XXII
22 ABY, Yavin 4
— Wychodzi na to, że dziś jest ostatni dzień, kiedy mogę do ciebie mówić padawanie — stwierdziła Voe, zatrzymując Rey w drodze do świątyni Jedi. — Piąta próba, co? Nigdy szczególnie mnie nie słuchałaś, ale trochę będę tęsknić za tym, że mogłam ci mówić, co masz robić.
— Słuchałam cię i nawet nie wiesz, ile wszystkie twoje słowa dla mnie znaczyły — odpowiedziała jej uczennica.
Rycerz zaśmiała się cicho, nie do końca będąc pewną czy te słowa były prawdą, czy tylko uprzejmością. Nie mogła pozbyć się z głowy obrazu dziewczynki, która podniosła z ziemi miecz świetlny, machając nim jak zabawką. Tak dużo nauczyła się od tamtego dnia. Teraz Rey zapewne była nawet lepsza od swojej mistrzyni. Nie chciała tego sprawdzać, a gdyby zapytała dziewczynę o zdanie, ta z pewnością by zaprzeczyła. Jednak Voe była przekonana, że miała rację. Nie miała już przed sobą dziecka, które przychodziło do niej z najróżniejszymi pytaniami, tego, które jako główną misję potrafiło postawić sobie znalezienie winnego zniszczenia miecza czy uratowania kilku zwierzaków z klatki. Teraz widziała w niej wojowniczkę o ludzką wolność, która przyczyni się do zwycięstwa nad Najwyższym Porządkiem. Nie umiała się powstrzymać, by jej nie przytulić przez ten nagły przypływ sentymentalnych uczuć.
— Powodzenia dzieciaku — powiedziała, wypuszczając dziewczynę i odeszła w drugą stronę, wracając na swój trening, gdzie czekali rycerze.
Po tym dniu, jeżeli wszystko pójdzie dobrze, zostanie tylko jeden padawan. Bliskie spotkania ze śmiercią, które Ben i Rey mieli podczas poprzedniej próby, niosło ze sobą ten plus, że obydwoje zaliczyli też czwartą próbę, dołączając w ten sposób do Hennixa, który wcześniej musiał pogodzić się z paskudną raną. Trwała wojna, na której każdy cierpiał, więc w ten czy inny sposób, padawani zostawali ranni tak głęboko, że nie sposób było nie uznać im pokonania bolesnego testu. Ostatni całkowicie różnił się od swojego poprzednika. Była to próba duszy, która kazała padawanom wejrzeć w głąb siebie i ujrzeć, kim naprawdę byli. To zadanie tylko powierzchownie wydawało się najłatwiejsze ze wszystkich, ale wiedzieli, że z tak głębokiego stanu medytacji mogli się już nawet nie wybudzić.
Od czasu swojej porażki Rey nękały coraz większe wątpliwości. Nie sądziła, by nadawała się, by być wybraną przez Moc. Było też coś, co tłumiła, wiedząc, że było niezgodne z zasadami Jedi, ale w nie też powoli zaczynała wątpić. Gubiła się w tym, co było dobre a co złe i jedyne, co była w stanie wywnioskować, to, że wojna była zła, ale czy istniała jakakolwiek dobra strona, skoro obie brały w niej udział? Do tego wszystkiego dołączył jeszcze fenomen, jakim był Finn. Szturmowcy nie byli źli. To, do czego ich zmuszano, był okropne, ale oni działali wbrew sobie. Od tamtej pory nie zabiła nawet jednego z nich, a wysłana na misje, robiła wszystko, by jedynie ich ogłuszać. Mogła tym samym szkodzić Ruchowi Oporu, ale nie potrafiła zabić niewinnych, nawet jeżeli oni starali się zabić ją.
Nic jej już nie pasowało, wszystko było zbyt trudne, a ciągłe wątpliwości ją pożerały, przez co odnowiła swój kontakt z Hanem Solo. Mężczyzna już nie odrzucał jej wiadomości. Myśl, że jego relacja z Rey miałaby przypominać tę, którą miał z synem, była zbyt nieznośna, żeby się na to odważył. Młoda mu wybaczyła, a nawet starała się zrozumieć, dlaczego dawniej tak bardzo starał się ograniczać ich rozmowy, aż całkiem zniknęły. Był Solo, nie mógł pokazać, że za kimś tęsknił, więc starał się to ukryć, nie myśląc o tym, co czuła druga strona. Najważniejsze, że starał się naprawić błąd. To dało mu nadzieję, że może jego syn też kiedyś da radę mu wybaczyć. Dziewczynka, może nie wprost, ale zdradziła pilotowi, że zaczynałą powątpiewać w sens jej pobytu wśród uczniów Skywalkera, na co Han zaproponował, by wróciła do załogi Sokoła. Gdyby tylko jej los jej na to pozwolił...
Sala, w której miała odbyć się ostatnia próba, była pod ziemią, a padawanów zamiast ścian, otaczały lustra, które zostały wryte w skały. Wewnątrz nie było niemalże żadnego światła, poza kryształami, które wydobywały z siebie jedynie lekką, błękitną poświatę. Uczniom nie pozostało już nic innego niż usiąść o splatanych nogach i zatopić się we własnych myślach lub spoglądać w lustra, licząc na to, że może któreś z nich znało odpowiedź, pozwalającą im ukończyć zadanie. Jeszcze, nim Rey zamknęła oczy, Ben wesoło szepcząc obiecał jej, że wszystko na pewno im się uda i jedyną osobą, która wciąż będzie padawanem, będzie Mroco, więc teoretycznie każdy będzie mógł rozstawiać go po kątach. Próbował poprawić jej humor, widąc jak zmartwiona była. Chłopak nie wiedział, że jego przyjaciółce już wcale nie zależało na tym, czy zostanie rycerzem, czy nie, ale kiwnęła głową w podziękowaniu i pogrążyła się w medytacji.
Rey powoli zaczynała myśleć, że może nic się nie stanie. Nie przejdzie próby, bo nawet nie będzie miała wizji. Ciężko było jej stwierdzić, czy właśnie tego się bała, czy może na to liczyła, żeby mieć argument, że jednak nie nadawała się na wybrańca. W końcu potok myśli porwał ją w najgłębszą otchłań jej umysłu, wracając ją do snu, który już kiedyś miała. Panująca tam ciemność była znajoma, a osoba, którą stała się w tej rzeczywistości, nawet lubiła, gdy oczy, przyzwyczajone do niemalże całkowitego braku światła, pokazywały jej świat, tylko w odcieniach szarości i czerni. Nie było tam bieli, nie było światła, nie było jasności i kolorów. Uśmiechnęła się ironicznie na tę myśl. Umysł Rey, która została w świątyni Skywalkera, powoli poddawał się kontroli tej innej wersji, mrocznej i do tej pory skrywanej głęboko na dnie duszy.
Spoglądając w dół, widziała swoją ciemną szatę, ciągnącą się do ziemi. Miała długie rękawy, a dłonie zakryte przez rękawiczki. Twarz skrywała za kapturem, czułą się lepiej, gdy cień zakrywał jej lico. Chwyciła za pas i znalazła to, na co liczyła. Miecz świetlny zalśnił krwistą czerwienią jak u prawdziwego Sitha. W końcu nim był i to nie byle jakim, była samą Imperator Sithów. Uniosła go w górę, a ostrze jaśniało po raz kolejny. Wzniósł się tłum okrzyków, ale tym razem nie miała najmniejszej, ochoty by zamilkł. W pewnym momencie ktoś znalazł się obok niej. Jego twarz zakryta była czarno-srebrną maską i nie była pewna dlaczego, ale wiedziała, że obok niej stał Ben.
Uśmiechnęła się do niego, nie opuszczając dłoni. Solo zrobił dokładnie to samo i podniósł swoją broń, pokazując, że wciąż mieli bliźniacze miecze, choć te nie miału w sobie już nic z niebieskawo-szarawego koloru. W obu ich mieczach kyber skrwawił swoją barwę. Wiwaty się wzmogły, cała jaskinia szalała z radości, gdy dwoje ich władców wreszcie zjednoczyło się w walce dla ciemnej strony mocy. Teraz czekała ich władza absolutna i nie było nikogo, na tyle odważnego, by stanąć im na drodze. Co więcej, nie obowiązywały ich zasady, które jako Jedi wiązały im ręce. Byli królem i królową. Mężem i żoną. Parą niepokonanych władców, więc Rey mogła spokojnie podejść do niego, zdjąć maskę i wspiąć się na palce, by pocałować męża. Ben był wysoki, schyli się, pragnąc tego samego, ale wtedy jego świadomość dała mu sygnał, że coś było nie tak. Umysł Solo ze Świątyni Jedi powrócił do człowieka z wizji. Ocknął się, wiedział, że to nie były ich czyny, świat czy myśli. Odsunął się, wiedząc, że to nieprawdziwa Rey stała u jego boku.
— Rey? Ocknij się, mamy wspólną wizję. Oczywiście, że tak jest, jesteśmy połączeni w mocy, powinienem się był tego spodziewać — mówił, ale dziewczyna przed nim wydawała się nie mieć pojęcia, co to w ogóle miało znaczyć. Wciąż nie była świadoma tego, że to wszystko, to nieprawda. — Obudź się! Musimy odkryć, jak przejść ostatnią próbę.
— Dlaczego psujesz tak cudowny moment? — mówiła, ale głos nie należał do niej, był niższy i jakby wyssany z emocji. — Od dziś władamy całą galaktyką. Ciesz się, zamiast myśleć o próbach i testach. Od lat nie jesteśmy Jedi, a dziś Ruch Oporu upadł, świętujmy! — ostatnie słowo powiedziała głośniej, na co chór niewidzialnych głosów zaczął skandować ich imiona.
— To wszystko nie jest prawdą. Rey, musisz się przeciwstawić. To ciemna strona mąci ci w głowie. Walcz z nią, proszę — powiedział, wyciągając dłoń, by dotknąć jej policzka, ale dziewczyna odtrąciła jego rękę, a ból uderzenia poczuł aż w kostkach. Imperator zaśmiała mu się w twarz.
— Oh będę walczyć, ale to zdecydowanie nie ciemna strona mocy jest moim wrogiem — powiedziała, uruchamiając broń.
— Proszę — powiedział jeszcze raz, tym razem żałośnie. Naprawdę nie chciał z nią walczyć.
Zaatakowała, nie wahając się nawet przez chwilę. Ben zdążył zrobić unik, a w następnej chwili i jego miecz zalśnił czerwienią. Sam nie uderzał, jedynie odpierał ciosy, które Rey zadawała w szale. Były szybkie, nawet zwinniejsze niż wcześniej, ale brakowało im wdzięku, z którym dziewczyna zazwyczaj walczyła. Nieraz miał okazję obserwować jej walkę i choć często wyglądali tak, jakby ich ruchy były zmówione, teraz wyglądały zupełnie inaczej. Nie było w tym wszystkim nic z Rey, aż ciężko było uwierzyć, że to mogła być ona, ale Solo świetnie zdawał sobie sprawę, że jej świadomość tam jest, tylko nie może dojść do głosu. Bał się, że może ją skrzywdzić w wizji, a nie wiedział, jakie konsekwencje może to ze sobą nieść na jawie. Nigdy nie był pewny, czy byłby w stanie ją pokonać, każda ich walka kończył się remisem, ale teraz, gdy walczyła bezmyślnie i w szale, mógł to zakończyć w każdej chwili, ale nie potrafił się do tego zmusić.
— Tchórz! Walcz ze mną! — wrzasnęła zła wersja Rey, zauważając, że chłopak nie zaatakował jej ani razu.
Natarła na niego ze zdwojoną siłą i coraz trudniej mu było to odeprzeć. Musiał wykorzystać swoją przewagę, jaką był spokój umysłu i odebrać dziewczynie jej broń. To okazało się nawet łatwiejsze, niż się spodziewał, ale nie obeszło się dla niej bez kilku siniaków. W jednej chwili zaatakowała go znad głowy, zablokował cios, okręcając się szybko pod jej ramieniem, podczas gdy ona wzmacniała nacisk na miecz, przez co przechyliłą się do przodu. W ten sposób znaleźli się na tej samej linii, ramię w ramię, a Ben wykorzystał chwilę przewagi, by uderzyć dziewczynę z łokcia twarz, modląc się, by nie połamać jej przez to nosa. Odchyliła głowę do tyłu, a jej uścisk na rękojeści zelżał, co chłopak wykorzystał, wyrywając jej broń z dłoni. Przewrócił Rey, kopiąc w jąnogi. Upadła na ziemię, a on jednym przewrotem się od niej oddalił i skrzyżował ze sobą bliźniacze miecze, używając ich jak tarczy, oczekując na atak.
— To koniec. Teraz oddaj Rey jej świadomość, potworze! — krzyknął, ale klęczący na podłodze człowiek, jedynie śmiał się, wpatrując w ziemię.
— Biedny głupcze, myślisz, że to ja jestem potworem? Czyżbyś już zapomniał, że to jedno z twoich imion? — powiedziała, gdy przestała się śmiać. Wstała i powoli zaczęła się kierować w jego stronę.
— Już nim nie jest — powiedział spokojnie, nie opuszczając mieczy. — I to dzięki tobie Rey, proszę, walka się skończyła. Najwyższy czas się obudzić.
— Nic nie jest skończone, dopóki jedno z nas nie umrze! — krzyknęła i rzuciła się do biegu.
Spodziewał się, że dziewczyna zaatakuje, ale ona złapała go za dłoń i usiłowała samej skrzywdzić się jego bronią. Przez to był jeszcze bardziej przerażony, niż gdy starała się zabić jego. Wyrwał dłoń i na jednej ręce, przerzutem w tył, oddalił się o kolejne kilka metrów. Zaczął się oddalać, aż natrafił na ścianę, skąd nie miał już gdzie uciekać. Był pod czujnym okiem Rey, a gdy znalazł się według niej już zbyt daleko, wzięła rozbieg, pędząc w stronę osoby, o której myślała, że był jej sojusznikiem. Zdradził ją i musiał za to cierpieć. Świetnie zdawała sobie sprawę, że nic go tak nie skrzywdzi, jak śmierć kogoś bliskiego. Szczególnie, gdy to on będzie dzierżył broń. Gdy Ben natrafił na ścianę, dziewczyna była zbyt blisko, by mógł się odsunąć. Zdążył jedynie rozłożyć ręce, wystawiając siebie na spotkanie z atakiem mrocznej wersji swojej przyjaciółki. Chciał, by miecze były jak najdalej, gdy on będzie odpierał uderzenie. Nie taki był jej plan, biegnąc, użyła mocy, a zrobiła to na tyle szybko i niespodziewanie, że Ben nie zdążył zareagować.
Jego dłonie złączyły się tuż na sekundę przed tym, gdy dziewczyna w niego wbiegła, a jej plan się spełnił, umierała z jego ręki. Chłopak krzyczał, przepraszał i starał się negować rzeczywistość, przez co zapomniał, że to była tylko wizja. Wyszarpał broń, którą Rey sama się zraniła i zdziwił się jeszcze bardziej, bo w rękach zamiast dwóch mieczy, dzierżył jeden. Martwe ciało dziewczyny padło na ziemię, a w tej samej sekundzie, ich wizja się skończyła. Ben otworzył oczy, wciąż krzycząc i bez namysłu szybko podbiegł w stronę Rey. Nie medytowała, ale też nie wstała. Leżała na ziemi, nie ruszając się, jak w wizji, którą mieli przed chwilą. Złapał dziewczynę za rękę i wyczuł puls na przedramieniu. Wciąż żyła. Podniósł Rey i wyszedł z podziemi świątyni, kierując się do jej wnętrza, gdzie na swoich uczniów czekał Luke.
— Co się stało? — zapytał na widok swojego siostrzeńca, niosącego w ramionach nieprzytomną padawan.
— Mogłem ją zabić, ja... Naprawdę nie chciałem, przepraszam — mówił, a łzy zaczęły napływać mu do oczu. — Nigdy bym jej nie skrzywdził, ja... nie wiem, co się stało. Wuju, musimy jej pomóc, musimy! — mówił, a jego zwykle niski głos brzmiał w tamtym momencie niemalże jak pisk.
— Powiedz mi, co dokładnie się stało — kazał mężczyzna, starając się mocą wyczuć, co było nie tak z Rey. Gdy jej dotknął, poczuł niemalże prawdziwy ból, a ciemna strona mocy, która dręczyła jej umysł, niemalże namieszała w głowie i jemu. Wiedziałł, że to zadanie mogło skończyć się w podobny sposób, ale nie spodziewał się, że mogło mieć na nią aż taki wpływ. Nigdy nie powie tego głośno, ale myślał, że z tej dwójki, to raczej Ben nie podoła próbie.
— Przez naszą więź w mocy, nasza wizja się połączyła. Rey przez cały czas nie zachowywała się jak ona... Starała się ze mną walczyć, a gdy zabrałem jej broń, ona zaczęła biec... połączyła moje dłonie, gdy trzymałem oba miecze... ona była tak zawzięta, że nie udało mi się przeciwstawić. Sama się zraniła, a ja nie mogłem jej pomóc. Zawiodłem ją wuju, zawiodłem ją! — płakał, nie wierzył w to, że kiedykolwiek uda mu się przywrócić jej świadomość.
Wtedy Mistrz Skywalker poczuł, jak ciemność przechodziła też na chłopca i nie wiedział, co mógł na to poradzić. Czuł się całkowicie bezradny w całej tej sytuacji i mógł tylko obserwować, jak syn jego siostry wypłakiwał sobie oczy nad stratą jedynej przyjaciółki. Rey jeszcze nie zginęła, jedynie walczyła z ciemnością, która zasłaniała jej prawdziwy świat, co młodemu Solo przytrafiło się już dwa razy. Za każdym udało mu się z tego wyjść, więc i jej musiało się to udać. Jeżeli Ben jej w tym nie pomoże, to nikt inny nie miał szansy. Tylko on wiedział, przez co przechodziła. Gdy Luke ułożył sobie te myśli w głowie, przekazał je siostrzeńcowi, patrząc, jak jego twarz powoli łagodniała, aż wreszcie chłopak otworzył szeroko oczy, uświadamiając sobie, że wiedział, co powinien zrobić. Przyłożył dłoń do jej policzka, a potem delikatnie wślizgnął się do jej myśli.
Rey zawsze wyobrażała to sobie, jako wiązkę, która wiąże dwa umysły i chociaż na początku, u Bena była ona czerwona, z biegiem lat zbladła i stała się niebieska, jak u niej. Bez problemu wszedł do jej głowy, gdy nieprzytomna nie mogła się postawić. Odnalazł dręczące ją myśli, czarną jak smoła strefę, która podsycała w dziewczynce mrok, składając obietnice, które nie były godne poświęcenia jasnej strony. Ben szeptał do niej, mając nadzieję, że jest w stanie przekrzyczeć ich głosy i przypominał o realnym świecie i wojnie, w której czasie musieli stać ramię w ramię, inaczej nic się nie uda. Jego łagodny głos powoli odstraszał ciemność, a dziewczynka zaczynała odzyskiwać przytomność. Gdy na niego spojrzała, ze szczęścia mocno ją do siebie przytulił, jakby tylko w jego ramionach mogła być bezpieczna. Nie zabił jej, żyła, to było najważniejsze.
— Rey, lepiej się czujesz? — zapytał Luke, czując ulgę, że jego uczennica otworzyła oczy.
— Tak... tak... wszystko jest okej — powiedziała, a wspomnienia niedawnej wizji zaczęły ją nawiedzać i wywoływać wstyd. Czuła się taka bezradna wobec siły ciemnej strony mocy. Przerwała uścisk i spojrzała Benowi w oczy, nie potrafiąc powstrzymać podziwu. On wydawał się pokonać wszelkie pokusy niemalże odruchowo. Był prawdziwym wybrańcem, ona nie była mu do niczego potrzebna.
— Gdzie jest twój miecz? — zapytał ją zdziwiony Skywalker. Gdy prowadził ich do podziemi świątyni, był przekonany, że miała go przy pasie.
— Boje się, że nasz rozdwojony kryształ, w czasie tej wizji znów poczuł, że powinien stać się jednym — odpowiedział za nią Solo, wyciągając ich miecz i starał się go oddać drugiej właścicielce. Rey nie przyjęła go, ale uśmiechnęła się lekko pod nosem. — Obiecałem ci, że jeżeli tak się stanie, oddam ci go, a sam będę walczył mieczem mojej matki. Możesz go zabrać.
— Nie sądzę, żeby był mi potrzebny — odpowiedziała dość tajemniczo i spojrzała się s stronę Mistrza Skywalkera. Jak na kogoś, kto właśnie nie przeszedł próby i wciąż był związany z tytułem padawana, wydawała się nie być przejęta nawet w najmniejszym stopniu. Luke mógłby ją nawet posądzić o to, że poczuła ulgę. Spojrzała na niego, a w jej oczach nie dostrzegł ani smutku, ani strachu, choć ciemna strona mogła wyrządzić jej prawdziwą krzywdę. —Mistrzu, czy możemy porozmawiać? — zapytała, po czym spojrzała na Bena. —W cztery oczy? — dodała z lekkim wstydem.
Najmłodszy z rodu Skywalkerów popatrzył na nią z pretensjami. Znowu mieli przed sobą tajemnice? Od tak dawana zdradzał jej już wszystko, a jednak, było coś, czego ona nie chciała mu zdradzić. Jego wuj zgodził się, żeby z nią porozmawiać. Luke wolał wyjść, niż ryzykować, że zjawią się uczniowie, którzy jeszcze nie ukończyli swoich prób. Poprosił Bena, by ten chwilę pilnował świątyni zamiast niego i wyszedł z Rey na zewnątrz. Nie musiał jej mówić, że nie przeszła swojego testu, sama o tym wiedziała i gdy te słowa padły na głos, zupełnie się tym nie przejęła. Powoli zaczynał mieć wrażenie, że celowo pozwoliła się porwać ciemnej stronie mocy, ale to nie było zachowanie, o którym wiedział, że mogłaby się nie zdobyć. Zabrakło jej motywacji, by walczyć dalej. Jak mógłby ją zmotywować? Nie wiedział. Już drugi raz tego dnia zupełnie nie miał pojęcia, jak jej pomóc. Czy to znaczyło, że zawiódł ją jako mistrz?
— O czym chciałaś ze mną porozmawiać, Rey? — zapytał, domyślając się, że niekoniecznie chodziło o próby.
— Czy mogę na chwilę pożyczyć mistrza miecz? — odpowiedziała pytaniem, które nic mu nie powiedziało, co do jej dalszych planów.
Trochę bał się jej go przekazać, biorąc pod uwagę fakt, jak silna stała się w dziewczynie ciemna strona. Gdy złapie broń do ręki, mogła nią go nawet zaatakować. Wciąż był jej mistrzem, wiedział jak się obronić, gdyby to się stało. Przekazał jej broń, która niemalże od razu rozbłysnęła zielonym światłem. Jednak Rey nie użyła jej do ataku. Chwyciła za warkocz, który jako jedyny, nie był wplątany w część jej standardowej fryzury i jednym, płynnym ruchem miecza, pozbyła się go. Pozostali, tego dnia również stracą swoje warkocze, nie będą już padawanami, więc symbolicznie pozbędą się ich na ceremonii. Dziewczyna przed nim zrobiła to sama, ale to nie gwarantowało jej tytułu rycerza, tak, jak pozostałym. Ona zrezygnowała z treningu. Wyciągnęła w stronę mistrza i miecz i warkocz, a on odebrał je, akceptując rezygnację. Pamiętał dzień, w którym Leia postąpiła podobnie, rezygnując, zanim niemalże została rycerzem. Nie mogła nim zostać, inaczej wiązało się to ze śmiercią jej jedynego dziecka. Nie widział wtedy po niej smutku, tylko słodko-gorzki uśmiech, który zdobił jej twarz. Teraz dziewczyna przed nim uśmiechała się tak samo.
___________________________________
Jestem kilkanaście rozdziałów do przodu z tym opowiadaniem i chociaż jeszcze nie skończyłam, myślę, że nie skłamię, mówiąc, że połowę historii mamy już za sobą. Najwyższy czas skończyć z tą optymistyczniejszą częścią.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top