezwała się Maz, skupiając wzrok na skurzanej pochwie, którą Rey nosiła u pasa. Ich próby ukrycia, o co dokładnie chodziło, były zbędne.
Dziewczyna wyjęła zawartość, wśród której znalazł się ozdobny sztylet. Znalazła go niedługo po śmierci rodziców. Należał do akolity, Ochiego, który próbował ją zabić, gdy obydwoje wpadli do jaskini, która zaskoczyła ich po drugiej stronie ruchomych piasków. Nosiła go przy sobie na wszelki wypadek. Nie nadawał się do walki, był tępy i stworzony raczej dla wyglądu niż by faktycznie kogoś skrzywdzić. Jednak, gdyby szara strażniczka kiedyś została złapana i związana, ten mały przedmiot mógłby pomóc jej się uwolnić, a w ostateczności, dałaby radę tym kogoś skrzywdzić, bo na pewno był niebezpieczniejszy niż nagie pięści. Sztylet miał na sobie zdobienia, których nie rozumiała, więc nawet nie próbowała ich rozszyfrować, ale gdy tylko Ben je ujrzał, od razu wiedział jakie pismo było tam wygrawerowane.
— To własność Sithów. Skąd ty go masz? — zapytał ją Solo.
— Znalazłam na Passanie, to dłuższa historia. Potrafisz to przeczytać? — Rey zapytała zdumiona.
— Tak, to współrzędne. Możemy tam polecieć — stwierdził chłopak i zaczął kierować się do wyjścia.
— Wasze pokoje są na górze, jeżeli dalej będziecie chcieli tu zostać — powiedziała za nim Maz.
Rey zdążyła podziękować kobiecie, ale sama nie wiedziała, czy mając tyle różnych poszlak, zdecydują się zostać na Takodanie. Ben szedł szybko, więc dziewczyna musiała trochę podbiegać, by go nie zgubić. Nie odzywał, gdy w jego głowie kreował się nowy plan. Wreszcie pojawiła się szansa, że uda mu się odnaleźć cel transmisji. Wtedy będzie mógł wrócić do Najwyższego Porządku, wytłumaczy, że to Snoke próbował go pozbawić życia, że przeciwstawił się ciemnej stronie mocy. Rycerze Ren na pewno staną po jego stronie. Jeżeli Hux będzie się stawiał, pozbędzie się go. Jeżeli to nie Armitage przejął władzę nad Renami, na pewno przekazał ją Sollonie. Gdy i ona będzie miała coś przeciwko również pożegna się z życiem. Kylo znów będzie mógł powrócić, a tym razem, to on będzie władał galaktyką, zamiast ciągle być pod czyjąś władzą.
Nie zatrzymał się, na nawoływania Rey. Był jak wyłączony, zupełnie podświadomie kierując się w stronę frachtowca, by jak najszybciej móc wpisać współrzędne, wyryte w sztylecie. Ruch Oporu tak długo miał tę przewagę, a jednak nie wykorzystali jej. Szedł ślepo, niemalże nie patrząc przed siebie, a szara strażniczka miała już dość tego, że jej nie słuchał. Mijali oczko wodne za granicami zamku i gdy tylko Ben był dość blisko, Rey chwyciła go mocą i wykorzystując jego nieuwagę, popchnęła go do wody. Sztylet wypadł mu ręki i zaczął pędzić na dno, przecinając taflę, jakby gęstość wody nie różniła się od powietrza. Chłopak wynurzył się, by złapać powietrze, którego zabrakło mu, przez niespodziewaną kąpiel. Zaczął rozglądać się po powierzchni, a u brzegu dostrzegł byłą padawan, która mu się przyglądała.
— Co zrobiłaś?! — krzyknął, po czym zaczął podpływać do brzegu, gdy wyszedł, patrzył na Rey z wściekłością. — To jest moja ostatnia szansa! Pomóż mi przeszukać dno.
— Nie — odpowiedziała mu ostro. — To jest twoja ostatnia szansa na co? — zapytała z pretensją w głosie. — Chcesz do nich wrócić. Znowu chcesz mnie zostawić.
— Tak samo, jak ty zostawiłaś mnie — wytknął jej, jak wiele razy wcześniej.
— Wiesz, że musiałam odejść — zaczęła się tłumaczyć. Pierwszy raz nie było słychać żalu w jej głosie, przez to, że go zostawiła. Miała też swoje życie, swoje problemy, które nie ograniczały się do Bena Solo. Jak długo będzie miał o to żal, gdy sam nie był lepszy? Najpierw nie przyjął jej dłoni, a potem sam odszedł, zostawiając ją na śmierć. — Nigdy nie zostałabym Jedi. Nie mogłabym tam zostać i trenować z wami, wiedząc, że to do niczego nie prowadzi. Musiałam dowiedzieć się, jakie jest moje miejsce w tym świecie i wiem, że ty chcesz tego samego dla siebie, ale wchodząc w to samo bagno, niczego nie osiągniesz.
Chłopak zastanawiał się, co powinien zrobić. Wiedział, że jeżeli postara się wyciągnąć sztylet, Rey od niego odejdzie i znowu będzie sam. Dlaczego po prostu nie potrafiła go zrozumieć? Gdyby tylko otworzyła oczy, wiedziałaby, że to jedyne dobre wyjście. Z nim na tronie Najwyższego Porządku, nie będzie tak, jak gdy władał Snoke. Uporządkuje galaktykę, wprowadzi zasady, które uczynią życie lepszym. Każdy będzie podporządkowany kodeksowi, nie tak ograniczonemu, jak ten Jedi. Wreszcie zapanuje równość i sprawiedliwość, a on będzie jej wyznacznikiem i dopilnuje, by każdy się tego pilnował. Sam tego nie osiągnie, potrzebował Rey, by walczyła u jego boku. Nawet uczniowie Skywalkera nie zdołaliby ich powstrzymać. Musiałaby tylko chcieć tego samego, ale szara rycerz nie miała najmniejszej ochoty słuchać o jego planach.
— Nie mogę być Jedi i nie będę strażnikiem tak jak ty. Zostaje mi tylko to, co miałem przez ostatnie lata. Ciemność i tak mnie pochłonie. Jeżeli dołączyłbym do Ruchu Oporu, skończyłoby się tak, jak ze świątynią. Przegrałem, ciemność jest za silna, a teraz jestem jej częścią — chciał mówić dalej, ale coś w twarzy Rey odebrało mu słowa. Nie spodziewał się takiej reakcji. Wyglądała, jakby coś analizowała, pogrążając się w całkowitym zamyśleniu.
— To nie jest prawda, Ben — odezwała się po chwili ciszy. — Rozmawiałam raz o tym z Lukiem i Leią. Oni twierdzą, że mrok, który zadręcza twój umysł od dzieciństwa, nigdy nie należał do ciebie. Ciemna strona, którą wyczuł mistrz Skywalker, gdy spojrzał w koszmary, nie była twoja. Dopiero później do to niego dotarło. To musiał być Palpatine, przez którego poddałeś się ciemności.
— W takim razie jestem stracony — podsumował. Jeżeli Palpatine żył, jaką miał przeciw niemu szansę?
— Nie jesteś — dziewczyna powiedziała ostro. — Wszyscy mogą stracić wiarę w ciebie. Ty możesz tracić wiarę, ale ja nigdy tego nie zrobię.
— Dlaczego? — zapytał ze smutkiem. Może gdyby przestała, gdyby oboje zaczęli się nienawidzić, wszystko byłoby łatwiejsze. Tak ciężko mu było na nią spojrzeć. Rey zgarnęła mu, schnący na słońcu, lok, za ucho u przyłożyła rękę do policzka, patrząc chłopcy prosto w oczy.
— Bo cię kocham, Ben, a ty nie jesteś kimś, kogo mogłabym stracić.
Nie wiedział, czy jej słowa go zabolały, czy uszczęśliwiły. Nie odpowiedział, zamiast tego nachylił się i delikatnie pocałował Rey. Tym razem nie było w tym strachu i złości, jak gdy pocałował ją za pierwszym razem. Nie otaczały ich zabójcze płomienie, które w każdej chwili mogły ich sięgnąć. Był tylko spokój i cisza, a letnie słońce przyjemnie grzało im skórę, susząc wciąż przemoczone ubrania Solo. Dziewczyna pogłębiła pocałunek, który ścigał ją od ostatniego dnia na Yavin. Tylko oni sami stawiali sobie barierę, przez którą nie mogli być razem. Nie było już zasad ani nikogo, kto mógłby ich oceniać. Jednak ciemność skutecznie dawała radę im odbierać im radość ze wszystkiego. Dopóki w Benie trwał konflikt, ich wspólna przyszłość wciąż była niejasna. Rey przypomniała sobie, że gdy leczyła go z ran postrzałowych, poczuła, że to nie cały ból, który mogła na siebie przejąć.
Jedna z jej dłoni spoczywała na klacie chłopca, a ich usta wciąż pozostawały złączone, gdy Rey użyła mocy, by pozbyć się ran. Blizny zaczęły znikać. Paskudna szrama na twarzy, która została mu po ich pierwszej, prawdziwej kłótni, wygładziła się, a podobnie zniknęły wszystkie ślady, które Solo nosił na skórze po torturach. Wtedy dziewczyna powinna przestać, bo czuła, jak robiło jej się słabo, ale i tak zaczęła przebijać się przez mrok. Umysł Bena oczyszczał się z ciemności. Powstawała tarcza, która nie przepuszczała wpływu Imperatora Palpatine'a. Wszystkie mroczne myśli zaczynały znikać i Rey, chwiejąc się na nogach, pozbyła się ostatniej. Chłopcu nigdy nie myślało się tak jasno. Złość już nie zakłócała mu myśli, smutek i strach zniknęły, pozostawiając jedynie radość, z tego, co miał będąc tu i teraz. Spojrzał na dziewczynę z uśmiechem, który ta zdążyła odwzajemnić, a potem zaczęła upadać, jakby traciła przytomność. Złapał ją i opadał powoli, całą drogę do ziemi.
— Hej, hej. Co się dzieje, Rey? — mówił do niej cicho, utrzymując ją jednym ramieniem, a drugą ręką odgarnął włosy z twarzy. Dziewczyna wciąż się uśmiechała. Była wykończona, przez ilość życia, którą mu podarowała, lecząc z krzywd, które wyczynił mu jej przodek. Otworzyła oczy i dostrzegła, że poza zniknięciem blizn, w wyglądzie chłopca zaszła jeszcze jedna zmiana. Nienaturalna czerń jego włosów zniknęła, zastąpiona odcieniem brązu, łudząco podobnym do tego, jaki miała Leia w młodości. Wciąż były nieco ciemniejsze, gdy promienie słońca walczyły z nasiąkniętą w nie wodą, ale różnica była ogromna.
— Zrobiło mi się trochę słabo, zaraz na pewno mi przejdzie — powiedziała i nie mogła się powstrzymać, by nie zatopić dłoni w jego włosach. Taki miałyby kolor, gdyby ciemność trzymała się od niego z daleka. Już nie będzie miała na niego wpływu. — Jak ty się czujesz?
— Ja... dobrze — odpowiedział, choć to był tylko ułamek prawdy. Nigdy nie czuł się lepiej. — Co zrobiłaś? Czemu...? — chciał pytać, ale gdy w pierwszym odruchu chciał ją uleczyć, domyślił się, że zrobiła to samo. — Dziękuję — dodał tylko i lekko uniósł Rey, by móc ją przytulić. Żadne słowa nie wyrażą tego, jak bardzo był wdzięczny.
Zajęło jej to lata treningu i walki, by wreszcie stać się tak silną, żeby odzyskać syna Hana Solo i Lei Organy, a na stałe pozbyć się księcia ciemności. Z jego głowy już zupełnie uciekły myśli, by powrócić do Najwyższego Porządku. Chciał już tylko tego, co pokazał mu kyber bliźniaczych mieczy, gdy kilka lat wcześniej walczył, by nie zostać skrwawiony przez ciemną moc. Wróci do rodziny i będzie błagał o wybaczenie. Kylo Ren umarł, po tym, gdy tak długo nie pozwalał dopuścić do siebie jedynego ratunku dla Bena. Gdy Rey poczuła się lepiej, odesłała chłopca na frachtowiec, a sama została, pod pretekstem, że musi poinformować Maz, że jednak nie zostają. Odchodziła powoli, co chwilę zaglądając przez ramię, by sprawdzić, czy Solo już zniknął jej z oczu. Cofnęła się do oczka wodnego i mocą przeszukała dno, gdzie natrafiła na sztylet, by wziąć go ze sobą, ale tylko na wszelki wypadek.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top